
Pokuta
— Mogę zapewnić ci przepiękną karierę duchownego, mości Aramisie. Przepiękną i niezbyt surową, bo przecież rozumiem potrzeby młodego wieku. — Kardynał Richelieu uśmiechał się łagodnie. — W zamian, cóż, nie oczekuję niczego, do czego i tak nie byłbyś zobowiązany. Wierności królowi i Świętej Matce Kościołowi. Chyba i dzisiaj tego dochowujesz?
Aramisowi zmiękły kolana. Sama propozycja była niepokojąca, a tu jeszcze składana niejako in blanco, bo wciąż się nie dowiedział, czego właściwie Jego Eminencja oczekiwałby w zamian – oczekiwałby zaś, teraz, zaraz, z pewnością. Ani chybi informacji. Ani chybi o poczynaniach pewnej wesołej grupki muszkieterów.
— Zawsze wiernym Najjaśniejszemu Panu i Kościołowi. Zawsze — zapewnił gorliwie. — Wasza Eminencja nie ma potrzeby się turbować moją lojalnością wobec tych dwóch, jest niezachwiana...
— A jednak — mruknął łagodnie Richelieu; twarz stężała mu w aktorskim wyrazie przygnębienia, bólu — doszły nas słuchy...
— Potwarze — wtrącił Aramis.
— ...opowieści...
— Pomówienia.
— ...zaniepokojone głosy...
— Szubrawców i łajdaków, których bez chwili wytchnienia ścigam na chwałę Jego Wysokości!
— Aramisie — upomniał delikatnie kardynał — czy to uchodzi w jednym zdaniu stawiać Najjaśniejszego Pana oraz szubrawców? I łajdaków?
Muszkieterowi strzępki litanii, modlitw tudzież psalmów błagalnych zaczęły przelatywać przez głowę. Wszystkich naraz.
— Nie miałem na myśli... — zaczął się tłumaczyć, ale uniesiona w ojcowskim geście dłoń Richelieu wstrzymał go w pół zdania.
— Tak biegły w wymowie retor, obdarzony tak wielkim naturalnym talentem, z pewnością nie spróbuje zasłaniać się nieumiejętnym doborem słów?
Aramisowi zaschło w gardle.
— Nigdy bym... nie chciałem urazić ani Jego Wysokości, ani Waszej Eminencji, nigdy — oznajmił, unosząc rękę w geście przysięgi. — Błagam o wybaczenie. I może się oddalę teraz do swej celi, by za tak okropną przewinę odprawić pokutę — dodał szybko, z cieniem nadziei w głosie.
— Nie będzie takiej potrzeby — zapewnił ojcowskim tonem kardynał. — Na mocy prawa decyzji, udzielonego mi przez Kościół i Najjaśniejszego Pana wybaczam ci i znajduję wolnym od winy. Tej konkretnej winy. Dzięki czemu będziemy mogli spokojnie porozmawiać o twoich ostatnich działaniach, od których ciężaru jeszcze uwolnion nie jesteś.
— Nic nie zrobiłem — jęknął muszkieter. — Wasza Dostojność, nawet z gwardzistami się nie pojedynkowałem ostatnio.
— Co mnie martwi. Gnuśnieją mi przez brak ćwiczeń – bo przecież ćwiczenia, nie prawdziwe, zakazane pojedynki miałeś na myśli, Aramisie? – a przede wszystkim widoma to oznaka, że coś większego knujesz.
— Nic, klnę się honorem, Wasza Dostojność... I tak, tak ćwiczenia, oczywiście...
— Honorem — powtórzył z namysłem Richelieu. — Gdzież mógłbym wątpić w honor muszkietera...
— Wasza Eminencjo — jęknął błagalnie Aramis. — Może... może Wasza Dostojność powie mi, co źle zrobiłem – albo od razu wskaże pokutę – a ja ją natychmiast odprawię, przysięgam, bez szemrania. — Otworzył błagalnie oczy.
Kardynał z ciężkim westchnieniem zajrzał w leżące na stole papiery. Westchnął znowu. Ręką pogładził brodę, jakby w zamyśleniu. Wreszcie, raz sobie jeszcze po ojcowsku westchnąwszy, oznajmił:
— A potem mnie znowu o przesadną łaskawość oskarżać będą, o pobłażanie wojskowym i szlachcie rozpasanej... Wieleście uczynili dobra dla Francji, tylko dlatego się na te zarzuty narażam.
— Dziękuję pokornie — bąknął blady muszkieter. — A pokuta?
Richelieu posłał mu uśmiech godny tygrysa, wpatrującego się w gazelę.
— Och, potrzebuję pomocy w redagowaniu tekstu mojego nowego dramatu – a ktoś z tak wielkim talentem z pewnością chętnie użyczy mi krytycznego oka do przeglądania monologów. Zwłaszcza, że występuje tam taki łotr, wykorzystujący stan kapłański do uwodzenia niewinnych dziewcząt – bardzo zręczny retor.