
Trzy lilie w ogrodzie
I
Bella wiele razy nabijała się z miłości, jaką Andromeda darzyła zielarstwo. „To mugolska dziedzina", mówiła starsza z sióstr pełnym obrzydzenia tonem.
Narcyza też bardzo lubiła kwiaty, owszem, ona jednak zajmowała się nimi stosownie do stanu, to znaczy: wyznaczając klomby, ścieżki i rabatki, a potem nadzorując ogrodników. Andromeda czuła się szczęśliwsza, samodzielnie pieląc grządki, troskliwie pielęgnując roślinki, patrząc, jak powstaje nowe życie. Mogła potem obdarowywać bliższą i dalszą rodzinę własnoręcznie modyfikowanymi gatunkami.
To właśnie w trakcie dumania nad nową odmianą, specjalnie na urodziny Cyzii, Andromeda poznała Teda i odkryła, że ci tak pogardzani w domu Puchoni są skarbnicą wiedzy o przyrodzie.
II
— Czy to nie kwiaty Andromedy? — spytała Bella w trakcie jednej z przechadzek po ogrodzie Narcyzy, niedługo po swoim uwolnieniu, jeszcze nim cokolwiek się rozpoczęło „na serio".
Kwiaty Andromedy. Tworzyła własne odmiany, ich praktyczna siostra, tak praktyczna, że typową dla Blacków zmysłowość ukryła pod pragmatycznym zielarstwem i związaną z nim toną brudu, fizycznej pracy. Ale kwiaty były piękne, magicznie piękne – oliwa sprawiedliwa, zawsze na wierzch wypływa.
— Tak — potaknęła Narcyza — od niej dla mnie. Zabrałam sadzonki. Inne zostawiłam u rodziców. Niech kwitną.
Bella uśmiechnęła się w odpowiedzi, melancholijnie, z rzadkim smutkiem.
— Nasza biedna, świętej pamięci Andromeda… Jaka szkoda — szepnęła. — Jaka straszna szkoda.
III
Po wojnie sądy przyznały Andromedzie prawo do spadku i rzeczy osobistych, pozostawionych w domu rodzinnym, gdy z niego uciekała. Większość z rzeczonych przedmiotów należała obecnie do Narcyzy; niektóre przeniesiono nawet do posiadłości Malfoyów.
Pani Tonks przybyła po nie w asyście Harry'ego oraz Rona. Nie przewidywano kłopotów, Malfoyowie z trudem uniknęli długoletniego więzienia, byli na cenzurowanym – ostrożności wszakże nigdy za wiele.
Wszystko czekało już na nich w salonie, spakowane. Razem ze skrzatem, który miał pomóc w przenoszeniu. Narcyzy nie było w zasięgu wzroku, rzekomo chorowała. Draco podpisał protokół i zniknął, jak duch. Andromeda nie mogła patrzeć na te wszystkie manatki, przeniosła więc wzrok za okno, na ogród…
Róże. Jej róże. Odmiany, które osobiście wyhodowała dla rodziny – dla siostry – w szkolnych latach. Pamiętała je wszystkie. Wszędzie by rozpoznała. Kwitły tutaj, nienaruszone, zadbane, piękne.
Zrobiło się jej słabo, ale głos miała gniewny, wzgardliwy.
— Weźcie to wszystko, chłopcy, i wyjdźmy już z tego domu.