
Chapter 20
- Co odpowiedziałaś na pytanie Flitwicka o miksturę grawitacji i czaru lewitacji? - Theo zapytał Hermionę w drodze do biblioteki.
Hermiona zmarszczyła nos.
- Myślę, że nie odpowiedziałam tak dokładnie, jak powinnam. Wyjaśniłam, w jaki sposób urok wypacza komórki molekularne obiektu, powodując, że przeciwstawia się grawitacji, podobnie jak obiekty w kosmosie, ale myślę, że powinnam była powiedzieć więcej o poszczególnych strukturach komórkowych. Co ty napisałeś?
- Nie pomyślałem, żeby powiedzieć coś o przestrzeni kosmicznej! - Theo zawołał cicho, gdy udali się do swojego ulubionego kąta w bibliotece. - Nie mogę uwierzyć, jak gorsza jest naukowa wiedza czarodziei w porównaniu z Mugolami!
Hermiona poklepała go pocieszająco po ramieniu.
- Wiem, ale możemy wymienić się tymi książkami i będziesz miał całe lato na nadrobienie zaległości.
Już wcześniej uzgodnili, że wymienią się tak wieloma książkami, jak to tylko możliwe. Hermiona była nieświadoma praw, tradycji i zwyczajów, na których Theo był nieustannie wychowywany, a Theo nie miał żadnej wiedzy na temat jakiejkolwiek gałęzi wielu mugolskich nauk.
Theo mruknął zgodę, chwytając stos książek i podając połowę Hermionie.
- Gotowa? - powiedział z podekscytowanym błyskiem w jasnobrązowych oczach.
- Gotowa.
Hermiona otworzyła książkę na zakładce, którą starannie umieściła podczas ich ostatniej wizyty i usiadła na krześle, by czytać.
- Boa amazoński (Corallus Hortulanus) to gatunek boa, który nie jest jadowity i występuje w dorzeczu Amazonki w Ameryce Południowej. Boa zabijają swoje ofiary na różne sposoby. Niektóre gatunki węży zaciskają swoją ofiarę, inne przyciskają ją do ziemi lub przeżuwają, aby ją zabić, a jeszcze inne po prostu łapią ofiarę i połykają ją żywcem.
To nie to, pomyślała z równą irytacją i ekscytacją. Żaden z uczniów nie miał żadnych śladów ugryzień ani siniaków, które wskazywałyby na to, że to wąż ich zaatakował. Chciała zidentyfikować konkretnego węża, który petryfikował Mugolaków, ale wyzwanie badawcze było ekscytujące samo w sobie.
Odwróciła się do następnego węża w swojej książce;
- Boa piaskowy arabski, znany również jako boa piaskowy Jayakara, to nieszkodliwy gatunek boa endemiczny dla pustyń Półwyspu Arabskiego i południowego Iranu. Zasięg geograficzny gatunku obejmuje wschodnią Arabię Saudyjską, Jemen, Oman i Kuwejt.
Nieszkodliwy.
Następny.
- Spośród wielu przerażających bestii i potworów, które wędrują po Magicznych Krainach, nie ma ciekawszego i bardziej śmiercionośnego niż Bazyliszek, znany również jako Król Węży. Wąż ten, który może osiągnąć gigantyczne rozmiary i żyć setki lat, rodzi się z kurzego jaja, wyklutego pod ropuchą. Jego metody zabijania są niesamowite, ponieważ oprócz śmiercionośnych i jadowitych kłów, Bazyliszek ma mordercze spojrzenie, a wszyscy, którzy zostaną dotknięci promieniem jego oka, poniosą natychmiastową śmierć. Pająki uciekają przed Bazyliszkiem, ponieważ jest on ich śmiertelnym wrogiem, a Bazyliszek ucieka tylko przed pianiem koguta, które jest dla niego śmiertelne.
- Theo, o mój Boże, Theo - szepnęła zaciekle.
- Co? - głowa Theo wyskoczyła zza jego własnej książki o wężach występujących tylko w Wielkiej Brytanii.
- O mój Boże, chyba go znalazłam!
Szczęka Theo zatrzasnęła się ze słyszalnym dźwiękiem w cichej bibliotece.
Wyrwał jej książkę z rąk i sam przeczytał fragment.
- Dlaczego myślisz, że to bazyliszek? - zapytał z zaciekawionym spojrzeniem.
- Pasuje! - wyszeptała Hermiona. - Musi być bardzo stary, skoro pojawił się około pięćdziesiąt lat temu, kiedy zginęła Marta i był osobistym potworem Slytherina! Pamiętasz, jak Hagrid opowiadał profesor Sprout o zabitych kogutach? A co, jeśli to Dziedzic upewnił się, że nie mogą przypadkowo zabić Bazyliszka?!
- Ale gdyby ktoś spojrzał w oczy bazyliszka, byłby martwy, a nie skamieniały. - Theo powiedział logicznie.
- Nie, jeśli nie patrzyli mu prosto w oczy. - Hermiona powiedziała, myśląc szybko. - Nikt nie spojrzał mu prosto w oczy, prawda? Colin widział go przez kamerę. Bazyliszek spalił cały film, ale Colin tylko został spertryfikowany. Justin musiał widzieć bazyliszka przez Prawie Bezgłowego Nicka! Nick oberwał, ale jest duchem, więc nie mógł umrzeć ponownie! A Cheyenne została znaleziona obok tego wielkiego lustra na czwartym piętrze, co jeśli widziała bazyliszka tylko w odbiciu?
Oczy Theo zrobiły się szkliste i przez chwilę wpatrywał się w Hermionę, tak jak to robił, gdy intensywnie myślał, zanim sapnął.
- Jesteś geniuszem! - powiedział. - Udało ci się!
Hermiona uśmiechnęła się do przyjaciela i pociągnęła go za rękę.
- Powiedzmy o tym innym!!!
- Chłopaki! Hermiona jest geniuszem!
Ich przyjaciele podnieśli wzrok znad intensywnej gry w... pokera?... gdy Theo i Hermiona podbiegli do nich w pokoju wspólnym Slytherinu.
- Gracie w pokera? - zapytała zaciekawiona, zapominając na chwilę o swoim odkryciu. - Nie wiedziałam, że umiecie grać. Uwielbiam pokera!
Harry uśmiechnął się lekko.
- Uczyłem Draco przez lato, nie? Blaise już wiedział, jak grać.
Blaise uśmiechnął się.
- Ojczym numer cztery był rekinem karcianym.
- ...a Ron szybko się uczy. - Harry powiedział.
- Luna, Neville i ja nie gramy. - Susan dodała. - To wygląda strasznie skomplikowanie.
- Wcale nie! To proste! - Hermiona zapewniła ją. - Musisz tylko nauczyć się różnych układów i dowiedzieć się, które z nich są atutami, a także poznać różne kolory i...
Neville zaśmiał się z jej entuzjazmu.
- Myślę, że łatwość Hermiony i łatwość przeciętnych ludzi to dwie różne rzeczy.
Hermiona uśmiechnęła się na komplement, którego była pewna.
- Nieważne. - Theo powiedział krótko, zwężając lekko oczy na Neville'a. - Hermiona i ja mamy wam coś do powiedzenia!!!
Hermiona i Theo szybko usiedli i pokazali wszystkim stronę w książce, którą sprawdzili. Hermiona dodała swoją teorię na temat tego, jak musiał dojść do każdego ataku.
- Bazyliszek? - szepnął przerażony Ron. - Ale one podobno wyginęły... i są ogromne! Jak miałby się dostać do zamku?
Hermiona z trudem szukała logicznej odpowiedzi, ale Theo ją znalazł.
- Rury! Założę się, że przechodzi przez rury w ścianach! To dlatego Harry go słyszał, ale nie widział!
- To brzmi niesamowicie. - Harry westchnął tęsknie. - Wyobrażacie sobie, co moglibyśmy zrobić z bazyliszkiem?
- Nie! - Draco poderwał się na nogi i wymierzył w Harry'ego oskarżycielski palec. - Nie zamierzasz adoptować bazyliszka, który mógłby nas zabić samym spojrzeniem!
Harry spojrzał na Susan, która na szczęście potrząsnęła delikatnie głową. Hermiona przez chwilę martwiła się, że druga czarownica zachęci Harry'ego, by spróbował znaleźć sobie zwierzaka. Czasami potrafiła być tak impulsywna i szalona jak on.
- No dobra - Harry skrzyżował ramiona i zgarbił się ponuro. - To znowu cała ta akcja z tornadem inferi. - Zgromił Draco, który wrócił na swoje miejsce. - Pewnego dnia będę miał coś niesamowitego, a ty będziesz super zazdrosny.
- Tornado inferi? - Hermiona szepnęła do Theo.
- Lepiej nie pytaj - odparł szeptem.
Przytaknęła, szybko się zgadzając. Pewnej nocy podczas przerwy świątecznej ona i Theo nie spali całą noc, czytając o mugolskiej psychologii. Theo był zafascynowany tym tematem, ponieważ Czarodzieje nie mieli równoważnych dziedzin nauki. Zdali sobie sprawę, gdy przeczytali o niektórych poważniejszych diagnozach, że Harry był prawdopodobnie czymś więcej niż tylko wariatem. Prawdopodobnie był klinicznie chory.
Nadal był ich przyjacielem i kochali go, ale był szalony i miał szalone pomysły, a zwierzątko bazyliszek lub tornado inferi brzmiało jak rodzaj szalonej rzeczy, którą próbowałby zrealizować.
- Jak zabić bazyliszka, poza użyciem piania koguta? - Neville zapytał z wahaniem.
- Nie możemy go zabić! - powiedział Draco. - Bazyliszki są niezwykle rzadkie! Eliksiry wykorzystujące ich jad są warte tyle, co mój rodzinny dom!
- Więc martwy bazyliszek byłby wart więcej niż żywy - zauważyła Susan.
- Czad, zabijmy go w takim razie.
Hermiona spojrzała na Harry'ego.
- Myślałam, że nie obchodzi cię to, że mugolaki są ofiarami - powiedziała sztywno.
- Miona. - Zielone oczy Harry'ego wyglądały na chwilowo zranione. - Nie powiedziałem tego w ten sposób. Nie obchodziłoby mnie też, gdyby to czystokrwiści byli petryfikowani. Wiesz, że nie obchodzą mnie te bzdury o krwi.
- Nie chcę, by ktokolwiek został zaatakowany - argumentowała. - To, że tobie nie zależy na nikim innym, nie znaczy, że reszcie z nas też nie.
- Kto powiedział, że nie dbam o nikogo innego? - powiedział Harry, wyglądając na wściekłego. - Co któryś z tych uczniów zrobił dla mnie, co? Creevey próbował zakraść się do Skrzydła Szpitalnego, żeby zrobić mi zdjęcie, kiedy zrastały mi się kości w ramieniu. Justin praktycznie nazwał mnie mordercą przed całą cholerną szkołą, a mnie nawet tu nie było, kiedy zaatakowano tamtą dziewczynę z Ravenclaw! Dlaczego miałoby mnie obchodzić, czy są skamieniali, czy nie? Nie widziałem, żeby którykolwiek z nich zabrał głos w mojej obronie, kiedy cała pieprzona szkoła była przeciwko mnie!
Harry nie wyglądał już na zranionego, wyglądał na wściekłego. Susan sięgnęła do niego i delikatnie chwyciła jedną z jego dłoni, którą niemal natychmiast strząsnął, wciąż ponuro patrząc na Hermionę. Hermiona przełknęła ciężko i spojrzała na Theo, szukając wsparcia.
- Hermiona nie miała tego na myśli. - Theo powiedział natychmiast. - Po prostu się martwi. Kto wie, kogo Dziedzic może zaatakować w następnej kolejności? Wygląda na to, że to tylko szczęście, że innych uczniów to tylko przeraziło.
Harry wciąż wyglądał na wściekłego, ale teraz już mniej.
- Gdyby tylko jeszcze jedna osoba została zaatakowana, moglibyśmy pozbyć się Dumbledore'a - powiedział. - To wszystko, czego chcę, jeszcze jeden atak.
- No właśnie! - Hermiona rozpłakała się, niezdolna do milczenia na tak bezduszną uwagę. - To właśnie mam na myśli! Nie powinieneś mieć nadziei na kolejny atak! Powinieneś pomóc nam znaleźć Dziedzica!
Harry wpatrywał się twardo w nią i Theo, jego oczy szybko przelatywały między nimi.
- Myślałem, że zgodziliśmy się, że nie będziemy mieszać się w sprawy Dziedzica - powiedział powoli.
Pozostali uczniowie spokojnie przyglądali się nieporozumieniu. Z wyjątkiem Luny, która szeptała do powietrza, ponieważ czasami była tak samo szalona jak Harry i Susan.
- Na nic się nie zgodziliśmy. - Hermiona powiedziała. - Powiedziałeś, że się w to nie mieszasz, ale ja nadal chcę wiedzieć, kto atakuje uczniów, którzy są tacy jak ja.
W jednej chwili Harry, który wyglądał na mocno spiętego i gotowego do walki, rozluźnił się i obdarzył Hermionę leniwym uśmiechem.
- Miona, nic ci się nie stanie. Jesteś najmądrzejszą czarownicą w całym pieprzonym zamku, prawda? Żaden bazyliszek ci nie dorówna.
Hermiona skarciłaby Harry'ego za jego język, ale zarumieniła się lekko na jego słowa. Theo zakaszlał lekko i przewrócił oczami.
- Nadal uważam, że powinniśmy zabić bazyliszka - powiedział.
- Właśnie! Właśnie! - Ron zawołał z uśmiechem.
- Harry, możemy? - spytała Susan, zwracając na Harry'ego swoje szczenięce oczy. - Pomyśl o wszystkich eliksirach, które profesor Snape mógłby zrobić z tego jadu.
Na wzmiankę o profesorze Snape Harry spiął się. Hermiona i Theo ponownie wymienili spojrzenia. Porównali notatki i wiedzieli, że odkąd opieka nad Harrym została oficjalnie zatwierdzona, między nimi działo się coś dziwnego. Ale Harry nie był typem dzielącym się czymkolwiek, więc zgodzili się po prostu obserwować. Susan nieustannie zachęcała Harry'ego, by z nią o tym porozmawiał, ale chłopak ze Slytherinu uparcie milczał, upierając się, że nic nie jest nie tak, jest podekscytowany opieką i wszystko u niego w porządku.
Co było tak wielkim kłamstwem, że Hermiona prawie parskała śmiechem za każdym razem, gdy to słyszała. Harry Potter był wieloma rzeczami, ale nie sądziła, by kiedykolwiek w życiu był „w porządku”.
- Nie zabijemy teraz bazyliszka ani nie znajdziemy Dziedzica, dopóki zostawiają nas w spokoju i tyle - wysyczał. - Potrzebujemy bazyliszka żywego na tyle długo, by zaatakował jeszcze jednego ucznia, żebyśmy mogli pozbyć się Dumbledore'a.
Reszta dzieci zdawała się drżeć na myśl o tym, jak w pokoju zrobiło się chłodniej, gdy Harry to powiedział.
Po kilku chwilach wszyscy zamilkli, aż Ron podniósł swoje karty i uśmiechnął się do pozostałych chłopców.
- Skoro nie zabijamy bazyliszka, to będziemy grać w karty czy nie?
- Powinniśmy się uczyć. - Hermiona nalegała, zadowolona ze zmiany tematu, ponieważ Harry wyglądał na bardziej zrelaksowanego teraz, gdy podniósł swoje karty.
- Jest dopiero marzec - powiedział Draco. - Wciąż mamy całe eony do egzaminów.
Hermiona przewróciła oczami i wyciągnęła książkę z torby.
- Będę się uczył z tobą - zaoferował Theo.
- Ja też - powiedział Neville z nieśmiałym uśmiechem. - Przyda mi się każda pomoc.
- Pomogę ci. - Theo powiedział szybko.
Hermiona uśmiechnęła się do Theo, zawsze tak szybko pomagał Neville'owi w nauce. Czasami dziwiła się, że Theo nie skończył z nią w Ravenclawie. Byłoby miło mieć kogoś, z kim można by posiedzieć w wieży na cichych sesjach nauki przed kominkiem. Luna z pewnością nigdy nie chciała z nią pracować.
Uczyli się w ciszy przez kilka minut, podczas gdy inni chłopcy grali w pokera, a Susan szeptała z Luną.
- Gdybyś miał zabić bazyliszka, jak byś to zrobił? - zapytał Blaise. Harry zgromił go wzrokiem, a włoski chłopak uniósł ręce z uśmiechem. - Wiem, że nie mamy takiego zamiaru, ale pomyślałem, że prawdopodobnie trzeba będzie odciąć mu głowę, prawda? Tak się zabija węże. Ale on powinien być ogromny, więc założę się, że ma grubą skórę.
- Więc użylibyśmy miecza. - Ron prychnął.
- Zwykły miecz nie przetnie skóry bazyliszka. - Draco powiedział wyniośle. - I nie powinniśmy w ogóle mówić o zabijaniu go. One już prawie wyginęły.
Theo wydawał się zostać wciągnięty do rozmowy.
- A co z mieczem zrobionym przez gobliny? Jeśli mogą przeciąć smoczą skórę, to mogą przeciąć bazyliszka.
- Kto rozcina smoki!? - wrzasnął Draco. - Nie powinieneś tak po prostu rozcinać niewinnych zwierząt!
- Draco ma rację. - Luna powiedziała cicho. - Smoki mogą być całkiem słodkie, jeśli traktuje się je delikatnie.
Hermiona wpatrywała się w Lunę z niedowierzaniem.
- Słodkie? Luna, czy ty jesteś szu...
- Nie kończ tego zdania. - Harry powiedział cicho, wpatrując się w karty w swoich rękach.
Hermiona skrzywiła się, ale podniosła z powrotem książkę. Szczerze mówiąc, gdyby nie Theo, pomyślałaby, że wszystkie dzieciaki w tej szkole są kompletnie szurnięte.
Wszyscy wrócili do swoich poprzednich zajęć, rozmowa o zabiciu bazyliszka lub smoka pozornie się skończyła, dopóki Harry nie zanucił w zamyśleniu, przesuwając część swoich żetonów do puli.
- Pożyczyłbym miecz ojca Draco. - powiedział w zamyśleniu. - Powiedział, że jest zrobiony przez gobliny, nie? Wyglądał obłędnie na jego ścianie. - Harry ponownie przybrał tęskny wyraz oczu, a Draco rzucił mu zirytowane spojrzenie.
- Ty już masz nóż - przypomniał.
Harry wzruszył ramionami.
- Tak, ale miecz byłby o wiele fajniejszy, co?
- Naprawdę. - Ron się zgodził. - Wyobraź sobie, że rzekomy Dziedzic Slytherina chodzi z cholernym, gigantycznym mieczem.
Reszta, z wyjątkiem Susan, wymieniła ostrożne spojrzenia.
- Założę się, że pan Malfoy by mi go pożyczył - mruknął Harry.
Nagle pobladła twarz Draco tylko to potwierdziła. Hermiona miała nadzieję, że natychmiast napisze do ojca i upewni się, że ten nigdy nie wyśle Harry'emu miecza.
Harry był wystarczająco niebezpieczny z małym scyzorykiem i swoją absurdalną ilością magicznej mocy. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował, był prawdziwy miecz. Zdekapitowałby kogoś tylko po to, by sprawdzić jego ostrość.
***
Pod koniec marca Hermiona zaczęła nieco żałować, że zaprzyjaźniła się z tyloma fanatykami Quidditcha.
Do egzaminów pozostało zaledwie sześć tygodni, a oni zdawali się przejmować jedynie nadchodzącym meczem Slytherin-Ravenclaw.
- Jutrzejsi zwycięzcy otrzymają Puchar Domów Quidditcha. - Ron wyjaśnił, jakby to było wyjaśnienie, dlaczego się nie uczyli.
- Egzaminy są ważniejsze niż głupie trofeum - odparła zwięźle.
Theo rzucił jej współczujące spojrzenie, ale nadal spokojnie czytał swój podręcznik i jadł kolację.
- Harry, musisz jeść więcej. - Draco zrzędził. - Nie możesz zemdleć na boisku!
- Nie zamierzam zemdleć. - Harry prychnął. Szybko zerknął na stół, zanim skubnął swoje puree. - Nie jestem głodny.
- Poczułbyś się lepiej, gdybyś po prostu z nim porozmawiał. - Susan mruknęła.
- Zajmij się swoimi sprawami. - Harry warknął.
Pozostali dzieci wpatrywały się w Harry'ego, po czym szybko zwróciły uwagę na swoje talerze. Harry nigdy nie mówił do Susan w ten sposób. Zwykle byli jak dwie połówki tego samego szalonego mózgu.
- Powiedziałeś, że tego właśnie chcesz - powiedziała Susan. - Więc przestań być głupi i po prostu powiedz mu, jak się czujesz.
Harry poderwał się na nogi i pochylił do twarzy Susan.
- Nie muszę rozmawiać o moich „uczuciach” - powiedział paskudnie. - Nic nie wiesz.
Hermiona patrzyła, jak Harry wychodzi z sali. Spojrzała na stół i zobaczyła, że profesor Snape również go obserwuje i ma dziwny wyraz na swojej zwykle pozbawionej wyrazu twarzy. Prawie jakby był smutny... ale też zdezorientowany?
Susan po prostu wyglądała na smutną.
- Nie radzi sobie zbyt dobrze - powiedziała cicho.
- Myślałam, że chce mieszkać ze Snapem? - Neville powiedział cicho.
- Chce. - Susan westchnęła. - To skomplikowane.
- Czy Harry powiedział ci, dlaczego jest zdenerwowany? - Hermiona zapytała z wahaniem. Susan nic by jej nie powiedziała, gdyby pomyślała, że Hermiona jest po prostu wścibska. Ale Hermiona widziała, jak dziwny był ostatnio Harry i była zaniepokojona. Był też jej przyjacielem.
- Nie musi nic mówić. - Susan powiedziała tajemniczo, wstając. - Trzeba tylko zwracać uwagę na to, czego nie mówi.
Theo po raz kolejny powiedział dokładnie to samo, co pomyślała Hermiona.
- To było niesamowicie zagadkowe.
***
Następnego ranka przy śniadaniu Harry i Susan najwyraźniej postanowili zapomnieć o tym, co ich poróżniło. Harry jak zwykle siedział obok niej i tego ranka weszli do sali ramię w ramię, szepcząc radośnie.
- Zdecydowanie wygracie. - Susan uśmiechnęła się do Harry'ego i Draco, subtelnie wsuwając kilka kiełbasek na talerz Harry'ego. - Czuję to.
- A ja nie czuję. - Luna powiedziała z nietypowym dla siebie zmarszczeniem brwi. - Jesteś pewna, że mecz jest dzisiaj? Nargle powiedziały, że nie.
Harry, który zwykle uważnie słuchał „nargili” Luny, uśmiechnął się krzywo.
- Tym razem nargile mogą się mylić, Luna. Flint mówił o tym przez całą noc.
Luna zanuciła, ale nie zaprzeczyła. Hermiona zastanawiała się, jakim cudem Luna spała w wieży Ravenclawu i nie słyszała ciągłych rozmów o dzisiejszym meczu. Hermiona nie była nawet w stanie czytać w pokoju wspólnym z powodu ciągłego gadania o meczu Quidditcha.
- Idealne warunki! - powiedział wesoło Ron, robiąc kilka notatek na leżącym przed nim pergaminie. - Ani jednej chmurki na niebie!
- Jakie są aktualne zakłady? - zapytał Blaise.
Ron nabazgrał jeszcze kilka notatek na pergaminie i przestudiował go uważnie.
- Warunki poprawiły szanse Slytherinu, ale Chang przegrała tylko dwa mecze w ciągu ostatnich dwóch lat. Więc jest dość ciasno. Około 2-1 na korzyść Ravenclawu.
Hermiona pomyślała, że gdyby Ron włożył tyle samo wysiłku w naukę, co w hazard, byłby o wiele lepszym uczniem.
- Więc gdyby ktoś postawił 5 galeonów na Slytherin, ile by wygrał? - zapytała Hermiona. Zarobiła 7 galeonów, kiedy Harry wygrał pojedynek z bliźniakami i była w stanie kupić pół tuzina nowych książek. Gdyby wykorzystała oryginalne 5 galeonów, które wciąż miała do postawienia, i wygrała, chciałaby kupić jeden z przenośnych regałów na książki, które widziała latem na Alei Pokątnej.
- Kurs 2 do 1 oznacza, że wygrasz 2 galeony za każdy postawiony 1 galeon. - Theo wyjaśnił. - Jeśli więc ponownie postawisz 5 galeonów, a Slytherin wygra, odzyskasz postawione 5 galeonów plus 10 galeonów więcej. Jeśli postawisz 5 galeonów na Ravenclaw i wygrają, otrzymasz zwrot pierwotnego zakładu plus 2 galeony.
- Kiedy najpóźniej mogę postawić zakład? - Hermiona zapytała podekscytowana. Nie lubiła hazardu, ale Harry i Draco byli świetnymi graczami. Harry złapał znicz w ostatnim meczu ze strzaskaną ręką, a jego wkład w grę był wart 150 punktów. Dodatkowo, 15 galeonów prawie wystarczyłoby na regał, który chciała. Wtedy nie musiałaby co roku decydować, które książki zostawić w domu.
- Masz czas, dopóki Madame Hooch nie zagwiżdże. - Ron powiedział jej.
- Doskonale! - Hermiona pospiesznie spakowała swoją torbę. - Muszę biec do dormitorium po pieniądze. Spotkamy się na trybunach!
Theo obdarzył ją słodkim uśmiechem, który sprawił, że jej policzki zaróżowiły się.
- Zajmę ci miejsce - obiecał.
Hermiona uśmiechała się przez całą drogę przez puste korytarze. Poszperała w kufrze w poszukiwaniu sakiewki na monety i pospiesznie opuściła Wieżę Ravenclawu. Hermiona nie przejmowała się swoim wyglądem tak bardzo jak większość dziewcząt w jej wieku, uważała, że to niedorzeczne tracić tyle czasu na tak głupie rzeczy jak włosy i makijaż, ale pomyślała o miękkich brązowych oczach Theo i zatrzymała się, by sprawdzić swoje odbicie w zbroi przed biblioteką w drodze na boisko. Po prostu nie chciała, żeby jej włosy wyglądały śmiesznie albo żeby kawałek truskawki utknął jej w zębach.
Ostatnią rzeczą, jaką Hermiona zobaczyła tego dnia, były wielkie, żółte oczy największego węża, jakiego kiedykolwiek sobie wyobrażała.