
Poradnictwo
— Fasolkę? — zaproponował Albus.
Snape pokręcił przecząco głową, zirytowany.
— Możemy to już mieć za sobą? Co się stało z twoją… kaczuszką?
— Gumową kaczuszką — dodał Dumbledore tonem urażonej godności. — Nie jestem jak biedny Abie. Fryzia, kaczuszka, przestała ze mną rozmawiać. Popsuła się. Wiesz, to jedna z tej limitowanej, gadającej serii, miała taki cudownie cięty języczek, a teraz… Jedyna pociecha mojego nędznego żywota… to jest, jedyna rozrywka Fawksesa — mitygował się; oburzony feniks zaskrzeczał. — W każdym razie, powinieneś ją naprawić. To w końcu magiczny przedmiot. Dalej kłapie dziobem, więc zdołasz jej wmusić eliksir. Myślę, że coś w zawiasach jej zaschło, proste smarowidło powinno pomóc…
— A w jakich okolicznościach Fryzia zamilkła? — dopytał Snape.
— Trudno powiedzieć. Skupiłem się na zarządzaniu zamkiem, zamknąłem ją w szafie i nie wyjmowałem dobre dwa tygodnie, a potem już odmawiała współpracy… Myślisz, że to przez kurz? Albo magiczne odczynniki?
— Myślę — oznajmił lodowato mistrz eliksirów — że raczej jest na ciebie po prostu urażona. Owszem, to gumowa kaczuszka, nie potrzebuje jeść, ale potrzebuje uwagi. Opieki. Miłości. Jak tamagotchi albo Furby.
— Jak co? — bąknął Albus.
— Nieważne, to mugolskie… W każdym razie, nie dawałeś znaku życia, nie rozmawiałeś z nią, kompletnie ignorowałeś jej potrzeby, nie dałeś jej do zrozumienia, że jest dla ciebie – Fawkesa – ważna, a teraz się dziwisz, że cię ignoruje? Że się obraziła? Nie potrzebujesz eliksirów, tylko poradnika zarządzania relacjami. Na czym, jak wiesz, zupełnie się nie znam — oznajmił z tryumfalnym uśmiechem. — Jeśli to wszystko, to mogę chyba wracać do siebie.
Wyszedł, ścigany zamyślonym „hmm, może i racja" Dumbledore'a oraz oburzonymi okrzykami Blacka.
Znad rzeki
— Co ty robisz? — wyjąkał przerażony i zdegustowany Aberforth, wpadając do kuchni.
Albus, który dopiero co wrócił z Hogwartu na wakacje, podniósł na niego nieuważny wzrok.
— Eksperymentuję.
— Na mojej kaczuszce? — spytał melodramatycznym tonem jego brat.
— Najlepiej się do tego nadaje. Chcę ją zamienić w żywą kaczkę. Upieczoną, na początek, będzie łatwiej.
— A czym ja się będę bawił? — indagował zirytowany.
— Oj tam, cicho, transmutuję ci ją ponownie… opracowałem już formułę… teraz patrz! — wykrzyknął tryumfalnie Albus, rzucając zaklęcie.
Inkantacja brzmiała skomplikowanie. Błysnęło. Huknęło. Na stoliku pojawił się zając. W buraczkach. Ale nadal żywy. I pierwsze co zrobił, to czmychnął za okno.
— Moja kaczuszka — wycedził w kierunku zszokowanego Albusa wściekły brat.
— Kupię ci nową… transmutuję ci coś…
— Nie ma mowy. Żadnej żałosnej transmutacji! — ryknął Aberforth. — I żadnej nowej! Chcę tę! Oddaj mi moją kaczuszkę!
Dopiero po kilkunastu godzinach uganiania się po polach i rzucania czarów neutralizujących na okoliczną faunę, Albus trafił wreszcie odpowiedniego szaraka.