
Dziedzic Slytherina
- Zignoruj tego chłopca, zaatakuj tych rudych za tobą! - Harry wysyczał do węża, rozbawiony pomysłem Freda i George'a Weasleyów i tym, że myśleli, że przestraszy się słodkiej, małej żmii.
Gdy tylko Harry spojrzał w górę, czekając, aż wąż zawróci w stronę bliźniaków Weasley, napotkał gniewne spojrzenie Justina Finch-Fletchleya.
- W co ty sobie pogrywasz? - Krzyknął i zanim Harry zdążył cokolwiek powiedzieć, Justin odwrócił się i wybiegł z sali.
Harry zdał sobie sprawę z tego, co zrobił i poczuł się, jakby wylano na niego wiadro lodowatej wody. Jak głupi mógł być?
"Na twoim miejscu nie rozgłaszałbym, że potrafisz komunikować się z wężami, ponieważ w przeszłości nie było to dobrze widziane przez czarodziejskie społeczeństwo".
Snape ostrzegł go, gdy spotkali się po raz pierwszy. Powiedział, że nie było mądrze się z tym afiszować. Wszyscy już i tak myśleli, że atakował uczniów...
Jak cholernie głupi jesteś? Zganił się ponownie.
- Potter, moje biuro, idź szybko. - Mruknął Snape, rozpraszając węża.
Harry rozejrzał się i zobaczył, że uczniowie mruczą złowieszczo i albo wyglądają na przestraszonych, wściekłych, albo jedno i drugie.
Zatoczył się do tyłu i prawdopodobnie upadłby, gdyby nie mała dłoń chwytająca go za łokieć.
- Chodźmy już. - Wyszeptała Susan.
- Natychmiast, Harry. - Blaise ponaglił go, niepewnie chwytając za drugi łokieć.
Harry pozwolił przyjaciołom wyprowadzić się z sali, słabo zdając sobie sprawę, że reszta grupy okrążyła go. Gdy przeszli przez drzwi, ludzie po wszystkich ich stronach odsunęli się, jakby bali się czymś zarazić.
Harry przeklął sam siebie raz jeszcze, gdy jego ponuro milczący przyjaciele prowadzili go do gabinetu Snape'a.
- Jesteś Wężousty? - Zapytał słabo Draco, gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi.
Harry strząsnął ręce Blaise'a i Susan i opadł na fotel przy biurku. Ujął głowę w dłonie i chwycił się za włosy, aż ból przywrócił go do rzeczywistości.
- Taa. - Przyznał cicho.
Nie zadał sobie trudu, by podnieść wzrok - wytężył słuch, by dowiedzieć się, którzy z jego przyjaciół, jeśli nie wszyscy, wyszli, by z nim skończyć.
- Dlaczego nam nie powiedziałeś? - Neville zapytał uprzejmym głosem.
Harry puścił włosy i zerknął w górę, by zobaczyć, że żaden z jego przyjaciół się nie poruszył. Wszyscy nadal byli luźno zgromadzeni przed nim.
- P-ponieważ to niebezpieczne, co? Lu-ludzie naprawdę mnie t-teraz znienawidzą.
Ron wyglądał na zaniepokojonego, ale uniósł ramię i uśmiechnął się do Harry'ego, udając nonszalancję.
- Przecież nie mogą cię nienawidzić bardziej, niż już cię nienawidzą, co?
Hermiona pacnęła go w ramię, a Theo przewrócił oczami na Rona, ale Harry skinął mu głową.
- Załóżmy, że to prawda.
- Co powiedziałeś wężowi? - Hermiona zapytała cicho.
Harry wzruszył ramionami.
- Powiedziałem, żeby zostawił Justina w spokoju i zaatakował Bliźniaków. - Zerknął na Rona i dodał pospiesznie. - Przepraszam?
Ron przewrócił oczami i rzucił mu kolejny krzywy uśmiech.
- Nawet nie jest ci smutno. Weź przestań.
- Zdecydowanie nie jest. - Luna zgodziła się lekko.
- Prawdziwym problemem jest to, że wszyscy pomyślą, że albo jesteś spokrewniony z Czarnym Panem, albo jesteś dziedzicem Salazara Slytherina. - Hermiona powiedziała z niepokojem w głosie. - I każdy, kto wcześniej nie sądził, że jesteś dziedzicem, teraz na pewno tak pomyśli.
Harry wydał z siebie jęk i ponownie schował głowę.
- Zabiją mnie. - Wyszeptał zachrypniętym głosem, po raz pierwszy nie dbając o to, czy jego przyjaciele dostrzegą tę chwilę słabości.
- Nie zabiją.
Harry podniósł wzrok, gdy usłyszał profesora Snape'a wchodzącego do pokoju. Jego twarz wyglądała surowo, a czarne oczy błyszczały niebezpiecznie.
- Profesorze! - Zakrzyknął Theo, podrywając się na nogi. - Co się stało po naszym wyjściu?
Snape usiadł ciężko przy biurku i rzucił Harry'emu spojrzenie, które powiedziało mu wszystko, co musiał wiedzieć.
- Chaos. - Odpowiedział Snape. - Kompletny chaos.
- Przepraszam, proszę pana. - Harry powiedział, wpatrując się w swoje buty. - Nie chciałem. Zamierzałem krzyknąć normalnie, przysięgam.
Nawet nie zdawał sobie sprawy, że mówił w wężomowie zamiast po angielsku, dopóki nie zobaczył wyrazu twarzy Justina.
Snape skinął głową.
- Teraz to już nieważne, Potter. Musimy zaplanować działania na wypadek katastrofy.
- I co teraz zrobimy, proszę pana? - zapytała Susan, wyciągając rękę, by chwycić dłoń Harry'ego.
Snape rzucił Susan długie spojrzenie, Harry miał wrażenie, że rozmawiają tylko oczami, zanim zamrugał i zwrócił się do reszty pokoju.
- Potter nigdzie nie wędruje sam. - Powiedział surowo. - Nie tylko jest celem ataków, ale jeśli dojdzie do kolejnego napadu ze strony prawdziwego Dziedzica, Potter będzie potrzebował alibi. - Podniósł rękę, gdy Ron otworzył usta. - Alibi spoza Slytherinu. - Wyjaśnił.
- Dlaczego, profesorze? - Neville zapytał miękkim głosem.
Snape westchnął i zacisnął dłoń w geście, który Harry zaczynał rozpoznawać jako frustrację. - Ponieważ ślizgonom nikt nie uwierzy, kiedy to Dziedzic Slytherina atakuje uczniów.
Chłopcy ze Slytherinu i Luna z jakiegoś powodu skinęli głowami w doskonałym zrozumieniu. Hermiona, Susan i Neville wyglądali na zaskoczonych.
- Ale... ale profesora Dumbledore'a nie obchodziłoby, gdyby Blaise, Theo, Ron czy Draco powiedzieli, że Harry był z nimi, prawda? - Zapytała Hermiona, szarpiąc się nerwowo. - On jest dyrektorem. - Zerknęła na Harry'ego, który tylko skrzywił się, zanim odezwała się ponownie cichym głosem. - Prawda?
- Istotnie jest, i w idealnym świecie to powinno wystarczyć. - Snape powiedział, zgadzając się, jednocześnie się nie zgadzając.
Odwrócił się do Harry'ego i spojrzał na niego z powagą.
- Potter, czas na chronienie twoich przyjaciół dobiegł końca. Będziesz trzymał jednego z nich przy sobie przez cały czas, albo osobiście zażądam, by Lockhart zrobił to sam.
Harry parsknął na samą myśl o tym. Lockhart stale unikał Harry'ego, poza lekcjami, od czasu meczu Quidditcha.
- Mam twoje słowo, Potter?
Harry spojrzał w dół na ziemię, jego twarz płonęła, gdy poczuł na sobie wzrok przyjaciół.
- Tak jest. - mruknął niechętnie.
- Świetnie. - Powiedział Snape. - W takim razie odprowadzę was wszystkich z powrotem do waszych dormitoriów, żeby nie było krzyku o niewłaściwym zachowaniu.
Harry wstał niechętnie, nie chcąc wracać do pokoju wspólnego i stawić czoła innym członkom Slytherinu.
Susan szła obok niego, kiedy szli najpierw do dormitorium Slytherinu.
- Wiesz, czego potrzebujemy? - Mruknęła mu do ucha.
Harry przechylił głowę w jej stronę, cicho zachęcając ją do kontynuowania.
- Prywatnego spotkania dla gangu. - Szepnęła.
- Dlaczego? - zapytał, również zachowując cichy głos.
Susan rzuciła mu zdeterminowane spojrzenie, ściskając krótko jego dłoń.
- Musimy znaleźć prawdziwego Dziedzica Slytherina.
Harry skinął jej głową, będąc pod wrażeniem.
- Jutro spróbujemy znaleźć czas na spotkanie. - Szepnął.
Susan uśmiechnęła się i skinęła głową.
- Potter, Zabini, Malfoy, Weasley i Nott, wejdźcie i nie wychodźcie, chyba że jest to absolutnie pilne. - Zawołał Snape, gestem wskazując wejście do pomieszczenia.
Susan jeszcze raz ścisnęła jego dłoń, po czym puściła ją, gdy Harry otworzył wejście do dormitorium. Nie miał pojęcia, czego się spodziewać po swoich współlokatorach... Spojrzał w stronę Draco i poczuł się poruszony, widząc, że blondyn trzyma różdżkę w dłoni i z determinacją pochyla podbródek. Spojrzenie w stronę pozostałych chłopców ujawniło, że oni również to zrobili.
Wszyscy patrzyli w szoku na to, co zastali po wejściu do pokoju wspólnego.
Wszyscy członkowie Slytherinu, od pierwszorocznych po uczniów kończących OWUTEMy, stali w oficjalnych pozach przed kominkiem.
- Różdżki gotowe. - Blaise mruknął, nie poruszając wargami.
- Potter!
Alexander Lestrange ruszył naprzód i zatrzymał się dziesięć stóp przed Harrym.
Podniósł różdżkę, przyjaciele Harry'ego podnieśli swoje, a potem...
Potem opuścił różdżkę i pochylił głowę.
- Przepraszam za naszą niezgodę Potter, jeśli kiedykolwiek będziesz czegoś potrzebował, możesz uważać mnie za sojusznika.
Harry wpatrywał się zszokowany, jak reszta Slytherinu, w tym Pansy Parkinson, pochyliła przed nim z szacunkiem głowy.
Myślą, że jestem dziedzicem naszego domu, pomyślał z nagłą jasnością.
Spojrzał w prawo i rzucił szybkie spojrzenie Ronowi i Theo, mając nadzieję, że zrozumieją, co zamierza zrobić.
- Rozważę to. - Powiedział chłodno. - Nie wybaczam łatwo.
- Rozumiem. - Mruknął Lestrange z wciąż pochyloną głową. - Mam nadzieję, że udowodnię ci swoją wartość.
Harry rzucił mu zimne prychnięcie.
- Zobaczymy.
Rozejrzał się po pokoju i zobaczył, że wszyscy wciąż pozostają na swoich miejscach z pochylonymi w milczeniu głowami.
- Jeśli to wszystko, pójdziemy do naszego dormitorium. Nie przeszkadzajcie nam. - Dodał sycząc w wężomowie.
Niektórzy uczniowie zadrżeli na jego syk, a Harry szarpnął głową w kierunku swojego dormitorium. Jego przyjaciele podążyli za nim w milczeniu. Gdy tylko drzwi się zamknęły, Ron wybuchnął śmiechem.
- Do jasnej cholery, Harry, byłeś przerażający. - Powiedział.
Oczy Blaise'a były lekko rozszerzone i błyszczały z rozbawienia.
- To było genialne Harry. - Powiedział. - "Nie wybaczam łatwo", absolutnie inspirujące.
- Pomyślą, że jesteś następnym Czarnym Panem. - Theo powiedział cicho, wspinając się na swoje łóżko.
- Nie obchodzi mnie, czy pomyślą, że jestem pieprzonym reinkarnowanym Dumbledorem, jeśli to oznacza, że zostawią mnie w spokoju. - Harry powiedział, wchodząc do swojego łóżka.
Wszyscy leżeli przez chwilę w ciszy, aż Harry prawie zasnął.
- Hej Harry.
Harry odwrócił głowę w stronę łóżka Draco, skąd dobiegł szept.
- Tak?
Draco odwrócił głowę i jego srebrne oczy spotkały się z zielonymi Harry'ego.
- Możesz być lepszy od Czarnego Pana. - Wyszeptał. - Możesz być najwybitniejszym czarodziejem, jaki kiedykolwiek żył.
Harry odwrócił się i spojrzał w sufit, zastanawiając się nad słowami Draco.
- Dzięki, Dray. - Odparł szeptem.
Będzie najwybitniejszym czarodziejem, jaki kiedykolwiek żył.
Jeśli przeżyjesz, szepnął mu zdradziecki umysł.
Zamknął oczy i zapadł w niespokojny sen. Bał się jutrzejszej konfrontacji z resztą szkoły.
***
Następnego ranka Harry'emu przytrafiła się pierwsza dobra rzecz od dłuższego czasu - jego poranne zajęcia z zielarstwa zostały odwołane. Profesor Sprout chciała założyć Mandragorom skarpetki i szaliki, co było skomplikowaną operacją, której nie powierzyłaby nikomu innemu, skoro tak ważne było, by Mandragory szybko urosły i ożywiły panią Norris i Colina Creeveya.
Oznaczało to, że wszyscy oficjalnie należący do gangu, z wyjątkiem Neville'a, mogli się spotkać.
- Ron, idź poszukać Susan. - Harry powiedział mu po tym, jak ubrali się, wylegując się w swoim dormitorium. - Powiedz jej, że musimy się spotkać. Będzie wiedziała dlaczego.
Ron zakładał buty, kiedy rozległo się ostre pukanie do drzwi ich dormitorium.
- Potter. - Crabbe zawołał niskim głosem za drzwiami. - Ktoś chce się z tobą zobaczyć.
Harry uniósł brew na Draco, który zmarszczył brwi.
- Kto to? - Draco zawołał.
- Nie wiem. - odpowiedział Goyle. - Myślę, że jedna z tych lasek, z którymi zawsze przebywasz.
- To niebezpieczne. - Theo szepnął do Blaise'a, który w odpowiedzi zaśmiał się cicho.
- Pójdę zobaczyć, kto to jest. - Zaoferował Ron, skacząc w stronę drzwi.
Harry i pozostali chłopcy czekali przez kilka minut, zanim ich drzwi otworzyły się z powrotem i wszedł Ron, a za nim Susan, Luna i Hermiona.
- Uh... - Draco spojrzał na dziewczyny ze zdziwioną miną. - Jak się tu dostałyście?
Ron roześmiał się i opadł na podłogę.
- Stary, Dołohov je wpuścił. - Powiedział z kolejnym chichotem. - Tak cholernie boją się Harry'ego, że pewnie oddaliby nam szaty ze swoich pleców.
- Nie macie zajęć? - Powiedział Theo, posyłając ostre spojrzenie Lunie i Hermionie.
- Nie jestem pewna. - Luna zanuciła, siadając na brzegu łóżka Harry'ego. - Poczułam, że nie powinnam być dzisiaj na lekcjach.
Hermiona przewróciła oczami na młodszą blondynkę, siadając na krześle przy biurku Blaise'a.
- Słyszałam, że odwołali wasze zajęcia i powiedziałam profesorowi Snape'owi, że źle się czuję.
- Dał się na to nabrać? - zapytał Harry.
Hermiona rzuciła mu bardzo nietypowy uśmieszek.
- Wcale nie, kazał mi trzymać cię z dala od kłopotów przez kilka godzin.
Wszyscy się roześmiali, a Harry mógł sobie wyobrazić charakterystyczny uśmieszek Snape'a, gdy to mówił.
- Luna, Hermiono, lubię was. - Susan powiedziała z wahaniem, rzucając Harry'emu szybkie, niespokojne spojrzenie. - Ale... ale to trochę prywatna rozmowa.
Luna, którą Harry zaczynał naprawdę lubić, obdarzyła Susan rozmarzonym uśmiechem.
- Mówimy o prawdziwym Dziedzicu Slytherina, prawda?
- Luna zostaje. - Harry powiedział wyraźnie. - Hermiona i Theo są tutaj i też nie należą do gangu. Ufam Lunie.
Luna odwróciła się do Harry'ego i obdarzyła go promiennym uśmiechem.
- Dziękuję, Harry. - Powiedziała radośnie. - Ja też ci ufam.
Harry odwzajemnił uśmiech i oczyścił gardło, czując, jak jego twarz lekko się rozgrzewa. Luna zawsze wiedziała, co mu powiedzieć.
- Cóż, Susan mówi, że musimy dowiedzieć się, kto jest prawdziwym Dziedzicem. - Powiedział. - A kiedy go znajdziemy, zamierzam go zabić.
Chłopcy roześmiali się, ale Hermiona rzuciła mu zirytowane spojrzenie.
- Nie możesz ich zabijać, Harry. - Powiedziała. - Musimy zgłosić to profesorowi Dumbledore'owi.
Blaise machnął niedbale ręką.
- Zdecydujemy, co z nim zrobić, kiedy go znajdziemy. - Mrugnął do Harry'ego.
- Mamy jakieś wskazówki? - Ron zapytał niecierpliwie.
- Mamy głos, który słyszy tylko Harry. - Powiedziała Luna.
Pozostali uczniowie, z wyjątkiem Susan i Luny, odwrócili się i spojrzeli na Harry'ego.
- Jaki głos? - zapytał Blaise.
- Słyszysz głosy?! - wrzasnął Draco.
- Nie jestem zaskoczony. - mruknął Theo, za co otrzymał szybkie szturchnięcie od Harry'ego.
- Nie "słyszę głosów". - Wyjaśnił chłodno. - Słyszałem jeden głos w noc Halloween, tuż przed tym, jak znaleźliśmy tego kota.
- I nikt inny go nie słyszał? - Hermiona spytała, ściągając brwi w zastanowieniu.
- Tylko Harry. - Susan wyjaśniła.
- To... to niedobrze. - Hermiona powiedziała niepewnie. - To znaczy, słyszenie głosów nie jest dobrym znakiem, nawet w czarodziejskim świecie.
Harry już to sam rozgryzł.
- Co mówiło? - Zapytał Ron.
Harry wrócił myślami do tamtej nocy.
- Powiedziało, że chce kogoś zabić... i czuło zapach krwi...
Theo poderwał się i o dziwo miał uśmiech na twarzy.
- No to teraz wiemy, co to za potwór! - Wykrzyknął.
Pozostali wymieniali zdezorientowane spojrzenia, z wyjątkiem Luny, która nuciła w sufit.
- Wiemy? - Zapytał Draco.
Theo przewrócił oczami, siadając ze skrzyżowanymi nogami na łóżku.
- Nie bądź głupi. - wycedził. - Albo Harry kompletnie oszalał, albo to wąż.
Wszyscy wpatrywali się w Theo, zastanawiając się nad tym.
- To ma sens. - Hermiona odetchnęła. - Potwór Slytherina byłby wężem, a jeśli Harry jako jedyny go usłyszał, to dlatego, że jest jedynym wężoustym!
Theo uśmiechnął się do niej, po czym spojrzał na Harry'ego.
- Harry może po prostu być kompletnie obłąkany, nawet bym się nie zdziwił.
Ron parsknął, gdy Harry posłał kolejne bolesne ukłucie w stronę Theo.
- Więc jak go powstrzymamy? - zapytała Susan, z maniakalnym błyskiem w oczach, do którego Harry już się przyzwyczaił.
- Nie powstrzymamy! - Hermiona zawołała. - Powiemy jednemu z profesorów!
- Nikomu nie powiemy. - Powiedział Harry, obrzucając ich wszystkich spojrzeniem. - Dowiemy się, czym jest wąż, kto go kontroluje i zachowamy to dla siebie.
Hermiona wyglądała na przerażoną.
- Ale przecież wąż atakuje Mugolaków! - wykrzyknęła. - Musimy komuś powiedzieć!
- Żeby Harry został aresztowany jako jedyny znany wężousty w Hogwarcie? - zażądała Susan. - Nie. Siedzimy cicho i rozgryziemy to. Jeśli teraz coś powiemy, pomyślą, że to Harry.
Harry spojrzał na nią z wdzięcznością. Susan bardzo szybko wyłapywała jego myśli.
Hermiona wciąż wyglądała na spanikowaną, więc Harry próbował ją uspokoić.
- Posłuchaj Miona, jeśli to wąż, to mogę z nim porozmawiać, tak? I nie pozwolę cię zaatakować, jasne? Ale nie chcę też skończyć w Azkabanie.
Hermiona skinęła powoli głową.
- Dobrze. - zgodziła się. - Ale dla jasności, myślę, że powinniśmy komuś powiedzieć.
- Zanotowano. - Blaise powiedział. - A teraz! Jak złapiemy prawdziwego dziedzica?
Cała ósemka dyskutowała przez chwilę, zanim pomysł Hermiony, by przeszukać archiwa w bibliotece w poszukiwaniu jakichkolwiek znanych linii rodzinnych z wężomową, został wybrany jako najbardziej prawdopodobne miejsce do rozpoczęcia.
- Wszyscy macie zajęcia na następnej lekcji. - Powiedziała, sprawdzając swój zegarek. - Więc sprawdzę książki i przyniosę je dziś na kolację.
Harry podskoczył i chwycił pelerynę niewidzialności.
- Pójdę z tobą. - Zaproponował.
Hermiona wzdrygnęła się.
- Nie idziesz na zajęcia, prawda?
- Nie. - Uśmiechnął się do niej. - To Lockhart i mogę mu zrobić krzywdę, jeśli będę musiał wysłuchiwać jego dzisiejszej paplaniny.
Hermiona przewróciła oczami, podczas gdy reszta się roześmiała.
- W porządku. - Zgodziła się. - Chodź.
- Do zobaczenia później. - Harry zawołał do pozostałych, podążając za Hermioną. Zanim opuścili pokój wspólny Slytherinu, gdzie Harry był pod wrażeniem, że nikt nawet nie mrugnął okiem na obecność Hermiony, naciągnął pelerynę na głowę.
- Nie odzywaj się do mnie, bo wyjdziesz na wariatkę. - Powiedział Hermionie, która zaśmiała się z niego.
Dziwnie było chodzić korytarzami pod peleryną. Robił to już w zeszłym roku, ale wtedy korytarze nie były wypełnione dzieciakami spekulującymi, kogo Harry zamierza skamienić w następnej kolejności.
Hermiona rzucała nieuprzejme spojrzenia grupom, które mijali, kiedy usłyszała szept jego imienia.
- Kretyni. - Mruknęła.
Harry w milczeniu kiwnął głową, zgadzając się z nią, mimo że wiedział, że go nie widzi.
Rozdzielili się w bibliotece, Hermiona wskazała mu bardziej odludne miejsce.
- Nie zwracaj na siebie uwagi. - Szepnęła, zanim udała się do sekcji, którą sobie przydzieliła.
Harry zaczął przeszukiwać półki, szukając wszystkiego, co dotyczyło rodowodu, wężomowy lub historii Slytherina.
Musiał przestać chwytać książki i po prostu spojrzeć na tytuły, gdy grupa Puchonów, którzy powinni być na Zielarstwie, rozgościła się na tyłach biblioteki. Harry zbliżył się do nich, zaciekawiony ich skulonymi pozycjami i tym, jakie tajemnice mogą omawiać.
- W każdym razie. - powiedział postawny chłopak, który według Harry'ego nazywał się Ernie Macmillan. - Powiedziałem Justinowi, żeby ukrył się w naszym dormitorium. Chciałem powiedzieć, że jeśli Potter wyznaczył go na swoją kolejną ofiarę, najlepiej będzie, jeśli przez jakiś czas nie będzie się wychylał. Oczywiście, Justin czekał na coś takiego, odkąd zdradził Potterowi, że jest mugolakiem. Justin tak naprawdę powiedział mu, że był w Eton. Nie o takich rzeczach mówisz, gdy dziedzic Slytherina jest na wolności, co?
Oczywiście, że mówią o mnie.
Powinien był ich rozpoznać jako dzieciaki, z którymi Justin Finch-Fletchey współpracuje w klasie, a z którymi Susan siedziała wcześniej.
- Więc na sto procent uważasz, że to Potter, Ernie? - Powiedziała Hannah Abbott, wysoka dziewczyna z blond warkoczami.
- Hannah. - odpowiedział uroczyście tęgi chłopak. - On jest Wężoustym. Wszyscy wiedzą, że to cecha mrocznego czarodzieja. Słyszałaś kiedyś o porządnym, który potrafił rozmawiać z wężami? Samego Slytherina nazywali Wężoustym.
Rozległy się ciężkie pomruki, więc Ernie kontynuował.
- Pamiętasz, co było napisane na ścianie? Wrogowie Dziedzica, strzeżcie się. Ten pierwszoroczny, Creevey, denerwował Pottera podczas meczu Quidditcha, robiąc mu zdjęcia, kiedy leżał w błocie. Następna rzecz, jaką wiemy - Creevey został zaatakowany.
- Zawsze wydawał się taki miły. - Powiedziała niepewnie Hannah. - I, cóż, to on sprawił, że Sami-Wiecie-Kto zniknął. Nie może być taki zły, prawda?
Ernie zniżył tajemniczo głos, a Puchoni pochylili się bliżej, a i Harry zbliżył się, by móc wyłapać słowa Erniego.
- Nikt nie wie, jak przeżył atak Sam-Wiesz-Kogo. Chcę powiedzieć, że był tylko dzieckiem, kiedy to się stało. Powinien zostać rozerwany na strzępy. Tylko naprawdę potężny mroczny czarodziej mógł przetrwać taką klątwę. - Ściszył głos do ledwie szeptu i powiedział. - Prawdopodobnie dlatego Sam-Wiesz-Kto chciał go zabić w pierwszej kolejności. Nie chciał, żeby kolejny Czarny Pan z nim konkurował. Ciekawe, jakie jeszcze moce Potter ukrywa?
Harry nie mógł już dłużej wytrzymać. Głośno odchrząknął i zrzucił z siebie pelerynę. Miał dość tych dzieciaków, ich plotek, pogłosek i kłamstw.
Gdyby nie był tak wściekły, uznałby widok, który go powitał, za zabawny: Każdy z Puchonów wyglądał, jakby był przerażony jego widokiem, a z twarzy Erniego odpływał kolor.
- Witajcie. - Powiedział uprzejmie z ostrym uśmiechem. - Pomyślałem, że oszczędzę wam kłopotu z obgadywaniem mnie za moimi plecami, kiedy możemy porozmawiać twarzą w twarz.
- N-nie chcemy żadnych kłopotów. - Ernie jąkał się. - I wiedz, że jestem czystej krwi!
Harry prychnął.
- Nie obchodzi mnie, jaką masz krew. I tak jesteś idiotą.
Ernie wycelował w niego oskarżycielsko palec, nagle czując się o wiele odważniej niż wcześniej.
- Na tym polega twoja sztuczka? Atakujesz każdego, kto według ciebie nie jest tak mądry jak ty?
Harry zbliżył się do ich stolika i położył na nim obie ręce, pochylając się do Erniego.
- Gdyby tak było, to kazałbym temu wężowi zaatakować cię zeszłej nocy. - Powiedział cicho. - Rób tak dalej, a zrobię to następnym razem.
Zasyczał lekko, jakiś bezsensowny dźwięk i uśmiechnął się, gdy Ernie wydał z siebie krzyk strachu.
- Harry? - Zawołała Hermiona, podchodząc do regału. - Wszystko w porządku?
Harry posłał Erniemu ostatni zimny uśmiech, zanim się wyprostował.
- W porządku. - Odpowiedział. - Rozmawiam tylko z moim nowym przyjacielem.
Hermiona zmarszczyła brwi.
- Nie przeszkadzaj mojemu przyjacielowi. - Powiedziała, trafnie odgadując naturę ich rozmowy. - Nic nie wiesz.
- Wiem, że stanie ci się krzywda, jeśli nadal będziesz się z nim zadawać! - Powiedział Ernie. - On atakuje mugolaków Granger, ty możesz być następna!
Harry uderzył dłonią w stół Hufflepuffu i użył swojej magii.
Niech się zamknie.
Skrzywił górną wargę na Erniego, który zaczął gorączkowo poruszać ustami, nie wydając z siebie żadnego dźwięku.
- Ups. - Harry westchnął. - Zgaduję, że byłeś następny w kolejce, co?
Odwrócił się na pięcie i szturmem opuścił bibliotekę, narażając się na ganiące spojrzenie pani Pince, która polerowała pozłacaną okładkę dużej księgi zaklęć.
Był w połowie korytarza, wkładając pelerynę do kieszeni i dławiąc się w gniewie, kiedy zauważył Hermionę biegnącą, by go dogonić.
- Nie powinieneś był tego robić. - Dyszała.
Harry spojrzał na nią kątem oka i pomyślał, że wygląda na trochę zadowoloną.
- To dureń i ma szczęście, że tylko tyle zrobiłem. - Powiedział jej mrocznie.
Szli razem po cichu, na szczęście wyglądało na to, że wszyscy byli jeszcze w klasie.
- Gdzie chcesz iść? - Hermiona w końcu zapytała.
Harry wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Chcesz wrócić do dormitorium?
Hermiona bez trudu się zgodziła, więc skręcili w kolejny korytarz, który był wyjątkowo ciemny; pochodnie zostały zgaszone przez silny, lodowaty podmuch, który wiał przez odsłoniętą szybę. Byli w połowie korytarza, kiedy potknął się o coś leżącego na podłodze.
Odwrócił się, by spojrzeć na to, na co upadł i poczuł, jakby jego żołądek się zapadł.
Justin Finch-Fletchley leżał na podłodze, sztywny i zimny, z wyrazem szoku zastygłym na twarzy, a jego oczy wpatrywały się pustym wzrokiem w sufit. I to nie było wszystko. Obok niego leżała inna postać, najdziwniejszy widok, jaki Harry kiedykolwiek widział.
Był to Prawie Bezgłowy Nick, już nie perłowo-biały i przezroczysty, ale czarny i zadymiony, unoszący się nieruchomo i poziomo, sześć cali nad podłogą. Jego głowa była w połowie oderwana, a twarz miała wyraz szoku identyczny jak Justina.
Harry podniósł się na nogi, jego oddech był szybki i płytki, a serce bębniło mu o żebra. Rozejrzał się dziko w górę i w dół opustoszałego korytarza i zobaczył linię pająków przemykających tak szybko, jak tylko mogły, z dala od ciał. Jedynymi dźwiękami były stłumione głosy nauczycieli z klas po obu stronach.
- Uciekaj, Harry, natychmiast. - Hermiona wyszeptała zduszonym głosem, jej twarz była blada jak twarz Nicka.
Harry nie mógł się ruszyć. Zastygł w bezruchu. Gdy tak stał, spanikowany, drzwi tuż obok niego otworzyły się z hukiem. Poltergeist Irytek wystrzelił na zewnątrz.
- To Potter i jego mała dziewczynka! - Wykrzyknął Irytek, potrącając okulary Harry'ego, gdy przelatywał obok niego. - Co knuje Potter i jego dziewczyna? Dlaczego się czaisz?
Irytek zatrzymał się w połowie powietrznego salta. Do góry nogami zauważył Justina i Prawie Bezgłowego Nicka. Odwrócił się w prawą stronę, napełnił płuca i zanim Harry czy Hermiona zdążyli go powstrzymać, krzyknął.
- ATAK! ATAK! KOLEJNY ATAK! ŻADEN ŚMIERTELNIK ANI DUCH NIE JEST BEZPIECZNY! RATUJCIE SWOJE ŻYCIA! ATAK!
Trzask - trzask - trzask - drzwi za drzwiami otwierały się wzdłuż korytarza, a ludzie wylewali się na zewnątrz. Przez kilka długich minut panowało takie zamieszanie, że Justinowi groziło zmiażdżenie, a ludzie wciąż stali w pobliżu Bezgłowego Nicka. Harry znalazł się przyparty do ściany obok Hermiony, gdy nauczyciele krzyczeli o ciszę. Nadbiegła profesor McGonagall, a za nią jej klasa, z której jedna osoba wciąż miała włosy w czarno-białe paski. Użyła swojej różdżki, by wywołać głośny huk, który przywrócił ciszę i nakazała wszystkim wrócić do swoich klas. Gdy tylko sytuacja nieco się uspokoiła, na miejscu pojawił się dyszący Ernie z Hufflepuffu.
- Złapany na gorącym uczynku! - Wrzasnął Ernie, najwyraźniej ktoś dość szybko odwrócił klątwę, którą nałożył na niego Harry.
- Nie wskazuj na niego! - Hermiona powiedziała wrzaskliwie. - Harry nic nie zrobił, ty... ty dupku!
- Wystarczy tego! - krzyknęła McGonagall. - Macmillan- wracaj do klasy, natychmiast! Granger- klasa. Potter - nie ruszaj się.
Irytek kiwał głową, szczerząc się nikczemnie, obserwując scenę; Irytek zawsze uwielbiał chaos. Gdy nauczyciele pochylili się nad Justinem i Prawie Bezgłowym Nickiem, badając ich, Irytek zaczął śpiewać:
- ~Och, Potter, ty łotrze, och, co ty zrobiłeś, Zabijasz uczniów, myślisz, że to taka...~
- Wystarczy, Irytku! - Warknęła profesor McGonagall, a Irytek odskoczył do tyłu, z językiem wyciągniętym w stronę Harry'ego.
Justin został zaniesiony do skrzydła szpitalnego przez profesora Flitwicka i profesor Sinistrę z wydziału astronomii, ale nikt nie wiedział, co zrobić z Prawie Bezgłowym Nickiem. W końcu profesor McGonagall wyczarowała z powietrza duży wachlarz, który dała Erniemu z instrukcjami, by zmiótł Prawie Bezgłowego Nicka po schodach.
McGonagall zwróciła swoją uwagę z powrotem na Harry'ego i Hermionę.
- Panno Granger, wydaje mi się, że kazałam ci iść do klasy.
Hermiona, której Harry nigdy wcześniej nie słyszał, by odpyskowała dorosłemu, odezwała się ostro.
- Harry tego nie zrobił. Jestem z nim od wielu godzin, pani profesor.
McGonagall zmarszczyła brwi i potrząsnęła głową.
- Nie mogę nic z tym zrobić. Chodź ze mną, Harry.
Hermiona nachyliła się do niego i szepnęła ściszonym głosem.
- Chcesz, żebym przyprowadziła Snape'a?
Harry potrząsnął głową i odparł szeptem.
- Nie. Po prostu... - pomyślał smutno o swoim małym skrzacie, który co wieczór przysyłał mu smakołyki... - Po prostu idź do kuchni, znajdź Mavis i powiedz mu, że mi przykro i żeby tu został. Rozumiesz? - Nie był pewien, czy zostanie wydalony, czy uwięziony, a może nawet zabity, ale nie chciał, żeby Mavis był bezdomny. To był żałosny sposób na życie.
Hermiona rzuciła mu zdezorientowane spojrzenie.
- Teraz, Miona. - Szepnął szorstko.
Hermiona rzuciła mu drżące spojrzenie, odwróciła się na pięcie i odeszła.
Harry i McGonagall pomaszerowali w milczeniu za róg, a ona zatrzymała się przed dużym i wyjątkowo brzydkim kamiennym gargulcem.
- Cytrynowy drops! - Powiedziała. Było to najwyraźniej hasło, ponieważ gargulec nagle ożył i odskoczył na bok, a ściana za nim rozpadła się na dwie części. Nawet pełen strachu przed tym, co miało nadejść, Harry nie mógł nie być pod wrażeniem. Za ścianą znajdowały się spiralne schody, które poruszały się płynnie w górę, niczym ruchome schody. Kiedy on i profesor McGonagall weszli na nie, Harry usłyszał, jak ściana zamyka się za nimi. Wznosili się w kółko, coraz wyżej i wyżej, aż w końcu, lekko oszołomiony, Harry zobaczył przed sobą lśniące dębowe drzwi z mosiężną kołatką w kształcie gryfa.
Wiedział, dokąd go prowadzą. To musiało być biuro Dumbledore'a.
Zeskoczyli z kamiennych schodów na górze, a profesor McGonagall zapukała do drzwi. Otworzyły się cicho i weszli do środka. Profesor McGonagall kazała Harry'emu zaczekać i zostawiła go tam samego.
Harry rozejrzał się dookoła. Jedno było pewne: ze wszystkich gabinetów nauczycielskich, które Harry odwiedził do tej pory w tym roku, gabinet Dumbledore'a był zdecydowanie najbardziej interesujący. Z tyłu głowy pojawiła mu się mała myśl, że jeśli kierowanie Ministerstwem mu nie podpasuje, nie będzie miał nic przeciwko byciu dyrektorem Hogwartu.
Było to duże i piękne okrągłe pomieszczenie, pełne zabawnych odgłosów. Wiele ciekawych srebrnych instrumentów stało na stołach o kręconych nogach, wirując i emitując małe kłęby dymu. Ściany pokryte były portretami dawnych dyrektorów i dyrektorek, z których każdy drzemał w swojej ramie. Znajdowało się tam również ogromne biurko z pazurzastymi nogami, a na półce za nim leżała podniszczona, potargana czapka czarodzieja - Tiara Przydziału.
- Głupi, pierdolony kapelusz. - Mruknął. - "Będziesz świetny w Slytherinie, nie ma co do tego wątpliwości, zostałeś stworzony do tego domu". - Zadrwił z milczącego kapelusza. - SPÓJRZ, GDZIE TERAZ JESTEM! - Krzyknął, nagle wściekły na czapkę.
Jak można się było spodziewać, nie poruszyła się. Harry cofnął się, obserwując ją. Wtedy dziwny, dławiący odgłos za nim sprawił, że się odwrócił.
Okazało się, że nie był sam. Za drzwiami stał na złotej grzędzie podupadły ptak, przypominający na wpół oskubanego indyka. Harry wpatrywał się w niego, a ptak odwzajemnił spojrzenie, ponownie wydając z siebie odgłos krztuszenia. Harry pomyślał, że wygląda na bardzo chorego. Jego oczy były matowe i nawet gdy Harry patrzył, z jego ogona wypadło jeszcze kilka piór.
Harry pomyślał właśnie, że wszystko, czego potrzebował, to śmierć pupilka Dumbledore'a, kiedy był z nim sam w biurze, kiedy ptak stanął w płomieniach.
Harry krzyknął w szoku i cofnął się do biurka. Rozejrzał się gorączkowo, czy nie ma gdzieś szklanki z wodą, ale nie dostrzegł żadnej; ptak tymczasem stał się kulą ognia; wydał z siebie jeden głośny wrzask, a w następnej sekundzie na podłodze była już tylko tląca się kupka popiołu.
Drzwi do gabinetu otworzyły się. Wszedł Dumbledore, wyglądając bardzo ponuro.
Harry spojrzał na jego ponurą twarz i wyprostował plecy.
Nie okazuj słabości. To jest wróg.
- Nie dotknąłem pańskiego ptaka i nie skrzywdziłem tych dzieci. - Powiedział powoli, powstrzymując drżenie, które chciało pojawić się w jego głosie. - Przyjmę Veritaserum lub pozwolę ci mnie legilimenzować czy coś tam, jeśli oczekujesz dowodu.
Dumbledore zignorował jego starannie przygotowaną przemowę i usiadł ciężko na ozdobnym krześle przy biurku.
- Usiądź, panie Potter, czekamy na jednego z moich kolegów. - Dumbledore powiedział zmęczonym głosem.
Harry zawahał się obok oferowanego krzesła. Nie chciał siadać, ale nie chciał też przeginać. W końcu opuścił się na sam brzeg siedzenia.
- Nie zrobiłem tego. - Nalegał.
Dumbledore uniósł dłoń na znak ciszy i wpatrywał się twardo w Harry'ego.
- Kiedyś popełniłem błąd, ignorując swoje przeczucie i przez to zginęła młoda dziewczyna. Nie będzie więcej Marty Warren w tym zamku. Nie dopóki jestem dyrektorem.
Harry wpatrywał się w niego, zanim ponownie pozbył się strachu z twarzy.
- Czy powinienem wiedzieć, co to znaczy? - wycedził. Jego głowa krzyczała, by odgrywał biedną, żałosną sierotę, którą Snape radził mu kiedyś odgrywać, ale instynkt podpowiadał mu, że nie miało znaczenia, co teraz powie. Dumbledore najwyraźniej już podjął decyzję.
- Wierzę, że wiesz. - Dumbledore powiedział po prostu, po czym zamilkł.
Harry wpatrywał się w niego, zauważając, że starzec w ogóle nie patrzył mu w oczy, czekając na "kolegę", którego Dumbledore wezwał.
Błagam niech to będzie Snape.
Kiedy rozległo się głośne pukanie do drzwi dyrektora, Harry wiedział, że było zbyt głośne, by mógł to być profesor Snape.
- Chciałeś mnie widzieć, psorze?
Harry obrócił się na krześle, starając się utrzymać w zasięgu wzroku zarówno dyrektora, jak i Hagrida.
Co jest, kurwa? Dlaczego gajowy jest tutaj?
Harry skrzywił się, zdezorientowany obrotem wydarzeń.
- Wejdź Rubeusie, musisz wyświadczyć mi przysługę. - Dumbledore powiedział grzecznie do ogromnego mężczyzny.
Harry przysunął się do krawędzi krzesła, aby trzymać się z dala od drugiego mężczyzny. Wiedział, że Dumbledore był większym zagrożeniem z tej dwójki, ale Hagrid wyglądał, jakby mógł zmiażdżyć Harry'ego jak robaka jedną ręką.
Dumbledore zwrócił swoje niebieskie oczy z powrotem na Harry'ego i ten był zaskoczony, widząc, jak zimne teraz były. Prawie jak lód.
- Panie Potter, potrzebuję twojej różdżki. - Powiedział spokojnie.
- Dlaczego? - Zapytał Harry.
- Twoja różdżka, natychmiast. - Dumbledore powtórzył, jego głos był tak zimny, jak jego oczy.
Nie wygrasz z nim walki. Nie teraz. Nie w ten sposób.
Harry powoli sięgnął do kabury, by odpiąć różdżkę. Nie spuszczał wzroku z Dumbledore'a, który trzymał teraz własną różdżkę.
- Masz. - Położył różdżkę na biurku, podziwiając sposób, w jaki lśniła w dniu, w którym ją dostał.
Dumbledore chwycił różdżkę i schował ją do szuflady biurka, po czym skinął na Hagrida.
- Panie Potter, zostajesz formalnie wydalony ze Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Stanowisz zagrożenie dla innych uczniów i nie mogę pozwolić, byś tu pozostał, skoro sama twoja obecność naraża ich na niebezpieczeństwo. Rubeus odprowadzi cię do domu, a twoje rzeczy zostaną odesłane w późniejszym terminie.
Harry poczuł, jak gardło ściska mu się od prawdopodobnie niewylanych łez. Już nigdy nie zobaczy swoich przyjaciół. Ani Mavis. Albo... albo Snape'a.
Nie okazuj słabości. Słabość sprawi, że zginiesz, zamiast zostać wydalonym.
Harry upewnił się, że jego twarz jest czysta od smutku, w którym myślał, że może utonąć i wstał, gdy poczuł, jak Hagrid sięga po jego ramię.
- Nie dotykaj mnie. - Warknął na olbrzymiego mężczyznę.
Odwrócił się z powrotem do Dumbledore'a i spojrzał nienawistnie w jego lodowato niebieskie oczy.
- Popełniasz błąd.
Dumbledore pochylił nieznacznie podbródek.
- Nie sądzę że jest to błąd. - Powiedział cicho.
Harry spojrzał na mężczyznę. Człowieka, który najpierw umieścił go z jego krewnymi. I który nie doglądał go przez całe życie. Który wiedział, że była o nim przepowiednia, ale nigdy tego nie powiedział. Który chciał, by Harry był bronią w jego prywatnej wojnie przeciwko Voldemortowi. Który wyrzucał Harry'ego z jedynego domu, jaki kiedykolwiek miał. I który zabierał Harry'ego od jedynych ludzi, na których mu zależało.
- Kiedy wrócę, bo wrócę, zabiję cię. - Powiedział chłodno, dochodząc do wniosku, że w tym momencie równie dobrze może wyłożyć wszystkie karty na stół.
Harry usłyszał obok siebie dramatyczne westchnienie Hagrida i zignorował je, obserwując twarz Dumbledore'a.
Jego niebieskie oczy rozbłysły czymś, co wyglądało jak szok, po czym ponownie pokryły się lukrem.
- Jestem pewien, że spróbujesz. - Powiedział, po czym skinął na Hagrida.
Kiedy Harry był prowadzony przez kominek do domu Arabelli Figg, miał tylko jedną myśl, na której mógł się skupić, nie tracąc całkowicie zmysłów:
Pewnego dnia, w jakiś sposób, Harry Potter sprawi, że Albus Dumbledore pożałuje tego każdym włóknem swojej egzystencji tuż przed zakończeniem jego życia.