
Dubler
Gdy w drzwiach zderzasz się z osobą wyglądającą identycznie, jak ty, zwykle przeżywasz drobny szok. O ile nie jesteś jednym z bliźniąt jednojajowych. Lub Sherlockiem Holmesem.
Zresztą, jego sobowtór, ku zaskoczeniu Johna, też nie wyglądał na zdumionego.
— O, dubler — oznajmił. — Charakteryzatorzy wykonali świetną robotę. Sam bym się pomylił.
Fakt, w końcu byli na planie filmowym. Jakaś zbzikowana fanka Benedicta wysłała mu ostatnio trochę arszeniku – najwyraźniej pomyliła graną przez niego postać, seryjnego mordercę, z prawdziwym człowiekiem.
Sherlock nigdy nie zająłby się tak nudną sprawą. Mycroft zawlókł go tu prawie na smyczy; zrobił to na prośbę kogoś z rodziny królewskiego, wielkiego wielbiciela Benedicta. John sądził poza tym, że starszego Holmesa bawiła myśl o spotkaniu „sobowtórów".
— Niech pan poczeka, scena za moment się rozpocznie...
— To pańska menadżer — oznajmił bezceremonialnie Sherlock.
Na moment zapadła cisza.
— To pańska menadżer stoi za przysłaniem arszeniku — przetłumaczył John oniemiałej gwieździe.
— Ale, ale... ale jak? — wyjąkała rzeczona.
— Skąd on to wie? Jest genialnym detektywem, nie dublerem. — Watson zareagował, nim młodszy Holmes rozpoczął swój wywód; sądząc z wielkiego wdechu, jaki Sherlock wziął, byłby on bardzo długi. — Ja nie mam pojęcia.
— To oczywiste! — wtrącił wreszcie detektyw. — List musiał się znaleźć w korespondencji z pominięciem poczty czy przynajmniej ochrony planu, znaleźliby truciznę. A skoro tak, to wniósł ją ktoś zaufany. Dostęp do korespondencji ma tylko pańska menadżer. I rzeczywiście jest w panu zakochana, biło to na milę, zauważyłem, ledwie weszliśmy. Ona znalazła ten arszenik, prawda? Chciała w ten sposób przywiązać pana do siebie, wdzięcznością. Zupełnie na próżno, bo pan, jak wynika z licznych wywiadów, jest...
Doktor w ostatniej chwili zakrył Holmesowi usta, prawdopodobnie ratując przyjaciela tym samym przed konfliktem z samym Pałacem.