
Zatrute źródło
Na początku Zevran szukał kochanek podobnych do Strażniczki jak dwie krople wody. Tak wydawało się łatwiej, tak czynił po dawniejszych rozstaniach. Ciemne włosy, wielkie, brązowe oczy, niemal chorobliwie blada cera, ostry podbródek. Albo figura: szerokie biodra, obfite piersi, ciało, które byłoby przeszkodą w wojowaniu każdemu – ale Strażniczka była magiem. Ograniczenia ciała jej nie krępowały. Ani w boju, ani nigdzie…
Jęknął, zalany falą mdłości. Butelka wypadła mu z dłoni. Ledwo przewrócił się na bok, by uniknąć ewentualnego zabrudzenia łóżka. Tkaniny z Orlais były niesamowicie drogie.
Dlaczego nigdy nie mógł pamiętać jej tak wyraźnie, tak bardzo realnie, kiedy był trzeźwy? Dlaczego bez butelki wspomnienia mu uciekały, podsuwały tylko obrazki, zastygłe w czasie, nieruchome, pozbawione żaru oraz uczuć, z dnia na dzień coraz bardziej zamglone. Dlaczego prawdziwe wspomnienia miłości jego życia musiały przychodzić właśnie i tylko wtedy, kiedy był pijany w sztok, odurzony, w fatalnym stanie, bełkoczący strzęp człowieka, normalnie starannie skrywany pod maską dowódcy Kruków, potężnego, majętnego, rozsądnego i nade wszystko: przynoszącego szczęście. Szczęście. Dobry żart.
Spróbował wybuchnąć śmiechem, wyszedł mu jednak charkot. Kropelki cuchnącej alkoholem śliny rozbryznęły się na wargach. Musiał wyglądać okropnie, bo męska prostytutka siedząca w nogach łóżka odsunęła się nieco, po trosze pewnie przestraszona, po trosze zażenowana.
Ten dzieciak nie przypominał Strażniczki, rzecz jasna. Ani trochę. Już po kilku próbach, jeszcze w Fereldenie, Zevran odkrył, iż stary sposób nie działa – im bardziej kobieta w jego łożu przypominała utraconą wybrankę, tym gorszy był ból, drobne różnice tym bardziej wyraźne, jeszcze silniej wybijające z iluzji niż całkowity brak podobieństwa. Przez jakiś czas potem zachowywał celibat. Jeszcze później zaczął sypiać tylko z mężczyznami: w ich ciałach, tak zupełnie różnych, szczupłych, wąskich, proporcjonalnych i gładkich, znajdował idealną kanwę dla swoich fantazji, zupełnie czyste płótno.
Teraz, przyciągając chłopca do siebie – zręczny był, dobrze wyszkolony, umiał ukryć niechęć; ile mógł mieć lat, nie najmłodszy już, więc może nawet z siedemnaście? – chłopca, który miał złotą skórę, skośne, ciemne oczy, podbródek jeszcze rozbrajająco dziecięcy, łagodnie okrągły – teraz mamrotał nieskładnie „Moja kochana bohaterka" i widział Strażniczkę, jak żywą, całującą go w usta.