
Szkatułka
Ostatni ogar Marica stał się po śmierci króla oczkiem w głowie Loghaina. Psisko było już starawe, ruszało się z wielkim trudem, ale Mac Tir je uwielbiał, osobiście karmił i trzymał w swoich prywatnych komnatach.
Zdechło – uśpione czarodziejskim wywarem po godzinach męczarni – kilka dni przed bitwą pod Ostargarem w czym widziano złą wróżbę. Nastrój teyrna był fatalny; mężczyzna cały czas chodził, opowiadając o konieczności, wspominając zwierzę jak dziecko, opisując barwnie ich wspólne przygody, każdemu, kto chciał słuchać. „Znałem go od szczeniaka”, wzdychał. Dwór skwapliwie podzielał jego żałobę.
Po bitwie Loghain przejął „osierocone” ogary Cailana, dbał o nie starannie i kochał głęboko.
II
Anora, mając niecałe dziesięć lat, zażądała własnego ogara mabari. Prośba poniekąd wstrząsnęła dworem, a z pewnością wszystkimi damami dworu, guwernantkami i mistrzami etykiety. Dziewczynka, delikatna, śliczna blondynka, jakby stworzona do koronek, gorsetów, biżuterii oraz malutkich piesków towarzyskich, noszonych na rękach, służących do zabawiania szlachetnych dam w trakcie oczekiwania na męża, zajmującego się poważnymi sprawami... A tutaj nagle chce dostać zwierzę bojowe?
Panienka Mac Tir, Stwórcą a prawdą, nigdy nie przejawiała zainteresowania tradycyjnie kobiecymi zajęciami, aczkolwiek osiągnęła w nich pewną biegłość. Wolała tłuc się na drewniane mieczyki z chłopcami, słuchać dyskusji politycznych i czytać traktaty o rządzeniu. Ale dotąd nie przykładano wagi do jej preferencji, zrzucając je na karb wieku. W końcu w dzieciństwie podział płciowy nie jest tak wyraźny, ustępując miejsca znacznie istotniejszej kategorii: wieku.
Guwernantki powiedziały stanowcze „nie”. Takie dzikie zwierzę będzie szarpało suknie, psuło fryzury, brudziło szlachetne apartamenty. Taka bestia nie sprzyja zachowaniom grzecznej dziewczynki: haftowaniu, miłej konwersacji, graniu na pianinie, taki stwór nie zmieści się na podołku. Damy dworu załamywały ręce nad tym pomysłem i po kątach mamrotały, że Cailan, nie mając rodzeństwa do zabawy, „deprawuje” im ich małego aniołka. Mistrz etykiety stwierdził po prostu, iż byłoby to absolutnie niedopuszczalne.
Anora marudziła co prawda, że pójdzie do ojca, ale tyern zajęty był akurat zamieszkami na granicy z Orlais, nie było go nawet na dworze, sprawa zdawała się więc być zamkniętą. Mała przez kilka dni naciskała, potem jednak zapomniała o całej sprawie.
Pozornie. Gdy król ze swoim przyjacielem wrócili z wyprawy, zaraz po oficjalnym powitaniu, dziewczynka podbiegła do ojca, po czym z najsłodszym uśmiechem świata, trzepocząc rzęsami, zapytała, kto decyduje, co jest niedopuszczalne na dworze Fereldenu.
— Maniery i zwyczaj — wtrącił gładko doradca do spraw protokołu.
— Czyj zwyczaj? — syknęła głośno panienka Mac Tir. — Orlais?
Zgromadzeni umilkli. Loghain spojrzał na córkę z uwagą. Ta nabrała powietrza i wyrzuciła z siebie jednym tchem:
— Chciałam dostać ogara mabari, by mnie chronił, ale też, żeby mogła pomóc ojczyźnie w walce, jak przystało córce Fereldenu, a oni mi zabronili, powiedzieli, że to nie uchodzi, co nie uchodzi, żeby kobieta służyła krajowi, żeby szła walczyć, kiedy trzeba, jak ty, tatusiu, w jakich częściach świata to nie uchodzi, może u nich, w Orlais, ale u nas – jak chcę móc służyć Fereldenowi! — zakrzyknęła na końcu ze łzami w oczach.
Mac Tir był przede wszystkim zmęczony. Przemowa Anory wywoła jednak pewne wzruszenie w jego sercu; nie widział też powodu, żadnego, by dziecku nie dać psa bojowego, skoro pragnie. Etykietę w tym przypadku uznałby za argument zgoła kretyński. Ferelden był młodym państwem, wiecznie zagrożonym, jego córka była dzielną, rozsądną, odpowiedzialną dziewczyną, mabari największą dumą ojczyzny – a ci durnie powoływaliby się na maniery. Bzdura.
— Co tu właściwie robi to zdradzieckie, orlaisjańskie ścierwo? — zapytał wobec tego Marica, wskazując na doradcę. — I kto śmiał — rzucił w stronę dworu, całkowicie zgodnie z intencją córeczki zresztą — zabronić córce tyerna Fereldenu posiadania tradycyjnego fereldeńskiego psa? Zabronił w imię zdewiowanych obyczajów, tfu, Orlais? Zdrada — prychnął. — Działanie na szkodę interesów państwa. Wystarczy, że król wyjedzie i tyle zostaje z patriotyzmu co poniektórych – błyskotki i orlaisjańskie jedwabie bliższe im niż rodzinna ziemia, chłopska chata, tradycje ojców...
Szlachta, niespecjalnie lubiąca protokoły, zawyła z radości. Damy dworu zadrżały. Anora rzuciła się ojcu na szyję.
— Dostaniesz swojego mabari, kochanie — zapewnił rozczulony Loghain. — A nas, stary druhu — zwrócił się do Marica — czeka chyba małe śledztwo, bo widzę, że nie wszyscy dworzanie zasługują na swoje zaszczytne tytuły...