
Scenka życia
— Ten smok — oznajmił John po wyjściu z kina — przypominał mi ciebie.
— Jak to: mnie? Już prędzej Mycrofta! — parsknął oburzony Holmes. — Agresywne, bogate, wpływowe, złośliwe, lubi się bawić jedzeniem, uwielbia dręczyć słabszych od siebie, głównie ludność cywilną, siedzi na stosie złota zamknięty w górze, skąd, niby śpiąc, czujnie kontroluje wszystko. Toż to wypisz-wymaluj metafora mojego drogiego braciszka! Albo każdego rządu — dodał ciszej. — Myślisz, że autorowi dokopali podatkami, gdy to kręcił?
— Pisał. Hobbit jest na podstawie książki. Tolkiena. Nie wiem nic o jego podatkach.
— Czyli, John, jak zawsze pamiętasz najmniej ważne szczegóły. Najciekawsze księgi danego człowieka to te podatkowe — oznajmił z wyższością Sherlock, szukając wzrokiem taksówki.
— I kto tu niby jest łasym na błyskotki smokiem? — zripostował Watson.
— Mnie nie obchodzą błyskotki, tylko informacje i zagadki. Jak tego tam... bladego, łysego, mamroczącego. W poprzedniej części.
— Golluma. Ale ty zwykle oszukujesz. Jak Bilbo.
— Kto?
— Hobbit. Złodziej. Główny bohater. Też w sumie dobry w zagadkach. Ale nim to nie jesteś na pewno, ma za miękkie serce, ty przecież żadnego krasnoluda za próg byś nie wpuścił. Że nie wspomnę o twojej wiecznie pustej lodówce...
— Która stanowi doskonały system obronny przed nieproszonymi gośćmi.
Doktor pokiwał głową, wstrzymując chichot. Przez chwilę czekali w milczeniu – odruch dobrego wychowania kazał Johnowi zatrzymać Sherlocka, nim ten buchnął taksówkę ciężarnej kobiecie sprzed nosa.
— Jeśli ja jestem smokiem, to ty jesteś hobbitem — stwierdził w pewnym momencie detektyw.
— Małe, poczciwina, daje się wykorzystywać, na końcu smok go prawie zjada. W życiu bym nie wpadł. Kolejna z twoich genialnych dedukcji — parsknął śmiechem doktor.
— Wcale nie — odrzekł Holmes, całkiem poważnie, choć już z nutą irytacji, jak zwykle, gdy otoczenie nie myślało tak szybko, jak on. — Naprawdę muszę być tak... bezpośrednio nudny i dodawać, co mi skradłeś? Najcenniejszy skarb? Bardzo konwencjonalnie rzecz ujmując? Sądziłem — dorzucił, coraz bardziej zmieszany — że lubisz czasem trochę konwencji...
Aha, pomyślał John, wychodząc ze stanu szoku, w jaki wprawiła go wypowiedź Sherlocka.
— Tak. Nie — zapewnił szybko, niezdarnie biorąc detektywa za rękę, klepiąc po dłoni. — Znaczy nie, nie musisz mówić wprost i tak, lubię czasem trochę konwencji. Idealnie trafiłeś w mój gust. I brnąc w konwencję filmową dalej, muszę panu powiedzieć, panie Smau... To jest, panie Holmes, że życie z panem jest doprawdy niesamowitą przygodą. Zwłaszcza dla takiego zwykłego hobbita, jak ja.
— Nie jesteś zwykły.
— Pewnie, że nie. Jak inaczej zdołałbym przeżyć ten spływ beczkami? I spotkanie z jadowitą pajęczycą? Że o twoim bracie, kogokolwiek tu gra – może króla elfów? – nie wspomnę.