
Jesteśmy wolni, możemy iść (ekhm, a nie, jednak nie)
Geass był potworną, potworną bronią. Ironiczną. Schneizel, taki błyskotliwy przywódca – nawet ten mały drań mu to przyznał tym swoim przeklętym rozkazem – nadal pełen zalet, ale pozbawiony woli, ten Schneizel wciąż mógł rozmawiać o Lelouchu. Och, mógł go nawet przeklinać.
— Palnąłbym sobie w łeb — oznajmił któregoś dnia wiceksiężnej — ale Zero mi zabronił. Skoro on musi żyć, to niech i inni się męczą, powiedział. Jestem pewien, że mści się za to, jak w ramach żartu przemalowaliśmy mu Knightmare'a na różowo.
— Myślę, że podobnie jak Lulu, jest po prostu egoistą — mruknęła kojąco Cornelia. — W końcu zawsze nieźle się rozumieli.
— Myślę, że raczej sadystą. Ostatnio groził, że mnie geassem ożeni. Albo nieszczęśliwie zakocha.
Kobietę zamurowało. Książę kontynuował.
— I wtedy pomyślałem: geass nie zabrania mi zabicia Zero, od Suzaku dostałem wolną rękę w rządzeniu, kazał jedynie służyć krajowi, więc gdybym przekonał sam siebie, że wykończenie go jest najlepszym wyjściem dla świata...
— ...uaktywni się jego rozkaz i zmusi go, by zabronił tobie.
— Wiem! — ryknął premier. — To nawet nie partia szachów, tylko jakiś komedia pomyłek, parodia cienka jak barszcz! Zdajesz sobie sprawę, że gdybyś przyłożyła temu naszemu japońskiemu Werterowi pistolet do głowy i zaczęła dyktować ustawy, to musiałby je podpisać? Przecież tak się nie da rządzić. To jakaś groteska. Ojciec i Lulu muszą mieć niezły ubaw w tym piekle, gdzie się smażą — zakończył ponuro. — Mam nadzieję, że poza smażeniem przewidziano dla nich jakieś dodatkowe kary.
Cornelia spojrzała na niego bystro.
— Z ciebie to jednak kawał sprytnej bestii jest, braciszku — mruknęła. — Z tym pistoletem u głowy... Chyba spróbuję.