
Jest różą, jest różą, jest różą (a ty lubisz ciernie, jakby wiodły do gwiazd)
I
Narcyza robiła wszystko, by uratować strzępki reputacji swojej rodziny; pojawianie się na każdej imprezie charytatywnej to absolutne minimum. Do tego dzisiaj chodziło o ratowanie zagrożonych gatunków smoków. Pani Malfoy zawsze czuła wielką słabość do tych stworzeń. Nie mogło jej zabraknąć i Charlie naprawdę nie powinien być ani trochę zaskoczony. A był totalnie.
Jego zdumienie spotęgował fakt, iż kobieta uśmiechnęła się do niego przyjaźnie, zainicjowała pogawędkę, chociaż był tu dzisiaj tylko jako pracownik, i nazywała „drogim kuzynem".
Zmiany na górze, pomyślał z przekąsem, szybko kończąc rozmowę. Wrócił do zwierząt. Te przynajmniej nie udawały, że lubią go za cokolwiek więcej niż jedzenie.
II
— Byłeś też na poprzednim balu w sprawie smoków, prawda? Pamiętam cię. Wyglądałeś jeszcze jak chłopiec, jakbyś dopiero wczoraj opuścił Hogwart, a dopuszczali cię pod same pazury tych bestii… Serce zamierało. Mnie i wszystkim matkom na sali — wspominała afektowanym tonem Narcyza.
Nie dawała Charliemu spokoju przez całą imprezę dobroczynną poświęconą problemowi ginących gatunków smoków. Mężczyzna podejrzewał, że za przypływem uczuć stoją bardzo konkretne powody polityczne – i dlatego tak niezręczne, bezpośrednie, niegrzeczne nieomal zagranie go rozbawiło. Czyżby pani Malfoy nadal uważała, iż sam fakt, że raczyła kogoś zauważać, zapamiętać, jest zaszczytem?
— Nie odezwała się pani do mnie wówczas ani słowem — przypomniał obojętnie.
III
Narcyza wybuchnęła śmiechem, lekkim, kryształowym, wznoszącym się pod sufit sali; jak bąbelki szampana. Prawie uwodzicielsko.
— Proszę, mów mi po imieniu — uśmiechnęła się znowu, zupełnie bez wahania, zupełnie bez wysiłku, zupełnie naturalniej, jakby to wszystko było szczere. — A co do tamtego – nie miej żalu, byłam z mężem, nie wypadało, bym spędzała czas z młodym, przystojnym kawalerem… niewiele starszym od mojego syna.
Odsłaniała troszeczkę zęby. Bielutkie, równe. Zupełnie inna kobieta niż tamta, którą widział kilka lat temu: wyniosła, odęta wręcz snobka. Pani Malfoy zdawała się odkrywać uroki naturalności i Charlie nagle stracił pewność, że to też jest elementem gry.
— W porządku, Narcyzo.
IV
Wielbiciele smoków – albo dobroczynności – przemykali obok nich, nie dostrzegając cudu. Albo fatalnego błędu. Charlie jeszcze nie wiedział. Przejście na „ty" z Narcyzą mogło być po prostu towarzyskim gestem, kolejnym potwierdzeniem zwycięstwa..
Jednak chwilowo wyglądało, z małej, prywatnej perspektywy Weasleya, całkiem przełomowo. Nie był tylko pewien, czy nie zostaje właśnie czyimś pionkiem – ale tego nie dowie się, po prostu rozmyślając, prawda? Działanie to jedyne, co przynosi odpowiedzi.
— Ja ciebie też pamiętam — powiedział więc, a kiedy ona się roześmiała (znowu szampanem) – węsząc łatwy, pusty komplement – dodał: — Byłaś w granatowej szacie, miałaś spięte w kok włosy.
A potem podziwiał zaskoczenie na jej twarzy.
V
To było w sumie proste: mały Charlie uwielbiał matkę. Widział wszakże inne mamy ze starych rodów: bogate, zadbane, pachnące, piękne – samym luksusem, niekoniecznie rysami – tak bardzo drogie, że się zdawało, iż samo patrzenie powinno kosztować.
Najpierw był zazdrosny i zły. I patrzył. Potem pojął, jak nikłe są granice między silnymi uczuciami, jak każde przywiązuje. I patrzył, nadal zazdrosny, choć w nieco inny sposób: bardziej osobisty, przypominający głód.
Nadal kochał i wielbił matkę. Miłością bezpieczną, dobrą, jasną, ciepłą, całkowicie wyzbytą żądań. Tę ciemną, pragnącą, złą miłość pozwalał sobie czuć tylko w stosunku do tamtych. A Narcyza zawsze była ich żywym symbolem.
VI
Charlie mógł wymienić z pamięci wszystkie elementy garderoby – i dodatki – które miała na sobie pani Malf… Narcyza tamtej nocy, na poprzednim balu dobroczynnym. Patrzył przecież, przepojony pogardą, pobłażaniem, rodzajem zazdrości w imieniu matki (ona zasługuje na znacznie więcej niż ta wywłoka), rodzajem zazdrości we własnym imieniu i palącym pragnieniem posiadania. W dowolny sposób. Na wszystkie sposoby.
Nie wymienił tych uczuć teraz, po latach, w trakcie kolejnego balu. Ograniczył się do wyrecytowania szczegółów stroju.
Granatowa szata do ziemi, przetkana srebrną nitką. Kok. Srebrne buty na niewielkim obcasiku, widoczne tylko, gdy tańczyła. Biżuteria z diamentami i szafirami, platynowa (kolczyki, broszka, bransoletka, pierścionek).
VII
— Masz bystre oko. I dobrą pamięć. Cechy zawodowe? — skomentowała Narcyza jego obrazowe przypomnienie jej stroju sprzed lat.
— Cechy zawodowe — powtórzył Charlie.
Co było wyjaśnieniem prostym, do tego w pewnej mierze prawdziwym. Rzeczywiście potrzebował oka do szczegółów, dobrej pamięci oraz wyobraźni wizualnej, co najmniej tak samo, jak sprawności ciała czy refleksu. Wyobraźnia wizualna bardzo się przydaje w walce albo uciekaniu, o co przy smokach nietrudno.
W Zakonie Feniksa zresztą też.
— Zlustrowałeś mnie od stóp do głów, calusieńką… — w głosie kobiety była niska, kusząca, prawie wulgarna nuta, która wyrwała Charliemu z ust instynktowne, głupie:
— Ależ skądże! Nigdy by nie śmiał sobie wyobrazić...
VIII
Jego głupia odpowiedź go zdradziła, oczywiście, bardziej niż cokolwiek dotąd. Narcyza się śmiała teraz, ale już nie szampanem, raczej czarnym winem albo whisky. Gardłowo. Potem nagle urwała.
— Mój mąż jest słaby, potrzebuje opieki — stwierdziła trzeźwo. — Będę musiała wyjść wcześniej, a ty masz zwierzaki na głowie. — Okręciła się wokół własnej osi, jasna (szata była bladoróżowa, w kwiatowe wzory), rozbawiona, lekka. — Ale daj mi dostęp do swojego Fiuu, musimy się umówić kiedyś, w kawiarni albo u mnie – jak długo jeszcze będziesz w Anglii? – porozmawiać o smokach. Widzisz, one mnie zawsze, zawsze, zawsze fascynowały... Ogień, siła, gracja. To się odbija w smokerach, prawda?
IX
— Może bez ognia — odpowiedział ostrożnie, choć pytanie Narcyzy było zadane tonem spokojnym, taktownym; brzmiało niewinnie.
— Z ogniem pasji — zauważyła kobieta.
— Och, to owszem — potwierdził. — To bardzo wymagająca praca, ale wynagradza w trójnasób.
— Gdzie pasja, tam ogień. Zapowiada się ciekawa rozmowa – mam tyle pytań, które zawsze chciałam zadać komuś obeznanemu z tematem...
— Mam nadzieję, że nie zawiodę oczekiwań — odpowiedział z galanterią. — Proza życia często wyglądała dość... banalnie w porównaniu z wyobrażeniami.
Nie wiedział, do kogo mówi. Ale to ona, żegnając się już, odpowiedziała.
— Nie przejmuj się, wartość rozmowy zależy głównie od pytań. Po tylu wywiadach mam w tym wprawę. Będę czekać.