Sectumsempra (tłumaczenie)

Harry Potter - J. K. Rowling
Gen
G
Sectumsempra (tłumaczenie)
All Chapters Forward

Halloween 1

- ZAMORDUJĘ CIĘ!

Harry obudził się wcześnie, w pierwszym tygodniu października, kiedy Draco wrzeszczał jak maniak.

Osochoci? - Ron wymamrotał ze swojego łóżka przy drzwiach.

- O co chodzi? O co chodzi!? Powiem ci, o co chodzi! - Draco był wściekły. - Twój głupi szczur pogryzł moje ulubione szaty!

Harry założył okulary i zdał sobie sprawę, że Draco wymachuje szatami przed twarzą Rona.

- Po co ci szaty o szóstej rano w sobotę? - Ron jęknął, odwracając głowę od Draco. Parszywek wystawił swój malutki nosek i zadrgał. Harry mógłby przysiąc, że szczur wyglądał na strasznie z siebie zadowolonego, ale w sumie Harry nienawidził szczurów i mógł być nieobiektywny. Londyn był ich pełen i brzydziły go.

- Cóż, chciałem polatać, zanim wszyscy wstaną. - Draco mruknął, a jego policzki lekko się zaróżowiły.

Harry uśmiechnął się do niego. Ich pierwszy mecz miał się odbyć dopiero za kilka tygodni, w pierwszą sobotę listopada, ale Draco trenował bez przerwy. Mimo że chwalił się, że miał do tego smykałkę, Harry wiedział, że ciężko pracował, by poprawić swoje loty.

Ron, nagle obudzony, usiadł z niecierpliwością.

- Mogę pójść z tobą? Chcę wypróbować tę miotłę!

Harry dał Ronowi miotłę, którą ukradł w zeszłym roku. Ron próbował mu za nią zapłacić ("Nie potrzebuję twojej litości!"), więc Harry powiedział mu, że jest mu winien jedną przysługę, bez zadawania pytań. Ron, głupio w opinii Harry'ego, szybko się zgodził. Teraz Ron miał Kometę Dwa Tysiące Dziewięćdziesiąt, a Harry miał otwartą opcję wyświadczenia dowolnej przysługi. To była korzystna sytuacja.

Cóż, głównie korzystna dla Harry'ego.

Wstał z łóżka i zaczął zbierać swoje ubrania, podczas gdy Ron i Draco rozmawiali o taktyce i trikach. Najwyraźniej Draco pogodził się już z profanacją jego szat.

- Idziesz z nami? - Zapytał go Draco.

- Nie. - Odpowiedział Harry. - Powiedziałem Hermionie, Susan i Neville'owi, że spędzę z nimi dzisiejszy dzień.

Hermiona przyszła do niego w zeszłym tygodniu i krążyła wokół różnych tematów, aż w końcu powiedziała.

- Już cię nie widuję.

Najwyraźniej był "ciągle z chłopakami" i jego przyjaciele spoza Slytherinu czuli się zaniedbani. To było nowe uczucie mieć wokół siebie ludzi, którzy naprawdę chcieli być przy nim i brakowało im go, gdy był nieobecny.

Nie był pewien, czy mu się to podobało, czy nie.

Mimo to powiedział Hermionie, że dziś zrobią coś bez innych Ślizgonów. Hermiona zaproponowała, że nauczy ich łowić ryby. Susan i Neville nigdy wcześniej nawet o tym nie słyszeli, a Harry nigdy nie miał okazji spróbować. Mavis powiedział, że jeśli wpadną do kuchni, spakuje im kosz piknikowy i odpowie na jedno pytanie Harry'ego w zamian za pozwolenie na wykonanie roboty.

Ten skrzat był dziwny. Ale Harry go lubił.

Wziął szybki prysznic, szczęśliwy, że nadal ma pierwsze miejsce rano według nowego harmonogramu Draco, i udał się na śniadanie. Innych dzieci nie będzie przez jakiś czas, ale Harry planował poczytać nową książkę, którą profesor McGonagall pożyczyła mu na temat właściwej obrony.

Usadowił się na swoim miejscu przy stole, bezczynnie skubiąc owoce i kawę podczas czytania.

Profesor McGonagall nie kłamała, to było o wiele bardziej szczegółowe na temat stworzeń niż to, co Lockhart...

- Harry!!!

Harry podskoczył lekko na ten głośny krzyk.

- Do jasnej cholery, Miona, po co to zrobiłaś?

Hermiona uśmiechnęła się chytrze i usiadła.

- Wygląda na dobrą książkę. - Powiedziała skromnie.

Harry prychnął na jej oczywistą odmowę wyjaśnienia, dlaczego pomyślała, że zacznie jego dzień od ataku serca.

- Spędzasz za dużo czasu ze Ślizgonami. - Stwierdził oskarżycielsko. - Straszenie ludzi, wymigiwanie się od odpowiedzi, co dalej? Zaczniesz nazywać nas wszystkich nieznośnymi kretynami?

Hermiona położyła dłoń na piersi w udawanym oburzeniu.

- Oczywiście, że nie! Nigdy bym was tak nie nazwała. Jesteście bardziej jak drętwe głąby.

Harry roześmiał się na jej próbę naśladowania profesora Snape'a.

- Masz wędki? - Spytał, patrząc podejrzliwie na jej puste dłonie.

- O tak, moi rodzice wysłali je wczoraj! Jeszcze raz dziękuję, że pozwoliłeś mi pożyczyć Sevviego. - Hermiona rozpromieniła się. - Pomyślałam, że weźmiemy je po śniadaniu, nie chciałam nosić ich ze sobą. Och! - Sapnęła. - Prawie zapomniałam. Mam też dla ciebie odtwarzacz płyt!

- Tak! - ucieszył się Harry. - Profesor Snape powiedział, że pomoże mi znaleźć sposób, by działał w następny weekend po meczu.

- Mogę ci pomóc? - Hermiona zapytała niecierpliwie.

- Eee, cóż. - Harry zawahał się, próbując znaleźć uprzejmy sposób, by powiedzieć. - To coś w rodzaju prywatnego projektu... no wiesz, tylko dla mnie i Snape'a.

Wpatrywał się w stół, a jego policzki z jakiegoś powodu zrobiły się ciepłe, martwiąc się, że uraził Hermionę. Ale zapytał o to Snape'a po ich rozmowie w sowiarni w zeszłym miesiącu i Snape powiedział, że jeśli dostanie odtwarzacz , pomoże mu znaleźć sposób, by go zaczarować. Obiecał też, że odzyska z domu myślodsiewnię i przyniesie ją w czasie świąt Bożego Narodzenia, by mogli usłyszeć przepowiednię. Snape znajdował różne powody, by zatrzymywać Harry'ego po lekcjach - czasami pozwalał mu pomóc warzyć zapasy dla Skrzydła Szpitalnego, a innym razem po prostu rozmawiali. Harry nie ufał wielu ludziom, a odkrycie, że Snape był szpiegiem, który przekazał przepowiednię, było nieprzyjemnym szokiem, ale też nigdy go nie okłamał. Więc Harry wiedział, że jak tylko będzie miał odtwarzacz, Snape mu pomoże, tak jak wiedział, że w przerwę świąteczną Snape przyniesie do Hogwartu myślodsiewnię. Obiecał.

Hermiona westchnęła i Harry zerknął na nią. Na jej twarzy pojawił się mały uśmieszek.

- Podstępni Ślizgoni i ich sekrety. - Powiedziała kpiącym tonem.

Harry uśmiechnął się do niej.

- Wścibscy Krukoni i ich dążenie do poznania każdej najmniejszej rzeczy.

Hermiona zachichotała i nalała sobie herbaty. Harry westchnął z ulgą, że się nie zdenerwowała. Lubił spędzać czas z Hermioną, ale nie chciał dzielić z nią tego projektu. To było... osobiste.

Siedzieli i rozmawiali o swoich zajęciach, podczas gdy jedli śniadanie. Hermiona opowiedziała mu, jak chłopak z jej domu, Goldstein, sprawił, że jego papuga zmieniła kolor na pomarańczowy podczas transmutacji i jak McGonagall to przeżyła. Harry opowiedział jej, jak Seamus Finnigan z Gryffindoru wysadził kociołek na eliksirach, a profesor Snape wyglądał na gotowego żeby go zabić.

- Susan i Neville'owi zajmuje to całą wieczność. - Hermiona narzekała, gdy skończyli jeść.

- Może pójdziemy po wędki i spotkamy się z nimi tutaj? - zasugerował Harry.

Hermiona zgodziła się, więc ruszyli w stronę wieży Ravenclawu w miłej ciszy, od czasu do czasu przerywanej komentarzami na temat mijanych obrazów.

- Ten jest moim ulubionym. - powiedziała Hermiona, wskazując na obraz przedstawiający grupę trolli w kostiumach na siódmym piętrze. - Kiedy byłam małą dziewczynką, chciałam zostać baletnicą.

Harry uśmiechnął się do niej.

- To znaczy, że nie zawsze miałaś obsesję na punkcie książek?

Hermiona zadarła nos do góry i prychnęła.

- Oczywiście, że nie. Wszystkie dzieci mają głupie sny, kiedy są małe.

Harry przypomniał sobie swoje sny, kiedy był mały. Wszystko, co pamiętał, to żywe pragnienie rodziców, którzy go nie porzucili, krewnych, którzy go nie krzywdzili i jedzenia, które nie pochodziło z kosza na śmieci.

Podejrzewał, że życzenie sobie takich rzeczy było głupie. Przecież nie dostał żadnej z nich tylko dlatego, że sobie tego życzył.

- Tak sądzę. - Wzruszył ramionami.

Gdy zbliżyli się do wejścia do Wieży, Harry zobaczył grupę chichoczących uczniów Ravenclawu. Obserwował ich podejrzliwie, gdy Hermiona mruknęła, że zaraz wróci.

W milczeniu skinął głową, nie odrywając wzroku od grupy. Ich widok coś mu przypominał, ale nie był pewien, co to było. Patrzył, jak śmieją się i rzucają nieprzyjemne spojrzenia w stronę znajomej małej blondynki, która sama chodziła po korytarzu.

Wtedy do niego dotarło. Wyglądali jak jego kuzyn Dudley ze swoją grupą przyjaciół tuż przed tym, jak pobili Harry'ego.

- Jaja sobie ze mnie robicie. - Mruknął, widząc, że dziewczyna nie ma na sobie butów.

- Hej! - Zawołał do niej. - Gdzie są twoje buty?

Blondynka spojrzała w górę, a Harry'ego przykuło jej szeroko otwarte, niebieskie spojrzenie.

- Uciekły. - Powiedziała beztrosko. - Jestem na wyprawie, żeby je znaleźć.

Pozostała grupa zaczęła się śmiać, głośno i okrutnie. Harry rzucił im przeszywające spojrzenie i zauważył, jak szepczą między sobą. Podszedł do nich i rzucił im wszystkim swoje najlepsze spojrzenie: "Dziesięć tysięcy punktów od Gryffindoru za zbyt głośne oddychanie".

- Macie jej buty? - Zażądał.

Jedna z dziewcząt, trzecioroczna z migdałowymi oczami i krótko przyciętymi czarnymi włosami, uśmiechnęła się do niego.

- Słyszałeś Pomylunę, uciekły. - Zaśmiała się.

Harry nie miał na to czasu. Miał zaplanowany cały dzień z przyjaciółmi.

Przynieś mi buty tej dziewczyny - rozkazał swoją magią.

Krukoni zamilkli zaskoczeni, gdy dwa małe różowe buty wyleciały z torby trzeciorocznej i trafiły w ręce Harry'ego.

- Hej, to twoje? - Harry zawołał przez ramię, nie odrywając wzroku od kręcącej się dziewczyny.

- Znalazłeś je! - zawołała blondynka. - Dziękuję, Harry Potterze!

Chwyciła swoje buty i zaczęła je sznurować obok Harry'ego.

Harry wpatrywał się w dziewczynę, z której torby pochodziły buty.

- Jak masz na imię?

Dziewczyna zarumieniła się lekko i odgarnęła włosy za ucho, pomyślał, że to może być nerwowy gest.

Powinna się denerwować, pieprzony tyran.

- Cho. - powiedziała cicho, zerkając na szepczącą grupę przyjaciół.

- Chow? - Zapytał, celowo błędnie pytając.

Cho odchrząknęła.

- Nie, Cho. A ty jesteś Harry Potter, prawda?

Harry rzucił jej szyderstwo na poziomie Lucjusza Malfoya.

- Tak. - Kątem oka zobaczył zbliżającą się Hermionę i pomyślał, że lepiej, żeby było szybko... i cicho.... Hermiona potrafiła być naprawdę irytująca, kiedy przyłapywała go na grożeniu ludziom.

- Widziałaś kiedyś kogoś krwawiącego z oczodołów Chew? - Zapytał swobodnym tonem.

Brązowe oczy Cho rozszerzyły się, a szepty jej przyjaciół ucichły.

- N-nie. - Zająknęła się, kręcąc kosmyk włosów.

Harry obdarzył ich wszystkich paskudnym uśmiechem, ostrym i zaciętym.

- Jeśli jeszcze raz dotkniecie jej rzeczy, wszyscy zginiecie. Zostawcie ją w spokoju. - Wysyczał.

Cho ledwie zdążyła przełknąć i zbladnąć dramatycznie, zanim Hermiona podeszła do niego z wędkami w rękach.

- Harry, poznałeś Cho? Jest szukającą w drużynie Quidditcha Ravenclawu! Powinnam była przedstawić was sobie wcześniej, założę się, że macie ze sobą wiele wspólnego!

- Mmm. - Harry zanucił. - Nie, nie sądzę. Jesteś gotowa?

Odwrócił się od Cho, zamierzając złapać małą blondynkę i upewnić się, że nic jej nie jest, a zamiast tego zobaczył, że korytarz był już pusty. Rozglądał się przez chwilę, zanim Hermiona rzuciła mu dziwne spojrzenie i odciągnęła go.

- To było niegrzeczne. - Zganiła go, gdy wracali do Wielkiej Sali. - Cho to miła dziewczyna. I jest szukającą, tak jak ty!

Harry machnął jej ręką, mili ludzie nie znęcali się nad dziećmi i nie kradli im butow.

- Hej, jak ma na imię dziewczyna z pierwszego roku w twoim domu? Ma blond włosy i duże niebieskie oczy?

Hermiona skrzywiła się.

- Luna? Luna Lovegood? Jest jedyną blondynką na pierwszym roku w Ravenclawie. Dlaczego?

Cholera. Harry wiedział, że powinien był zwyczajnie przekląć Cho, kiedy odzyskał tamte buty.

- Ponieważ "ta miła dziewczyna" Cho nazwała ją "Pomyluną" i kradła jej rzeczy. - Wysyczał.

- No cóż, zawsze się jej czepiają. Luna jest... - Hermiona zawahała się. - ...dziwna. Zawsze mówi dziwne rzeczy.

Harry zacisnął usta i zmrużył oczy.

- Lubię dziwnych ludzi. - Stwierdził po prostu. - I to nie jest powód, żeby się nad nią znęcać.

Hermiona powoli skinęła głową.

- Przypuszczam, że masz rację, po prostu... nikt tak naprawdę nie rozmawia z Luną, wiesz?

Harry z bólem przypomniał sobie, jak był w szkole podstawowej i nie miał z kim porozmawiać. Dudley zawsze mówił dzieciom, jakim jest dziwakiem i nikt nie chciał zadawać się z workiem treningowym z Surrey.

- Zamierzam z nią porozmawiać. - Zdecydował, otwierając Hermionie ciężkie drzwi wejściowe do Sali. - Założę się, że wszystko z nią w porządku.

- Witaj Harry Potterze.

- KURWA MAĆ! - Wrzasnął Harry, podskakując w powietrze. Blondynka, Luna, czekała po drugiej stronie wejścia.

- Panie Potter! Uważaj na język! Trzy punkty od Slytherinu! - Krzyknęła profesor McGonagall, potrząsając palcem w jego kierunku.

Harry skinął jej przepraszająco głową, choć tak naprawdę nie było mu przykro, i odwrócił się do Luny.

- Czekałaś na mnie? - Zapytał.

- Nie. - Odpowiedziała tym samym zwiewnym tonem, którego używała za każdym razem, gdy z nią rozmawiał. - To ty mnie szukałeś.

Harry spojrzał na Hermionę, która wymamrotała "a nie mówiłam?" i wzruszył ramionami.

- Skąd o tym wiesz?

Luna uśmiechnęła się do niego łagodnie i pochyliła bliżej.

- Nargle mi powiedziały. - Powiedziała cicho, jakby wyznając sekret. - Powiedziały też, żebyś nie martwił się trzema punktami, wkrótce je odzyskasz.

Harry spojrzał na nią ostrożnie.

- Co to są nargle?

Luna rozejrzała się po pokoju, jej oczy dryfowały z miejsca na miejsce.

- Większość ludzi ich nie widzi. Są bardzo małe i mówią mi różne rzeczy o ludziach. Dlatego lubią jemiołę, wiesz.

Hermiona odchrząknęła lekko.

- Nargle nie są prawdziwe, Harry.

Luna przez chwilę wpatrywała się w Hermionę i wzruszyła ramionami.

- Dlatego z tobą nie rozmawiają.

Harry spojrzał pustym wzrokiem na pogodną twarz Luny, a potem na zirytowaną Hermiony i natychmiast zaczął się śmiać.

- Jesteś w porządku Luna. - Stwierdził z uśmiechem. - Chcesz iść z nami na ryby?

Luna już odchodziła lekkim krokiem w stronę wyjścia.

- Nie, dziękuję, Hermiona mnie nie lubi.

Hermiona syknęła, a Harry wciąż śmiał się z jej oburzenia, kiedy pojawili się Susan i Neville.

- Co cię tak śmieszy? - Zapytała Susan, już uśmiechając się w oczekiwaniu.

- Nic. - Harry powiedział, przerywając Hermionie, która właśnie zaczynała mówić. - Jesteście gotowi złapać syrenę?

- Celuję w Wielką Kałamarnicę. - Neville powiedział poważnym tonem. - Jeśli nie złapię kałamarnicy, to utopię Hermionę.

Susan i Harry roześmiali się, podczas gdy Hermiona próbowała, ale bezskutecznie, zgromić go wzrokiem.

- Mam nadzieję, że nic nie złapiesz, Neville'u Franku Longbottom. - Powiedziała z drażniącym wykrzywieniem warg.

- Jeśli nic nie złapiemy, czy to nasza wina, że jesteśmy kiepscy w łowieniu ryb, czy twoja, że źle nas uczysz? - Zapytała Susan.

Hermiona na moment zachwiała się w kroku, zanim zdecydowała się oświadczyć, że każdy ma zamiar przynajmniej coś złowić... albo będą konsekwencje.

***

Podczas kolacji Harry słuchał, jak Susan podekscytowana wyjaśniała ślizgonom, siedzącym z nimi, jak łowić ryby. Żaden z chłopców czystej krwi nie rozumiał, dlaczego miałoby to być hobby dla mugoli.

- Dlaczego po prostu nie chwycisz ryby? - Zapytał Ron ze zmarszczonym nosem.

- Bo potrafią odpłynąć. - Hermiona wyjaśniła mu (ponownie).

- Dlaczego ich po prostu nie przywołaliście? - Zapytał Blaise.

- Bo wtedy łowienie ryb nie miałoby sensu.

Nikt nie miał na to nic do powiedzenia, co w zasadzie wyjaśniało opinie chłopców na temat łowienia ryb. Prywatnie Harry się z nimi zgadzał. Łowienie samemu byłoby nudne. Ale łowienie ryb, podczas gdy twoi przyjaciele chlapali się nawzajem i śmiali się ze zdezorientowanych uczniów i pracowników Hogwartu, było świetną zabawą.

- Hej, spotkamy się w dormitorium... - Powiedział Harry, gwałtownie się usprawiedliwiając. Zobaczył profesora Snape'a opuszczającego stół i chciał mieć szansę zapytać go o odtwarzacz.

- Profesorze! - Zawołał, machając Snape'owi na korytarzu. - Zaczekaj, proszę!

Snape zatrzymał się i odwrócił w stronę Harry'ego z lekkim uśmiechem.

- Panie Potter. - przywitał się. - Jak się masz?

- Dobrze, dzięki, hej mam odtwarzacz płyt! Możemy go jeszcze razem naprawić? - Harry zapytał szybko.

- Oczywiście, mówiłem ci, że tak. - Snape odpowiedział spokojnie. - Jak udało ci się zdobyć odtwarzacz? Nie sądziłem, że mugolskie sklepy przyjmują sowie zamówienia.

Harry uśmiechnął się.

- Hermiona. Napisała do rodziców i poprosiła ich o odtwarzacz.

- Proste, ale eleganckie. Świetnie, masz plany na piątkowe popołudnie?

Harry już miał mu powiedzieć, że ma trening Quidditcha, kiedy podszedł do nich profesor Flitwick.

- Panie Potter! Tutaj jesteś! - powiedział swoim piskliwym głosem. - Szukałem cię całe popołudnie!

Harry zrobił mały krok od Flitwicka w stronę Snape'a.

- Dlaczego, proszę pana? - Spojrzał na Snape'a, który wyglądał na zdumionego. - Nic nie zrobiłem...

Flitwick zachichotał i rzucił mu rozbawione spojrzenie.

- Więc to nie ten Harry Potter groził dziś rano grupie moich uczniów?

Zdecydowanie powinienem był przekląć Cho. Kapuś.

Harry przybrał neutralny wyraz twarzy, mając nadzieję, że nie zostanie za to wydalony lub spotka go coś okropnego.

- Nie wiem, proszę pana, miałem pracowity dzień. - Oznajmił wymijająco. Flitwick nie wyglądał na rozgniewanego, ale dlaczego miałby się śmiać?

Flitwick pochylił się bliżej Harry'ego i uśmiechnął się szerzej. Harry nigdy nie był bardziej świadomy goblińskiego pochodzenia profesora. Jego ostry uśmiech bardzo przypominał Gryfka.

- Zajęty dzień bronieniem pierwszorocznych przed znęcaniem?

Harry wzruszył ramionami, a jego kark nagle stał się gorący.

- Przykro mi, proszę pana. - Powiedział. Przeprosiny były dobrym rozwiązaniem, jeśli nie wiedziałeś, czego ktoś od ciebie chce.

Flitwick wyprostował się i spojrzał na Snape'a.

- Jeśli pan Potter kiedykolwiek się tobą znudzi Severusie, przekonam Tiarę Przydziału, by umieściła go w moim domu. Uczciwie ostrzegam.

Harry patrzył, jak niski profesor odchodzi.

- Och, panie Potter. - Zawołał nagle. - 10 punktów dla Slytherinu.

- N-nie mam pojęcia, co się właśnie stało. - Harry przyznał Snape'owi. - Czy właśnie dostałem punkty za grożenie uczniowi? - Na uniesioną w milczeniu brew Snape'a Harry dodał pospiesznie. - Nie żebym to zrobił czy coś.

- Hmm. - Snape zmarszczył lekko brwi w zamyśleniu. - Wyobrażam sobie, że gdybyś groził uczniowi w obronie innego, zwłaszcza w takim przypadku jak znęcanie się, Filius byłby skłonny cię nagrodzić.

- Huh. - Odparł Harry. - Och, w porządku. Czad. - Pomyślał o Lunie i przypomniał sobie, jak nargle powiedziały jej, że Harry odzyska punkty odebrane przez McGonagall.

- Hej, proszę pana? - Zapytał Snape'a. - Czy istnieją stworzenia, które są niewidzialne i mogą widzieć przyszłość?

Snape prychnął, skutecznie odpowiadając na jego pytanie.

- Jeśli tak, to uprzejmie proszę, abyś nie przyprowadzał ich do zamku. - Powiedział drwiąco. - Drżę na myśl o chaosie, jaki byś zasiał.

Harry uśmiechnął się nikczemnie, mentalnie planując znaleźć Lunę, by zapytać ją o nargile następnego wolnego dnia.

Snape odwzajemnił uśmiech, po czym nagle spoważniał.

- Dokąd teraz zmierzasz?

Harry przewrócił oczami, wiedząc, dokąd to wszystko prowadzi.

- Do pokoju wspólnego.

- W takim razie chodź. - Powiedział Snape, wskazując na lochy. - Przejdź się i porozmawiaj ze mną, Potter.

Harry skrzywił się, ale posłusznie poszedł za nim. Snape robił tak co najmniej trzy razy w tygodniu i Harry nie miał pojęcia, co on właściwie wyprawia. Znajdował Harry'ego na korytarzach, prosił, by się z nim przespacerował, a potem pytał o jego dzień. To było dziwne. Zwłaszcza, że Snape chodził z Harrym w kierunkach, w których mężczyzna wcześniej się nie kierował - na przykład na boisko do Quidditcha pewnego ranka.

- Jak minął twój "pracowity dzień"? - Zapytał Snape, co było do przewidzenia.

- Dobrze, poszedłem na ryby.

Snape zatrzymał się, odwracając głowę i rzucając Harry'emu zaciekawione spojrzenie.

- Dlaczego poszedłeś na ryby?

Harry skrzywił się na kolejną dziwną rzecz Snape'a. Ciągłe pytania "dlaczego".

"Dlaczego nie zjadłeś dużo na kolację?", "Dlaczego masz rozpiętą koszulę?", "Dlaczego rano usiadłeś obok Notta zamiast Bones?".

Cholernie dziwne.

- Ponieważ Miona chciała iść. - Odpowiedział trochę zwięźlej niż zwykle. - Więc poszliśmy.

Snape zanucił, gdy szli w kierunku dormitoriów Slytherinu.

- Byliście tylko ty i panna Granger?

- Nie. Neville i Susan też poszli.

- Gdzie byli twoi pozostali przyjaciele? - Snape zapytał, gdy schodzili po schodach. Harry nie miał nic przeciwko podążaniu za Snapem, mężczyzna znał wiele prywatnych korytarzy i schodów.

- Nie wiem. Miona powiedziała, że za mną tęskniła, więc powiedziałem, że pójdę tylko z nią i innymi dzieciakami spoza Slytherinu.

- Ah, godny podziwu sentyment od przyjaciela. - Snape powiedział od niechcenia.

- Chyba tak. - Harry wymamrotał.

Snape rzucił mu zdziwione spojrzenie.

- Nie był to miły sentyment?

Harry wzruszył ramionami.

- Był. - Przyznał powoli. - Po prostu dziwnie było to usłyszeć, wiesz?

Snape zatrzymał się przy jednym z dużych okien, które wychodziły na poziom terenu.

- Wyobrażam sobie, że nie słyszałeś tego wcześniej. - Zastanowił się na głos.

Harry oparł się o ścianę, wyglądając przez okno, nie spiesząc się z powrotem do wciąż pustego dormitorium.

- Wcześniej nie było nikogo, kto by za mną tęsknił. - Wyznał z ironicznym uśmiechem na ustach. - Więc dziwnie jest to słyszeć.

Snape również oparł się o ścianę, podążając za spojrzeniem Harry'ego za oknem.

- Jak się poczułeś, słysząc coś takiego od panny Granger?

- C-co? - Harry wykrztusił, patrząc szybko na Snape'a. - Co to w ogóle znaczy?

Zdziwił się, widząc, że policzki Snape'a lekko się zaróżowiły. Czy on się... zarumienił? Z pewnością wyglądał na zakłopotanego, gdy odchrząknął i odwrócił wzrok od Harry'ego.

- Co się z tobą dzieje? - Harry zapytał z irytacją. - Ostatnio zachowujesz się kurewsko dziwnie. Proszę pana.

Snape spojrzał w sufit i westchnął.

- Potter, nie możesz dodać tytułu wyrażającego szacunek na końcu lekceważącej wypowiedzi i oczekiwać, że cię za to nie upomnę.

- Okaaaay. - Harry powiedział, powoli przeciągając słowo. - Ale czy odpowiesz na moje pytanie po tym, jak mnie upomnisz?

Snape westchnął ponownie, wciąż patrząc w górę.

- W jaki sposób "jestem, kurewsko, dziwny" Potter?

Harry pomyślał, że Snape wie, co miał na myśli, ale nie było dla niego problemem sprecyzowanie.

- Rozmawiasz ze mną tak dużo i ciągle pytasz o mój dzień. - powiedział ze zmarszczeniem brwi. - Teraz chcesz wiedzieć o moich uczuciach?

- To! Właśnie dlatego Potter! - Powiedział Snape, patrząc teraz na Harry'ego z góry. - To nie powinno być "dziwne", że ktoś rutynowo pyta cię, jak ci minął dzień albo co czujesz.

- To znaczy, to miłe z twojej strony... Chyba tak? Ale...

- Ale nic! - Zawołał Snape, wyraźnie rozgrzewając się do tematu. - Nie powinieneś myśleć, że jestem "miły", ponieważ traktuję cię tak, jak zawsze powinieneś być traktowany: z podstawową troską i szacunkiem.

Harry odsunął się od niego i ostrożnie spojrzał w głąb korytarza, upewniając się, że wciąż są sami.

- Tu nie chodzi o... o... to, co ci pokazałem, prawda? Ponieważ powiedziałem ci, że nie chcę o tym rozmawiać... - Wymamrotał Harry, unikając spojrzenia na profesora. - Chciałem być tylko przyjaciółmi.

Harry spojrzał w dół na swoje buty i przetarł nimi podłogę.

Snape milczał przez dłuższą chwilę, ale Harry odmówił spojrzenia na niego. Już wystarczająco się zawstydził. Już wystarczyło tej słabości, którą pokazał przed inną osobą. Nie więcej.

Zwykle ta ilość wynosiła zero, ale Snape dzielił się z nim wieloma rzeczami i Harry czasami... czasami lubił z nim rozmawiać.

- Przyjaciele dbają o uczucia innych. - Snape powiedział cicho. - I chociaż rozumiem twoją niechęć do rozmawiania o przeszłości, to wciąż jest to trauma, która wpływa na twoje zdrowie psychiczne dzisiaj.

Harry rozpoznał wystarczająco dużo z tego, co mówił, by ostro spojrzeć na mężczyznę.

Nie jestem obłąkany. - Wysyczał. - Nie musisz się martwić o moje "zdrowie psychiczne". - Harry zadrwił, zirytowany i skrępowany rozmową.

Snape zmarszczył brwi.

- Więc o co powinienem się martwić? - Snape zapytał zwięźle.

- Odtwarzaczem płyt. - Harry powiedział szybko, mając nadzieję, że rozmowa wróci do normalnego tematu. - Powinieneś się martwić, jak sprawić, by mugolski odtwarzacz działał z magią.

Zmarszczenie brwi Snape'a złagodniało i przewrócił oczami.

- No dobrze. - Westchnął. - Jakie masz plany na piątkowy wieczór?

- Trening Quidditcha. Flint każe nam ćwiczyć prawie każdego wieczoru, aż do pierwszego meczu po Halloween.

Snape dostał tego dziwnego, maniakalnego błysku, który czasami dostawał, gdy pojawiał się temat Quidditcha.

- Dobrze, możemy nad tym popracować w weekend po Halloween?

Harry skinął głową i uśmiechnął się do niego.

- Czad, proszę pana. - Następnie zwęził oczy i przechylił głowę, studiując Snape'a. - Ale żadnych "uczuć" ani dziwnych rzeczy, co? Tylko... tylko rozmowa o odtwarzaczu?

Snape zacisnął grzbiet nosa i zgodził się.

- Nie będziemy rozmawiać o twoich uczuciach.

Harry odwrócił się w stronę swojego dormitorium, kiedy zawahał się przez chwilę.

- Proszę pana? - Zwrócił się do Snape'a, rzucając mu nerwowe spojrzenie przez ramię.

- Tak, Potter?

- Nadal możesz czasem zapytać o mój dzień... jeśli chcesz. - Wybełkotał.

Harry odszedł, zanim Snape zdążył odpowiedzieć.

***

Rano w Halloween Harry obudził się z tym samym uczuciem apatii, co w zeszłym roku. Skubał śniadanie i bezczynnie życzył sobie, by w tym roku był jeszcze jeden troll, z którym mógłby walczyć.

Zamiast tego czekał go dzień zajęć, a następnie uczta z tej okazji.

Co było w zasadzie przeciwieństwem tego, co chciał dzisiaj robić.

Harry wciąż szturchał swoje jedzenie, kiedy Theo, który podekscytowany wyjaśniał historię Samhain reszcie grupy, zamilkł. Harry podniósł wzrok i zobaczył Lunę Lovegood stojącą obok ich stolika, rozglądającą się sennie po pokoju.

- Hej Luna. - Przywitał się. - Co słychać?

- Witaj Harry Potterze i przyjaciele Harry'ego Pottera. - skinęła na resztę. - Zastanawiałam się, czy chcesz iść dziś ze mną na przyjęcie?

Harry zmarszczył brwi i spojrzał na Hermionę, która uniosła obie brwi. Więc najwyraźniej nie była to impreza Ravenclawu.

- Na jakie przyjęcie? - Zapytał Lunę.

Luna uśmiechnęła się do niego, a on całkiem polubił jej uśmiech. Był radosny i nieskomplikowany.

- Przyjęcie z okazji Dnia Śmierci. - Oznajmiła. - Szara Dama idzie i powiedziała, że powinnam przyjść. Myślę, że jest jej mnie żal, bo nie mam żadnych przyjaciół. Ale wiedziałam, że potrzebujesz dziś czegoś do roboty i pomyślałam, że też powinieneś przyjść.

Reszta przyjaciół wpatrywała się w Lunę, zszokowana jej szczerością. Ale Harry'emu się to podobało. Luna nie ukrywała tego, co myślała lub robiła, nawet jeśli sprawiało to, że wszyscy inni czuli się niekomfortowo, a to czyniło ją bardziej godną zaufania.

- Jasne. - Zgodził się. - Nie wiem, co to jest przyjęcie z okazji Dnia Śmierci, ale brzmi interesująco, jeśli będą tam duchy.

- Wspaniale. - Luna już tańczyła oddalając się od stolika. - W takim razie spotkamy się z tobą i Susan w Wieży Ravenclawu o szóstej trzydzieści.

Wyszła, a Harry uśmiechnął się za nią. Zastanawiał się, czy Luna zechce dołączyć do jego gangu. Pomiędzy jej szczerością, potrzebą posiadania przyjaciół, którzy by ją chronili, a tym, co Harry zaczyna uważać za jej połączenie z niewidzialnymi stworzeniami w przyszłości - byłaby doskonałym dodatkiem.

- Kto... na Merlina... to był? - Draco powiedział powoli. - Ona jest taka...

Harry przerwał mu, zanim zdążył dokończyć z drwiną.

- Ma na imię Luna i jest genialna. - Powiedział zimno. - I jeśli powiesz choć jedno cholerne słowo na jej temat, uczynię z rozcinania cię coroczną tradycję.

Draco zbladł i potrząsnął głową.

- Chciałem powiedzieć, że jest inna, ale ją lubię. Jest z Ravenclawu, prawda? Więc musi być mądra.

Ron prychnął obok Draco, najwyraźniej dostrzegając jego kłamstwa tak łatwo, jak Harry.

- Racja. - Stwierdził. - Jestem pewien, że właśnie to chciałeś powiedzieć.

Susan klasnęła w dłonie obok Harry'ego, przerywając (po raz kolejny) zbliżającą się kłótnię między dwoma chłopcami ze Slytherinu.

- A więc! - Powiedziała wesoło. - Zgaduję, że idziemy na imprezę?

Harry uśmiechnął się lekko, Luna wyraźnie powiedziała, że Susan też idzie.

- Chyba tak.

 

O wpół do szóstej Harry, Susan i Luna minęli drzwi do wypełnionej po brzegi Wielkiej Sali, która błyszczała od złotych talerzy i świec, i skierowali swoje kroki do lochów.

Przejście prowadzące na przyjęcie z okazji Dnia Śmierci również było wyłożone świecami, choć efekt był daleki od radosnego: Były to długie, cienkie, kruczoczarne stożki, wszystkie płonące na jasnoniebiesko, rzucające słabe, upiorne światło nawet na ich żywe twarze. Harry zadrżał i rzucił na całą trójkę czar rozgrzewający, lochy były teraz zimniejsze niż zwykle.

Skręcili za róg i zobaczyli ducha Gryffindoru, Prawie Bezgłowego Nicka, stojącego w drzwiach obwieszonych czarnym aksamitem.

- Moi drodzy przyjaciele, Szara Dama powiedziała, że do nas dołączycie. - Oznajmił żałobnie. - Witajcie, witajcie... tak się cieszę, że mogliście przyjść...

Zdjął swój kapelusz z pióropuszem i wprowadził ich do środka.

To był niesamowity widok. Loch był pełen setek perłowo-białych, półprzezroczystych ludzi, w większości dryfujących po zatłoczonym parkiecie, tańczących walca przy okropnym, trzęsącym się dźwięku trzydziestu muzycznych brzdękadeł, granych przez orkiestrę na podniesionej, czarno udrapowanej platformie. Żyrandol nad głowami płonął błękitem z tysiącem czarnych świec. Ich oddech unosił się w mgle przed nimi. To było jak wejście do zamrażarki.

- Luna. - Powiedziała Susan, wpatrując się w setki duchów. - Czym właściwie jest przyjęcie z okazji Dnia Śmierci?

Luna podryfowała w głąb pokoju, odpowiadając.

- Dziś jest rocznica śmierci Sir Nicholasa. - Odpowiedziała. - A więc urządza przyjęcie, by to uczcić.

Susan na to 'Ugh', a Harry na to 'Czad'.

- ...Może się przedstawimy? - Zasugerowała Luna, oddalając się od Harry'ego, który z łatwością mógł ją śledzić przez półprzezroczyste duchy.

- Uważaj, żebyś przez nikogo nie przeszła. - Ostrzegła Susan nerwowo i ruszyli wzdłuż krawędzi parkietu. Minęli grupę ponurych zakonnic, obdartego mężczyznę w łańcuchach i Grubego Mnicha, wesołego ducha Hufflepuffu, który rozmawiał z rycerzem ze strzałą wystającą z czoła. Harry nie był zaskoczony, widząc, że Krwawy Baron, był omijany szerokim łukiem przez inne duchy.

Luna zatrzymywała się i rozmawiała z każdym z nich. Przedstawiała się i pytała, jak zginęli. Harry na początku myślał, że mogą się obrazić, ale większość z nich, pomijając milczącego Barona, wydawała się chętna do podzielenia się swoimi historiami.

- Och, patrzcie. - Powiedziała Luna, odwracając się gwałtownie w bok. - Tam jest Marta. - Pomachała do ducha nastoletniej dziewczyny, która miała okrągłe okulary i najwyraźniej umarła z trądzikiem.

- Kto? - Zapytał Harry, gdy poszli w kierunku ducha.

- Nawiedza jedną z toalet w łazience dla dziewcząt na pierwszym piętrze. - Wytłumaczyła Susan.

- Nawiedza toaletę?

- Tak. Nie działa przez cały rok, bo ciągle ją zalewa. I tak nigdy tam nie wchodziłam. To okropne próbować się wysikać, kiedy ona na ciebie krzyczy.

Harry zakrztusił się ze śmiechu, gdy podeszli do dziewczyny, Marty.

- Witaj, Marto.

Marta podniosła wzrok, gdy Luna się zbliżyła.

- Och, to ty. - Westchnęła. Potem zauważyła zbliżających się Harry'ego i Susan. - Masz teraz przyjaciół?

- Tak. - Powiedziała Susan stanowczo. - Ma.

W takich chwilach Harry zawsze sądził, że zaciekła lojalność Susan jest jej najlepszą cechą. Jeśli powiedziała, że Luna jest jej przyjaciółką, to Luna prawdopodobnie właśnie znalazła przyjaciela na całe życie.

- To miłe. - Powiedziała Marta, tonem, który wskazywał, że uważa to za coś innego niż miłe. - Będę tęsknić za twoimi odwiedzinami.

Luna uśmiechnęła się do niej, całkowicie zrelaksowana w obecności duchów.

- Nadal będę cię odwiedzać. - Uspokoiła ją. - Lubię nasze sesje wrzasków.

Harry nie był pewien, w jaki sposób "sesja wrzasków" miałaby być zabawna, ale Marta ożywiła się na jej odpowiedź.

- Powiesz nam, jak zginęłaś? - Luna zapytała grzecznie. - Inne duchy dzieliły się swoimi historiami, ale jestem pewna, że twoja jest o wiele bardziej interesująca.

Marcie udało się uzyskać podekscytowany błysk w oczach - co było nie lada wyczynem, biorąc pod uwagę, że była martwa - i wyprostowała swoje szaty, które Harry ze zdziwieniem zauważył ozdobione były insygniami Hogwartu.

- O tak. - Powiedziała niecierpliwie. - To było straszne! Byłam w łazience, płakałam i...

Nie dane im było dowiedzieć się, co stało się dalej, gdyż w tym samym momencie orkiestra przestała grać. Oni i wszyscy inni w lochu zamilkli, rozglądając się w oczekiwaniu, gdy zabrzmiał róg myśliwski.

- No to zaczynamy. - Usłyszeli gorzkie westchnienie Prawie Bezgłowego Nicka.

Przez ścianę lochu przeleciał tuzin widmowych koni, każdy dosiadany przez bezgłowego jeźdźca. Zgromadzeni klaskali dziko.

Konie galopem wjechały na środek parkietu i zatrzymały się, stając dęba. Na czele stada stał wielki duch, który trzymał pod pachą brodatą głowę, z której dął w róg. Duch zeskoczył w dół, uniósł głowę wysoko w powietrze, aby widzieć ponad tłumem (wszyscy się zaśmiali) i podszedł do Prawie Bezgłowego Nicka, przyciskając jego głowę z powrotem do szyi.

- Nick! - Ryknął. - Jak się masz? Głowa wciąż ci wisi?

Zaśmiał się serdecznie i poklepał Prawie Bezgłowego Nicka po ramieniu.

- Witaj, Patrick. - Powiedział sztywno Nick.

- Żywi! - Wykrzyknął sir Patrick, dostrzegając Harry'ego, Susan i Lunę i wykonując ogromny, udawany skok zdumienia, tak że jego głowa znowu spadła (tłum zawył ze śmiechu).

- Bardzo zabawne. - Stwierdził mrocznie Prawie Bezgłowy Nick.

- Nie przejmuj się Nick! - Wykrzyknęła głowa Sir Patricka z podłogi. - Nadal jesteś zdenerwowany, że nie pozwoliliśmy ci dołączyć do polowania! Ale chcę powiedzieć... spójrzcie na niego!

- Myślę, że Sir Nicholas jest bardzo przerażający. - Luna powiedziała pogodnie. - Zastanawiam się, czy jego zabójca był zbyt przerażony, by faktycznie odciąć mu głowę.

Nick obdarzył Lunę promiennym uśmiechem, po czym ruszył w stronę podium i wspiął się na lodowato niebieski reflektor.

- Jeśli mogę prosić wszystkich o uwagę, czas na moją przemowę! - powiedział głośno Prawie Bezgłowy Nick. - Moi nieodżałowani lordowie, panie i panowie, jest mi niezmiernie przykro...

Ale nikt nie słyszał więcej. Sir Patrick i reszta Bezgłowego Polowania właśnie rozpoczęli grę w hokeja na trawie, a tłum zaczął się przyglądać. Prawie Bezgłowy Nick bezskutecznie próbował odzyskać swoją widownię, ale poddał się, gdy głowa Sir Patricka przeleciała obok niego przy głośnych wiwatach.

- Myślisz, że Mavis zrobiłby nam kolację? - Wyszeptała Susan, gdy orkiestra wróciła do akcji, a duchy wróciły na parkiet.

- Prawdopodobnie. - Harry się zgodził.

- Mogę go poznać? - Luna zapytała podekscytowana.

- Oczywiście, że możesz. - Harry jej odpowiedział. - Chodźmy.

Cofnęli się w stronę drzwi, kiwając głowami i uśmiechając się do każdego, kto na nich spojrzał, a minutę później spieszyli się z powrotem korytarzem pełnym czarnych świec.

Susan poprowadziła ich w stronę schodów prowadzących do holu wejściowego, gdzie mogli zejść do kuchni.

I wtedy Harry coś usłyszał.

...rozerwę...rozszarpię...zabiję...

Zatrzymał się, trzymając się kamiennej ściany, nasłuchując z całych sił, rozglądając się, mrużąc oczy w górę i w dół słabo oświetlonego korytarza.

- Harry, co ty - ?

Harry spojrzał z niedowierzaniem na dwie dziewczyny.

- Nie... nic nie słyszycie? - Zapytał ostrożnie. - Nie słyszycie tego głosu?

Susan potrząsnęła lękliwie głową, podczas gdy Luna tylko zanuciła.

- Ciężko jest usłyszeć inne głosy przez nargile mówiące mi o profesorze Snape'ie. - Powiedziała.

...wygłodniały...od tak dawna...

- Słuchajcie! - Pilnie powiedział Harry.

Susan przyglądała mu się uważnie, jej turkusowe oczy rozszerzyły się.

- Nic nie słyszę. - Powiedziała cicho. - Dobrze się czujesz?

- ...zabić...czas zabić...

Głos stawał się coraz słabszy. Harry był pewien, że się oddala - przesuwa się w górę. Mieszanka strachu i podekscytowania ogarnęła go, gdy wpatrywał się w ciemny sufit; jak to możliwe, że głos unosił się w górę? Czy to była zjawa, dla której kamienne sufity nie miały znaczenia?

- Tędy. - krzyknął i zaczął biec po schodach do sali wejściowej. Nie było sensu mieć nadziei na usłyszenie czegokolwiek tutaj, bełkot rozmów z uczty Halloweenowej odbijał się echem od Wielkiej Sali. Harry wbiegł po marmurowych schodach na pierwsze piętro, Susan i Luna pobiegły za nim.

- Harry, co my...

- CICHO!

Harry wytężył słuch. Gdzieś z daleka, z piętra wyżej, i coraz słabiej, słyszał głos:

...czuję krew... CZUJĘ KREW!

Harry'emu coś przewróciło się w żołądku.

- On chce kogoś zabić! - Krzyknął i ignorując zdezorientowaną minę Susan, wbiegł po trzy stopnie na raz po schodach.

Harry pędził przez całe drugie piętro, Susan i Luna tuż za nim, nie zatrzymując się, dopóki nie skręcili w ostatni, opuszczony korytarz.

- Harry, chcesz znaleźć profesora Snape'a? - Luna zapytała cicho.

Ale Susan nagle sapnęła, wskazując w dół korytarza.

- Patrzcie!

Coś świeciło na ścianie przed nimi. Podeszli powoli, mrużąc oczy w ciemności. Na ścianie między dwoma oknami wymalowano wysokie na stopę słowa, które mieniły się w świetle płonących pochodni.

KOMNATA TAJEMNIC ZOSTAŁA OTWARTA. WROGOWIE DZIEDZICA, STRZEŻCIE SIĘ.

Gdy podeszli bliżej, Harry prawie się poślizgnął: na podłodze znajdowała się duża kałuża wody; Susan chwyciła go i ruszyli w stronę wiadomości, wpatrując się w ciemny cień pod nią.

Cała trójka od razu zdała sobie sprawę, co to jest i odskoczyła do tyłu z pluskiem.

Pani Norris, kotka dozorcy, zwisała za ogon ze wspornika latarki. Była sztywna jak deska, a jej oczy były szeroko otwarte i nieruchome.

Przez kilka sekund nie poruszyli się. Potem Susan powiedziała.

- Wynośmy się stąd.

Ale było już za późno. Huk, jakby odległy grzmot, powiedział im, że uczta właśnie się skończyła. Z obu końców korytarza, na którym stali, dobiegł odgłos setek stóp wspinających się po schodach i głośne, radosne rozmowy dobrze najedzonych ludzi. W następnej chwili studenci wpadli do przejścia z obu stron.

Rozmowy, gwar i hałas ucichły nagle, gdy ludzie z przodu dostrzegli wiszącego kota. Harry, Susan i Luna stali samotnie na środku korytarza, podczas gdy wśród masy uczniów napierających, by zobaczyć makabryczny widok, zapadła cisza.

 

Forward
Sign in to leave a review.