Sectumsempra (tłumaczenie)

Harry Potter - J. K. Rowling
Gen
G
Sectumsempra (tłumaczenie)
All Chapters Forward

Mecz Quidditcha

Jeśli Harry kiedykolwiek doświadczył bardziej nieszczęśliwego tygodnia w Hogwarcie, to nie mógł sobie przypomnieć.

Od nocy Halloween, w ciągu zaledwie siedmiu dni, Harry został potrącony, popchnięty, uderzony i wysyczany na korytarzach bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Przy jednej pamiętnej okazji, ktoś popchnął Harry'ego tak mocno, że uderzył o kamienną ścianę korytarza i musiał poprosić Susan, by naprawiła jego rozbite okulary. Jego magia nigdy nie działała dobrze, gdy był podenerwowany, a był podenerwowany przez cały tydzień.

Uczniowie też o nim szeptali.

'Tam jest.'

'Słyszałem, że nienawidzi mugolaków.'

'Słyszałam, że atakuje uczniów od pierwszego dnia.'

'Chłopiec, Który Przeżył jest dziedzicem Slytherina? Chyba już wiemy, jak pokonał Sam-Wiesz-Kogo.'

Dla nikogo nie miało znaczenia, jak często mówił, że nie jest dziedzicem Slytherina - i tak go nienawidzili. I myślał, że przywykł do tego, że ludzie go nienawidzą, Dursleyowie z pewnością go nie trawili, ale być znienawidzonym za coś, czego nie zrobił? Gryzło go to.

Jedynymi, którzy go nie nienawidzili, byli inni członkowie Slytherinu. I tak naprawdę nie podobał mu się sposób, w jaki się zachowywali. Traktowali go, jakby był bohaterem ich domu. Nawet Parkinson próbowała z nim porozmawiać - nie, żeby miała szansę, Ron zmienił kolor jej włosów na żółty i uciekła zapłakana.

Jego przyjaciele byli jedynymi osobami, które traktowały go normalnie. Theo wydawał się nieco bardziej nerwowy, gdy rozmawiał z Harrym, ale Harry miał nadzieję, że z czasem to minie. Inne dzieci zapewniały go, że mu wierzą i nadal rozmawiały z nim w klasie i uczyły się razem, jak zawsze.

- Zamierzam rzucić tę szkołę. - Mruknął Harry podczas jednej z sesji nauki po tym, jak Colin Creevey wrzasnął na jego widok i wybiegł z biblioteki.

Ron spojrzał na niego ze współczuciem, ale Draco wyglądał na zgorszonego.

- Nie możesz zrezygnować! Jak chcesz się uczyć magii?

- Moglibyśmy pójść do Beauxbatons. - Blaise zasugerował z uśmiechem. - I być otoczonym przez ładne Francuzki. - Porozumiewawczo poruszał brwiami.

- Albo moglibyśmy przenieść się do Ilvermorny! - Ron dodał ochoczo. - Słyszałem, że w Stanach nie ukrywają swojej magii tak bardzo jak my.

Theo prychnął.

- Ameryka to jakiś żart. - Powiedział drwiąco, nawet nie podnosząc wzroku znad swoich pergaminów. - Nie ukrywają swojej magii, bo wszyscy są tam szaleni.

- Brzmi jak miejsce w twoim typie. - Blaise mrugnął do Harry'ego.

Ten rozpoznał, co robią jego przyjaciele i uśmiechnął się lekko.

- L-ludzie wkrótce dowiedzą się p-prawdy. - Wyszeptał Neville.

- Tak. - Mruknął Harry.

Chłopcy pracowali nad pracą domową w ciszy przez jakiś czas, dopóki nie przerwało im przybycie podekscytowanej Hermiony i Susan.

- Zgadnijcie co! - Powiedziała Hermiona, a Susan usiadła obok Harry'ego.

- O co chodzi? - zapytał ją Ron.

- Właśnie mieliśmy Historię Magii. - Susan szepnęła do nich, rozglądając się uważnie po pustej części biblioteki. - I zgadnijcie, co powiedział nam profesor Binns?

- Gobliny złe, Czarodzieje dobrzy, wojny są krwawe? - Theo zapytał z lekkim uśmiechem.

- Nie. - Odpowiedziała Hermiona, siadając między Blaisem i Draco. - Cóż, tak. Ale opowiedział nam legendę o Komnacie Tajemnic!

Wszyscy chłopcy usiedli prosto, pochylając się niecierpliwie w stronę Hermiony.

- No to mówcie dalej. - powiedział Blaise. - Co powiedział?

- Powiedział, że założyciele, Helena Hufflepuff, Godryk Gryffindor, Salazar Slytherin i Rowena Ravenclaw, pracowali razem w harmonii...

Prawdopodobnie perfekcyjna recytacja informacji Binnsa przez Hermionę została przerwana przez zniecierpliwioną Susan.

- Powiedział, że Salazar Slytherin stworzył komnatę tylko dla niego i jego przyszłych spadkobierców i umieścił w niej potwora, który miał być używany do "oczyszczania" szkoły z "niegodnych uczniów". - Podsumowała szybko.

Harry pomyślał, że to chyba dobrze, że nie był Dziedzicem - gdyby miał kontrolę nad potworem Slytherina, użyłby go. Następna osoba, która by go popchnęła, natychmiast by tego pożałowała.

- A więc, mugolaki? - Zapytał cicho Ron.

Draco i Hermiona przytaknęli, ale Theo wyglądał na zamyślonego.

- Albo każdy, kto nie pasuje do ideałów Salazara... - powiedział powoli. - To znaczy, Tiara Przydziału nie umieściłaby mugolaków w naszym domu, gdyby założyciel uważał, że nie są godni nauki magii...

- Nikogo, kto nie jest zaradny i przebiegły. - Blaise dodał. - To ma więcej sensu.

- Czy w Slytherinie są mugolaki? - Neville zapytał z wahaniem.

- Tracy na naszym roku. - Susan odpowiedziała natychmiast.

Harry podejrzewał, że Susan znała po imieniu każdego ucznia z ich rocznika.

- I Emily na czwartym roku. - Blaise dodał.

Hermiona wyglądała na zakłopotaną i Harry'emu nagle przypomniało się, że jest jedynym mugolakiem przy ich stole, więc pospiesznie zmienił temat.

- Jesteś gotowy na jutrzejszy trening? - Zapytał siedzącego obok Draco.

Tak jak miał nadzieję, temat zbliżającego się meczu Quidditcha pomiędzy Slytherinem i Gryffindorem wciągnął wszystkich. Kłócili się i debatowali nad taktyką i szansami, a temat mugolaków i potworów został na chwilę odłożony na bok.

Oczywiście, gdy Harry zatrzymał się na treningu następnego wieczoru, spóźniony i z zakrwawionym nosem, nikt nie chciał odpuścić tematu.

- To niedorzeczne! - Flint splunął, gdy zobaczył Harry'ego. - Kto to zrobił tym razem?

- Nie wiem... - Harry wymamrotał, zawstydzony własną słabością. - Podkradli się do mnie, a potem uciekli, co?

Był jednak pewien, że było to kilku starszych chłopców z Ravenclawu. Ciężko było być pozytywnie nastawionym, kiedy jest się przypartym do muru. Wtedy też trudniej było oddać.

- Ludzie! Chodźcie tutaj! Natychmiast! - Zawołał Flint, dmuchając ostro w gwizdek.

Reszta drużyny wylądowała, a Draco natychmiast podszedł do Harry'ego.

- Idź do Snape'a. - Powiedział, jego szare oczy były burzliwe i zacięte. - Albo ich przeklnij.

- Albo ich zabij. - Jeden z pozostałych ścigających, Warrington, powiedział.

- Wtedy zostanę wydalony, a oni wygrają. - Harry zmarszczył brwi. - Dumbledore już mnie obserwuje.

Zauważył, że dyrektor wpatruje się w niego uważnie podczas posiłków, a czasem nawet na korytarzach. Jego intensywnym spojrzeniom zwykle towarzyszyła cicha obecność, wdzierająca się do jego umysłu, którą za każdym razem usuwał ze złowrogim warknięciem w stronę starca.

Hermiona twierdziła, że używanie legilimencji wobec nieletnich bez ich zgody jest nielegalne, ale najwyraźniej, jak zwykle, Harry wydawał się być wyjątkiem od reguł.

- Nowy plan. - Flint ogłosił. - Potter nie idzie nigdzie sam dziś wieczorem ani przed jutrzejszym meczem. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebujemy, jest brak szukającego, bo Potter jest zbyt honorowy, by oddać.

- Jeśli Dumbledore zakaże mu gry lub go wydali, stracimy szukającego na stałe. - Draco parsknął śmiechem. - Bójka między ślizgonem a gryfonem, jak myślisz, kto zostanie ukarany?

Reszta drużyny mruknęła zgodnie, wszyscy byli zbyt świadomi uprzedzeń wobec ich domu.

- Tak czy inaczej, Potter, masz mieć przy sobie dwie osoby przez cały czas. Tylko członkowie drużyny, rozumiesz? Nie obchodzi mnie, czy umieszczą cię w szpitalu po meczu, ale do tego czasu potrzebuję cię. - Powiedział Flint.

Harry spojrzał na niego, ale w milczeniu skinął głową. Nie potrzebował ochroniarzy, nie był słaby, ale potrzebował świadków.

Po ustaleniu harmonogramu, Draco zaoferował, że będzie jednym z tych, którzy będą z nim przez cały czas, Flint kazał im wszystkim wzbić się w powietrze na dwie godziny ciężkiego treningu.

Harry odetchnął z ulgą na myśl o intensywnym treningu. Musiał tylko latać i skupić się na zniczu. Wszystkie jego nieustannie kłębiące się myśli pozostały na ziemi. Nigdy nie czuł się tak wolny jak w powietrzu.

Niestety, gdy tylko wylądował i wrócił do zamku z drużyną, poczuł, że znajoma nerwowość powraca.

Inaczej było być otoczonym przez kolegów z drużyny, gdy szli przez zamek. Nawet ci, którzy go nie lubili, jak Flint, wciąż rzucali nieprzyjemne spojrzenia na każdą mijaną osobę.

Nie wiedział, czy to dlatego, że myśleli, że jest Dziedzicem, czy dlatego, że nie chcieli stracić swojego Szukającego. Przypuszczał, że nie miało to większego znaczenia, nikt nie miał jaj, by go nękać, gdy był otoczony ścianą zieleni. Wciąż czuł nerwowość, ale teraz były nieco łagodniejsza.

Wystarczająco miękka, by mógł podjąć decyzję. Następna osoba, która go dotknie, pożałuje tego, a Dumbledore niech będzie przeklęty. Nie zamierzał stać się ofiarą bandy elegancików, którzy myśleli, że mogą go skrzywdzić. Nie zamierzał się ich bać. Był silniejszy i potężniejszy - oni nie mieli o tym pojęcia.

Harry obudził się wcześnie rano w sobotę i leżał przez chwilę, myśląc o nadchodzącym meczu Quidditcha. Był zdenerwowany, głównie na myśl o tym, co powie Flint, jeśli przegrają, ale także na myśl o stawieniu czoła drużynie z domu, który wydawał się atakować go najmocniej.

Po półgodzinie leżenia z kłębiącym się uczuciem wewnątrz, wstał, ubrał się i poczekał w pokoju wspólnym, aż Draco i Flint udadzą się na śniadanie.

Jego perspektywa na ten dzień znacznie się rozjaśniła, gdy zobaczył wszystkich swoich przyjaciół, w tym Lunę Lovegood, czekających przy stole Slytherinu w zielonych szalikach i czapkach. Cóż, Neville nie był ubrany na zielono, ale to było do przewidzenia, ponieważ grali przeciwko jego domowi.

- Harry! Draco! - Susan pisnęła. - Jesteście podekscytowani? Zdenerwowani?

- Głodni i gotowi, by wygrać. - Powiedział Draco, napełniając talerz.

- Och, wygracie. - Luna powiedziała pewnie.

Hermiona zadrwiła.

- Bo Nargle tak ci powiedziały? - Zapytała sceptycznie.

Luna zignorowała jej nienawistny ton i uśmiechnęła się pogodnie.

- Nie, ponieważ Harry i Malfoy są najlepszymi graczami w zamku.

Harry uśmiechnął się do niej, nalewając filiżankę kawy, a Draco zaróżowił się.

- Dzięki Luna. - Powiedział, wypinając dumnie pierś. - Mów mi Draco, proszę.

Gdy zbliżała się jedenasta, cała szkoła zaczęła schodzić na stadion. To był parny dzień z nutą grzmotu w powietrzu. Ich przyjaciele szli z nimi, dopóki nie nadszedł czas, aby chłopcy weszli do szatni.

- Upewnij się, że pokonasz Gryffindor, dobrze? - Ron powiedział poważnie. - Założyłem się z bliźniakami, że wygracie.

- Wygramy. - powiedział Draco. - Ale potem musisz podzielić się z nami wygraną.

Harry wszedł do szatni, wciąż śmiejąc się z osłupienia Rona. Draco był doskonały w wykorzystywaniu okazji. Prawdopodobnie nauczył się tego od ojca.

Drużyna założyła zielone szaty Slytherinu, po czym usiadła, by wysłuchać przedmeczowej przemowy Flinta.

- Słuchajcie! - Zawołał. - Nie obchodzi mnie, co mówią inni. Byliśmy zwycięską drużyną przez ostatnie 8 lat i nie spodziewam się, że dzisiaj zaczniemy przegrywać!

Wszyscy klaskali, nikt nie chciał stracić swojej passy zdobywania Pucharu Quidditcha.

- Mamy lepsze miotły. - Flint kontynuował. - Ale co ważniejsze, mamy lepszych graczy. Więc wyjdźmy tam i pokażmy im, że możemy skopać im tyłki na każdej miotle, na każdym boisku, w każdy dzień tygodnia!!!

Wszyscy głośno wiwatowali, podekscytowani przemową kapitana.

Weszli na boisko, wyglądając nienagannie w swoich szatach z dopasowanymi miotłami i zajęli pozycje.

- Chcę ładnego, czystego meczu! - Madam Hooch, sędzia Quidditcha, powiedziała surowo do Flinta i kapitana Gryffindoru, Olivera Wooda.

Flint i Wood uścisnęli sobie dłonie, rzucając groźne spojrzenia i ściskając się mocniej, niż było to konieczne.

- Na mój gwizdek. - Powiedziała Madam Hooch. - Trzy... dwa... jeden... .

Z rykiem tłumu, który miał ich rozpędzić, czternastu zawodników wzniosło się ku ołowianemu niebu. Harry leciał wyżej niż którykolwiek z nich, mrużąc oczy w poszukiwaniu znicza.

Ciężki, czarny tłuczek niemal natychmiast poleciał w jego stronę, musiał szybko zanurkować, by uniknąć zmiażdżenia.

- Spróbuję jeszcze raz, co Potter? - Jeden z braci Rona, Fred lub George, przeleciał obok tłuczka i mrugnął do niego.

Flint ostrzegł go, że inne drużyny będą próbowały załatwić go jako pierwszego. Na szczęście co tydzień spędzali kilka godzin na treningach, podczas których Harry unikał tłuczków. Podejrzewał, że pałkarze lubili kierować je w niego częściej, niż powinni.

Potrząsnął głową i wrócił do szukania znicza. Harry poczuł, jak ciężkie krople spadają mu na twarz, rozpryskując się na okularach. Nie miał pojęcia, co działo się przez resztę meczu, dopóki nie usłyszał Lee Jordana, Gryfona z czwartego roku, który komentował.

- Slytherin prowadzi sześćdziesięcioma punktami do zera.

Niech moje okulary będą odporne na deszcz, pomyślał zaciekle, mając nadzieję na jakąś przerwę, by móc widzieć.

Na szczęście jego zaklęcie zdawało się działać - okulary zostały oczyszczone i znów mógł widzieć. Niestety, gdy tylko obrócił się w powietrzu, musiał uchylić się przed kolejnym tłuczkiem wymierzonym w jego stronę.

- Idź wyżej! - Adrian Pucey, jeden z pałkarzy drużyny, krzyknął do niego, gdy ten uderzył tłuczkiem w szukającego Gryffindoru.

Harry wzleciał wyżej, wiwatując głośno, gdy usłyszał, że Draco strzelił jeszcze dwa gole dla Slytherinu. Prowadzili osiemdziesiąt do dwudziestu, musiał znaleźć znicz.

Zobaczył, jak szukający z Gryffindoru wykonuje stromy skok i żołądek mu opadł, gdy rozpoznał błysk złota, za którym gonił drugi chłopiec. Harry natychmiast zanurkował, ignorując odgłosy innych graczy i tłumu.

Liczyło się tylko złapanie tej złotej piłki.

Pochylił się do przodu na swojej miotle i przyspieszył, był już prawie szyja w szyję z chłopcem z Gryffindoru.

Znicz był tak blisko.

Harry wyciągnął rękę, by go złapać i...

BAM!

Wydał z siebie sapnięcie bólu, gdy tłuczek zetknął się z jego wyciągniętą ręką. Harry słyszał, jak Flint wyje o faul na zawodnika z Gryffindoru, ale to nie miało znaczenia, ponieważ...

- TAK!

Harry chwycił znicz i trzymał go wysoko lewą ręką, prawa dyndała mu teraz bezużytecznie u boku. Próbował wylądować używając tylko nóg, ale skończyło się to upadkiem z miotły. Upadając, usłyszał krzyk tłumu i Lee Jordana, który z goryczą ogłosił zwycięstwo Slytherinu.

Z pluskiem uderzył o błoto i zsunął się z miotły. Jego ramię zwisało pod bardzo dziwnym kątem. Przeszyty bólem, usłyszał, jakby z oddali, sporo gwizdów i okrzyków. Skupił się na Zniczu trzymanym w dobrej ręce.

I zemdlał.

Ocknął się, deszcz padał mu na twarz, wciąż leżał na boisku, a ktoś się nad nim pochylał. Zobaczył błysk zębów.

- Och, nie, nie ty. - Jęknął.

- Nie wie, co mówi. - Powiedział Lockhart głośno do tłumu Slytherinów cisnących się wokół nich. - Nie martw się, Harry. Zaraz naprawię twoje ramię.

- Nawet mnie kurwańcu nie dotykaj. - Jęknął. - Sam to zrobię.

Zacisnął zęby i skupił się na swojej magii, Napraw moje ramię. Ulecz kość.

Nic się nie stało.

To nie był pierwszy raz, kiedy jego magia nie chciała zadziałać - trudniej było ją ukierunkować, kiedy mrugał białymi plamami bólu.

Próbował usiąść, ale ból był okropny. Usłyszał znajomy odgłos klikania w pobliżu.

- Jeżeli dalej będziesz robił mi zdjęcia, to cię zabiję. - Powiedział głośno, patrząc w stronę pierwszorocznego Gryfona z aparatem, Creevey.

- Połóż się, Harry. - Powiedział Lockhart uspokajająco. - To prosty czar, którego używałem niezliczoną ilość razy.

- Pójdę do Snape'a - Wycedził Harry przez zaciśnięte zęby.

- Przyprowadzę go, Harry. - Powiedział ubłocony Draco, który nie mógł powstrzymać uśmiechu, mimo że jego przyjaciel był ranny. - Świetny chwyt, Harry, wiedziałem, że to zrobisz!

- Snape. Teraz. - Rozkazał.

- Już. - Draco ruszył sprintem przez tłum.

Przez gąszcz otaczających go nóg Harry usłyszał, jak Fred i George Weasleyowie przepraszają Rona.

- ...wypadek, stary.

- Powiedz to Harry'emu. - Usłyszał prychnięcie Rona.

- Odsuńcie się. - Powiedział Lockhart, podwijając swoje jadeitowo-zielone rękawy.

- Nie... - Powtórzył Harry słabo, walcząc z chęcią ponownego zemdlenia, ale Lockhart zakręcił różdżką i sekundę później skierował ją prosto w ramię Harry'ego.

Dziwne i nieprzyjemne uczucie zaczęło się od ramienia Harry'ego i rozprzestrzeniło się aż do koniuszków palców. Czuł się tak, jakby jego ramię zostało opróżnione. Nie odważył się spojrzeć na to, co się działo. Zamknął oczy i odwrócił twarz od ramienia, ale jego najgorsze obawy się spełniły, gdy ludzie nad nim sapnęli, a Creevey zaczął szaleńczo klikać. Jego ramię już nie bolało - ani nie przypominało ramienia.

- Ach. - Powiedział Lockhart. - Tak. Cóż, to się czasem zdarza. Ale chodzi o to, że kości nie są już złamane. O tym musisz pamiętać. Więc, Harry, po prostu idź do skrzydła szpitalnego, a Madam Pomfrey będzie mogła - eee - trochę cię uporządkować.

Gdy Harry stanął na nogi, poczuł się dziwnie skulony. Biorąc głęboki oddech, spojrzał w dół na swoją prawą stronę. To, co zobaczył, sprawiło, że prawie zemdlał.

Z końca jego szat wystawało coś, co wyglądało jak gruba, gumowa rękawica w cielistym kolorze. Spróbował poruszyć palcami. Nic się nie stało.

Lockhart nie naprawił kości Harry'ego. On je usunął.

- Zabiję cię. - Wysyczał.

Poczuł ukłucie satysfakcji, gdy Lockhart lekko zbladł i szybko się oddalił.

- Chodź, Potter, do Skrzydła Szpitalnego.

Harry odetchnął z ulgą, gdy usłyszał profesora Snape'a przedzierającego się przez tłum z Draco u boku.

- Nie możesz tego jakoś naprawić? - Harry zapytał błagalnie.

Snape skrzywił się ze współczuciem.

- Mogę wyleczyć złamanie, ale nie mogę przywrócić kości.

- Zamierzam zabić Lockharta. - Zdecydował Harry.

Snape uśmiechnął się lekko i powoli położył mu dłoń na ramieniu.

- A ja ci pomogę.

Harry wszedł do Skrzydła Szpitalnego w towarzystwie Draco, Susan, Hermiony, Blaise'a i profesora Snape'a.

- Absolutnie nie. - Oznajmiła Matrona Szpitalna, kiedy ich zobaczyła. - Jeden uczeń może zostać z pacjentem - wątpię, by potrzebował całej świty.

Draco odwrócił się w jego stronę, ale Susan już chwyciła Harry'ego za rękę.

- Ja zostanę. - Zaproponowała.

Skinął jej z wdzięcznością głową, a reszta przyjaciół odeszła, ponownie gratulując mu zwycięstwa.

- Może następnym razem uda ci się złapać znicz bez zbędnych ceregieli. - Snape powiedział drwiąco, gdy jego przyjaciele wyszli.

Harry uśmiechnął się bezczelnie.

- Postaram się.

Madame Pomfrey podeszła do Harry'ego, a on trzymał się nieruchomo, gdy badała jego prawe ramię.

- Powinieneś był przyjść prosto do mnie! - Wściekła się, trzymając smutną, wiotką resztkę tego, co pół godziny wcześniej było sprawnym ramieniem. - Potrafię zregenerować kości w sekundę, ale odrośnięcie ich...

- Będziesz w stanie, prawda? - Desperacko zapytał Harry. Susan ścisnęła krótko jego lewą dłoń.

- Na pewno będę w stanie, ale to będzie bolesne. - Powiedziała ponuro Madam Pomfrey, rzucając Harry'emu szpitalny fartuch. - Będziesz musiał zostać na noc...

Harry spojrzał na fartuch, który mu dała.

- Nie ma mowy. - Powiedział bez ogródek.

- Słucham? - Madame Pomfrey odparła, urażona jego odmową. - To standardowa procedura, panie Potter.

- Poppy, na pewno Potter może nosić własne ubrania do spania? - Snape przerwał. - Możemy odciąć rękaw, żebyś mogła monitorować jego lewą kończynę.

Harry zacisnął zęby i wpatrywał się w ścianę, wdzięczny, że tylko Susan jest z nim, a nie wszyscy inni. Nie chciał przed nikim wyglądać na żałosnego, słabego, ale... ale nie zamierzał też spać w nowym miejscu w samej sukience. Zwłaszcza z tylko jedną użyteczną ręką. Każdy mógłby go zaatakować, a on byłby w wyraźnie niekorzystnej sytuacji.

- W porządku. - Westchnęła Madame Pomfrey. - Jeśli profesor Snape zdejmie rękaw z twojej koszuli, możesz nosić to, co masz na sobie. Szaty muszą jednak zniknąć.

Harry w milczeniu skinął głową, zdejmując wierzchnie szaty do Quidditcha. Flint i tak by go zabił, gdyby odciął rękaw.

Susan uniosła jego lewe ramię, gdy Snape ostrożnie wymruczał zaklęcie, by usunąć rękaw jego koszuli.

- Boli cię? - Susan zapytała cicho, gdy Harry zrezygnowany wspiął się na łóżko.

- Nie. - Odpowiedział. - Ale nie robi też nic innego.

- Gilderoy jest niekompetentnym kretynem. - Snape powiedział. - Myślę, że porozmawiam z nim o jego kwalifikacjach do rzucania zaklęć uzdrawiających na moich uczniów.

Susan i Harry wymienili ostre uśmiechy na lodowaty ton Snape'a. To było prawie warte tego wszystkiego, jeśli oznaczało, że Snape nakrzyczy na Lockharta. Harry słyszał, jak cały czas wyżywał się na Gryfonach w ich klasie i wiedział, że kiedy chciał, potrafił być przerażający.

Madam Pomfrey trzymała dużą butelkę czegoś z napisem Szkiele-Wzro.

- Czeka cię ciężka noc. - Powiedziała, nalewając parującą porcję i podając mu ją. - Odrastanie kości to paskudna sprawa.

Snape prychnął lekko.

- Potter ledwo mrugnął, kiedy Weasleyowie złamali mu rękę, dla dziecka to będzie nic.

Szkiele-Wzro paliło Harry'ego w usta i gardło, sprawiając, że kaszlał i charczał. Pani Pomfrey wycofała się, wciąż narzekając na niebezpieczne sporty i nieudolnych nauczycieli, a Harry szybko napił się wody.

Snape również się usprawiedliwił, obiecując sprawdzić Harry'ego, jeśli będzie tu jeszcze jutro po południu.

- Ale wygrałeś. - Susan powiedziała z uśmiechem. - I słyszałam, jak McGonagall dała Weasleyom szlaban za "obrzydliwą taktykę nieprzystającą Gryffindorowi".

W tym momencie drzwi skrzydła szpitalnego otworzyły się z hukiem. Brudni i przemoczeni, reszta drużyny Slytherinu przybyła do Harry'ego.

- Świetnie, Potter! - Powiedział Flint z ostrym uśmiechem. - Naprawdę świetnie! Widziałeś minę Wooda? Był wściekły!

- Ich pałkarze dostali szlaban i są winni Ronowi kupę kasy! - Draco dodał radośnie, jedyny czysty członek drużyny.

- Masz. - Pucey rzucił dwie butelki piwa kremowego w stronę Harry'ego i Susan. - Na zdrowie!

Przynieśli ciasta, słodycze i więcej butelek piwa kremowego. Zebrali się wokół łóżka Harry'ego i właśnie zaczynali to, co zapowiadało się na dobrą imprezę, kiedy Madam Pomfrey wpadła z krzykiem.

- Ten chłopak potrzebuje odpoczynku, ma trzydzieści trzy kości do odrośnięcia! Wynocha! WYNOCHA!

Harry został sam, bez niczego, co mogłoby odwrócić jego uwagę od kłującego bólu w utykającym ramieniu. Oczyścił umysł i skupił się na swoich barierach oklumencji - ból nie mógł się przez nie przebić, aż w końcu zapadł w niespokojny sen.

Wiele godzin później Harry obudził się nagle w ciemności i instynktownie zamarł na łóżku, oddychając powoli i równomiernie. Ostrożnie otworzył jedno oko, by zobaczyć, co za hałas go obudził.

Dumbledore wchodził do środka, ubrany w długi, wełniany szlafrok i czapkę nocną. Niósł jeden koniec czegoś, co wyglądało jak posąg. Profesor McGonagall pojawiła się sekundę później, niosąc tego stopy. Razem przenieśli to na łóżko.

- Wezwij Madam Pomfrey. - Szepnął Dumbledore, a profesor McGonagall pospiesznie minęła koniec łóżka Harry'ego. Harry usłyszał naglące głosy, a potem profesor McGonagall pojawiła się z powrotem, a tuż za nią Madam Pomfrey, która naciągała kardigan na koszulę nocną. Usłyszał gwałtowny wdech.

- Co się stało? - Madam Pomfrey szepnęła do Dumbledore'a, pochylając się nad posągiem na łóżku.

- Kolejny atak. - Powiedział Dumbledore. - Minerwa znalazła go na schodach.

- Obok niego leżała kiść winogron. - Powiedziała profesor McGonagall. - Sądzimy, że próbował się tu zakraść, by odwiedzić Pottera.

Harry'emu strasznie ścisnęło żołądek, z pewnością to nie był jeden z jego przyjaciół? Powoli i ostrożnie podniósł się o kilka centymetrów, by móc spojrzeć na posąg na łóżku. Promień księżyca padał na jego wpatrującą się twarz.

To był Colin Creevey. Miał szeroko otwarte oczy i ręce uniesione przed siebie, w których trzymał aparat.

Dzięki Bogu, pomyślał z ulgą. Byłby wściekły, gdyby to był jeden z jego przyjaciół. Pomyślał, że to raczej dobrze, że został zaatakowany, skoro był w drodze tutaj, by znów nękać Harry'ego o zdjęcie.

- Spetryfikowany? - Wyszeptała Madam Pomfrey.

- Tak. - Odpowiedziała profesor McGonagall. - Ale drżę na myśl... Gdyby Albus nie schodził na dół po gorącą czekoladę, kto wie, co by się stało...

Cała trójka wpatrywała się w Colina. Potem Dumbledore pochylił się do przodu i wyrwał aparat ze sztywnego uścisku Colina.

- Myślisz, że udało mu się zrobić zdjęcia napastnikowi? - Zapytała niecierpliwie profesor McGonagall.

Dumbledore nie odpowiedział. Otworzył tylną ściankę aparatu.

- Dobry Boże! - Zakrzyknęła Madam Pomfrey, gdy z aparatu buchnął obłok pary.

Harry, trzy łóżka dalej, poczuł gryzący zapach spalonego plastiku.

- Stopił się. - Powiedziała Madam Pomfrey ze zdziwieniem. - Wszystko stopione...

- Co to znaczy, Albusie? - Profesor McGonagall zapytała ponaglająco.

- To znaczy. - Powiedział Dumbledore. - Że Komnata Tajemnic jest rzeczywiście ponownie otwarta.

Madam Pomfrey przyłożyła dłoń do ust.

Profesor McGonagall wpatrywała się w Dumbledore'a.

- Ale, Albusie... na pewno... kto?

Harry ostrożnie nawet nie drgnął, gdy poczuł na sobie spojrzenia.

- Czy pan Potter był tu całą noc? - Dumbledore zapytał cicho.

- Albusie, na pewno nie możesz zrzucać winy na Pottera! - Harry był zaskoczony, słysząc ostre słowa McGonagall.

- Uważasz, że to przypadek, że publicznie groził panu Creevey tego samego dnia, kiedy ten został zaatakowany? - Dumbledore rzekł.

- Gdyby każdy uczeń, któremu Potter groził, zostawał spetryfikowany, sądzę, że mielibyśmy zamek pełen posągów. - McGonagall powiedziała drwiąco.

Harry powstrzymał parsknięcie. Nie myliła się.

- To nie ma sensu. - Madame Pomfrey powiedziała energicznie. - Potter leży w łóżku od zakończenia meczu.

- Hmm. - Dumbledore zanucił, brzmiąc na nieprzekonanego. - W takim razie myślę, że pytanie nie brzmi kto, ale jak.

Harry miał nieprzyjemne przeczucie, że dyrektor myślał, że znalazł swojego podejrzanego, ale próbował tylko dowiedzieć się, jak mógł być w dwóch miejscach naraz.

 

Forward
Sign in to leave a review.