
Przez Sherlocka do gwiazd
Ta straszliwa kobieta nazywała się „Solejukowa". Czyli właściwie „Solejuk", Sherlock podejrzał w dokumentach – ale ci ludzie, miejscowi, z nienormalnie wysoką odpornością na toksyczne substancje (żadne zapewnienia nie zdołały przekonać Holmesa, że ponad osiemdziesięcioprocentowy alkohol nie jest toksyczną substancją, tylko tradycyjnym napitkiem, tradycyjna i bezpieczna to mogła być heroina, a nie to!), upierali się, by dodawać to „owa", które oznaczało, jak mu wytłumaczono, tyle co „Mrs.", czyli wszystko znowu było u nich odwrotnie, bo kto widział stawiać „Mrs." po nazwisku?
Ale nie to było straszne. Straszne było, że kobiecina uparła się podszkolić na Sherlocku swój angielski, coby do reszty nie zamerykanizował się. Wpadała więc do Holmesa poplotkować, porozmawiać o polityce, zwłaszcza zagranicznej i ogólnie – się socjalizować. Socjalizowania się detektyw nie cierpiał. Delikatnie ujmując.
Na drugi dzień machnął więc ręką na dobro swojej przykrywki i, gdy Solejukowa znów rozpoczęła swoją miłą, ciepłą, nieśmiałą pogawędkę, odpowiedział ostrym, chłodnym tonem, wymieniając po kolei wszystkie błędy jakie zrobiła, nawet potknięcia stylistyczne tak drobne, że zdarzały się najlepszym synom Anglii. Okrasił swoją filipikę złośliwym komentarzem dotyczącym nadmiernej liczby potomstwa i tego, jak to fatalnie wpływa na mózg, a poza tym, ileż to czasu zmarnowanego na reprodukcję, czasu, który taka matka mogłaby poświęcić choćby na ten nieszczęsny angielski, skoro już się w tym języku uparła do niego, Sherlocka, zwracać.
Oczekiwał łez albo spoliczkowania, albo awantury, albo przynajmniej oburzonego wyjścia. Ale nie. Solejukowa uśmiechnęła się promiennie!
— Pan jest świetnym nauczycielem! — zawołała. — Takim dokładnym, starannym i motywującym! Nikt mi tak dobrze wszystkich błędów nie pokazał – i połowy tych wyrazów nie znałam, świetnie pan mówi, tak po aktorskiemu, ze swadą, wszystko człowiek pojmuje! Doskonale! Ja tutaj do pana częściej zachodzić będę, dobrze? Bo naprawdę świetna u pana nauka!