Sectumsempra (tłumaczenie)

Harry Potter - J. K. Rowling
Gen
G
Sectumsempra (tłumaczenie)
All Chapters Forward

Pierwszy tydzień

Harry nigdy nie zaszedł daleko w mugolskiej szkole podstawowej, będąc raczej bezdomnym i w ogóle. Ale nigdy nie rozważał porzucenia Hogwartu, aż do rozpoczęcia tego semestru. Jeśli jego pierwsze dni po powrocie były jakimś wskaźnikiem tego, jak potoczy się reszta roku, to uznał, że może spróbować szczęścia w rzuceniu szkoły i zostaniu stałym mieszkańcem Dziurawego Kotła. Gryfek miał dużo złota ulokowanego w inwestycjach i innych "owocnych wydatkach finansowych" i zapewnił go, że nigdy w życiu nie będzie musiał pracować. I nie udało mu się jeszcze znaleźć sposobu na pozbawienie czarodzieja jego magii. Więc tak naprawdę, mógłby prawdopodobnie zrezygnować i byłoby dobrze. A jeśli sprawy nie zaczną się układać, będzie to pierwsza rzecz, o której wspomni Snape'owi w niedzielę.

Najpierw Lestrange zaatakował Rona. Na widok czego krew Harry'ego zawrzała. Potem profesor Snape posłał mu wiele nienawistnych spojrzeń i mruknął wiele niegrzecznych rzeczy na jego temat, gdy leczył Dołohova. A potem profesor Snape powiedział, że Harry'emu nie wolno już nosić przy sobie noża, kiedy badał twarz Lestrange'a, mimo że Harry nie użył go na tym palancie.

Wciąż miał go schowanego w kieszeni. Jeśli Snape myślał, że nie będzie go już nosił, to nie znał go tak dobrze, jak Harry sądził.

Następnego ranka, pierwszego dnia zajęć, Harry prawie spóźnił się na zielarstwo, ponieważ musiał zrobić unik, by ominąć Lockharta. Draco parsknął i przewrócił oczami, ale było coś, czego Harry nie lubił w nowym profesorze. Był przerażający ze swoim białym uśmiechem i sposobem, w jaki zaczepiał ludzi. Poza tym jego oczy zawsze wydawały się zatrzymywać na Harrym trochę zbyt długo, gdy go widział, przez co Harry'emu jednocześnie chciało się krzyczeć i wymiotować.

O wiele łatwiej było po prostu unikać tego mężczyzny.

Kiedy dotarli na zielarstwo, dokładnie na czas, pomimo mamrotanych zmartwień Draco, profesor Sprout stała za ławką w centrum szklarni. Na niej leżało około dwudziestu par różnokolorowych nauszników.

Gdy wszyscy byli już na swoich miejscach, oznajmiła. - Dziś będziemy przesadzać mandragory. A teraz, kto może mi powiedzieć o właściwościach mandragory?

Żaden ze Ślizgonów nie był zaskoczony, gdy ręka Theo jako pierwsza wzbiła się w powietrze.

- Mandragora jest potężnym środkiem regenerującym. - Powiedział, brzmiąc, jakby uczył się na pamięć podręcznika. - Służy do przywracania pierwotnego stanu ludziom, którzy zostali przemienieni lub przeklęci.

- Doskonale. Dziesięć punktów dla Slytherinu. - Powiedziała profesor Sprout. - Mandragora stanowi istotną część większości antidotum. Jest jednak również niebezpieczna. Kto może mi powiedzieć, dlaczego?

Ręka Theo ledwo ominęła okulary Harry'ego, gdy ponownie wystrzeliła w górę.

Rzucił mu nieprzyjemne spojrzenie, przez które Theo odsunął się od niego o krok.

- Krzyk mandragory jest śmiertelny dla każdego, kto go usłyszy. - Powiedział.

- Dokładnie. Kolejne dziesięć punktów. - Powiedziała profesor Sprout. - Mandragory, które tu mamy, są jeszcze bardzo młode.

Wskazała na rząd głębokich tac, a wszyscy przesunęli się do przodu, by lepiej się im przyjrzeć. W rzędach rosło około stu małych, kępiastych roślin o fioletowozielonym kolorze. Wyglądały nudno dla Harry'ego, który nie miał najmniejszego pojęcia, co Theo miał na myśli mówiąc o "krzyku" mandragory.

Ale uznał, że jeśli krzyk jest śmiertelny, to może się przydać.

- Weźcie wszyscy parę nauszników. - Powiedziała Sprout.

Zrobiła się szamotanina, bo każdy próbował złapać parę, która nie była różowa i puszysta. Harry zaśmiał się, gdy Draco skończył z różowymi.

- Kiedy powiem wam, żebyście je założyli, upewnijcie się, że wasze uszy są całkowicie zakryte. - Powiedziała profesor. - Kiedy będzie można je bezpiecznie zdjąć, dam kciuk do góry. Dobrze, załóżcie nauszniki.

Harry nałożył nauszniki na uszy. Całkowicie odcinały dźwięk i bardzo tego nie cierpiał. Sprawiały, że czuł się strasznie bezbronny wobec każdego, kto mógłby się do niego zakraść. Wykonał swoją sztuczkę z oddychaniem, wdech, dwa, trzy, cztery, pięć, wydech, dwa, trzy, cztery i próbował odwrócić wzrok od białych iskier, które próbowały zawładnąć jego wzrokiem.

Profesor Sprout nałożyła na uszy duże, puszyste nauszniki, podwinęła rękawy szaty, chwyciła mocno jedną z kępiastych roślin i mocno pociągnęła.

Zamiast korzeni, z ziemi wyskoczyło małe, ubłocone i wyjątkowo brzydkie dziecko. Liście wyrastały mu prosto z głowy. Miało bladozieloną, cętkowaną skórę i wyraźnie darło się wniebogłosy.

Profesor Sprout wzięła dużą doniczkę spod stołu i zanurzyła w niej mandragorę, zakopując ją w ciemnym, wilgotnym kompoście, aż widoczne były tylko kępki liści. Profesor Sprout otrzepała ręce z kurzu, uniosła kciuki i zdjęła nauszniki.

- Ponieważ nasze mandragory to tylko sadzonki, ich krzyki jeszcze nie zabiją. - Powiedziała spokojnie, jakby właśnie nie zrobiła nic bardziej ekscytującego niż podlewanie begonii.

Harry poczuł, jak jego szacunek do ponurej profesor zielarstwa nieco wzrasta.

- Jednakże, znokautują was na kilka godzin, a ponieważ jestem pewna, że nikt z was nie chce przegapić pierwszego dnia po powrocie, upewnijcie się, że wasze nauszniki są na swoim miejscu podczas pracy. Przyciągnę waszą uwagę, gdy nadejdzie czas sprzątania.

- Czterech na tacę, tutaj jest duży zapas doniczek, kompost w workach tam i uważajcie na jadowitą tentakulę, ząbkuje. - Gdy to mówiła, wymierzyła ostry klaps kolczastej, ciemnoczerwonej roślinie, sprawiając, że ta zwinęła długie czułki, które ukradkiem przesuwały się po ramieniu kobiety.

Harry połączył siły z Susan, Theo i jakimś kędzierzawym chłopcem z Hufflepuffu, z którym nigdy wcześniej nie rozmawiał. Chłopak stał blisko Susan i rozmawiał z nimi podczas pracy.

- Justin Finch-Fletchley. - Powiedział, podając rękę Harry'emu. Harry zignorował ją i tylko skinął mu głową. Chłopak z Hufflepuffu nie wyglądał na speszonego, bo wciąż coś do niego mówił.

- Wiesz, że byłem zapisany do Eton. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że zamiast tego trafiłem tutaj. Oczywiście matka była nieco rozczarowana, ale odkąd zmusiłem ją do przeczytania kilku moich podręczników, myślę, że zaczęła dostrzegać, jak przydatne będzie posiadanie w pełni wyszkolonego czarodzieja w rodzinie...

Harry zastanawiał się, czy mugolskie rodziny są milsze, gdy myślą o sposobach, w jakie mogą wykorzystać swoje dzieci, gdy już opanują magię? Był to kolejny powód, dla którego nie uważał, żeby mugolak powinien pozostawać w domu przed ukończeniem Hogwartu.

Na szczęście nie mieli zbyt wiele okazji do rozmowy po początkowym gadatliwym wprowadzeniu Justina. Ich nauszniki zostały z powrotem założone i musieli skoncentrować się na Mandragorach. Profesor Sprout sprawiła, że wyglądało to niezwykle łatwo, ale tak nie było. Mandragory nie chciały wychodzić z ziemi, ale też nie chciały do niej wracać. Wierciły się, kopały, wymachiwały ostrymi pięściami i zgrzytały zębami. Harry prawie uderzył małego grubaska, który nie chciał wrócić do swojej doniczki.

Pod koniec zajęć Harry, podobnie jak wszyscy inni, był spocony, obolały i pokryty ziemią. Wszyscy wrócili do zamku, by szybko się umyć, a potem Ślizgoni pospieszyli na pierwsze zajęcia z Historii Magii.

Nastrój Harry'ego poprawił się nieco po zajęciach, gdy w drodze na lunch przyłapał dwóch chłopców z pierwszego roku Gryffindoru na dokuczaniu małej blondynce z Ravenclawu na korytarzu od historii.

Skupił swoją magię i uśmiechnął się, gdy dwaj chłopcy nagle odlecieli od niej i uderzyli w ścianę, upuszczając jej torbę, którą przed nią trzymali.

- Dziękuję Harry Potterze. - Powiedziała cicho, gdy przechodził obok niej. Uśmiechnął się do niej, ale poza tym zignorował jej niepotrzebne podziękowania.

Przygwożdżenie łobuzów do ściany było tak naprawdę pierwszym dobrym punktem w jego dniu. Może to on powinien był jej podziękować.

- Co mamy teraz? - Ron zapytał podczas lunchu, pałaszując ziemniaki.

- Obrona. - powiedziała Hermiona, analizując swój własny plan zajęć.

- Dlaczego zapamiętałaś nasz terminarz? - Zapytał oburzony Draco.

- Ale co ważniejsze. - Blaise szybko wziął od niej plan lekcji. - Dlaczego masz swoje własne lekcje obrony rozrysowane w małych serduszkach?

Hermiona wyrwała plan z powrotem, rumieniąc się wściekle.

Skończyli lunch i Harry, Ron, Draco, Blaise, Theo i Susan wyszli na zachmurzony dziedziniec. Hermiona i Neville poszli na swoje następne zajęcia. Harry i Draco rozmawiali o zbliżających się naborach do Quidditcha, kiedy Harry odniósł dziwne wrażenie, że był obserwowany.

Spojrzał w górę i zobaczył bardzo małego, pyzatego chłopca, którego widział zeszłej nocy przymierzającego Tiarę Przydziału, wpatrującego się w Harry'ego jak w obrazek. Harry zauważył, że trzyma w ręku coś, co wyglądało jak zwykły mugolski aparat fotograficzny, a przynajmniej wyglądało mniej magicznie niż ten, który Harry otrzymał od Susan latem.

- Cześć, Harry? Jestem... jestem Colin Creevey. - Powiedział bez tchu, robiąc niepewny krok do przodu. - Jestem w Gryffindorze. Myślisz, że... czy byłoby w porządku, gdybym... mógł zrobić sobie zdjęcie? - Zapytał, podnosząc z nadzieją aparat.

- Zdjęcie? - Harry powtórzył beznamiętnie.

- Żebym mógł udowodnić, że cię poznałem. - Odpowiedział Colin Creevey z zapałem, wysuwając się jeszcze bardziej do przodu, demonstrując, dlaczego został wybrany do Gryffindoru, ponieważ paskudne spojrzenie, jakie rzucał mu Harry, raczej nie było zachęcające.

- Wiem o tobie wszystko. Wszyscy mi mówili. O tym, jak przeżyłeś, kiedy Sam-Wiesz-Kto próbował cię zabić, jak zniknął i w ogóle, i że wciąż masz bliznę w kształcie błyskawicy na czole - (jego oczy przeczesały linię włosów Harry'ego) - a chłopak w moim dormitorium powiedział, że jeśli wywołam film w odpowiednim eliksirze, zdjęcia się poruszą. - Colin odetchnął z podnieceniem i dodał. - Niesamowite, prawda? Nigdy nie wiedziałem, że te wszystkie dziwne rzeczy, które potrafię robić, to magia, dopóki nie dostałem listu z Hogwartu. Mój tata jest mleczarzem, też nie mógł w to uwierzyć. Więc robię mnóstwo zdjęć, żeby wysłać mu je do domu. I byłoby naprawdę super, gdybym miał jedno z tobą. - Spojrzał błagalnie na Harry'ego - Może twój przyjaciel mógłby je zrobić, a ja mógłbym stanąć obok ciebie? A potem mógłbyś to podpisać?

Zanim Harry zdążył zdecydować, czy zapytać chłopaka o jego mugolskich krewnych, czy podpalić jego aparat, na dziedzińcu rozległ się przenikliwy głos.

- Podpisywanie zdjęć? Kto chciałby podpisane zdjęcie Pottera?

Pansy Parkinson pojawiła się tuż za Colinem, jak zawsze w towarzystwie Millicenty Bulstrode.

- Spadaj. - Powiedział Harry gniewnie, zaciskając pięści. - Odejdź, Parkinson.

- Jesteś po prostu zazdrosna. - Odparł Colin, którego lekkomyślna odwaga musiała być nawet silniejsza, niż Harry początkowo myślał.

- Zazdrosna? - Parkinson krzyknęła, rozglądając się radośnie, bo pół dziedzińca podsłuchiwało. - O co? Nie chcę mieć brzydkiej blizny na głowie, dzięki. Oczywiście, Potter ma wiele brzydkich blizn, trudno powiedzieć, na którą ludzie w ogóle się gapią.

- Odszedłbym, póki jeszcze możesz. - Draco ostrzegł ją chłodno. Harry wyciągał nóż z kieszeni szaty, kiedy...

- Co to wszystko ma znaczyć? - Gilderoy Lockhart podszedł do nich, jego turkusowe szaty wirowały za nim. - Kto rozdaje podpisane zdjęcia?

Harry zamierzał uskoczyć za Blaise'a, który był od niego sporo wyższy, ale Lockhart objął go ramieniem i jowialnie zawołał.

- Nie trzeba pytać! Znów się spotykamy, Harry!

- Nie dotykaj mnie. - Harry powiedział tak stanowczo, jak tylko potrafił, mimo że każdy nerw w jego ciele był rozpalony.

Lockhart spojrzał na Harry'ego zszokowany, jakby nigdy wcześniej nie widział go na oczy. Harry skorzystał z okazji, by odepchnąć rękę mężczyzny i szybko przejść obok Theo i Susan.

Lockhart wciąż wpatrywał się w Harry'ego, gdy zadzwonił dzwonek, sygnalizując rozpoczęcie popołudniowych zajęć.

- No już, ruszajcie się. - Lockhart zawołał do tłumu, zaskoczony dzwonkiem. - Harry, chciałbym zamienić z tobą słówko, przejdź się ze mną do klasy.

- Chodź. - Blaise mruknął, popychając go do przodu. - Pójdę z tobą.

Harry, który czuł się raczej oszołomiony na myśl o spacerze sam na sam z mężczyzną, który ciągle go dotykał, rzucił Blaise'owi zimne prychnięcie.

- Nie potrzebuję pomocy, nie jestem słaby. - Splunął. - Spotkamy się w klasie.

Odwrócił się i odsunął od przyjaciół, podążając obok Lockharta w bezpiecznej odległości.

- Słowo na przyszłość, Harry. - Powiedział Lockhart tonem głosu, którego Harry nie mógł do końca zidentyfikować, gdy weszli do budynku bocznymi drzwiami. - Oferowanie podpisanych zdjęć kolegom z klasy, choć godne podziwu, z pewnością nie przysporzy ci fanów, nie uważasz?

- Nie rozdawałem autografów i nie byłoby to twoją sprawą, gdybym rozdawał. Nie jest to wbrew zasadom, prawda?

Lockhart poprowadził go korytarzem wyłożonym gapiącymi się uczniami i schodami w górę, kiedy zatrzymał się i spojrzał na Harry'ego szeroko otwartymi, niebieskimi oczami.

- Po p-prostu się o ciebie troszczę. - Zająknął się. - Być może nadejdzie czas, kiedy, tak jak ja, będziesz musiał mieć stos pod ręką, gdziekolwiek pójdziesz, ale... - Zachichotał słabo. - Nie sądzę, żebyś jeszcze był na tym etapie.

Harry zobaczył klasę Obrony i swoich przyjaciół czekających przed nią, więc wziął głęboki oddech i rzucił Lockhartowi swoje najlepsze spojrzenie: "Jestem Severus Snape, a ty jesteś imbecylem".

- Założę się o mój skarbiec, że więcej ludzi zna mnie bardziej już teraz, niż będzie kiedykolwiek znało ciebie. Pokonałeś złego mordercę jako dziecko? - Obrzucił Lockharta zdegustowanym spojrzeniem od stóp do głowy. - Nie? Tak mi się wydawało.

Schował drżące dłonie pod ramiona i spróbował przemknąć w stronę przyjaciół, wyglądało to czadowo, kiedy Snape to robił.

On cię zabije. Lockhart cię zabije.

Harry zignorował trzęsące się kończyny i gonitwę myśli, gdy szturchnął Rona z narożnego siedzenia z tyłu, uznając je za swoje. Ron przesunął krzesło bez żadnych skarg, ale przewrócił oczami, gdy Susan kazała mu się przesunąć, by mogła usiąść obok Harry'ego.

- Założę się, że Snape zna eliksir, który sprawi, że wypadną mu zęby. - Wyszeptała pod hałasem innych uczniów wyciągających książki.

Harry parsknął, doceniając jej humor.

- Jeśli jeszcze raz położy na mnie rękę, wyrwę mu je jedna po drugiej. - Wysyczał do niej, spoglądając na mężczyznę prężącego się przed klasą.

Ron, który siedział po drugiej stronie Susan, pochylił się do przodu i szepnął do Theo.

- 10 sykli że Harry pozbędzie się Lockharta przed końcem roku.

Kiedy cała klasa zajęła miejsca, Lockhart głośno odchrząknął i zapadła cisza. Sięgnął do przodu, podniósł egzemplarz "Podróży z trollami" Vincenta Crabbe'a i trzymając go w górze, pokazał swój własny, mrugający portret na okładce.

- Ja. - Powiedział, wskazując na zdjęcie i również mrugając. - Gilderoy Lockhart, Order Merlina Trzeciej Klasy, honorowy członek Ligi Obrony przed Ciemną Magią i pięciokrotny zdobywca nagrody Najbardziej Uroczego Uśmiechu Tygodnika Czarownica, o tym się jednak nie mówi. Nie pozbyłem się Bandon Banshee uśmiechając się do niej!

Czekał, aż się roześmieją. Żaden ze Ślizgonów nawet nie drgnął wargą.

- Widzę, że wszyscy kupiliście komplet moich książek. - Powiedział, najwyraźniej ignorując puste biurko Harry'ego i Susan. - Pomyślałem, że zaczniemy dzisiaj od małego quizu. Nie ma się czym martwić, po prostu sprawdzę, jak dobrze je przeczytaliście, ile z nich przyswoiliście - Powiedział.

Kiedy rozdał już kartki z pytaniami, wrócił na przód klasy i powiedział. - Macie trzydzieści minut, zaczynajcie!

Harry spojrzał w dół na swoją kartkę i przeczytał:

1. Jaki jest ulubiony kolor Gilderoya Lockharta?

2. Jaka jest sekretna ambicja Gilderoya Lockharta?

3. Jakie jest, Twoim zdaniem, największe dotychczasowe osiągnięcie Gilderoya Lockharta?

I tak w kółko, na trzech stronach papieru, aż do:

54. Kiedy są urodziny Gilderoya Lockharta i jaki byłby jego idealny prezent?

Harry zastanawiał się nad zgnieceniem kartki w kulkę, ale uznał, że jak na dzisiaj to i tak już wystarczająco namęczył się z tym dorosłym mężczyzną. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnął, był szlaban sam na sam z tym dziwakiem.

Pół godziny później, które Harry spędził na wymyślaniu najdzikszych odpowiedzi, Lockhart zebrał ich quizy.

- No, no, prawie nikt z was nie pamiętał, że moim ulubionym kolorem jest liliowy. Mówię o tym w Roku z Yeti. A kilku z was powinno uważniej przeczytać Wędrówki z wilkołakami, w rozdziale dwunastym wyraźnie stwierdzam, że moim idealnym prezentem urodzinowym byłaby harmonia między wszystkimi magicznymi i niemagicznymi ludami, choć nie odmówiłbym dużej butelki Ognistej Whisky!

Rzucił im jeszcze jedno łobuzerskie mrugnięcie. Ron wpatrywał się w Lockharta z nieukrywanym obrzydzeniem.

- Co za palant. - Susan mruknęła do Harry'ego, który pokiwał głową.

- Ci z was, którzy oddali puste pergaminy... - Draco, Theo i Blaise parsknęli z rozbawieniem. - ...możecie chcieć uważnie przeczytać swoje książki, aby przygotować się na bestie, które nauczę was kontrolować!

Schylił się za biurkiem i podniósł na nie dużą, zakrytą klatkę.

- Teraz, czujcie się ostrzeżeni! Moim zadaniem jest uzbroić was przeciwko najpodlejszym stworzeniom znanym czarodziejom! W tym pokoju możecie stanąć twarzą w twarz ze swoimi najgorszymi lękami. Wiedzcie tylko, że nie może wam się stać żadna krzywda, dopóki tu jestem. Proszę tylko, byście zachowali spokój.

Wbrew sobie Harry pochylił się nad stosem książek, by lepiej przyjrzeć się klatce. Nie sądził, by inferi były stworzeniami z drugiego roku, ale Lockhart był kretynem, więc miał nadzieję, że w klatce będzie jedno z nich.

Lockhart położył dłoń na pokrywie.

- Muszę was prosić, żebyście nie krzyczeli. - Powiedział niskim głosem. - To może je sprowokować.

Gdy cała klasa wstrzymała oddech, Lockhart zdjął osłonę.

- Tak. - Powiedział dramatycznie. - Świeżo złapane kornwalijskie chochliki.

Draco nie mógł się opanować. Wydał z siebie parsknięcie śmiechem, którego nawet Lockhart nie mógł pomylić z krzykiem przerażenia.

- Tak? - Uśmiechnął się do Draco.

- Cóż, nie są zbyt niebezpieczne, prawda? - Draco zakrztusił się. - To znaczy, Harry przed kawą jest bardziej przerażający niż wróżki.

Harry był raczej urażony, dopóki nie usprawiedliwił go chłopak z Hufflepuffu w okularach, mrucząc. 

- Potter jest straszny po kawie.

Harry uśmiechnął się. Może jednak jeszcze nie zrezygnuje z Hogwartu. Nerwowe spojrzenie Lockharta sprawiło, że uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej.

Chochliki były elektryzująco niebieskie i miały około ośmiu centymetrów wysokości, spiczaste twarze i głosy tak przenikliwe, że przypominało to słuchanie kłótni wielu papużek. Gdy tylko zdjęto osłonę, zaczęły paplać i szaleć dookoła, grzechotać kratami i robić dziwaczne miny do ludzi znajdujących się najbliżej nich.

- W porządku. - Powiedział głośno Lockhart, najwyraźniej decydując się zignorować Draco. - Zobaczmy, co z nimi zrobicie! - Potem otworzył klatkę.

To było pandemonium. Chochliki wyleciały we wszystkich kierunkach jak rakiety. Kilka wystrzeliło prosto przez okno, zasypując tylny rząd potłuczonym szkłem, Harry musiał szybko zareagować, by osłonić przyjaciół tarczą, by nie zostali pocięci.

Reszta Wróżek przystąpiła do niszczenia klasy skuteczniej niż szalejący nosorożec. Chwytały butelki z atramentem i spryskiwały nimi klasę, niszczyły książki i papiery, zrywały obrazy ze ścian, wywracały kosze na śmieci, chwytały torby i książki i wyrzucały je przez rozbite okno; w ciągu kilku minut połowa klasy Hufflepuffu schroniła się pod biurkami, podczas gdy Harry trzymał tarczę dla tych ze Slytherinu, których nie nienawidził.

Czyli w zasadzie wszystkich oprócz Parkinson i Bulstrode.

- No już, łapcie je, łapcie, to tylko chochliki. - Krzyknął Lockhart. Podwinął rękawy, wyciągnął różdżkę i krzyknął: - Peskipiksi Pesternomi!

Nie przyniosło to żadnego efektu. Jeden z chochlików chwycił jego różdżkę i również wyrzucił ją przez okno. Ron i Susan roześmiali się, gdy to zobaczyli, a Harry mógł przysiąc, że jeden z chochlików spojrzał na nich z aprobatą.

Lockhart przełknął i zanurkował pod własne biurko. Harry nie mógł się doczekać, kiedy powie głowie domu, jak niekompetentny był ich profesor. Nawet Quirrell miał większe jaja niż Lockhart.

Zadzwonił dzwonek i nastąpił szalony pęd w kierunku wyjścia. We względnym spokoju, który nastąpił, Lockhart wyprostował się, spojrzał na Harry'ego, Rona i Susan, którzy wciąż siedzieli przy swoim stole, i powiedział.

- Cóż, poproszę waszą trójkę, abyście po prostu wepchnęli resztę z powrotem do klatki. - Przeszedł obok nich i szybko zamknął za sobą drzwi.

Pozostali chłopcy ze Slytherinu zatrzymali się w drodze do drzwi, rzucając Harry'emu pytające spojrzenia.

- Nie ma, kurwa, szans. - Harry prychnął, wychodząc i zostawiając chochliki, by zniszczyły klasę Lockharta.

***

Harry spędził resztę tygodnia, na przemian unikając Lockharta, Colina Creeveya z Gryffindoru i młodszej siostry Rona, Ginny.

Ginny była dziwną dziewczyną. Kiedy ją przydzielono, Ron jęknął cicho i szepnął Harry'emu, że już nigdy nie zazna chwili wytchnienia. Ale od pierwszej nocy Ginny zaczęła robić się strasznie blada na widok Harry'ego i uciekać. Wciąż było to irytujące, ale minimalnie lepsze niż jej rumieniec i jąkanie się, kiedy spotkali się latem.

Poczuł się lepiej po tym, jak profesor Snape spędził sporą część ich pierwszej lekcji, rozmawiając o niekompetentnych nauczycielach i stetryczałych starcach, którzy ich zatrudniają.

Nawet Neville parsknął śmiechem, gdy podsłuchał, jak mężczyzna narzekał na "kretynów z próżnością pawia i mózgiem martwego trolla".

***

Draco obudził go wcześnie w pierwszą sobotę semestru i zaciągnął na śniadanie, gdy tylko zostało podane.

- Próby są o siódmej trzydzieści! - Draco przypomniał mu, gdy Harry sączył gorącą kawę.

- Wiem, a wiesz skąd wiem? Bo mówisz mi o tym co pięć minut, odkąd obudziłeś mnie o szóstej. - Warknął Harry. - Nie wiem, dlaczego zawracam sobie tym głowę. Flint przyjaźni się z Lestrangem, nigdy nie pozwoli mi dołączyć.

Jego niedorzeczne pomysły grania szukającego w drużynie Slytherinu, do których zachęcał go Draco, zostały gwałtownie zniweczone pierwszej nocy, kiedy zobaczył Flinta szepczącego z Dołohovem i rzucającego Harry'emu mroczne spojrzenia.

- Nie przejmuj się tym. - Powiedział Draco, wypinając pierś. - Mam już plan.

Kiedy chłopcy dotarli na boisko z Nimbusami 2001 w rękach, Harry próbował wmówić sobie, że to nie miało znaczenia. Latanie było niesamowite, ale mógł latać nie będąc w drużynie. Fajnie byłoby być jej częścią, a trening z Draco byłby dobrą zabawą, ale tak naprawdę nie miało to znaczenia.

Myślał, że przekonał sam siebie, ale był rozczarowany, gdy poczuł ukłucie bólu, gdy kapitan, Flint, zobaczył go i zaczął się śmiać.

- Nie ma mowy, Potter, spadaj. Chyba, że próbujesz być tłuczkiem. - Potrząsnął groźnie trzymanym kijem.

- Nie groź mu jeszcze. - Draco szepnął do Harry'ego, trafnie rozpoznając wyraz jego twarzy.

- Chcesz się założyć? - Draco wycedził głośno, przyciągając uwagę drużyny Slytherinu i reszty kandydatów do drużyny.

- O co założyć? - Zapytał Flint, jego wyłupiaste oczy zwęziły się.

- Jeśli pozwolisz Harry'emu spróbować i nie umieścisz go od razu w drużynie, kupię ci Nimbusa 2001. - Draco powiedział pewnie, spoglądając z niesmakiem na wyblakłą miotłę Flinta.

- Zgoda. - Flint zgodził się szybko. - O które miejsce się starasz, Potter?

Draco uśmiechnął się z zadowoleniem w oczach, gdy Harry ustawił się w kolejce z pozostałymi dwoma starszymi Ślizgonami, którzy starali się o pozycję szukającego.

- Ten, kto zdobędzie najwięcej jabłek po dziesięciu minutach, zajmie miejsce. - Flint zawołał, gdy byli już w powietrzu. - Nie oszukuj Potter. - Dodał.

Po tym, jak Harry złapał ósme jabłko z rzędu, szybko i z łatwością omijając w tym celu dwóch pozostałych uczniów, stało się oczywiste, że nie musiał oszukiwać, by zdobyć to miejsce.

Kiedy wylądowali, Flint wyglądał na wystarczająco wściekłego, by złamać swoją miotłę na pół.

- Dobra. - Powiedział między zaciśniętymi zębami. - Potter jest nowym szukającym.

Draco wydał z siebie głośne "WOHO!", a Harry uśmiechnął się do niego. Draco zrobił dla niego coś miłego, nie oczekując niczego w zamian. Mógł tylko udawać, że współczuje Harry'emu, że nie dostał się na próby, a sam zajął pozycję szukającego. Znajdzie sposób, by mu się odwdzięczyć.

Nie spodziewał się, że zobaczy swoją szansę tak szybko, dopóki Draco nie znalazł się w powietrzu z ośmioma innymi Ślizgonami, próbującymi swoich sił na jednej wolnej pozycji ścigającego. Draco był dobrym zawodnikiem i prawdopodobnie stałby się świetnym, gdy tylko zacząłby trenować z drużyną, ale niektórzy z pozostałych uczniów byli już naprawdę dobrzy.

A Draco właśnie wkurzył Flinta w imieniu Harry'ego.

- Kupię reszcie drużyny miotły takie jak moja i Draco, jeśli dostanie się do drużyny. - Harry mruknął, nie chcąc, by ktokolwiek inny to usłyszał.

Flint odwrócił głowę tak szybko, że było to niemal komiczne.

- Mówisz poważnie?

Harry skinął głową.

- Ale jeśli powiesz choć jednej duszy, zabiję cię we śnie.

Flint drgnął, odsunął się o krok od Harry'ego i zagwizdał.

- Podjąłem decyzję! Lądujcie! - Krzyknął.

Przez resztę dnia Harry słuchał, jak Draco przechwalał się swoimi "ponadprzeciętnymi umiejętnościami latania" i wciąż uśmiechał się radośnie, kiedy wysłał Sevviego z formularzem zamówienia na pięć nowych Nimbusów 2001.

Forward
Sign in to leave a review.