Kramik na prawach własności wieczystej otwarty

Harry Potter - J. K. Rowling Star Wars Original Trilogy Spider-Man - All Media Types Code Geass Sherlock (TV) Dragon Age (Video Games) Pirates of the Caribbean (Movies) Discworld - Terry Pratchett W.I.T.C.H. Chronicles of Amber - Roger Zelazny Man of Steel (2013) Zapomniana melodia (1938) Deus Ex: Human Revolution Skłamałam (1937) Toward the Terra Czy Lucyna to dziewczyna? (1934)
F/M
Gen
M/M
G
Kramik na prawach własności wieczystej otwarty
author
Tags
Fluff Crack Humor Drama Drabble Crossover Polski | Polish to underage to naprawdę na wyrost zgodnie z logiką wewnętrzną świata to w ogóle nie jest underage (kocham mieszczańską moralność XXI wieku. kocham) miniaturki drobiazgi okruchy ludzie zwariowałam fiki rozdaję spełniamy życzenia uzależnienia używki konsekwencje życie nie jest z pluszu kategorie wangstu i angstu są postkolonialnym katowskim wyparciem ale wiecie dobre zakończenia odzierają rzeczy z patosu polityka w wykonaniu dzieci. nadal polityka nikt nie manipuluje tak dobrze jak maluchy wyparcie podmiot czynności twórczych pisze by bawić autorkę co nieładnie skoro rzecz jest niby na promptach ta relacja ma sens tak właściwie zwierzątka a w Sherlocku nawet fluff się trafia i implikowane Narcyza/Charlie (nie mam pojęcia jak to się stało) ale tylko troszeczkę dramatu więcej przedramatyzowania formalizm promptowy hate: connecting people vel negatywne emocje jako zaprawa rodzina ach rodzina rodzina rodzina nie cieszy gdy jest lecz kiedy jej ni ma samotnyś jak pies napięcie w relacjach brak zdecydowania co do końcówek gramatycznych czy już wspominałam że popularni bohaterowie mnie nużą? melancholya mi tu wchodzi. to pewnie przez ten wrzesień a teraz mamy Sherlocka jako smoka. no no zdania w stylu "atłasowym leżąc pod cieniem firanek" lecz autor bez talentu wieszcza Polacy są lepsi niż ninja jeżeli chodzi o dodawanie uroku każdemu fandomowi głupiutkie Wariactwo dialogi dialogi postaci niekoniecznie wyrażają polityczne opinie autorki cynizm. dla narodów peryferii raczej w dawce "do zniesienia" polskie fandomy są najlepsiejsze wtryniliśmy polski styl katedralny jesteśmy z siebie dumni uparcie nam wychodzi niemal gen ze slashowych promptów. ups
Summary
Stale otwarta kontynuacja kramiku styczniowego. Drabble i dłuższe drobiazgi do promptów ludzi, którzy są tak mili, by komentować i odpowiadać na komentarze. Celem wynagradzania tych rodzynków w polskim fandomie.Siłą rzeczy - różne fandomy, różne ratingi i przeróżna tematyka. W pierwszym rozdziale z kolei znajduje się spis treści, bo połapanie się w tym bogactwie powoli zaczynało przekraczać ludzkie możliwości.Owszem, prawny sens tytułu jest nikły.
All Chapters Forward

Torty, baloniki, gwizdy

Niewielu klaunów i równie niewielu księgowych Ankh-Morkpork (księgowych nawet mniej, jeśli spojrzymy nie na kontekst wielowiekowej tradycji, lecz prostą definicję – przekonamy się wówczas, że w słowie „klaun” bez trudu można zmieścić artystów, polityków i magów wszelkiej maści; wszyscy oni, przynajmniej w teorii, niesamowicie bawią społeczeństwo) może się poszczycić tym, że na ich ślubie pojawił się sam lord Vetinari.
      Jeszcze mniej z nich może się poszczycić tym, że byli ową wieścią zaskoczeni, bo wcale się szacownego gościa nie spodziewali – ani też go nie zapraszali. „Jeszcze mniej”, zbliżające się do zera, wynikało z prostego faktu: jeśli ktoś się Patrycjusza nie spodziewał, a mimo to go na weselu zastał, zwykle nie żył dość długo, by się tym faktem poszczycić.
      Pan Bent, dostrzegłszy więc lorda wśród tłumu zaproszonych, poczuł się nieco słabo. Słabość i niepokój budziły w nim zaś jego drugą mroczną… ekhm, weselszą, bielidłem rozjaśnioną stronę. Co było pewnym problemem, zważywszy na to, jak się skończyło ostatnie spotkanie owej strony z Patrycjuszem. Drobnym prawie – bardzo, bardzo, bardzo malutkim „prawie” – katastrofą.
      Mężczyzna osunął się na ramię żony. Dyskretnie, oczywiście. Był w końcu, powtórzył w duchu, całkiem przyzwoitym, w miarę tradycyjnym księgowym, nie chciał obciążać damy.
      — Powiedz mi — szepnął, w miarę opanowanym głosem — podrzuć mi jakąś operację matematyczną…
      — Siedemnaście razy osiem milionów trzysta dwadzieścia jeden tysięcy dziewięćset osiemdziesiąt trzy.
      — Sto czterdzieści jeden milionów czterysta siedemdziesiąt trzy tysiące siedemset jedenaście — odparł pan Bent po kilku sekundach; liczby, które musiał sobie najpierw zwizualizować zawsze zajmowały mu trochę więcej czasu. — Jeszcze jedno.
      — Jeszcze jedno? Co się stało? — spytała troskliwie panna młoda.
      — Lord Vetinari się stał. Tam, w kącie.
      — O. To miło, że się pofatygował na nasze wesele. — Twarz panny D… pani Bent rozjaśniła się w uśmiechu. — Myślisz, że prowadzi w ten sposób kampanię wyborczą?
      — W tym mieście od czterystu lat, jak nie dłużej, nie było wolnych wyborów! — przypomniał mężczyzna.
      — Może prowadzi kampanię wyborczą za wolnymi, demokratycznymi wyborami?
      — Może po prostu chce się zemścić? — Pan Bent, ulegając syreniemu głosowi tiku nerwowego, sięgnął po najwyższe, siódme – zawsze lubił liczby pierwsze – piętro weselnego tortu; żona chwyciła go za rękę, kojąco.
      I mocno. W szpitalu przeszła w końcu przyspieszony kurs pielęgniarski. Chwyt jej delikatnych dłoni mógł odtąd powalić boksera lub zawodnika sumo.
      — Ale niby za co?
      — Za cokolwiek. Za spisek, w który mnie wplątano. Za tort. Za bank. Skąd mam wiedzieć, za co się mszczą wyższe sfery?
      — Przesadzasz — westchnęła pani Bent; westchnęła głosem pełnym szczęścia, jakie płynęło z faktu, że mogła mówić do tego człowieka z tą pobłażliwą czułością, właściwą tylko żonom.
      — Ja może przesadzam. Ale on tu na pewno jest — oznajmił z godnością mężczyzna.
      — Podchodzi nawet — sprostowała kobieta, już się uśmiechając. — Cóż za zaszczyt, lordzie!
      — Wystarczy „pan” — zapewnił Vetinari.
      Bent skinął mu głową. Uprzejmie. Oschle. Oficjalnie. Tak, by nie powstało nawet najmniejsze skojarzenie z tortami, strzelającymi wodą kwiatkami czy skórkami od bananów. Nie powstało na zewnątrz. Wewnątrz odczuwał coraz silniejszą potrzebę (czemuż, ach, czemuś Patrycjusz musiał wybrać akurat wesele z jego słodyczami, owocami, żenującymi tradycjami, muzyką i balonikami?) rozruszania trochę tego stada baranów i jego przewodnika.
      Vetinari najwyraźniej zwietrzył, z nieomylnym instynktem dzikich zwierząt, małych dzieci, szkolonych agentów, ludzi parających się profesjami nie-do-końca-legalnymi, kochanków, ściągających uczniów, studentów w trakcie sesji, pomocników magów – no, krótko ujmując, z nieomylnym instynktem trzech obdarzonych instynktem samozachowawczym czwartych świata – niebezpieczeństwo.
       Musiał je wyczuć, poświęcił bowiem małżonkom jedynie kilka uprzejmych chwil, parę konwencjonalnych komplementów, jeden podarunek – wielkie, złote liczydło z herbem miejskim, liczące sobie, podobno, lat z górą dwieście – po czym ruszył na poszukiwania Moista von Lipwiga.
      — Jego tu nie ma — mruknął pan Bent. — Jeśli tylko po to fatygował się pan na nasze wesele...
      — Bynajmniej, bynajmniej — prawie wesoło mruknął Patrycjusz. — Móc być na weselu zasłużonych pracowników naszego wspaniałego banku to dla mnie sama przyjemność. A co do pana Moista – mignęła mi tam, za kolumnadą, śliczna, na oko dwudziestoletnia blondynka. Ubrana w strój pełen falban, zakrywających miejsca strategiczne... — zawiesił głos.
      — Pan sugeruje? — szepnęła pani Bent, podnosząc dłoń do ust.
      — Ja jestem pewien. Tak, że proszę przyjąć raz jeszcze moje najszczersze gratulacje oraz życzenia pomyślności – i muszę państwa, prosząc o wybaczenie tego nietaktu, opuścić. Racja stanu czeka.

Forward
Sign in to leave a review.