
Półwysep, ląd i morze (najzwyklejszy romans)
— Gdzieś ty się znowu szlajała?
Feliks. No oczywiście. Nawet nie czekał, po prostu akurat teraz wychylił głowę z pokoju i odkrył, że Ukraina wróciła.
Uśmiechnęła się słodko. Fałszywie, ale to nie miało znaczenia, czy się uśmiechała, czy rzucała talerzami, Iwan z Feliksem traktowali ją jak idiotkę. Równie dobrze mogła ją poudawać. Frustracja była przynajmniej mniejsza.
— Po świecie.
Polska zmrużył oczy.
— Czemu tak wyglądasz?
A, pan wiecznie nieobecny i zajęty swoimi wewnętrznymi rozterkami, dylematami politycznymi, dumaniem o wolności oraz dymaniem prawie wszystkich sąsiadów – cud, że do nich per „Feliks" też nie mówił, tak bardzo był nawet wówczas sobą zajęty – ten pan raczył zauważyć, że Ukraina ma włosy w nieładzie, przegryzione wargi, zdarte paznokcie, ślady od więzów na nadgarstkach, że cuchnie doskonałym seksem...
Albo może po prostu dostrzegł zabrudzenia na sukience. To właściwie bardziej prawdopodobne. Na sukienki Polska niekiedy zwracał uwagę. Dzieciak.
— Bo nie zdążyłam się umyć. A zresztą co, nie mogę? Wyglądać też mi nie wolno? — spytała Ukraina, nagle tracąc ochotę na zabawy w kochaną opiekunkę.
Niech Toris Felisiowi poprawia kołderkę, Toris przynajmniej miał w tym domu jakieś prawa, a nie tylko harował na jaśnie pana fatałaszki!
Coś ostrego, zimnego przemknęło Feliksowi przez twarz.
— Gziłaś się z Sadıkiem — stwierdził. — Znowu.
Wzruszyła ramionami.
— Dama ma potrzeby. A skoro wy z Torisem moich nie umiecie zaspokoić, a Iwan coś ostatnio zajęty... Ale to tylko jedna noc — zaszczebiotała. — Nic więcej. Jedna noc raz jakiś czas. Więcej mi z Sadıkiem nie potrzeba. A tobie mogę upiec ciasteczka na pocieszenie — dodała.
Koniec końców zostawiła Addana związanego, ubiczowanego i z nie licząc już spraw pomniejszych, uciętym językiem (Hospodyj pomiłuj, jak się go zaraz potem cudownie całowało!). Dla kraju to nie była śmierć ani nawet okaleczenie – tydzień nie minie, a Imperium Otomańskie będzie mogło wołać o zemstę, polecieć do Feliksa na skargę, bo „na aż takie rzeczy to się nie umawialiśmy!", a w ogóle to „weźże jakoś w karby tę swoją dziewkę, chyba że wolisz, żebym ci najazd zrobił i krwią oraz zdobycznymi sprzętami domowymi hańb... złamaną umowę moją odpłacił!".
Nie minie zaś dzień, a Sadık zacznie już tę wyprawę wojenną organizować. Lepiej będzie mieć wówczas Feliksa po swojej stronie. Zbije ją jutro albo za miesiąc, pewnie, zawinie w dywan i będzie tłukł o ściany, podtopi albo co, po cichu, tak żeby nikt na zewnątrz nie widział, jak to – ale jednak przed Turcją obroni. Ukraina wcale nie chciała się przekonywać, co jej Sadık zrobi, kiedy się spotkają nie w ramach układu „jednonocna ostra przygoda" (który zresztą oboje trochę przekroczyli, to nie tak, że się zgadzała na te złamane żebra!), tylko w ramach układu „wzięcie w jasyr".
— Ciasteczka z miodem. Twoje ulubione — dorzuciła Ukraina, uśmiechając się znów słodko i kusząco.
Niech Feliks ma. Jutro w końcu będzie czytał listę skarg. Długich, po wschodniemu pełnych ornamentów tudzież dygresji.
— Nie słuchasz mnie — stwierdził bez zdziwienia Sadık.
Feliks, rozwalony na lamparcich skórach, leniwie uniósł wzrok na jego twarz. Wcześniej patrzył z podziwem na Otomańską szablę. Albo raczej, westchnął w duchu Sadık, coś nie mogąc wzbudzić w sobie prawdziwej irytacji, na moje walory w okolicach tej szabli leżące.
— Słucham cię bardzo uważnie. Zawsze cię słucham bardzo uważnie. Ale teraz sprawa jest jasna i wybacz proszę, powtarzalna.
— Doprawdy? A ja tak się staram o nowe kwieciste metafory, nowe wzruszające opisy moich ran...
— Ale meritum — jęknął Polska, bawiąc się pasem słuckim i pierścieniami na dłoniach, tak bardzo, bardzo ewidentnie znudzony — powtarza się ostatnio z wielką regularnością. Co prawda repetitio est mater studiorum, lecz...
— Nie moja wina, że nie umiesz utrzymać porządku we własnym domu. Mam ci pokazać, jak to się robi? — prychnął Sadık. — Nahajem przez plecy, mój drogi, nahajem przez plecy i...
— A to nie sposób Ukrainy? Albo Tatarów? — mruknął Feliks nieuważnie.
— Nie. To bardziej uniwersalne. Uczymy się wszyscy od sąsiadów. Dla lepszego współżycia narodów.
— Aaaachaaaa — Polska przedłużył głoskę ponad wszelką miarę, rzucił powłóczyste spojrzenie spod wpółprzymkniętych powiek. Jak najlepsi efebowie. Jak najzręczniejsze z Sadıkowych żon. Doprawdy, na cóż niby te pieniądze wydane w haremach idą, skoro byle amator efekty ich kształcenia bije? — No cóż, pewnie, pewnie. Ja też zawsze chętny do nauki. Totalnie. Pokaż mi. Choćby zaraz.
Turcja chętnie spełniłby prośbę. Niestety, wciąż nie wydobrzał po spotkaniu z Ukrainą, a Polska na pewno stawi mu opór. Bo w końcu nie ma sensu – edukacyjnego sensu – pokazywać, jak się zaprowadza porządek, gdy druga strona nie protestuje. Nierealistyczne by te ćwiczenia były.
— Nie jestem w sta... nastroju do rozdawania pereł mojej mądrości i mego doświadczenia — oznajmił wyniośle.
— A jałmużna nie jest przypadkiem cnotą dla mahometanina? — Feliks wyglądał na uosobienie niewinnego zdumienia.
— Nie w tej sytuacji. Mieszkaniec tego domu wszak śmiertelnie mnie uraził, złamawszy umowę, co jest wielkim występkiem w oczach Pana. Przyszedłem tutaj w dobrej wierze, oczekując satysfakcji i oddania mi sprawiedliwości, ukarania winnych... — Addan zawiesił głos.
— Ukraina piecze bardzo dobre ciasteczka — zauważył Polska. — Powinieneś spróbować. Oczywiście, kiedy ci się już w pełni zregeneruje język.
Sadık mniej więcej takiej odpowiedzi się spodziewał. Odetchnął głęboko.
— I skoro przyszedłem na próżno, czuję się całkowicie usprawiedliwiony, jeśli wrócę, szukając zadośćuczynienia na własną rękę.
— Fantastycznie! Nie mogę się doczekać. Powiem Ukrainie, żeby przygotowała nahaje.
Sadık obrócił się na pięcie i wyszedł. Ale zerknął jeszcze znad ramienia na ten luksusowy pokój, to wielkie łoże, owinięte skórami lampartów, ze zwisającą nad nim tkaniną namiotową, imitując spoczynek polowy. A przede wszystkim zerknął sobie raz jeszcze na Feliksa pośród tego wszystkiego.
Feliks uśmiechał się kocio.
— To jest — wydyszał Feliks, przyparty do ściany, zaplątany w lamparcie skóry i własne rozerwane spodnie — właściwie totalnie fantastyczne...
— Milcz, psi synu! — warknął Sadık, mocniej zaciskając pięść we włosach Polski i popełniając równocześnie błąd – grzech – zaniechania.
Nie pocałował tego idioty. Nie uniemożliwił mu więc rzucania ripost.
— „Psi synu", aaachaaa, poganinie. Nazwij mnie jeszcze „psem niewiernym"...
Feliks to określenie uwielbiał. Twierdził, że przypomina mu, iż jest dobrym chrześcijaninem i jeszcze całkiem nie sturczał, nieważne, co mówią zachodnie kraje. Francja czy inna Austria nie potrafi ich rozróżnić, bo jest przyślepa.
Turcja, zajęty przytrzymywaniem dłoni Polski – łajdak próbował się mu dobrać do kindżału – pomyślał mimochodem, że to trochę niepokojące, jak dobrze pamięta Feliksową gadaninę. Zwłaszcza, że ten mu na pewno nie odpłaca tym samym.
— Milcz, psie niewierny, nic cię ze skóry obedrę, nahajem plecy wysmagam, na pal nabiję... — tu się Sadık zacukał, bo Feliks pchnął do przodu biodrami, otarł się o drugiego mężczyznę.
Sadık zacukał się, oczywiście, z zaskoczenia. Chociaż rzecz była dość powtarzalna, to nadal go zaskakiwała. Tak właśnie. Żadnego innego powodu do zacukania nie miał.
— Myślałem — stwierdził Feliks, powoli oblizując rozbite wargi — że ty tak metaforycznie... Zwykle przemawiasz metaforami...
A diabła tam, uznał Turcja, i po prostu go pocałował. W końcu szaleństwem jest powtarzać te same czynności, licząc na inne skutki. A scenariusz „spotkanie z Ukrainą, wspólna rozkoszna bólem noc, marudzenie Polsce, byciem posłanym do stu diabłów, powrót pod bronią, walka" zawsze dotąd zmierzał do sceny „Feliks na tych swoich lampartach, z tą swoją paradną szabla odrzuconą gdzieś obok, półnagi, z kusząco odsłoniętą szyją, plotący bzdury, których nie należy słuchać, ale które się jednak pamięta", a kończył...
— Oros... — Addan stłumił przekleństwo.
Czy raczej: nie dał rady wypowiedzieć całego. Celny i silny kopniak poniżej pasa pozbawił go tchu w płucach. Oczy za to napełnił łzami.
Tak. To się zwykle jakoś tak kończyło. Polska dawał radę Sadıka ugryźć, kopnąć, zepchnąć. Przechodził potem zwykle do pieszczot, ale z marzeń Turcji o jakiejś, ekhm, dominacji, przemocy i braniu w choćby przejściowy jasyr nic nie wychodziło. Szaleństwem jest... Właściwie wszystko w tej znajomości było szaleństwem.
— Mojej matki byś się nie czepiał — mruknął Feliks (nauczył się, zaśpiewało w Turcji serce, co znaczą te przekleństwa, wiedział, co będzie dalej!), wyjmując Sadıkowi kindżał za pasa.
Zaraz potem zanurzył mu ręce we włosach, przyciągnął do pocałunku tak łapczywego, że bardziej przypominał gryzienie. Otoman miał oburzającą pewność, że jutro cały będzie w siniakach. Nie tylko tych od walki, znaczy.
Ale przecież o tym nikt nie musi wiedzieć. Nie pozwoli się oglądać ze zbyt bliska, a ślady na szyi... ślady na szyi zwali na walkę wręcz i próby podduszenia!