
Konwenanse
— Przypomnij mi, co to są dzieci — jęknął Sherlock, blady jak papier.
Stali z Mycroftem na oddziale położniczym. Czyli nie mogli palić. Czyli musieli wpatrywać się z pastelowe kolory ścian, rzekomo relaksujące. Bynajmniej nie czuli się zrelaksowani, przeciwnie, modlili się w duchu o jakąś muchę czy inną zarazę, którą mogliby na tej monotonnej, sielskiej pustyni rozsmarować.
Porodówki tak jakoś budziły w nich żądzę mordu.
— Nie mogłeś skasować, czym są dzieci — stwierdził Mycroft.
— Mogłem. Właśnie skasowałem.
— Akurat kiedy John ma zostać ojcem? — dociekał spokojnie starszy Holmes. — Na ciekawy przypadek wyparcia mi to wygląda...
— Skasowałem wszystkie dane o porodach, bo w ich trakcie tyle rzeczy może pójść nie tak, że nigdy nie dopuściłbym, by kobieta, od której zależy szczęście Johna, ryzykowała poród naturalny, a sądzę, że szantażowanie lekarzy bronią, by przeprowadzili cesarkę, byłoby drobnym nietaktem. Co. to. są. dzieci? Co się z nimi robi? Co ja mam zrobić z dzieckiem Johna? — detektyw wyrzucał zdania z prędkością karabinu.
— Na wypadek, gdybyś skasował — westchnął Mycroft — ja również nie mam dzieci.
— Ale ty nie kasujesz zbędnych, grzecznościowych, konwersacyjnych faktów... — w głosie Sherlocka pojawiła się błagalna nuta.
Która wielce cieszyłaby Mycrofta. Gdyby nie drobny fakt, że sam czuł się wyjątkowo niepewnie.
— Ty nie musisz zrobić nic. Noworodkiem zajmie się personel. Potem rodzice. Ty masz tylko być miły i w regularnych odstępach czasu przynosić prezenty. Najlepiej, żeby kupowała je za ciebie pani Hudson. Albo powiem Anthei, żeby regularnie dostarczała ci paczuszkę pod drzwi...
— Jak często? — rzucił Sherlock.
— Jak najczęściej. Co miesiąc albo co dwa tygodnie, dzieci szybko rosną. Prezenty to jest to, co znajomi rodziny mają obowiązek dawać dzieciom. Dzieciom i czasem matce, na dowód wdzięczności społeczeństwa za jej trud i płodzenie nowych obywateli. Dla dobra Korony. — Mycroft zmarszczył brwi. — Poza tym, wypada przy każdej wizycie albo telefonie pytać, co u dzieci – odpowiedzi nie musisz słuchać, ale entuzjastycznie potakuj – i zapamiętać ich imiona. I wiek. To tyle. Naprawdę, od ciebie to nikt więcej nie będzie wymagał.
Detektyw na to „od ciebie", powiedziane z ewidentnym przekąsem, zrobił nieco urażoną minę, zbyt był jednak zdenerwowany – brakiem papierosów oraz kolorem ścian, oczywiście – by się sprzeczać.
— A dzieci — ciągnął Mycroft — to mali ludzie. Jak wszystkie ssaki poza stekowcami ludzie są żyworodni, co oznacza, że człowiek rozwija się najpierw wewnątrz ciała matki, a dopiero po osiągnięciu stopnia rozwoju umożliwiającego samodzielną egzystencję odłącza się od niej, co nazywane jest zwykle porodem lub, poetycko, przyjściem na świat. Dzieci są znacznie mniejsze niż dorośli, mają większe głowy w stosunku do tułowia oraz mniej widoczne cechy płciowe. Po tym je rozpoznasz — dodał ironicznie. — O ile jeszcze nie skasowałeś, co to są cechy płciowe.
— Ustalenie płci denata i potencjalnego sprawcy jest ważne — syknął Sherlock.
— Płci dziecka też. Od tego zależy rodzaj kulturowo akceptowanych prezentów. I ich kolor. Zwłaszcza ich kolor. Pamiętaj: niebieskie dla chłopców, różowe dla dziewczynek. A — dodał w przebłysku geniuszu — nic trującego. Dzieci wszystko biorą do ust i gryzą, w ten sposób poznają świat. Językiem. Zupełnie, jak ty. Ale mają mniejszą odporność na toksyny.
— Sherlock! — na wpół krzyknął, na wpół jęknął John.
Mary milczała, zszokowana. Albo dusiła w sobie śmiech, Holmes nie był pewien. Pociecha Watsonów szczebiotała w łóżeczku.
Detektyw poczuł się nieswojo. Był pewien, że nic nie zapomniał...
— Jest różowy. Niebieski dla chłopca, różowy dla dziewczynki — wyrecytował, wkładając ręce w kieszenie spodni, nieco nerwowym gestem. — Jestem pewien, że Mycroft tak mówił...
— A czy nie mówił ci przy okazji — spytał John, opadając na fotel bezwładnym ruchem — że czaszka, nawet pomalowana na właściwy kolor, to nie jest odpowiedni prezent dla niemowlaka?
— Każdy powinien mieć swoją czaszkę — odparł z urazą Sherlock. — Im szybciej, tym lepiej. Lepiej ją pozna, przywyknie i się bardziej zaprzyjaźni.
Doktor oparł brodę na dłoniach, zamyślony czy raczej osłabiony kompletnie. Mary chichotała, teraz już głośno.
— W porządku — machnęła ręką — jestem pewna, że Sherlock dokładnie ją zdezynfekował przed malowaniem, prawda? I farba jest nietoksyczna?
Holmes gorliwie potaknął.
— Czyli małej nic się nie stanie, John. Kości kurczaka nikogo nie zabiły, no, poza tysiącami psów, czaszka świśnięta Molly też krzywdy dziecku nie zrobi. To zresztą teraz modne, takie makabryczne wzornictwo dla dzieci, widziałeś te nowe lalki? Pomyśl o kulturze baroku albo Meksyku, tam czaszka jest normalnym elementem życia... Mówię ci — do słów dołożyła dzielny uśmiech — kiedy mała trochę podrośnie, ta czaszka będzie hitem wśród wszystkich jej znajomych!