Sectumsempra (tłumaczenie)

Harry Potter - J. K. Rowling
Gen
G
Sectumsempra (tłumaczenie)
All Chapters Forward

Komnata Tajemnic

Drogi panie Malfoy,

Chciałbym pożyczyć wykuty przez gobliny miecz, który wisi na ścianie pańskiego gabinetu. Proszę, daj mi znać tak szybko, jak to możliwe, co chciałbyś za niego w zamian.

-H.P.

 

 

 

 

Panie Potter;

Z przyjemnością pożyczę panu mój miecz w zamian za sfinalizowanie formalnego sojuszu między rodem Malfoyów a rodem Potter-Black.

Z całym szacunkiem,

Lucjusz Malfoy

 

 

 

 

Panie Malfoy,

Może pożyczy mi pan miecz, a ja dalej będę rozważał sojusz? Jak powiedziałem w naszych poprzednich listach, masz złą historię z sojusznikami i nie chcę być związany z kimś, kto może próbować mnie zabić w przyszłości.

-H.P.

 

Panie Potter;

Jak już wcześniej napisałem, usunąłem wszystkie przedmioty, które mogły wiązać mnie z niesmacznymi poprzednimi sojuszami i mam nadzieję, że udowodnię, że jestem wartościowym sojusznikiem Domu Potter- Black, tak jak mój syn. Podaruję ci bezcenny, starożytny, kuty przez gobliny miecz, o który prosisz, jako dowód dobrej woli i aby zademonstrować moje szczere intencje.

Następną sowę skieruję w bardziej dyskretne miejsce niż Wielka Sala.

Twój sojusznik,

Lucjusz Malfoy

 

 

 

 

Panie Malfoy,

Porozmawiajmy tego lata o byciu sojusznikami. Dziękuję za miecz. Zostanie dobrze wykorzystany.

-H.P.

***

Podczas gdy koledzy Harry'ego gorączkowo uczyli się do egzaminów na koniec roku, na które najwyraźniej nikt nie był przygotowany, Harry snuł plany.

Snape powiedział mu, że powinien po prostu przeprosić swoich przyjaciół i tak też zrobił z Theo, ale wiedział, że musi zrobić coś więcej, aby nadrobić swoją wcześniejszą odmowę działania. Theo powiedział, że mu wybaczył, a nawet sam przeprosił za to, co powiedział, i zgodzili się, że zabicie bazyliszka było najwyższym priorytetem. Najwyraźniej Theo stawiał to nawet wyżej niż egzaminy, co oznaczało, że było to dla niego naprawdę ważne.

Zajęło mu kilka tygodni, aby zrealizować pierwszy krok swojego planu zabicia bazyliszka, ale w końcu się udało. Pewnego ranka Harry obudził się w swoim dormitorium i zobaczył dwa orły trzymające między sobą długą, ciężką i cienką paczkę.

- Co to jest? - Goyle chrząknął.

- Miecz. - Harry odpowiedział krótko. - I jeśli powiesz komukolwiek, że go mam, to użyję go, żeby odciąć ci rękę.

Goyle tylko mrugnął do niego głupio, zanim się oddalił.

- Mój ojciec jest idiotą. - Draco jęknął.

- Jest szalony - powiedział Ron, jego oczy rozszerzyły się, gdy Harry rozpakował miecz. - Nie mogę uwierzyć, że ci go pożyczył.

Harry wyciągnął miecz i zobaczył, że to ten sam, który wcześniej podziwiał w biurze Malfoya.

- Nie pożyczył - powiedział, przesuwając palcem po błyszczącej krawędzi. - Powiedział, że mogę go mieć, co?

- Dał ci go? - Theo zapytał ze swojego łóżka. - Ta rzecz musi kosztować tysiące galeonów!

- Nie, powiedział, że jest bezcenny.

Blaise i Draco zaczęli chichotać.

- Harry, wiesz, że to znaczy, że jest tak drogi, że nie da się ustalić ceny, prawda? - powiedział Blaise.

Harry poczuł, jak jego twarz rozgrzewa się od śmiechu chłopców.

- Walcie się - warknął. Uniósł miecz i skierował go w ich stronę. - Chyba że chcecie sprawdzić, jak ostre jest ostrze.

Na szczęście to uciszyło obu chłopców.

Kolejna część poszukiwania bazyliszka i Dziedzica okazała się znacznie trudniejsza do wykonania. Harry musiał wymykać się, by znaleźć Komnatę Slytherina, ale wszędzie byli eskortowani przez nauczycieli.

- W tym tempie nigdy jej nie znajdziemy. - Harry wysyczał do Susan po kolejnej nieudanej próbie wymknięcia się z biblioteki.

- Dobrze. - Susan odparła szeptem. - Bo i tak znowu poszedłbyś beze mnie.

- Nie, jeśli będziesz ze mną, kiedy ją znajdę. - Harry zapewnił ją. - Nic na to nie poradzę, że nie jesteśmy w stanie szukać razem. Powinnaś być w Slytherinie.

Harry próbował wymykać się wieczorami po godzinie nocnej, ale za każdym razem wyglądało na to, że Snape patroluje lochy. Nie sądził, że mężczyzna wziął choćby godzinę wolnego, odkąd Hermiona została sparaliżowana.

- Potrzebujemy odwrócenia uwagi, żebyśmy mogli pójść porozmawiać z Martą - wyszeptała Susan.

- Naprawdę myślisz, że będzie wiedziała, gdzie jest komnata? - zapytał Draco.

- Luna twierdzi, że będzie. - Susan wzruszyła ramionami. - A Luna prawie nigdy się nie myli.

Theo nie wyglądał na przekonanego, ale dla Harry'ego był to równie dobry trop, co każdy inny.

- Czy któryś z was pozwoliłby mi zepchnąć się ze schodów dla odwrócenia uwagi? - Harry zapytał z nadzieją.

- Nie - odpowiedział Ron.

- Tylko w ostateczności. - Susan powiedziała. - I nie możesz mnie popchnąć, ale ja popchnę Blaise'a, żebyś mógł iść porozmawiać z Martą.

- Hej! - szepnął Blaise ostro.

Harry zignorował go i uścisnął dłoń Susan.

- Umowa stoi.

Trzy dni przed ich pierwszym egzaminem profesor McGonagall ogłosiła przy śniadaniu kolejny komunikat.

- Mam dobre wieści - powiedziała, a Wielka Sala, zamiast zamilknąć, eksplodowała.

- Dumbledore wraca! - krzyknęło radośnie kilka osób przy stole Gryffindoru, nie zważając na spojrzenie Harry'ego skierowane w ich stronę.

- Złapaliście Dziedzica Slytherina! - krzyknęła dziewczyna przy stole Ravenclawu, patrząc nerwowo na Harry'ego, który na nią syknął.

- Finał Quidditcha znów wystartował! - ryknął podekscytowany Flint.

Kiedy wrzawa ucichła, profesor McGonagall powiedziała:

- Profesor Sprout poinformowała mnie, że mandragory są wreszcie gotowe do ścięcia. Profesor Snape uwarzy eliksir i jutro będziemy mogli ożywić tych, którzy zostali spetryfikowani. Nie muszę przypominać, że jeden z nich może być w stanie powiedzieć nam, kto ich zaatakował. Mam nadzieję, że ten okropny rok zakończy się złapaniem sprawcy.

Harry wyprostował się i głośno zagwizdał;

- Najlepszy dyrektor w historii! - zakrzyknął, rzucając przyjaciołom znaczące spojrzenie, aż wstali i również zaczęli wiwatować.

McGonagall uśmiechnęła się do niego.

- Dziękuję wszystkim. Mam nadzieję, że ta wiadomość złagodzi wiele waszych obaw i będziecie mogli poświęcić nadchodzącym egzaminom całą swoją uwagę - powiedziała, siadając z gracją.

- Egzaminy? - Ron jęknął.

- Nie byłem w stanie uczyć się bez Hermiony. - Neville przyznał szeptem. - Na pewno obleję.

- Nie, nie oblejesz. - Luna zapewniła go, klepiąc po ramieniu. - Nikt z nas nie obleje egzaminów.

Ron, o którym Harry myślał, że w końcu przejrzał na oczy, uśmiechnął się szeroko do Luny i machnął w jej stronę bułką.

- Cóż, jeśli Luna tak mówi, to tak jest. - Mrugnął do niej.

- Hej, tam jest Snape, idź zapytaj go o eliksir! - powiedziała Susan, gdy profesor przechodził przez Wielką Salę.

Harry podskoczył, by dogonić Snape'a, a Theo i Blaise podążyli za nim.

- Proszę pana! Naprawdę zamierza pan uwarzyć eliksir dziś wieczorem? A Miona jutro się obudzi? - zapytał.

- Będę w swoim laboratorium przez resztę dnia, warząc eliksir, a w momencie gdy eliksir zostanie przygotowany, panna Granger zostanie ożywiona. - Snape potwierdził z lekkim uśmiechem.

- TAK! - Theo wiwatował, uśmiechając się zarówno do Snape'a, jak i Harry'ego. - Dziękuję, profesorze!

Snape skinął im głową, po czym udał się do swojego laboratorium.

- To wspaniała wiadomość! - Susan wiwatowała, gdy Harry powiedział reszcie przy stole, co powiedział Snape.

- Będzie miała torsje, kiedy dowie się, że jutro są tylko dwa dni do egzaminów. - Draco przewidział z uśmiechem.

Theo lekko popchnął Draco.

- I tak zda z najlepszymi ocenami, tylko poczekaj - powiedział.

- Muszę zabić bazyliszka, zanim Miona się jutro obudzi. - Harry szepnął do Susan. - Jeśli nie zrobię tego dzisiaj, może nadal być na mnie zła.

Susan chwyciła go za rękę, gdy wstali na dźwięk dzwonka.

- Znajdziemy wymówkę, by porozmawiać dziś z Martą - powiedziała. - Jeśli nie, to każę Lockhartowi odprowadzić mnie do toalety i będę nalegać, żeby skorzystać z toalety Marty.

Nie był to najlepszy plan, ale ponieważ był jedynym, jaki mieli, Harry się na niego zgodził.

Po Obronie Susan rzuciła Harry'emu pytające spojrzenie na korytarzu, westchnął i skinął lekko głową. To byłby na to najlepszy moment.

- Profesorze! - zawołała Susan. - Muszę iść do łazienki!

Lockhart wyglądał na zarumienionego i rozejrzał się po innych uczniach, których prowadził na następne zajęcia.

- Cóż, panno Bones... może...

- Mógłbym ją odprowadzić. - Harry zaproponował.

- Nie powinniście być sami - odezwał się Draco. - Ja też pójdę, profesorze. Wtedy nie będzie pan musiał marnować tyle swojego bardzo ważnego czasu.

Lockhart nadął się znacząco.

- Tak, cóż, mam sporo do zrobienia, a odprowadzanie uczniów do toalety naprawdę nie jest częścią mojej pracy, prawda? - Spojrzał na Harry'ego, Draco i Susan na chwilę, zanim skinął głową. - Odprowadźcie pannę Bones do toalety, a potem idźcie prosto na następne zajęcia, dobrze panowie?

Szybko się zgodzili i odeszli od grupy, zanim zdążył zmienić zdanie.

- Merlinie, jaki idiota - powiedział Draco.

- Tym lepiej dla nas - szepnęła Susan, gdy wbiegali po tylnych schodach do łazienki Marty.

Weszli do łazienki dziewczyn, po tym jak Susan sprawdziła, czy jest tam tylko Marta, i od razu skierowali się do ducha.

- Cześć. - Marta zaszlochała. - Przyszliście się ze mnie nabijać?

- Oczywiście, że nie. - Harry powiedział tak słodkim głosem, jak tylko potrafił. - Chcieliśmy cię zapytać o to, gdzie byłaś, kiedy umarłaś. Twoja przyjaciółka Luna powiedziała, że to było naprawdę straszne! - Rozszerzył oczy dla efektu.

Całe oblicze Marty zmieniło się w jednej chwili. Wyglądała, jakby nigdy nie zadano jej tak pochlebnego pytania.

- Ooooh, to było okropne - powiedziała z rozkoszą. - To stało się tutaj. Zginęłam w tej kabinie. Pamiętam to bardzo dobrze. Schowałam się, bo Olivia Hornby dokuczała mi z powodu moich okularów. Drzwi były zamknięte, a ja płakałam i wtedy usłyszałam, jak ktoś wchodzi. Mówił coś śmiesznego. Chyba w innym języku. W każdym razie to, co naprawdę mnie poruszyło, to fakt, że mówił to chłopak. Więc odblokowałam drzwi, żeby powiedzieć mu, żeby poszedł i skorzystał z własnej toalety, a wtedy... - Marta nabrzmiała znacząco, jej twarz lśniła. - Umarłam.

- Jak? - zapytał Draco.

- Nie mam pojęcia - powiedziała Marta przyciszonym tonem. - Pamiętam tylko, że widziałam parę wielkich, żółtych oczu. Całe moje ciało jakby się zatrzymało, a potem odpłynęłam. . . . - Spojrzała rozmarzona na Harry'ego. - A potem znów wróciłam. Byłam zdeterminowana, by nawiedzać Olivię Hornby. Żałowała, że kiedykolwiek śmiała się z moich okularów.

- Gdzie dokładnie widziałaś oczy? - powiedział Harry.

- Gdzieś tam - powiedziała Marta, wskazując niewyraźnie w stronę umywalek.

Harry i Susan podeszli do zlewu i zaczęli się mu przyglądać, kiedy ich poszukiwania zostały przerwane.

- Wszyscy uczniowie mają natychmiast wrócić do swoich domów. Wszyscy nauczyciele wracają do pokoju nauczycielskiego. Natychmiast, proszę.

- Ugh. - Susan jęknęła. - Musimy iść.

- Wrócimy! - Harry zawołał do Marty, gdy Draco wyprowadził ich za drzwi.

Harry i Draco odprowadzali Susan do jej pokoju wspólnego, kiedy Harry wpadł na pewien pomysł.

Najpierw jednak musiał pozbyć się Susan.

- Ugh, muszę iść do toalety - powiedział, ostro szturchając Draco łokciem. Draco spojrzał na niego zdezorientowany przez ułamek sekundy, po czym fachowo oczyścił twarz.

- Chcesz, żebym cię odprowadził? - zaproponował.

Zły pomysł, Draco.

- Nie potrzebuję niańki. - Harry zmarszczył brwi. - Zaprowadzisz Susan do jej pokoju? Spotkamy się w naszym za minutę.

Susan rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie, ale Harry tylko spojrzał na nią nijako.

- Lepiej, żebyś czegoś nie knuł - wysyczała.

- Oczywiście, że nie. - Skłamał bez trudu. - Spotkamy się później.

Gdy tylko Draco pociągnął Susan w głąb korytarza, Harry narzucił na siebie pelerynę i szybko udał się do pustego pokoju nauczycielskiego. Wślizgnął się do starej szafy, był już niewidzialny, ale wciąż namacalny i gdyby ktoś na niego wpadł, nie miałby wymówki, dlaczego tam jest.

Harry uważnie wsłuchiwał się w odgłosy setek ludzi przemieszczających się nad jego głową i otwieranych z hukiem drzwi pokoju nauczycielskiego. Spomiędzy zatęchłych fałd peleryn obserwował, jak nauczyciele wdzierają się do pokoju. Niektórzy z nich wyglądali na zdziwionych, inni wręcz na przestraszonych. Wtedy pojawiła się profesor McGonagall.

- Stało się - powiedziała do milczącej sali. - Uczeń został porwany przez potwora. Prosto do samej Komnaty.

Profesor Flitwick wydał z siebie pisk. Profesor Sprout zakryła usta dłońmi. Snape chwycił mocno oparcie krzesła i powiedział:

- Jak możesz być tego pewna?

- Dziedzic Slytherina. - powiedziała profesor McGonagall, która była bardzo biała. - Zostawił kolejną wiadomość. Tuż pod pierwszą. „Jej szkielet na zawsze spocznie w Komnacie."

Profesor Flitwick wybuchnął płaczem.

- Kto to jest? - zapytała Madam Hooch, która opadła na krzesło ze słabymi kolanami. - Który uczeń?

Harry wstrzymał oddech i próbował uspokoić samego siebie, że właśnie widział Draco i Susan, a Blaise, Theo i Ron byli z nim na Obronie. Pozostawała tylko Luna i Neville...

- Ginny Weasley - powiedziała profesor McGonagall.

Dzięki Bogu, pomyślał.

Ron pewnie by się tym zdenerwował, ale było to o wiele lepsze, niż gdyby sam został zabrany.

Harry słuchał, jak McGonagall mówi o odesłaniu wszystkich do domu i snuł swoje plany. Musiał szybko dostać się do swojego dormitorium.

Gdy tylko ostatni członek personelu, Snape, który wyglądał na absolutnie zmartwionego, opuścił salę, Harry pobiegł tak szybko, jak tylko mógł, do lochów.

- Gdzie byłeś? - Blaise krzyknął, gdy tylko wbiegł do pokoju wspólnego.

- Nie ma czasu. - Harry dyszał, przepychając się obok niego w stronę dormitoriów. - Muszę iść, ktoś został porwany i chyba wiem, gdzie jest komnata.

- Porwany? Nie zaatakowany? - zapytał Theo, a chłopcy podążyli tuż za nim.

- „Jej szkielet na zawsze spocznie w Komnacie" - zacytował Harry. - Odsyłają wszystkich do domu. Muszę teraz zabić bazyliszka, bo inaczej nie będę miał szansy i Miona znienawidzi mnie na zawsze.

- Ale kto to był? - zapytał Draco.

Harry otworzył mocno zabezpieczony kufer i wyciągnął miecz.

- Siostra Rona, Ginny.

- Ginny?

Harry podniósł wzrok i skrzywił się na widok miny Rona. Jego przyjaciel był strasznie blady, a oczy zaczynały mu łzawić.

- Taaa. - Harry powiedział powoli. - Ale... - uniósł miecz - idę zabić bazyliszka, a jeśli znajdę Dziedzica, to jego też zabiję, ok?

- I uratujesz Ginny? - Ron zapytał cicho.

- Jasne, że tak. - Harry wzruszył ramionami. - Jeśli wciąż żyje, to ją uratuję.

Harry nie lubił Ginny, była dziwna przez cały rok...

'Jesteś potworem. Nienawidzę cię.'

...Ale Ron był jego przyjacielem. I jeśli chciał, żeby ją uratował, zrobi wszystko, co w jego mocy.

- Idę z tobą. - Ron powiedział nagle z upartym spojrzeniem w oczach. - Ty tylko próbujesz zabić bazyliszka, ja muszę uratować siostrę.

- Jeśli Ron pójdzie, ja też pójdę. - Draco powiedział szybko.

- Ja też! - dodał Theo.

Harry spojrzał na Blaise'a, prawie oczekując, że też się odezwie. Blaise tylko uniósł ręce,

- Poczekam tutaj i powiem wszystkim o twoim głupim planie, jak już będziesz martwy - mruknął.

Harry uśmiechnął się do przyjaciela.

- Theo, zostań z Blaisem. - zdecydował szybko. - Nikomu nic nie mów, nie chcę, żeby Snape albo Susan się dowiedzieli i próbowali mnie powstrzymać.

Przypomniał sobie swoją obietnicę daną Snape'owi i zaklął. Będzie musiał znaleźć profesora po drodze, bo inaczej Snape naprawdę się wkurzy.

- Ron, możesz iść, jeśli chcesz. - Harry zaproponował. Uznał, że skoro Ginny już nie żyje, to Ron może poczuć się lepiej, pomagając zabić bazyliszka. - Draco-

- Nie, absolutnie nie. - Draco przerwał. - Albo pójdę z tobą, albo prosto do Snape'a.

Harry uniósł brwi i wycelował miecz prosto w twarz Draco.

- Nie przypominam sobie, żeby bycie kapusiem było w pakiecie w gangu - powiedział cicho. Posłał ostre spojrzenie na kolana Draco, zanim spojrzał z powrotem w jego szare oczy. - Może powinienem sprawić, że nie będziesz mógł do nikogo uciec.

Draco odchrząknął i zrobił kilka niespokojnych kroków, odsuwając się od miecza przy twarzy.

- Nie - Harry, daj spokój, proszę, po prostu zabierz mnie ze sobą. Mogę pomóc - błagał.

Harry podniósł wzrok i zobaczył, że w tym momencie stracił już prawie trzydzieści minut. Musiał się pospieszyć albo Snape pojawi się w każdej chwili.

- Dobra, ale jesteś przynętą na bazyliszka - powiedział. - Pod pelerynę, idziemy.

- Powodzenia. - zawołał Blaise, gdy opuszczali pokój wspólny. - Jeśli zginiecie, sprzedam wasze miotły.

Harry zaśmiał się cicho, gdy wyszli na korytarz. Zobaczył miny Draco i Rona i roześmiał się jeszcze mocniej.

- Dajcie spokój - powiedział z uśmiechem. - Nie umrzemy.

Żaden z nich nie wyglądał na uspokojonego, ale Ron potrząsnął głową i rzucił Harry'emu zdeterminowane spojrzenie.

- Dokąd? - wyszeptał.

- Musimy znaleźć profesora. - Harry odparł szeptem, poruszając się tak szybko, jak tylko mógł pod peleryną z dwiema dodatkowymi osobami i gigantycznym mieczem.

- Dzięki Merlinowi. - Draco westchnął. - Mówimy profesorowi?

- Tak, obiecałem to Snape'owi, co?

- Idziemy po profesora Snape'a? - Ron zapytał cicho, gdy wbiegali po schodach.

- Nie. - Harry pokierował ich w stronę korytarza Obrony. - Po prostu by nas zatrzymał. Podobnie jak większość innych profesorów, co?

Draco rzucił mu niedowierzające spojrzenie.

- A Lockhart nie? - zapytał, rozpoznając kierunek, w którym prowadził ich Harry.

- Nie z odpowiednią motywacją. - Harry uśmiechnął się.

Zdjęli pelerynę i Harry schował ją do kieszeni, zanim weszli do biura Lockharta. Powiedział profesorom na spotkaniu, że wie, gdzie jest Komnata, ale Harry był pewien, że kłamie. Snape z pewnością tak myślał, bo inaczej nie namawiałby go do tego. Harry jedynie pomagał Lockhartowi, to nie miało nic wspólnego z tym, jak bardzo nienawidził tego człowieka.

Harry wszedł do biura, a Lockhart podniósł szybko wzrok. Mężczyzna miał potargane włosy i porozrzucane rzeczy po całym biurze.

- Wybierasz się gdzieś? - Harry wycedził, dostrzegając otwarty kufer na podłodze.

- Och, pan Potter... i Weasley i Malfoy - powiedział. - Cóż, pilna sprawa. Muszę się zbierać.

- Co się stało z dzielnym bohaterem, który zabija potwory? - zapytał Draco. - Myślałem, że będziesz chciał zabić potwora Slytherina?

- Książki mogą być mylące - powiedział Lockhart delikatnie.

- Ty je napisałeś! - krzyknął Ron.

- Mój drogi chłopcze. - powiedział Lockhart, prostując się i marszcząc brwi na całą trójkę. - Zachowaj zdrowy rozsądek. Moje książki nie sprzedałyby się nawet w połowie tak dobrze, gdyby ludzie nie myśleli, że zrobiłem te wszystkie rzeczy. Nikt nie chce czytać o starym, brzydkim ormiańskim czarnoksiężniku, nawet jeśli uratował wioskę przed wilkołakami. Wyglądałby okropnie na okładce. W ogóle nie ma wyczucia ubioru. A wiedźma, która wygnała Banshee miała owłosiony podbródek. Daj spokój.

- Więc po prostu przypisujesz sobie zasługi wielu innych ludzi? - powiedział Harry z niedowierzaniem. - Co za oszust.

- Harry, Harry, - powiedział Lockhart, kręcąc głową ze zniecierpliwieniem. - to nie jest takie proste. W grę wchodziła praca. Musiałem wytropić tych ludzi. Zapytać ich dokładnie, jak udało im się zrobić to, co zrobili. Potem musiałem nałożyć na nich Zaklęcie Pamięci, by nie pamiętali, że to zrobili. Jeśli jest jedna rzecz, z której jestem dumny, to są to moje zmieniające pamięć uroki. Nie, to było dużo pracy, Harry. To nie tylko podpisywanie książek i zdjęcia reklamowe. Jeśli chcesz sławy, musisz być przygotowany na długą i ciężką harówkę.

Zatrzasnął wieka kufrów i zamknął je na klucz.

- Zobaczymy - powiedział. - Myślę, że to wszystko. Tak. Została tylko jedna rzecz.

Wyciągnął różdżkę i odwrócił się do nich.

- Strasznie mi przykro, chłopcy, ale będę musiał nałożyć na was Urok Pamięci. Nie mogę pozwolić, żebyście wszędzie rozpowiadali moje sekrety. Nigdy nie sprzedałbym kolejnej książki.

Harry uśmiechnął się ostro do Lockharta i pociągnął za swoją magię.

Daj mi jego różdżkę. Zmuś go, by poszedł z nami. Niech mnie posłucha.

Harry z łatwością złapał różdżkę, gdy poleciała w jego stronę i uśmiechnął się na widok zaszklonych oczu mężczyzny.

- Dobre wieści, Draco - powiedział Harry. - Lockhart właśnie zgłosił się na ochotnika, by być przynętą na bazyliszka zamiast ciebie, prawda Lockhart?

- Tak - mruknął mężczyzna.

- Harry, ty nie...

- MAVIS! - krzyknął Harry, ignorując to, na co Ron miał zamiar narzekać.

- Mistrz wzywa Mavis? - jego skrzat pisnął radośnie. - Jak Mavis może pomagać Mistrzowi?

- Musisz powiedzieć Snoopsowi, że idę do Komnaty, ale żeby się nie martwił, bo mam profesora. - Harry szarpnął kciukiem w stronę Lockharta. - Możesz mu powiedzieć, że dotrzymałem obietnicy? I Susan też powiedzieć, dokąd poszedłem?

Mavis rzucił mu nerwowe spojrzenie i pociągnął za uszy.

- Pan Snoops i panna Susan będą bardzo wściekli na Mavis, jeśli paniczowi Potterowi stanie się krzywda - powiedział. - Bardzo wściekli na Mavis.

Harry ponownie spojrzał na zegarek i jęknął. Nie miał na to czasu.

- Mavis słuchaj uważnie, jeśli Snoops lub Susan spróbują cię skrzywdzić, masz rozkaz się bronić i powiedzieć im, że ich zabiję, dobrze? Nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić, przysięgam.

Mavis ukłoniła mu się i zniknęła.

- Jesteś cholernie szalony - mruknął Draco, prowadząc Lockharta w stronę łazienki Marty. - Użycie Niewybaczalnego na nauczycielu nie stanowi problemu, ale Merlin broń by ktokolwiek był niemiły dla Mavisa.

- Jesteś strasznie nieuprzejmy dla gościa z wielkim mieczem. - Harry powiedział zwiewnie. - Może powinieneś być w Gryffindorze z takim „zuchwałym tupetem".

Po tym Draco przestał narzekać.

Dotarli do łazienki, na szczęście nie wpadając na nikogo innego. Harry wysłał Lockharta jako pierwszego i był pod wrażeniem, widząc, że ten się trzęsie. Może jego zaklęcie nie było tak potężne, jak myślał. Albo Lockhart był w stanie otrząsnąć się z niego łatwiej niż większość ludzi, jak Snape.

Jęcząca Marta siedziała na muszli ostatniej toalety.

- Och, to ty - powiedziała, gdy zobaczyła Harry'ego. - Czego chcesz tym razem?

- Wybacz Marto, nie ma czasu na pogawędki. - powiedział miło, idąc prosto do umywalek, by kontynuować poszukiwania wejścia. - Zabijemy bazyliszka, który cię zabił. I Dziedzica, jeśli tam jest.

- Pomścicie moją śmierć? - zapytała Marta. - To najmilsza rzecz, jaką ktokolwiek dla mnie zrobił.

Harry przewrócił oczami na jej rozmarzony ton głosu.

- Gdzie dokładnie widziałaś oczy? - zapytał Harry.

- Gdzieś tam. - odpowiedziała Marta, wskazując niewyraźnie na umywalkę przed swoją toaletą.

Harry, Draco i Ron pospieszyli do niej. Lockhart stał daleko z tyłu, z wyrazem całkowitego przerażenia na twarzy. Harry pomyślał o Lockharcie podchodzącym bliżej i ucieszył się, widząc jego posłuszeństwo. Zignorował dziwny wyraz twarzy, bo jeśli Lockhart przynajmniej częściowo zdawał sobie sprawę z tego, co się dzieje, to tym lepiej. Harry miał nadzieję, że był na tyle świadomy, by być przerażonym.

Wyglądał jak zwykły zlew. Zbadali każdy centymetr, wewnątrz i na zewnątrz, łącznie z rurami poniżej. I wtedy Harry to zobaczył: Na jednym z miedzianych kranów był wydrapany malutki wąż.

- Ten kran nigdy nie działał - powiedziała Marta, kiedy próbował go przekręcić.

- Harry - powiedział Ron. - Powiedz coś. Coś w Wężomowie.

Harry uśmiechnął się lekko, był dobry w używaniu wężomowy do przeklinania na rozkaz.

Otwieraj, kurwa. - Wysyczał.

Draco sapnął, gdy kran rozbłysnął białym światłem i zaczął się obracać. W następnej sekundzie zlew zaczął się poruszać. Zlew, w istocie, zatonął, tuż poza zasięgiem wzroku, pozostawiając odsłoniętą dużą rurę, wystarczająco szeroką, by mógł się do niej wsunąć mężczyzna.

- Udało się! - Harry wiwatował. - Idziemy!

- Er- czy Lockhart może iść pierwszy? - Draco zaproponował z wahaniem. - To znaczy... wąż może czekać na dole.

- Dobry pomysł. Lockhart, twoja kolej. - Harry powiedział radośnie. - Czas się wykazać, co?

Machnął różdżką Lockharta w kierunku mężczyzny, a ten natychmiast zaczął iść w kierunku otworu rury i usiadł. Ron pchnął go mocno, a on zsunął się z pola widzenia. Harry szybko podążył za nim. Powoli opuścił się do rury, a potem puścił.

To było jak zjazd po niekończącej się, oślizgłej, ciemnej zjeżdżalni. Widział więcej rur rozgałęziających się we wszystkich kierunkach, ale żadna nie była tak duża jak ta, która skręcała i skręcała, opadając stromo w dół, i wiedział, że spada głębiej pod szkołę niż nawet lochy. Za sobą słyszał Rona, dudniącego lekko na zakrętach.

A potem, gdy zaczął się martwić, co się stanie, gdy uderzy w ziemię, rura wyrównała się, a on wystrzelił z końca z mokrym grzmotem, lądując na wilgotnej podłodze ciemnego kamiennego tunelu, wystarczająco dużego, by w nim stanąć. Lockhart podnosił się nieco dalej, pokryty szlamem i biały jak duch. Harry odsunął się na bok, gdy Ron, a potem Draco również wypadli z rury.

- Musimy być całe mile pod szkołą - powiedział Draco, jego głos odbijał się echem w czarnym tunelu. - Ugh, moje szaty są pokryte szlamem.

- Prawdopodobnie pod jeziorem - powiedział Ron, rozglądając się po ciemnych, oślizgłych ścianach. - I wszystko jest pokryte szlamem, palancie.

Cała trójka odwróciła się, by spojrzeć w dół ciemnego korytarza przed nimi.

- Światła zapalone, oczy zmrużone. - Harry powiedział wesoło. - Przynęta na bazyliszka z przodu.

- Nie musisz brzmieć tak optymistycznie. - Draco mruknął. - Tu na dole jest morderczy bazyliszek.

- Tak, to misja ratunkowa, stary. - Ron dodał krótko.

Harry tylko wzruszył ramionami i zamachnął się mieczem w jednej ręce, a w drugiej zacisnął różdżkę Lockharta. Nie był pewien, w jaki sposób to, co powiedzieli Draco czy Ron, miało oznaczać, że nie powinien się dobrze bawić.

- Harry... tam coś jest - powiedział Ron chrypliwie, chwytając Draco za ramię.

Zamarli, obserwując. Harry widział zarys czegoś ogromnego i zakrzywionego, leżącego w poprzek tunelu. Nie ruszało się.

- Może śpi. - westchnął, zerkając na pozostałą trójkę. Ręce Lockharta były zaciśnięte na jego oczach. Harry odwrócił się, by spojrzeć na rzecz, a jego serce biło tak szybko, że prawie bolało.

To było wspaniałe.

Nigdy nie czuł się tak żywy. Walka z bazyliszkiem przebijała trzygłowe psy i latanie każdego dnia.

Bardzo powoli, z oczami niemal zamkniętymi, jak tylko potrafił, ale by wciąż widzieć, Harry ruszył naprzód, z różdżką Lockharta uniesioną wysoko.

Światło prześlizgnęło się po gigantycznej skórze węża, w żywym, jadowicie zielonym kolorze, leżącej zwiniętej i pustej na podłodze tunelu. Stworzenie, które ją zrzuciło, musiało mieć co najmniej sześć metrów długości.

- Merlinie... - powiedział słabo Draco.

Za nimi nagle coś się poruszyło. Kolana Gilderoya Lockharta ugięły się.

- Wstawaj. - Harry rozkazał ostrym szarpnięciem swojej magii.

Jego uścisk na mężczyźnie pękł. Lockhart nagle rzucił się do przodu i powalił Harry'ego na kamienną podłogę, gdzie uderzył go w głowę i wyrwał mu miecz z ręki.

Wycelował go prosto w szyję Harry'ego z maniakalnym spojrzeniem w oczach.

- To koniec twojej historii, panie Potter - powiedział paskudnie. - Naprawdę tragiczny... - Gwałtownie odwrócił głowę, gdy Ron i Draco wycelowali różdżkę w jego plecy. - Ach, ach... - mruknął. - Jeden ruch i Harry traci głowę, dosłownie.

Harry subtelnie potrząsnął głową w stronę przyjaciół, ostrze miecza przyciskane miał do gardła.

- To dopiero będzie tragedia, że tutejszy Potter zadaje się z takimi jak pan Malfoy. - powiedział Lockhart. - Wygląda na to, że czarna magia płynie w rodzinach i Malfoy zwabił Pottera i Weasleya-

Harry zignorował Lockharta i bardzo, bardzo powoli przesunął prawą rękę do kieszeni. Chwycił nóż i czekał na odpowiedni moment. Lockhart wciąż paplał o tym, że najwyraźniej Draco był dziedzicem Slytherina i zabił Harry'ego i Ginny i coś o tym, że Ron stracił rozum po tym, jak Lockhart musiał zabić Draco.

Idiota.

Harry złapał wzrok Rona i szarpnął głową, mając nadzieję, że to skłoni Rona do zrobienia czegokolwiek, co odciągnęłoby uwagę Lockharta od niego.

Ron skinął głową i gwałtownie dźgnął różdżką w plecy Lockharta, sprawiając, że ten odwrócił głowę, a wtedy Harry uderzył.

Wbił nóż w kostkę najbliżej niego tak mocno, jak tylko mógł i złapał miecz, gdy Lockhart upuścił go i wygiął się w zaskoczeniu i bólu.

- Chciałeś mnie zabić moim własnym mieczem? - wysyczał Harry, kierując miecz w stronę mężczyzny. - Zrzucić winę na Draco? Co?

Lockhart leżał teraz na ziemi, jedna kostka krwawiła swobodnie, ponieważ nóż Harry'ego tkwił w niej głęboko.

- Czekaj, czekaj... - błagał. - Możemy pracować razem, Harry! Pomyśl o sławie! Bogactwie!

Harry wbił czubek miecza w szyję Lockharta na tyle mocno, by lekko go zatopić i pociągnąć za sobą stałą strużkę krwi.

- Ależ proszę pana, będzie pan taki sławny. - Harry powiedział cicho. - Na pewno opowiem wszystkim, jak dzielnie walczyłeś, zanim niestety zostałeś ugryziony i wykrwawiłeś się na śmierć w Komnacie Tajemnic, a twoje ciało nigdy nie zostało odzyskane. Może nawet napiszę o tym książkę. - Dodał w zamyśleniu.

- Nie zabijesz mnie - szepnął Lockhart, jego niebieskie oczy gorączkowo spoglądały za Harrym na Draco i Rona, którzy mieli wycelowane w niego różdżki. - Nie jesteś zabójcą.

- Mylisz się.

Harry z całej siły wbił miecz w szyję Lockharta. Metal przeszedł o wiele łatwiej niż myślał, musiał być naprawdę ostry. Patrzył beznamiętnie, jak Lockhart wydaje ostatnie tchnienie, a jego szyja bulgocze krwią wokół miecza.

- Ja pierdolę. - Ron sapnął. - Harry, ty go zabiłeś.

- Dobrze. - Draco warknął. - Zamierzał zabić Harry'ego i mnie, zanim by wymazał ci umysł i zostawił twoją siostrę na pewną śmierć.

- Albo on, albo my. - Harry powiedział po prostu. Wyciągnął miecz i splunął raz na nieruchome ciało Lockharta. Odwrócił się i zobaczył, że obaj jego przyjaciele są strasznie bladzi. Chociaż Draco wyglądał na wściekłego, a Ron raczej na wstrząśniętego.

- Przysięga wieczysta na magię i życie, tu i teraz albo zostaniecie tutaj z nim - powiedział. - Lockhart został ukąszony przez węża i nie mogliśmy go uratować, co za odważny człowiek.

Draco natychmiast uniósł różdżkę i spojrzał Harry'emu prosto w oczy, powtarzając przysięgę. Po kilku chwilach wahania Ron zrobił to samo.

- To był on albo my, prawda? - zapytał Ron.

- Dosłownie miał zamiar poderżnąć mi gardło. - Harry powiedział drwiąco. - Najwyraźniej nie mieliśmy wszyscy wyjść stąd żywi.

Ron przytaknął i wyglądał na nieco mniej roztrzęsionego.

- Theo jest mi winien 10 sykli - powiedział apropos niczego. - Założyłem się z nim, że pozbędziesz się Lockharta do końca roku, nie?

Harry uśmiechnął się do niego.

- Co zrobimy z jego ciałem? - Draco zapytał. - Jeśli ktoś tu zejdzie, to... cóż, to dość oczywiste. - Wskazał gestem na szyję Lockharta - ...nie było od ukąszenia węża.

- Pochowamy go. - Harry powiedział prosto, schylając się, by wyciągnąć scyzoryk z kostki Lockharta.

Ron szturchnął jeden z wielkich głazów swoim butem. - Jak? - zapytał.

- Magią. - Harry przewrócił oczami. - Cofnąć się.

Harry spojrzał na kamienne ściany, wciąż czując przepływający przez niego gniew, gdy myślał o tym, czego chciał.

Weź go, kurwa, zakop.

Ściany eksplodowały z siłą małej bomby. Harry uniósł ręce nad głowę i pobiegł, ślizgając się po zwojach wężowej skóry, z dala od wielkich kawałków sufitu tunelu, które grzmotnęły w podłogę i pogrzebały ciało Lockharta. W następnej chwili stał sam, wpatrując się w solidną ścianę pokruszonej skały.

- Ron! Draco! - krzyknął. - Nic wam nie jest? Odpowiedzcie!

- Nic nam nie jest! - Draco zakaszlał. - Nic się nie stało!

- Co teraz? - Głos Rona brzmiał rozpaczliwie. - Nie możemy się przedostać, to zajmie wieki...

Harry spojrzał na sufit tunelu. Pojawiły się w nim ogromne pęknięcia. Nigdy nie próbował rozbijać magią czegoś tak dużego jak te skały, a teraz nie wydawało mu się to dobrym momentem, zwłaszcza, że to jego magia spowodowała zawalenie - a co, jeśli cały tunel się zawali i wszyscy zostaną pogrzebani żywcem?

- Wy zostańcie tutaj, przesuńcie trochę skał, kiedy mnie nie będzie. Idę zabić bazyliszka.

- Harry... czekaj... mogę spróbować się przecisnąć! - Ron zawołał rozpaczliwie. - Muszę uratować Ginny!

- Nie zapomnę jej uratować. - Harry powiedział, przewracając oczami, chociaż wiedział, że Ron tego nie widzi.

- Stary, słuchaj, ja, eee, cóż, wiem, że czasami sprawy rodzinne są dla ciebie dziwne, tak? - odezwał się Ron. - Ale Ginny jest moją siostrą. I jest ważniejsza niż zabicie bazyliszka czy Dziedzica, jasne? Więc jeśli ona tam jest i musisz zdecydować między zabiciem bazyliszka i Dziedzica a uratowaniem jej życia, to czy mógłbyś ją uratować?

Harry zmarszczył brwi w zamyśleniu.

- Myślisz, że bym tego nie zrobił? Ginny to kretynka, ale jesteś częścią mojego gangu, a ona jest twoją siostrą, oczywiście, że ją uratuję, jeśli będę mógł.

Ron westchnął z wyraźną ulgą, co trochę zraniło Harry'ego. Czy Ron myślał, że Harry użyje miecza na małej dziewczynce? Przecież nie próbowała go zabić, w przeciwieństwie do Lockharta.

- Poza tym oboje będziecie mi winni kolejną przysługę bez zadawania pytań, kiedy to zrobię. - Dodał, idąc tyłem w kierunku następnego wejścia. - A Snape mówi, że „przyjaciele dbają o uczucia innych", więc muszę ci powiedzieć, że zraniłeś moje uczucia, zachowując się tak, jakbym nie zamierzał uratować twojej siostry, jeśli jeszcze nie umarła, więc powinieneś znaleźć sposób, aby mi to wynagrodzić. - Nawet w połowie komnaty, z tą skalną ścianą między nimi, Harry mógł usłyszeć, jak Ron nerwowo chrząka.

- Widzimy się później, idę zabić bazyliszka i Dziedzica Slytherina!

- Nie umieraj, kretynie! - krzyknął Draco.

- Ocal Ginny! - Dodał Ron.

- Zrobię, co w mojej mocy. - odezwał się Harry. - Zróbcie dziurę, żebyśmy mogli się wydostać, co?

I ruszył samotnie obok gigantycznej skóry węża.

Wkrótce odległy odgłos Rona i Draco wysilających się, by przesunąć skały, zniknął.

Tunel skręcał i skręcał. Każdy nerw w ciele Harry'ego mrowił z podniecenia. Chciał, by tunel się skończył, chciał stanąć twarzą w twarz z bazyliszkiem, który zaatakował jego przyjaciela. W końcu, gdy skradał się za kolejnym zakrętem, zobaczył przed sobą solidną ścianę, na której wyrzeźbiono dwa splecione węże, których oczy były wysadzane wielkimi, błyszczącymi szmaragdami.

Harry podszedł do nich, zaschło mu w gardle. Domyślał się, co musi zrobić. Oczyścił gardło, a szmaragdowe oczy zdawały się migotać.

Otwieraj. - syknął Harry.

Węże rozstąpiły się, a ściana pękła, połówki gładko zsunęły się z oczu, a Harry, trzęsąc się od stóp do głowy, wszedł do środka.

Harry stał na końcu bardzo długiej, słabo oświetlonej komnaty. Wysokie, kamienne filary oplecione rzeźbionymi wężami wznosiły się, podtrzymując zagubiony w ciemności sufit, rzucając długie, czarne cienie przez dziwny, zielonkawy mrok, który wypełniał to miejsce.

Jego serce biło bardzo szybko, jak przed dobrym pojedynkiem, Harry stał, wsłuchując się w chłodną ciszę. Czy bazyliszek mógł czaić się w zacienionym kącie, za filarem? I gdzie był Dziedzic?

Trzymając miecz i różdżkę Lockharta mocno w obu dłoniach, ruszył naprzód między wężowymi kolumnami. Każdy ostrożny krok odbijał się głośnym echem od zacienionych ścian. Oczy miał zwężone, gotowe zamknąć się przy najmniejszym ruchu. Wydrążone oczodoły kamiennych węży zdawały się go śledzić. Nie raz wydawało mu się, że widział, jak któryś się porusza.

Gdy zrównał się z ostatnią parą filarów, jego oczom ukazał się posąg wysoki jak sama komnata, stojący pod tylną ścianą.

Harry musiał wyciągnąć szyję, by spojrzeć w górę na gigantyczną twarz powyżej: Była starożytna i małpowata, z długą, cienką brodą, która opadała prawie do dołu kamiennych szat czarodzieja, gdzie dwie ogromne szare stopy stały na gładkiej podłodze Komnaty. Pomiędzy stopami, twarzą w dół, leżała mała, ubrana na czarno postać z płomiennorudymi włosami.

- Ginny - mruknął Harry, podchodząc do niej i padając na kolana. - Nie bądź martwa... Ron będzie wkurzony... - Odrzucił różdżkę Lockharta na bok, chwycił Ginny za ramiona i odwrócił ją. Jej twarz była biała jak marmur i zimna, ale miała zamknięte oczy, więc nie była spetryfikowana. Ale w takim razie musiała być...

- Obudź się - mruknął Harry, potrząsając nią. Głowa Ginny przewracała się beznadziejnie z boku na bok.

- Ona się nie obudzi - powiedział miękki głos.

Harry podskoczył i obrócił się na kolanach, kierując miecz w stronę głosu.

Wysoki, czarnowłosy chłopak opierał się o najbliższy filar, obserwując go. Jego obraz był dziwnie zamazany, jakby Harry patrzył na niego przez zaparowane okno.

- Kim jesteś? - zażądał Harry.

Czarnowłosy chłopak uśmiechnął się łagodnie, przyglądając się Harry'emu.

- Już wiem, kim ty jesteś. - powiedział. - Mała Ginny opowiedziała mi wszystko o „sławnym i okropnym" Harrym Potterze. - Spojrzał na twarz Harry'ego i wygiął górną wargę na widok jego blizn. - Skąd masz tyle blizn? - zapytał konwersacyjnie.

- Odpowiedz na moje pytanie, a może odpowiem na twoje. - Harry powiedział.

- Jestem wspomnieniem, zachowanym w tym pamiętniku od ponad pięćdziesięciu lat - powiedział chłopak, wskazując na małą czarną książeczkę przy ciele Ginny.

Tom Riddle.

Harry uśmiechnął się do niego ostro, kiedy się odwrócił, zobaczył, że nastoletni Voldemort kręci teraz bezczynnie różdżką Lockharta, w ten sam sposób, w jaki Harry lubił, kiedy udowadniał, jak mało mu na kimś zależy.

- Timie Riddle, miło cię poznać osobiście. Nie potrafię wyrazić, jak bardzo na to czekałem.

Brzegi ust Riddle'a wygięły się w dół.

Tom Riddle - poprawił. - Choć świat zna mnie lepiej jako Lorda Voldemorta.

Harry uśmiechnął się i oparł miecz na ramieniu.

- Nikt cię tak nie nazywa - zadrwił. - Nazywają cię „Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać", co nie jest tak fajne jak „Chłopiec-Który-Przeżył". Ty nie masz imienia, a ja jestem bohaterem narodowym.

- Jak zwykłe dziecko pokonało największego czarodzieja, jaki kiedykolwiek żył? - Riddle zapytał z głodnym spojrzeniem w swoich podobnych do widma oczach.

- Nie pokonałem. - Harry wzruszył ramionami. - Pokonałem ciebie, ale ty nie jesteś największym czarodziejem, jaki kiedykolwiek żył.

- Och, nie mów mi. - Riddle zachichotał. - Masz na myśli wielkiego obrońcę „światła" Albusa Dumbledore'a? Został wypędzony z zamku na samo wspomnienie o mnie, przekazane przez słabą dziewczynę.

- Oczywiście, że nie mam na myśli Dumbledore'a. - Harry zadrwił. - Miałem na myśli siebie. - Harry machnął nadgarstkiem i uśmiechnął się, gdy dziennik i różdżka podleciały do niego.

- Kim jesteś? - Riddle zapytał cicho, jego głos był spokojny, ale jego oczy wyglądały na zaskoczone cichym rozbrojeniem, podczas gdy Harry nie trzymał żadnej różdżki.

- Mówiłem ci, że cię zabiję. - Harry powiedział, podchodząc bliżej Riddle'a z mieczem i różdżką wycelowanymi w jego klatkę piersiową. - Napisałem to w twoim żałosnym pamiętniku, co? Zabiłem cię dorosłego, kiedy sam byłem dzieckiem, a potem zabiłem cię ponownie w zeszłym roku, kiedy wisiałeś z tyłu głowy jakiegoś faceta.

Harry zatrzymał się i rzucił Riddle'owi zaciekawione spojrzenie.

- Moglibyśmy pracować razem, gdybyś chciał być partnerem. Zabić Dumbledore'a, zmienić świat Czarodziei. Musiałbyś zrezygnować z bzdur o czystości krwi i nadal musielibyśmy zabić dorosłego ciebie, ale jeśli chcesz wyjść stąd żywy, to twój jedyny wybór.

Riddle spojrzał oceniająco na Harry'ego. Harry poczuł lekkie drżenie niepokoju na widok sposobu, w jaki Riddle przechylił głowę na bok, wyglądało to niesamowicie podobnie do tego, jak Harry czasami badał ludzi.

- Poświęciłbyś jej życie, by zostać moim partnerem?

Harry odwrócił się lekko, by spojrzeć na Ginny na gest Riddle'a.

- Jak to, poświęcić jej życie? Przecież ona nie żyje, co?

- Wciąż żyje - powiedział Riddle. - Ale tylko trochę.

- Wyjaśnij - powiedział Harry. - Wyjaśnij albo zabiję cię teraz.

Riddle zaśmiał się cicho.

- Nie możesz mnie zabić, jestem tylko wspomnieniem karmionym przez jej duszę. Widzisz, mała Ginny wlewała swoją duszę do tego pamiętnika. To było bardzo nudne, słuchać narzekań małej dziewczynki, która głupio poszła za swoim idolem do domu, do którego nie pasowała. Ale nie zostało w niej zbyt wiele życia... Zbyt wiele włożyła w pamiętnik, we mnie. Wystarczająco dużo, bym w końcu opuścił jego strony... I wkrótce mała Ginny Weasley, Dziedziczka Slytherina, przestanie istnieć, a Lord Voldemort znów powstanie.

- To dla mnie prawdziwa zagadka - Harry powiedział spokojnie. - Bo nie sądzę, żeby Ginny była w ogóle spokrewniona ze Slytherinem, co?

Riddle skrzywił się, gdy Harry użył jego nazwiska. (Dop.tł. "It's a real Riddle to me"-To dla mnie prawdziwa zagadka)

- Jeszcze nie zgadłeś, Harry Potterze? - powiedział cicho Riddle. - Ginny Weasley otworzyła Komnatę Tajemnic. Udusiła szkolne koguty i wypisała na ścianach groźby. Napuściła węża Slytherina na cztery szlamy i kota tego Charłaka.

- Nie - wyszeptał Harry. Wiedział, że Ginny go nienawidziła, ale żeby nazywała go potworem, kiedy to ona zaatakowała Hermionę i zawiesiła go w prawach ucznia?

- Tak - powiedział spokojnie Riddle. - Oczywiście na początku nie wiedziała, co robi. To było bardzo zabawne. Szkoda, że nie widziałeś jej nowych wpisów w pamiętniku... stały się o wiele bardziej interesujące... Drogi Tomie... - Zaczął recytować, obserwując gniewną minę Harry'ego. - ...chyba tracę pamięć. Na moich szatach są kogucie pióra i nie wiem, skąd się tam wzięły. Drogi Tomie, nie pamiętam, co robiłam w noc Halloween, ale zaatakowano kota i mam farbę na całym przodzie. Drogi Tomie, Ron ciągle mi powtarza, że jestem blada i nie jestem sobą. Chyba mnie podejrzewa... Dzisiaj był kolejny atak i nie wiem, gdzie byłam. Tom, co ja mam zrobić? Chyba oszaleję... Myślę, że to ja wszystkich atakuję, Tom!

Pięści Harry'ego były zaciśnięte, a paznokcie wbijały się głęboko w jego dłonie.

- Kazałem Ginny napisać pożegnanie na ścianie i zejść tutaj, by poczekać. Walczyła, płakała i stała się bardzo nudna. Ale miałem nadzieję, że przyjdziesz, a jeśli nie, to sam bym cię znalazł, żebyśmy mogli porozmawiać.

- Za dużo gadasz. - Harry powiedział beztrosko. - Ale powiedz mi, Tim, gdzie jest bazyliszek? ("Riddle me this") Przyszedłem go zabić i nie chciałbym zawieść moich przyjaciół.

- Nie przyjdzie, dopóki nie zostanie wezwany - powiedział Riddle z warknięciem. - Myślisz, że nazwisko mojego parszywego mugolskiego ojca jest zabawne, co? Mnie też się nie podobało. Przyjąłem nowe imię, jak tylko mogłem.

- Voldemort nie jest dużo lepsze, Timmy. - Harry roześmiał się.

Riddle nagle się uśmiechnął, jego poprzednia irytacja zniknęła.

- A co z Marvolo Slytherinem i Harrym Potterem, partnerami w przekształcaniu magicznego świata? Myślę, że moglibyśmy współpracować, Harry. Jestem oddzielony od Voldemorta, zabicie go mnie nie zabije. Moglibyśmy najpierw zabić Dumbledore'a, potem moją główną postać, a ty i ja moglibyśmy stać się najbardziej przerażającymi czarodziejami, jacy kiedykolwiek żyli.

- Jako partnerzy? - Harry sprawdził.

- Partnerzy. - Riddle potwierdził.

Harry zawahał się i spojrzał za siebie na ciało Ginny.

'Jesteś potworem. Nienawidzę cię.'

'Ginny jest moją siostrą. I jest ważniejsza niż zabicie bazyliszka czy Dziedzica, jasne?'

- Żebyś ty mógł żyć, ona musi umrzeć? - zapytał Harry.

- Już prawie umarła - powiedział Riddle. - Potraktowała cię okropnie, czy jej śmierć w ogóle cię zmartwi?

- Nie - westchnął Harry. - Ale jej brat należy do mojego gangu, jest moim przyjacielem. A ja obiecałem ją uratować.

Z żalem ponownie wycelował miecz w Riddle'a: - Przykro mi, Timmy, ale nie mogę pozwolić jej umrzeć.

Riddle uśmiechnął się pogodnie:

- Jesteśmy do siebie podobni, Harry Potterze. Są między nami dziwne podobieństwa, nawet ty musiałeś to zauważyć. Obaj półkrwi, sieroty, wychowani przez mugoli. Prawdopodobnie jedyni dwaj Wężouści, którzy przybyli do Hogwartu od czasów samego wielkiego Slytherina. Obaj budzimy strach wśród współlokatorów Slytherinu, którzy czują naszą moc. Nawet wyglądamy podobnie... Ale mimo wszystkich naszych podobieństw, jesteś słaby. Pozwalasz, by „przyjaźnie" przyćmiły twoje ambicje.

- Za dużo gadasz. - Harry powiedział, wysyłając zaklęcie oszałamiające w Riddle'a i widząc, jak przechodzi ono przez jego bezcielesne ciało.

- Harry, mówiłem ci, że nie można mnie zabić. - Riddle uśmiechnął się. - Dam ci małą lekcję, jak nie atakować lepszych od siebie. Zmierzmy siły Lorda Voldemorta, Dziedzica Salazara Slytherina, przeciwko sławnemu Harry'emu Potterowi i potędze „przyjaźni".

Riddle otworzył szeroko usta i syknął, Harry zrozumiał, co mówi...

- Przemów do mnie, Slytherinie, najlepszy z założycieli Hogwartu.

Harry obrócił się i spojrzał na posąg, gdy gigantyczna kamienna twarz Slytherina poruszyła się. Zafascynowany, Harry widział, jak jego usta otwierają się coraz szerzej, tworząc ogromną czarną dziurę.

Coś poruszało się wewnątrz ust posągu. Coś wyślizgiwało się z jej głębi.

Harry zacisnął oczy i wymacał sobie drogę do ściany, gdy zdał sobie sprawę, że bazyliszek nadchodzi.

Bazyliszek uderzył o kamienną podłogę komnaty. Harry poczuł, jak drży - wiedział, co się dzieje, wyczuwał to, niemal widział gigantycznego węża wyplątującego się z paszczy Slytherina. Potem usłyszał syczący głos Riddle'a:

- Zabij go.

W swoich fantazjach o zabiciu gigantycznego węża, który zaatakował Hermionę, Harry zapomniał o kluczowym czynniku...

Miał z nim walczyć na ślepo.

Forward
Sign in to leave a review.