
Płaszcz
Zawsze mu było zimno – i nigdy nie bywało. Zawsze, bo chłód baraków oraz laboratoriów wszedł w kości, nie opuszczał na chwilę; ale nigdy, bo nic nigdy temu nie dorównało, świat zawsze się zdawał cieplejszy.
Opowiedział o tym Charlesowi, raz, w ramach anegdotki, gdy tamten ganił go za chodzenie zbyt lekko ubranym. To nie uspokoiło przyjaciela, przeciwnie wręcz, pobudziło do myślenia. Nerwowego myślenia, sądząc ze spiesznych, długich kroków wzdłuż pokoju.
— Mogę ci pomóc — oznajmił wreszcie Xavier, stając gwałtownie i zwracając twarz w stronę Lensherra. — To znaczy – myślę, że mogę. Jeśli się zgodzisz. Gdybyś wpuścił mnie do swojego umysłu, mógłbym go przekonać, że czuje zimno i...
— Ostatni raz, kiedy tam wszedłeś, miałeś koszmary — zauważył chłodno Erik.
— Tym razem nie będę wchodził w twoje wspomnienia, tylko spróbuję... wmontować ci wrażenie ciepła.
— Skąd wiesz, że chcę? — spytał rozbawiony Lensherr. — To w końcu drobiazg...
— Skoro drobiazg, to ci szkodzi pozwolić mi spróbować?
Pytanie było trafne. Erik się przez moment zawahał.
— Nie chcę, żebyś znowu przeze mnie cierpiał — odpowiedział cicho; to nawet była trochę prawda, nie tylko manipulacja.
— Nie będę, zaufaj mi, moje umiejętności znacznie wzrosły, a to w ogóle nie dotyczy wspomnień – nie będę. Po prostu – powiem twojemu umysłowi, co jest ciepłe. Że ty jesteś ciepły. A świat bywa zimny.
Troska w głosie Charlesa cięła Lensherra jak nóż.
— Będziesz kłamał — odparł ostro — we mnie nie ma nic ciepłego, zapewniam cię. I nigdy nie będzie. Nic mojego, w każdym razie.
— I od czego są... przyjaciele, jeśli nie od tego, by zapełniać nasze braki? Hm? — spytał cicho Xavier.
Na to Erik nie umiał udzielić odpowiedzi. Mógłby dalej odmawiać dla samego odmawiania, nie chciał jednak zdać się dziecinnym. Wobec czego niechętnie burknął coś, co mogłoby uchodzić za zgodę:
— Tylko mnie nie oparz.
Charles się rozpromienił. Ostrożnie wziął dłonie Erika we własne – to nie było potrzebne, ale zmniejszało napięcie, wrażenie niesamowitości kontaktu dwóch umysłów, zakotwiczało w świecie. Lensherr zamknął z kolei oczy, co również nie było potrzebne, ale jemu z kolei pozwalało wmówić sobie, że to wszystko to tylko rodzaj dziwacznego snu, fantazji, że to nie jest – że to nie jest wejście z butami w jego...
I nagle wszystkie wątpliwości ucichły. Spokój. Pewność. Bezpieczeństwo. Sprawka Xaviera, lecz w tej sekundzie Erik nie był w stanie się tym przejąć.
— Mogę ci je zwrócić — zaproponował lojalnie głos w jego umyśle.
— Nie trzeba.
Ta odpowiedź też mogła być poddana przez Charlesa, samo pytanie mogło być szaradą, kłamstwem, maską, obliczoną na wydawanie się uczciwym – ale w tej sekundzie to nie było ważne (oczywiście, nie mogłoby być, nie z telepatą u boku), a poza tym, komuś Lensherr musiał w końcu zaufać. Xavier był najlepszy. Albo tylko zmanipulował go, by w to wierzył. W tej sekundzie również to nie miało prawa ważyć.
A potem poczuł. Ciepło, tak – to musiało być ciepło, bo było obce, nieznane (czy tylko zapomniane), nie było w każdym razie zimnem ani tą obojętnością, którą dla Erika stanowił świat. Dziwne. Nie parzyło, chyba. Nie wiedział, czy jest przyjemne: na pewno było obce, a przez to nie do końca komfortowe, na pewno jednak nie bolało, a skoro nie bolało i nie było obojętne, nie było nicością, to było przyjemne, tak na logikę.
— Tak, to jest właśnie ciepło — w głosie Charlesa pobrzmiewało rozbawienie i jakaś... ulga? — Cieszę się, że dobrze dobrałem temperaturę.
Cóż, zdecydował Erik, nie boli, nie parzy. Można przywyknąć. Kto wie, może nawet się da w tym znaleźć prawdziwą, głębszą, opisywaną w literaturze przyjemność. Pewnego dnia.