
Maniery
— Proszę się częstować. — Doktor skinął wytwornie dłonią.
Sherlock obrzucił stół, zastawiony wykwintnymi przystawkami, sceptycznym spojrzeniem.
— Oszalałem dosyć, by skakać z dachów i zyskać oficjalnym status trupa, ale nie na tyle, by przyjmować zaproszenie do stołu od kanibala. Do stołu z jedzeniem. Partyjce pokera nie mówię nie — dodał. — Ale tamto carpaccio jest na pewno z człowieka. Czyżby ten natrętny kontroler biletów? — nie wstrzymał się przed popis; no, raczej prostą rozgrzewką.
Hannibal Lecter, obecnie posługujący się dokumentami Fryderyka Schmidta, rozciągnął usta w nikłym uśmiechu.
— I to panu... przeszkadza? — spytał rozbawionym tonem.
— Oczywiście! — Holmes prychnął ze szczerym oburzeniem. — Nie jadam mięsa nieprzebadanego weterynaryjnie!
— Nie mogę ani kawałeczka? — niemal jęknął prosząco doktor.
— Przegrał pan. Niech pan będzie mężczyzną i odda ten akt własności — oznajmił bezlitośnie Sherlock.
— Jeśli siądziemy raz jeszcze, mogę się odegrać – albo pan może wygrać willę na Bahamach... — kusił Hannibal.
— Bahamy są okropne o tej porze roku. Z żalem odrzucam pańską propozycję.
— Ale naprawdę wziąłbym tylko kawałek. Jakiś mało ważny. I zapłaciłbym więcej niż przyzwoicie. To nie będzie bolało, dam znieczulenie miejscowe, a mózg...
— ...nie czuje. Zdaję sobie sprawę. Nie, dziękuję, muszę odmówić. Już i tak jestem socjopatą, nie chciałbym sprawdzać, co się stanie, jak zabraknie mi jeszcze jakiegoś kawałka płatu.
— Podzieliłbym się z panem — zaoferował hojnie Lecter. — To niesamowita okazja, móc skosztować własnego mózgu, a jeszcze takiego, jak pański, z pewnością byłby przepyszny...
— Niemal niczym by się nie różnił od mózgu świni, w móżdżkach jako potrawie nie gustuję i nie jestem fetyszystą, by mi dewiacja wpływała na doznania smakowe. Żegnam pana.