
Królewicz w żelaznej masce
Przypuszczano, że Julian kochał las ze względu na polowania. Mylono się, oczywiście – teraz miał wreszcie prawo być dumnym ze swojej maski.
Julian kochał polowania ze względu na las. Zieleń przypominała mu rodzinne strony – Cień, w którym mieszkał z matką, nim ojciec ściągnął go do Amberu – uspokajała, koiła po upokorzeniach ze strony rodzeństwa. Zwierzęta były wierne sobie nawzajem, odpłacały za dobro przywiązaniem – tak, jak być powinno; jak nigdy nie było na dworze. Przyznawał też niekiedy, że poczucie wyższości i władzy, jakie dawały mu zwierzęta, stanowiło miłą odmianę po zamku, gdzie był tym młodszym, nieważnym, blednącym w porównaniu z Corwinem, Benedyktem, Erykiem
. Wobec lasu miał również dług: to on go nauczył panowania nad emocjami. Zaczął wyobrażać sobie, gdy sytuacja robiła się nerwowa, wielką przestrzeń zieleni. Różnice w plamach koloru, oszałamiający, wilgotny zapach – najpierw szeroki plan, a potem zbliżenie: pojedyncze drzewa, uroczyska, ścieżki – bliżej – plamy światła tańczące na liściach, fakturę kory, miękkie, sprężyste poszycie pod stopami, ciężkie, lepkie grudy ziemi przylepiające się do podeszw na ścieżkach, szmer strumyka, trzask gałęzi, na którą nastąpiła łania. Powtarzał w myślach, że jeśli dobrze rozgra sprawę, będzie mógł opuścić dwór, wrócić do Ardenu, do domu.
Napięcie znikało. Od odkrycia owego sposobu Julian cieszył się opinią lodowego księcia.