
Kręcić lody
Sherlock nie przejawiał zwykle ciągot ku statystycznie przeciętnym rozrywkom. Z drugiej strony, wziąwszy pod uwagę, że detektyw zachowywał się zwykle jak dziecko, to wmaszerowanie do pokoju w niedzielny poranek z wielką torbą na ramieniu i obwieszczenie „John, idziemy na misję do zoo!" dziwić nie powinno.
Byli więc w zoo. Holmes głośno dedukował problemy zwiedzających oraz obsługi. Szczęściem jego uwagi ginęły w ogólnym gwarze. Sherlock drwiącym wzrokiem obrzucił słonie, żyrafy i małpy. Przeszedł mimo akwarium i terrarium, nawet nie zaszczycił spojrzeniem działu wielkich kotów. Szedł prosto do...
— Pingwiny? Lubisz pingwiny? — nie posiadał się ze zdumienia John. — Przypominają ci Mycrofta? — strzelił. — Albo zblazowanych bogaczy w smokingach? Nabijasz się ze społeczeństwa, kiedy na nie patrzysz?
Detektyw nie odpowiedział. Wyciągnął za to torbę i przerzucił przez ogrodzenie, ignorując prośby doktora, pewnego, że za sekundę dopadnie ich ktoś z obsługi. Zwierząt w końcu nie wolno karmić ani drażnić, ani wrzucać przedmiotów do basenu, a już z pewnością nie...
— Odczynniki chemiczne? Fiolki i kolby? Palnik? Czyś ty zwariował? Chcesz otruć te biedne stworzenia?
— Mamy umowę — odparł lakonicznie Holmes. — Sam zobaczysz.
I faktycznie, jeden z pingwinów podszedł do nich, fachowo odebrał – chwytając w dziób – torbę, otworzył, po czym zaskrzeczał. Chyba aprobująco. Watson patrzył, oniemiały.
— Pomagam nie tylko ludzkiej policji w rozwiązywaniu spraw. Ale ta pingwinia jest znacznie inteligentniejsza. Dostarczam im materiału do eksperymentów i prób majsterkowania. Zawsze trzeba wspierać kolegów-geniuszy — wyłuszczył Sherlock. — Nawet tych nieco szalonych.
— Ale, ale, ale to... To pingwin! — jęknął doktor.
— Och, John, proszę, nie bądź szowinistą gatunkowym. — Detektyw postawił kołnierz płaszcza. — Możemy wracać? Od stężenia ckliwej głupoty w powietrzu rozbolała mnie głowa. Czy ci wszyscy ludzie naprawdę myślą, że dzikie zwierzęta są słodkie i niewinne, a życie na łonie natury to wieczna sielanka? Czy wiesz — schwycił jakąś dziewczynkę z wielkim balonem w kształcie rekina — co właściwie robi taki rekin? Jak się pożywia? Ile ma...
Watson był pewien, że to wybieg, mający odwrócić jego uwagę od konszachtów jego przyjaciela z pingwinami. Wybieg działający świetnie, bo mama dziewczynki przymierzała się już do przyłożenia Holmesowi wielką, wypchaną torebką, co nie pozostawiało Johnowi wyboru. Porwał Sherlocka za łokieć, wymruczał przeprosiny i w te pędy pognał ku wyjściu.