
Bonnes Cottage
- Harry!!! - Susan pisnęła, gdy tylko jej najlepszy przyjaciel pojawił się na jej podwórku, trzymając świstoklik, swój kufer i najsłodszą małą sówkę, jaką kiedykolwiek widziała. - Jest taka słodka! - Zawołała, wyciągając rękę, by pogłaskać malutką, czarną kulkę skaczącą po ramieniu Harry'ego. - Skąd ją masz?
Harry wsunął przekrzywione okulary z powrotem na nos i uśmiechnął się do niej.
- Była prezentem od profesora Snape'a.
- Mówiłam ci, że Severus jest miękki. - Ciotka Amelia zawołała, wychylając się przez frontowe drzwi. - Witaj Harry, jestem ciotką Susan, Amelia Bones.
Susan zobaczyła, że Harry zesztywniał, tylko trochę, i przypomniała sobie, że prawdopodobnie nie miał zbyt dobrych doświadczeń z rodziną.
- Witam panią. - Harry powiedział grzecznie. - Dziękuję za zaproszenie.
- Mów mi Amelia, a nie pani. - Ciotka powiedziała ze śmiechem. - Mam tego dość w pracy.
Harry uśmiechnął się nieśmiało i spojrzał na nią.
- Pracujesz w DPPC, prawda? Susan powiedziała, że to niesamowite.
- Myślałam, że nienawidzisz... - Susan już miała przerwać, ale Harry odwrócił się i rzucił jej "spojrzenie", więc się zamknęła.
Ale Harry nienawidził organów prawa. Sam to mówił, mnóstwo razy.
- Jesteś zainteresowany karierą u nas? - Zapytała go ciocia Amelia.
- Nie wiem, ale chciałbym usłyszeć o tym więcej. - Harry powiedział cicho.
- Wejdź do środka, schowamy twój kufer i mogę odpowiedzieć na wszelkie pytania podczas lunchu! - Powiedziała podekscytowana ciocia, machając Harry'emu i Susan do ich domku.
Susan prawie przewróciła oczami na entuzjazm ciotki. Harry był takim typowym Ślizgonem. Czasami porównywała go do innych dzieci, z którymi się przyjaźniła, Justina Finch-Fletchleya, Hannah Abbot i Daphne Greengrass i wszystkich dzieciaków, z którymi Harry się zadawał. Ale Harry był inny niż wszyscy. Był kimś więcej. Wiedziała to już w dniu, w którym go poznała. Był tylko małym brzdącem bawiącym się magią w bibliotece, ale kiedy się odzywał, był wredny i niegrzeczny i wyglądał, jakby w każdej chwili chciał uciec od Susan. Widziała blizny na jego twarzy i zastanawiała się, jak dziecko może mieć takie blizny. Potem zauważyła, że Harry obawiał się dotyku i nienawidził braku kontroli. I nigdy nie chciał nikomu być dłużny.
Podsłuchała wiele spraw, którym przewodniczyła jej ciocia, kiedy rysowała i czytała w jej biurze. Jeśli była cicho, ludzie przeważnie nie zauważali jej obecności. Słyszała, jak Aurorzy i członkowie Wizengamotu rozmawiali po cichu o dzieciach, których rodziny je skrzywdziły. Nazywali to maltretowaniem. Susan zawsze zastanawiała się, jaka rodzina mogłaby skrzywdzić dziecko?
Potem poznała Harry'ego Pottera i była pewna, że właśnie jego rodzina skrzywdziłaby dziecko. I chociaż było jej smutno, kiedy o tym myślała, to również bardzo, bardzo ją to złościło. Postanowiła, że Harry już nigdy nie zostanie skrzywdzony. Nie dopóty, dopóki była w pobliżu.
Ale czasami oznaczało to upewnienie się, że Harry sam nie zrobi sobie krzywdy. Ponieważ czasami był trochę szalony i tworzył plany i nie wydawał się dbać o to, że może umrzeć zgodnie z tymi planami.
- Co ty wyprawiasz? - Wysyczała na niego, gdy weszli do środka.
Harry rzucił jej niewinne spojrzenie, mrugając lekko, po czym się uśmiechnął.
- Powiem ci później. - Powiedział cicho.
- Opowiesz mi o każdej niedorzecznej rzeczy, którą zrobiłeś przez ostatni miesiąc i o każdym szalonym pomyśle, który masz w zanadrzu. - Powiedziała poważnie.
Harry wystawił do niej język, ale też się uśmiechnął.
- Tak, proszę pani.
Odwzajemniła uśmiech i połączyła ich ramiona, celowo nie zwracając uwagi na drobne wzdrygnięcie Harry'ego.
***
Harry był szczęśliwy we Włoszech i dobrze się bawił z Draco w jego domu, ale przebywanie z Susan było wspaniałe.
Domek jej ciotki był mniejszy niż dwór Draco, który był malutki w porównaniu z willą Blaise'a, ale czuł się bardziej jak w prawdziwym domu. Susan miała bardzo żółty pokój i powiedziała mu, że pomalowała go na żółto, zanim jeszcze została przydzielona do Hufflepuffu. Jej ciotka pozwoliła Harry'emu korzystać z ich pokoju gościnnego, który miał bardzo ciemny odcień niebieskiego.
Susan powiedziała, że następnego lata upewni się, że będzie zielony. Co, nawet jeśli żartowała, było całkiem miłą propozycją.
Ciotka Susan była bardzo rozmowna, zupełnie jak Susan, ale miała też oczy jak profesor Snape. Miał wrażenie, że uważnie go obserwuje i nie wiedział dlaczego, ale nie podobało mu się to.
Susan została z nim do późna w pokoju gościnnym podczas jego pierwszej nocy. Opowiedział jej o swoim dotychczasowym wakacyjnym wypoczynku. Opowiedział jej o plażach i pojedynkach drużynowych we Włoszech. I lataniu z Draco. I w końcu powiedział jej o przepowiedni.
Nikomu nie ufał bardziej niż Susan. Była jego przyjaciółką nawet kiedy nosił ubrania ze śmieci i była dobrą przyjaciółką przez cały rok. Wybaczyła mu nawet to, że uśpił ją, zanim poszedł szukać Quirrella, co Harry uważał za strasznie miłe z jej strony. Nie wybaczyłby komuś, kto go znokautował i zostawił na korytarzu.
Oczywiście nikt nigdy nie oskarżył go o bycie miłym.
- To okropne. - Powiedziała, zakrywając usta dłońmi, gdy skończył ją informować. - Myślisz, że to dlatego Dumbledore ukrył cię przed wszystkimi, kiedy zginęli twoi rodzice?
To była kolejna rzecz, którą lubił w Susan. Była mądra. Hermiona i Theodore byli mądrzy na lekcjach na temat książek i innych rzeczy, ale Susan była mądra na temat ludzi.
- Tak. - Powiedział jej. - I dlatego zawsze mnie obserwuje.
- Ale... ale musimy usłyszeć resztę. - Susan powiedziała ze zmarszczonymi brwiami.
Harry uśmiechnął się do niej, szczęśliwy, że już to przemyślał z małą pomocą Draco.
- Mam taki plan...
Słuchała uważnie, jak nakreślił jej plan, a na koniec nie skarciła go ani nie próbowała mu go wyperswadować. Nie zachowywała się, jakby był zbyt młody, by się tym martwić. Po prostu spojrzała na niego ze zrozumieniem i skinęła głową.
- Zróbmy to.
Susan była wspaniałą przyjaciółką.
Następnego ranka przy śniadaniu Harry ostrożnie zasypał ciotkę Susan pytaniami na temat jej pracy.
- Susan powiedziała, że DPPC ma własne piętro! - Powiedział, starając się brzmieć na zdyszanego i podekscytowanego, tak jak czasami robiła to sama Susan.
- Mamy! - Odpowiedziała pani Bones ("mów mi Amelia"). - To bardzo duży wydział i składa się z wielu różnych części.
Harry słuchał uważnie, jak mówiła o Aurorach, Czarodziejach Uderzeniowych i Wizengamocie. Zapamiętał, które departamenty były odpowiedzialne za którą część prawa. Najwyraźniej Aurorzy byli bardzo ważnymi i "elitarnymi" czarownicami i czarodziejami, którzy tropili "mrocznych czarodziejów" (Harry bardzo ostrożnie nie przewrócił oczami). Czarodzieje Uderzeniowi byli czymś w rodzaju wsparcia dla Aurorów i pomagali w "dużych aresztowaniach". Mieli też zwykłych stróżów prawa, którzy byli jak mugolscy policjanci i patrolowali magiczne wioski.
Harry pomyślał, że to wszystko brzmiało okropnie i wyobraził sobie, że magiczni stróże prawa byli prawdopodobnie znacznie gorsi od mugoli. Mugolscy policjanci mogli cię pobić, aresztować i zaatakować bez powodu, ale nie mieli magii. Magiczni gliniarze mieli nieskończoną ilość sposobów, by sprawić, byś cierpiał, jeśli cię nie lubili.
A gliniarze nigdy nie lubili Harry'ego.
- Chciałbym spotkać aurora. - Westchnął, być może nieco dramatycznie. - Założę się, że mają mnóstwo ciekawych historii o złoczyńcach, których aresztowali.
- Och, ciociu! Wiem! Możemy jutro pójść z tobą do twojego biura? - Susan zapytała, tak jak ćwiczyli. - Proszę, och proszę. Harry mógłby zobaczyć Ministerstwo, a potem poszlibyśmy do biblioteki, dopóki nie skończysz pracy. - Rzuciła ciotce te wielkie szczenięce oczy, którym Harry nigdy nie mógł się oprzeć. - Proooszę?
Najwyraźniej ciotka też nie mogła się oprzeć tym oczom, bo roześmiała się i zgodziła, że rano mogą iść razem z nią.
- Musicie jednak obiecać, że będziecie trzymać się z dala od kłopotów. - Powiedziała.
- Obiecujemy. - Powiedzieli razem, dzieląc się sekretnym uśmiechem, gdy Amelia nie patrzyła.
- To... - Amelia rozłożyła szeroko ramiona. - ... jest właśnie Ministerstwo Magii!
- Łał. - Harry odetchnął, być może trochę zbyt głośno. - Niesamowite!
Stali na jednym końcu bardzo długiej i okazałej sali z wypolerowaną podłogą z ciemnego drewna. Niebieski sufit był inkrustowany błyszczącymi złotymi symbolami, które nieustannie poruszały się i zmieniały jak jakaś ogromna niebiańska tablica ogłoszeń. Ściany po obu stronach były wyłożone panelami z błyszczącego ciemnego drewna i miały wiele pozłacanych kominków. Co kilka sekund z jednego z kominków po lewej stronie z cichym szumem wyłaniała się czarownica lub czarodziej. Po prawej przed każdym kominkiem formowały się krótkie kolejki czarodziejów, czekających na wyjście.
W połowie korytarza znajdowała się fontanna. Grupa złotych posągów, większych niż naturalnej wielkości, stała pośrodku okrągłego basenu. Najwyższy z nich był szlachetnie wyglądający czarodziej z różdżką skierowaną prosto w powietrze. Wokół niego stała piękna czarownica, centaur, goblin i skrzat domowy. Ostatnia trójka patrzyła z uwielbieniem na czarownicę i czarodzieja. Błyszczące strumienie wody leciały z końcówek dwóch różdżek, czubka strzały centaura, czubka kapelusza goblina i uszu każdego ze skrzatów, tak że do hałasu setek czarownic i czarodziejów w sali dołączył syczący dźwięk spadającej wody.
Harry pomyślał, że twórcą tego posągu musiał być kompletny idiota. Nigdy nie widział, by goblin patrzył na czarodzieja w ten sposób i chociaż Zgredek wpatrywał się w Harry'ego z szeroko otwartymi oczami, nie sądził, by inne skrzaty lubiły czarodziei.
- Chodź. - Powiedziała Amelia, odciągając jego uwagę od fontanny. - Pokażę ci moje biuro, Harry.
Harry i Susan podążyli blisko za ciotką, a Harry schylił głowę, by nie dać się zauważyć.
Podeszli szybko do zestawu złotych wind. Amelia Bones musiała znać każdą czarownicę i czarodzieja w tym miejscu, ponieważ przywitała ich wszystkich po imieniu.
- Dzień dobry Melindo. - Powiedziała miło do młodszej czarownicy, która czekała na windę obok nich. - Jak się dzisiaj masz?
- Zapracowana. - Mruknęła czarownica, wściekle bazgrząc na pergaminie. - Minister ma jutro spotkanie z Dyrekcją a... - Urwała, gdy podniosła wzrok i spojrzała na Harry'ego. - A to Harry Potter. - Sapnęła. Jej oczy powędrowały z powrotem do Amelii, po czym szybko ponownie przeniosły się na Harry'ego. - Dlaczego masz Harry'ego Pottera?
Amelia uśmiechnęła się nijako i wzruszyła ramionami.
- Harry przyjaźni się z moją siostrzenicą, Susan, i chciał zobaczyć, co robimy w DPPC.
Czarownica wciąż wpatrywała się w Harry'ego szeroko otwartymi oczami. Harry zgiął palce i przez chwilę rozważał, czy nie użyć swojej magii, by ją porazić. Powstrzymało go tylko przypomnienie, że ciotka Susan była trochę jak glina.
- Idziemy Harry, Susan. - Amelia powiedziała, gdy winda przyjechała, ignorując czarownicę, która wciąż stała na swoim miejscu, gapiąc się za nimi.
Amelia nacisnęła przycisk na poziom 2 i wyjaśniła, kim była czarownica, gdy zjechali głębiej do ministerstwa.
- Melinda jest asystentką Ministra Magii. Robi rzeczy, którymi on nie może się przejmować, takie jak planowanie spotkań, wysyłanie sów i przynoszenie lunchu. Jest też straszną plotkarą. - Mrugnęła do Susan, która zachichotała. Harry poczuł ulgę, że nie zapeszył, bo najwyraźniej była blisko ministra.
- Poziom czwarty: Departament Regulacji i Kontroli Magicznych Stworzeń. - Oznajmił chłodny głos windy, zanim drzwi się otworzyły.
Wysoki mężczyzna o ciemnej karnacji, lśniącej łysinie i z pojedynczym złotym kolczykiem w uchu wszedł elegancko do windy.
- Madame Bones, Susan. - Powitał ich spokojnym i głębokim głosem. - Jak się macie?
Harry, który stał w rogu windy za mężczyzną, odetchnął z ulgą, że nie został zauważony.
- Mamy się dobrze Kingsley, a ty? - Amelia odpowiedziała ciepło.
- W porządku, dziękuję. Miałem sprawę do załatwienia w związku z tą kłótnią między Goblinami i Centaurami. - Powiedział jej.
- Tak, cóż, żaden z nich nie lubi się dzielić, co? - Amelia zachichotała.
- Właśnie tak. - Kingsley skinął głową, po czym zwrócił się do Susan. - Więc jesteś na swoich wakacjach?
Susan skinęła głową.
- Tak, proszę pana. Pokazujemy dziś mojemu przyjacielowi ministerstwo.
Kingsley rozejrzał się po windzie, szukając przyjaciela Susan, zanim dostrzegł Harry'ego.
- Witaj młody człowieku, Kingsley Shacklebolt. - Podał mu dużą dłoń do uściśnięcia. - Jak się masz?
Harry zignorował oferowaną dłoń, mając nadzieję, że zamiast tego zadowoli się skinieniem głowy.
- Harry, i dobrze, dziękuję.
Shacklebolt wyglądał na porządnego faceta. Odsunął się kilka kroków od Harry'ego, za co ten był mu wdzięczny, i albo go nie rozpoznał, albo nie robił z tego wielkiej sprawy.
- Harry, auror Shacklebolt jest jednym z najlepszych aurorów w kraju. - Powiedziała Amelia. - Mógłby odpowiedzieć na każde pytanie dotyczące tej pracy!
...więc może Shacklebolt wcale nie był przyzwoitym facetem.
Harry próbował subtelnie odsunąć się od mężczyzny, ale odkrył, że dosłownie zapędził się w kozi róg.
- Eee... czy... czy lubisz swoją pracę? - Zająknął się.
Harry, który wpatrywał się w swoje dłonie, nie zauważył uniesionej brwi Kingsleya i Amelii, która potrząsnęła nieznacznie głową. Nie teraz - Wymamrotała.
- Tak, trenowałem z twoim ojcem, wiesz.
Harry spojrzał na niego ostro. Shacklebolt wyglądał starzej niż jego tata na zdjęciach, które Harry posiadał, a uświadomienie sobie, że Shacklebolt był 10 lat starszy niż jego tata, sprawiło, że poczuł się trochę nieswojo. Uświadomienie sobie, że jego tata szkolił się na członka DPPC, zanim został zamordowany, sprawiło, że poczuł się trochę histerycznie.
- Był w ogóle dobry?
Shacklebolt zaśmiał się głęboko i potrząsnął głową, a jego kolczyk zabłysnął.
- Byłby lepszy, gdyby nie spędzał całego swojego czasu na robieniu żartów innym adeptom.
Harry próbował się uśmiechnąć, ale to tylko sprawiło, że pomyślał o wszystkich sposobach, jakie Seamus Finnigan i Dean Thomas spędzili na robieniu mu żartów.
- Och. - Powiedział lamersko.
- Poziom drugi: Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów.
Harry z ulgą wysiadł z windy, jego ręce zaczęły się lekko trząść z powodu uwięzienia w małej przestrzeni z Amelią i Shackleboltem.
Rozejrzał się po dużej, otwartej przestrzeni i prawie wbiegł z powrotem do windy, gdy pokój zamilkł i wydawało się, że trzydzieści zestawów oczu wpatruje się w niego.
- S-Susan. - Szepnął, sięgając po nią na oślep.
- Jestem tutaj. - Odparła szeptem, chwytając go mocno za rękę i pomagając mu poczuć się spokojniej.
- Czy to Harry Potter? - Sapnął czarodziej, podrywając się na nogi i szybko do nich podchodząc. - Panie Potter! To taki zaszczyt!
Harry spojrzał na niego i spróbował przywołać najbardziej pogardliwe spojrzenie profesora Snape'a.
- Dzięki. - Powiedział po prostu, ignorując wyciągniętą po niego rękę.
Pierwszy czarodziej zdawał się przełamać opór pozostałych pracowników, ponieważ wszyscy otoczyli go w tłumie.
- Dziękuję za to, co zrobiłeś, dziecko. - Zaszlochała jedna z kobiet, wyciągając do niego rękę.
- Jesteś bohaterem! - Powiedział ktoś inny, również wyciągając rękę, by go dotknąć.
Harry poczuł, jak jego serce przyspiesza, a ręce zaczynają się pocić i trząść.
- Dzie-dzięki. - Powiedział, desperacko próbując nie dostać ataku paniki w pokoju pełnym magicznej policji.
Susan rzuciła ciotce błagalne spojrzenie i szarpnęła głową w stronę Harry'ego.
- Wracać do pracy! - Amelia rozkazała ostro, posyłając surowe spojrzenie najbliższym czarownicom i czarodziejom.
Harry pomyślał, że Amelia musiała być surową szefową, bo natychmiast ludzie zaczęli się od nich odsuwać, wciąż posyłając Harry'emu nieznośne uśmiechy i pełne uwielbienia spojrzenia.
- Chodźcie dzieci, pokażę wam moje biuro. - Powiedziała.
Harry podążył tuż za nią, oddychając głęboko i spoglądając mrocznie na mijanych ludzi, którzy wpatrywali się w jego czoło.
Nawet nie widzą tej głupiej blizny, pomyślał z irytacją. Będą brzmieć jak prawdziwe głąby, kiedy powiedzą swoim przyjaciołom "o tak, widziałem dzisiaj grzywkę Harry'ego Pottera!".
Susan chwyciła go za rękę, po czym szybko ją puściła, gdy tylko drzwi biura Amelii zamknęły się za nimi. Spojrzał na nią z wdzięcznością - nie wiedział, jak potrafiła rozpoznać, kiedy chciał znaleźć trochę przestrzeni, ale miło było być przez kogoś zrozumianym.
- Ci ludzie to kretyni. - Amelia mruknęła pod nosem. - Powinnam sprowadzić Alastora na jeden dzień, żeby przestraszył ich na tyle, by zaczęli używać swoich cholernych mózgów.
Susan zachichotała i rzuciła Harry'emu łagodne spojrzenie.
- Wszystko w porządku? - Wyszeptała.
- W porządku - odparł tak samo. I pomimo ograniczającego uczucia w biurze Amelii, było to o wiele lepsze niż bycie zatłoczonym przez tych wszystkich ludzi i mógł poczuć, jak jego puls zwalnia do normalnego rytmu.
- Cóż, Harry, co o tym myślisz? - Amelia zmarszczyła brwi, zajmując miejsce za biurkiem. - Czy to wszystko, co sobie wyobrażałeś?
Harry uśmiechnął się lekko, nawet jeśli było to wymuszone.
- Zdecydowanie jest tak duże, jak mówiła Susan. I jesteś odpowiedzialna za tych wszystkich ludzi?
Amelia zmarszczyła brwi, ale skinęła głową.
- Czasami wydaje mi się, że dowodzę, a czasami, że niańczę.
Harry podszedł do regału, przyglądając się leżącym na nim książkom, jednocześnie nie spuszczając wzroku z Amelii i drzwi.
- To musi być dużo pra-
Harry'emu przerwało krótkie i uprzejme pukanie, zanim drzwi do biura zostały bezceremonialnie otwarte.
Do środka wszedł mężczyzna, podskakując na nogach i rozglądając się wyczekująco po biurze Amelii. Był niski i postawny, miał na sobie prążkowany płaszcz i pasujący do niego melonik.
- Madame Bones! - Powiedział podekscytowany, nawiązując kontakt wzrokowy z Harrym. - Nie powiedziałaś mi, że będziesz miała dzisiaj gościa!.
Harry spojrzał na Amelię i zobaczył, że wypuściła lekko zirytowany oddech.
- Harry, to jest Minister Magii, Korneliusz Knot. Ministrze Knot, to jest przyjaciel mojej siostrzenicy Susan, Harry Potter.
Minister przyglądał się Harry'emu zarówno z przyjemnością, jak i obawą.
Harry zdecydował, że lubi tego człowieka. Każdy, kto wydawał się zarówno go lubić, jak i trochę bać się jego obecności, musiał mieć dobry instynkt.
- Witam Ministra Knota. - Powiedział z ukłonem. - Wiele o panu słyszałem.
Knot wydał z siebie słaby chichot.
- Mam nadzieję, że same dobre rzeczy?
Nie były, ale Harry nie był idiotą.
- Oczywiście, proszę pana. Lucjusz Malfoy mówi, że jesteś najwspanialszym ministrem, jakiego kiedykolwiek mieliśmy.
Lucjusz Malfoy zwierzył się Harry'emu z kilku rzeczy na temat Ministra podczas ich rozmów - ale to nigdy nie było jedną z nich.
Powiedział jednak, że minister uwielbiał pochwały, co wydawało się trafiać w sedno. Minister Knot wyprostował się dumnie i rzucił Harry'emu pełne aprobaty spojrzenie.
- Więc znasz Lucjusza, tak? Doskonale! - Rozejrzał się powoli po biurze Amelii, zanim ponownie skupił wzrok na Harrym. - Co cię tu dzisiaj sprowadza, Harry?
Harry uśmiechnął się nieśmiało i mocno ścisnął dłoń Susan, by przekazać szybką zmianę ich planu.
- Chciałem zobaczyć Ministerstwo, dowiedzieć się o nim czegoś więcej. - Powiedział spuszczając nieśmiało oczy. - A ponieważ ciocia Susan kieruje tym departamentem, powiedziała, że mi pokaże. Czy to nie niesamowite, że jest odpowiedzialna za tych wszystkich ludzi? - Zapytał niewinnie, patrząc na Ministra szeroko otwartymi oczami.
Minister Knot chwycił klapy swoich szat i wypiął znacząco klatkę piersiową.
Harry pomyślał, że wygląda jak kretyn.
- Cóż Harry, DPPC jest oczywiście bardzo imponujące, ale wiesz, jako Minister mam sporo ludzi, których również nadzoruję. - Mrugnął do Harry'ego, który wewnętrznie się uśmiechnął, mężczyzna zbyt łatwo złapał przynętę.
- Naprawdę? - Zapytał bez tchu. - Łał! Może pewnego dnia będę mógł zobaczyć twoje biuro. Założę się, że jest niesamowite! Pan Malfoy mówił, że jesteś genialny, masz tam dużo ciekawych rzeczy?
No dalej, pytaj, no dalej...
- Cóż... chcesz przyjść i zobaczyć?
Mam cię.
- Oh! Nie wiem. - Harry ponownie spojrzał na podłogę, zanim zerknął w górę przez grzywkę. - Jestem pewien, że ty i Madame Bones jesteście zbyt zajęci, by mnie oprowadzić. To już i tak było spełnienie marzeń.
Harry usłyszał ciche parsknięcie Susan, ale zignorował je, skupiając się na Knocie.
- Nonsens! - Knot zawołał. - Następny Lord Potter, co? Powinieneś zobaczyć wszystko, co jest do zobaczenia w naszym rządzie i spotkać się z właściwymi ludźmi!
Harry wyobrażał sobie, że ma zamiar ciągnąć Harry'ego za sobą jak jakiegoś cennego kucyka pokazowego.
- Amelio, nie masz nic przeciwko, prawda? Jeśli pożyczę twoich młodych podopiecznych?
Amelia spojrzała ostro na Harry'ego i Susan, kolejnym niesamowitym spojrzeniem profesora Snape'a, zdając się szukać w nich podstępu.
- Nie, proszę pana, nie ma sprawy. - Powiedziała, najwyraźniej zadowolona z tego, co znalazła. - Gdyby był pan tak uprzejmy i odesłał ich prosto tutaj, kiedy pan skończy?
- Oczywiście, oczywiście! - Knot miał zaborczy błysk w oczach, gdy ponownie spojrzał na Harry'ego.
Dasz radę, przekonywał sam siebie. Udawałeś już dużo milszego dla dużo gorszych ludzi.
Co było prawdą, ale nigdy nie planował używać swojego ciała jako karty przetargowej. Nie miał nic przeciwko spieniężeniu swojej sławy, by dostać to, czego chciał i potrzebował, ale jeśli Minister zrobi choć jeden ruch w jego stronę, Wielka Brytania będzie musiała przeprowadzić nowe wybory.
Harry pozwolił Ministrowi oprowadzić ich po ministerstwie, kiedy zmierzał do swojego biura. Zatrzymywał się, by porozmawiać z tak wieloma ludźmi, że Harry przestał zwracać uwagę na ich imiona. Harry mocno trzymał Susan za rękę, wykorzystując to jako wymówkę, by nie podawać jej nikomu innemu.
- I tutaj dzieje się prawdziwa magia! - oznajmił Knot, gestykulując dramatycznie w stronę swojego biura. - To prawdziwy Mahoń. - Powiedział z dumą, uderzając lekko pięścią w biurko. - Ładne, co?
Harry zgodził się głośno, doskonale odgrywając swoją rolę. Prywatnie myślał, że kiedy to będzie jego biuro, wybierze ciemniejszy schemat. Teraz było zbyt jasno.
Po tym, jak Harry pomyślał, że spędził wystarczająco dużo czasu na podlizywaniu się Ministrowi, który prawdopodobnie byłby dobrym kandydatem na sprzymierzeńca - według pana Malfoya, szturchnął Susan.
- Harry, chcesz iść na lunch? - Zapytała promiennie, przerywając Ministrowi opowiadanie kolejnej historii o jakiejś ważnej rodzinie, którą znał. - Wiem, gdzie w jadalni są naprawdę niesamowite desery!
Harry podniósł się na nogi i przeciągnął.
- Tak, to dobry pomysł, Madame Bones pewnie niedługo będzie chciała nas z powrotem.
Knot wyglądał na speszonego ich farsą.
- Oczywiście, że tak. Oboje powinniście pójść coś zjeść. Ufam, że potraficie sami znaleźć drogę powrotną do biura Amelii? - Na ich posłuszne skinienie głową mrugnął do nich pobłażliwie. - Powiedzcie skrzatom w jadalni, żeby dopisały wasz rachunek do mojego konta.
Harry zaśmiał się sztucznie i jeszcze raz podziękował mu za wycieczkę i wszystkie historie, którymi się podzielił.
- Oczywiście, kiedy tylko zechcesz! - Knot podniósł się i spojrzał pieszczotliwie na Harry'ego. - Jeśli kiedykolwiek będziesz czegoś potrzebował, śmiem twierdzić, że listy zaadresowane do Ministra mnie znajdą.
Harry obdarzył go uprzejmym uśmiechem i powstrzymał się od przewrócenia oczami. Pan Malfoy miał rację, Knot lubił być Ministrem i był kretynem.
- Chodź. - Wyszeptał do Susan, zarzucając szybko pelerynę na oboje, gdy tylko weszli do sali. - Nie chcę być zatrzymywany milion razy. - Powiedział w ramach wyjaśnienia. - Tak będzie szybciej.
Susan chwyciła go mocno za rękę i podążała za nim przez chwilę, gdy błądził zagubiony.
- Ja poprowadzę. - Parsknęła.
Harry zarumienił się słabo, ale podążył za Susan, która skręcała w tę i z powrotem, biegała po korytarzach i schodach.
- Tutaj jest. - Szepnęła, wskazując nieoznaczone drzwi.
Harry zdjął z nich pelerynę i grzecznie zapukał, zanim otworzył drzwi. Wszedł do czegoś, co wydawało się być zupełnie zwyczajnym, choć nieco większym niż oczekiwał, biurem.
- W czym mogę pomóc? - Zapytała znudzona blondwłosa czarownica, nawet nie podnosząc wzroku znad książki, którą czytała przy biurku.
Harry podniósł się na tyle, by wyglądać na wysokiego, zanim odpowiedział.
- Przyszedłem po przepowiednię, która mnie dotyczy.
Czarownica westchnęła dramatycznie, jakby Harry był największą niedogodnością na świecie, po czym podniosła wzrok i sapnęła.
- Och, ty jesteś Harry Potter!
Susan zachichotała za nim, podczas gdy Harry próbował obdarzyć ją uprzejmym uśmiechem, odgrywając rolę skromnego "Chłopca, Który Przeżył", ale martwił się, że wyszło to bardziej jak grymas.
- Tak, proszę pani. - Powiedział grzecznie. - I chciałbym otrzymać przepowiednię na mój temat, proszę.
Czarownica przyjrzała się uważnie jemu i Susan, po czym wykręciła ręce.
- Nie wiem... Zazwyczaj nie przyjmuję tu dzieci... Nie jestem pewna, jaka jest polityka dotycząca dzieci i przepowiedni...
Harry zerknął przez ramię na Susan, która wykrzywiła usta w najmniejszym grymasie. Spojrzał z powrotem na czarownicę i miał nadzieję, że rada profesora Snape'a zadziała tutaj tak, jak wcześniej na profesor McGonagall i Dumbledore'a.
Spuścił wzrok na podłogę i starał się brzmieć tak nieśmiało, jak tylko potrafił.
- Cóż, proszę pani, moja mama prawdopodobnie poszłaby ze mną, ale ona nie żyje, wiesz? Ale przepowiednia ma mi powiedzieć, dlaczego umarła. - Dla efektu lekko pociągnął nosem. - Po prostu nie wiem, dlaczego ktoś miałby skrzywdzić moich rodziców. - Mentalnie skrzyżował palce, wymyślając kłamstwo na poczekaniu. - I wiem, że jestem strasznie młody, ale Minister powiedział, że będziesz w stanie mi pomóc... - Zerknął na nią i rzucił jej smutne spojrzenie, próbując szczenięcego spojrzenia Susan. - Ale chyba poczekam, aż będę dorosły, skoro nigdy nie będę miał rodziców, którzy mogliby mi towarzyszyć.
Czarownica wpatrywała się w niego, a jej górna warga drżała przez chwilę, zanim sięgnęła do biurka z lekkim niuchnięciem.
- Nie ma potrzeby, biedactwo. Oczywiście, że musiałbyś przyjść sam... - Wymamrotała. - Kochanie, ukłuj się tą igłą. - Wyciągnęła do niego igłę. - Zaboli tylko przez chwilę. Krew ma spłynąć na ten pergamin, dobrze?
Harry wątpił, że małe ukłucie w palec zaboli, ale skinął głową i zrobił to, o co go poprosiła.
Kiedy oddał jej pergamin, dodając nieśmiały uśmiech dla efektu, czarownica uśmiechnęła się do niego.
- Wygląda na to, że jest jedna przepowiednia związana z twoją magią, panie Potter. Będziesz musiał pójść po nią ze mną, oczywiście nie mogę jej dotknąć.
Harry skinął głową, jakby miał jakiekolwiek pojęcie, o czym ona mówi.
- Oczywiście.
Poprowadziła go i Susan, która podążała za nim, przez kolejne drzwi w jej biurze i weszli do pokoju wypełnionego jedynie wysokimi półkami pokrytymi małymi, zakurzonymi, szklanymi kulami. Błyszczały matowo w świetle wydobywającym się z kolejnych świec ustawionych w odstępach wzdłuż półek.
Podążali za nią, gdy szła szybko wzdłuż rzędów błyszczących kul.
- Dziewięćdziesiąt pięć... dziewięćdziesiąt sześć... tutaj jest! - Ogłosiła. - Dziewięćdziesiąt siedem, Harry Potter! - Wskazała na jedną z małych szklanych kul, która jarzyła się matowym wewnętrznym światłem, choć była bardzo zakurzona i wyglądało na to, że nie była dotykana od wielu lat. Harry ostrożnie zbliżył się do niej i zobaczył, że pod kulą znajduje się mała tabliczka z napisem:
'SPT do APWBD
Czarny Pan i (?) Harry Potter'.
- Śmiało, kochanie, jesteś jedyną osobą, która może to chwycić. - Powiedziała mu ściszonym głosem.
Harry rzucił Susan szybkie spojrzenie i zobaczył, jak kiwa głową, więc zacisnął palce wokół zakurzonej powierzchni kuli. Spodziewał się, że będzie zimna, ale tak nie było. Wręcz przeciwnie, sprawiała wrażenie, jakby leżała na słońcu przez wiele godzin, jakby blask światła w środku ją ogrzewał. Spodziewając się, a nawet mając nadzieję, że wydarzy się coś dramatycznego, podniósł szklaną kulę z półki i spojrzał na nią.
Nic się nie wydarzyło. Susan przysunęła się bliżej Harry'ego, wpatrując się w kulę, gdy ten otrzepywał ją z kurzu.
- Udało nam się. - Szepnęła zaciekle.
- Jak mogę ją usłyszeć? - Zapytał czarownicę.
- Jeśli chcesz posłuchać jej więcej niż raz, powinieneś umieścić ją w myślodsiewni. - Poinstruowała wiedźma, prowadząc go z powrotem przez ogromne pomieszczenie. - Ale jeśli chcesz usłyszeć ją tylko raz, najlepszym rozwiązaniem będzie jej rozbicie. Ale potem już nigdy jej nie usłyszysz.
Harry trzymał mocno małą kulę, gdy on i Susan wracali na drugi poziom, gdzie znajdowała się jej ciotka. Nie mógł uwierzyć, jakie to było łatwe. Teraz będzie mógł usłyszeć wszystko i być może zacząć zastanawiać się, co tak naprawdę wydarzyło się w noc, kiedy Voldemort zabił jego rodziców.
Naprawdę miał nadzieję, że profesor Snape miał myślodsiewnię, której pozwoli mu użyć po powrocie do Hogwartu.
Miał też nadzieję, że w ministerialnej jadłodajni jest z czego wybierać, bo Susan i on zamierzali właśnie konkretnie podnieść rachunek Ministra.
***
Kiedy Susan powiedziała jej o swoim nowym przyjacielu, Harrym Potterze, Amelia była zadowolona z ich przyjaźni. Lily Evans była dla niej wspaniałą przyjaciółką w szkole i chociaż James Potter był kompletnym palantem, na ich ślubie Amelia mogła zobaczyć, że kochał ją głęboko i zawsze będzie cenił swoją rodzinę. Fakt, że zginął, próbując chronić swoją ukochaną żonę i syna, było prawdopodobnie dla niego powodem do dumy, gdziekolwiek spoczywają ich dusze.
Ale potem... potem Susan napisała, że martwi się o Harry'ego.
"Nienawidzi być dotykany, ciociu", "Inne dzieci są dla niego okropne albo się go boją", "Nie sądzę, żeby dużo spał i nie chce jeść", "Myślę, że przyzwyczaił się do nienawiści", "Harry wdał się w kolejną bójkę", "Nie możesz mu pomóc, tak jak pomogłaś innym dzieciom?".
Amelia czytała listy i nie podobał jej się obraz, jaki malowała Susan. Wielokrotnie próbowała skontaktować się z Albusem, by porozmawiać z nim o Harrym, ale za każdym razem spotykała się z oporem. Prawie wierzyła, że wiedział, o czym chciała z nim porozmawiać i celowo jej unikał.
Co było absurdalne, prawda? Lily i James zginęli wykonując rozkazy Albusa. Z pewnością nie było osoby, która troszczyłaby się o to dziecko bardziej niż on? Prawie dała sobie to wmówić, dopóki Severus Snape nie pojawił się w jej gabinecie.
- 'Gdyby to wypadło mi z kieszeni, a ty byś to przeczytała, nie popełniłbym żadnego czynu, które dziecko mogłoby uznać za zdradę.' - powiedział, wręczając jej pergamin. Amelia przeczytała go jeszcze tamtej nocy, a potem spędziła ponad kilka godzin w ministerstwie, desperacko szukając informacji na temat Harry'ego Jamesa Pottera w szafkach z aktami Departamentu Bezpieczeństwa Dzieci. Nie było ani skrawka dowodu na to, że Harry był kiedykolwiek otwartą sprawą w ich departamencie.
Amelia przypomniała sobie coś jeszcze, co powiedział Severus.
- 'Są tacy, którzy byliby niezwykle zainteresowani jego miejscem pobytu. Jednak to właśnie przed nimi dziecko musiałoby być chronione.'
Analizując brak dokumentów dotyczących osieroconego Harry'ego Pottera, Amelia zastanawiała się, czy Albus Dumbledore był jedną z osób, przed którymi Harry potrzebował ochrony.
Potem bardzo ostrożnie zignorowała tę myśl i skupiła się na tym, by nigdy więcej o tym nie myśleć. Jej umysł był rażąco otwarty, musiał być ze względu na jej pozycję w Wizengamocie, a w tym samym parlamencie znajdował się bardzo potężny Legilimenta.
Zamiast tego martwiła się związkiem Susan z nim. Harry miał wiele bardzo specyficznych urazów w swojej historii medycznej, które sprawiały, że Amelia martwiła się, że będzie zbyt... zahartowany? straumatyzowany? może nawet oszalały?... by zaprzyjaźnić się z jej siostrzenicą.
Ale powiedziała Severusowi, że przyjmie go na dwa tygodnie w czasie wakacji. Amelia Bones była czarownicą dotrzymującą słowa.
Potem spotkała wspomnianego chłopca i jej serce pękło w pół. Harry Potter był kruchym dzieckiem wielkości może dziewięciolatka, ale zachowywał się tak, jakby już walczył na wojnach. Kiedy ją zobaczył, miał nieufne spojrzenie, jakby wierzył, że w każdej chwili może go zaatakować. Stał zawsze plecami do ściany. Identyfikował każde wyjście w każdym pomieszczeniu, zanim wszedł do środka. Przez cały czas trzymał się poza zasięgiem ramion Amelii. Wzdrygał się, gdy Susan poruszała się zbyt gwałtownie i sztywniał, gdy go dotykała.
Pomimo swojej postawy był również łagodny i niezawodnie uprzejmy. Zastanawiała się, czy był uprzejmy, ponieważ był to właściwy sposób zachowania, czy też obawiał się reperkusji za brak szacunku dla dorosłych.
- Jesteś bardzo podobny do swojego ojca. - Powiedziała mu pieszczotliwie pierwszego popołudnia. - Chociaż masz oczy Lily.
Oczywiście ani Lily, ani James Potter nigdy nie mieli postrzępionej blizny ciągnącej się wzdłuż twarzy. Widziała wiele srebrnych blizn na rękach i nadgarstkach Harry'ego, które mówiły o całym życiu walki. James nie dożył nawet drugiego roku życia Harry'ego, ale blizny chłopca mówiły o krótkim życiu wypełnionym trzykrotnie większym bólem niż James kiedykolwiek doświadczył.
- Profesor Snape powiedział mi, że mogę pełnić rolę "miniaturowego Jamesa Pottera", ale nie sądzę, by miał na myśli komplement. - Harry powiedział z uśmiechem.
Amelia roześmiała się, przypominając sobie spór Severusa z Jamesem w szkole.
- Ci dwoje wynieśli rywalizację Slytherinu i Gryffindoru na nowe wyżyny, nie sądzisz?
- To takie głupie. - Powiedziała Susan. - Mamy dobrego przyjaciela, Neville'a, a on jest w Gryffindorze, prawda Harry?
Amelia wiedziała, że Neville Longbottom formalnie sprzymierzył się z Harrym Potterem - całe Ministerstwo prawdopodobnie wiedziało o tym tak samo, jak chwaliła się Augusta. Była zaskoczona, że Augusta mu na to pozwoliła. Odrzuciłaby formalny sojusz polityczny w tak młodym wieku, ale... ale Harry Potter prawdopodobnie potrzebował sojuszników. I była pewna, że Neville Longbottom wyrośnie na tak silnego jak jego ojciec i tak miłego jak jego matka.
- Myślę, że głupotą jest przyjaźnić się z ludźmi lub nienawidzić ich tylko ze względu na to, w jakim są domu. - Harry oświadczył stanowczo. - Susan byłaby moją najlepszą przyjaciółką, nawet gdyby była w Gryffindorze.
Ta zaciekła lojalność przypomniała jej niestety o pewności Jamesa co do jego przyjaciół. Jednego martwego, jednego zaginionego i jednego, który nigdy nie zasługiwał na miłość czy lojalność Jamesa Pottera.
Miała nadzieję, że wszyscy w ich "grupie", jak nazywała ją Susan, zasługiwali na taką wiarę.
Rozbawiło ją zainteresowanie Harry'ego DPPC. Nie sądziła, że wyobrażała sobie, jak napiął oczy, gdy został przedstawiony Kingsleyowi Shackleboltowi. Kingsley z pewnością zauważył, jak Harry odsunął się od niego i prawdopodobnie będzie chciał odpowiedzi na pytanie, dlaczego Bohater Wielkiej Brytanii wydawał się gotowy do ucieczki lub walki podczas zwykłej rozmowy.
Z pewnością nie wyobrażała sobie sposobu, w jaki Harry patrzył pogardliwie na innych członków jej wydziału, którzy potykali się o własne nogi, by mu się przedstawić. Prawie się wtedy roześmiała. Nigdy nie wyobrażała sobie, że twarz, która fizycznie tak bardzo przypominała Jamesa Pottera, może mieć wyraz Severusa Snape'a.
Ale - Harry Potter nie lubił stróżów prawa, to było oczywiste. Wyobrażała sobie, że James byłby tym rozczarowany. Sam szkolił się na Czarodzieja Uderzeniowego, zanim został zmuszony do ukrycia.
Harry wydawał się jednak zadowolony ze spotkania z Ministrem Knotem. Nie codziennie Minister Magii oprowadza dziecko po swoich biurach. Harry i Susan wrócili z biura Knota z błyszczącymi oczami i wyglądali na bardzo zadowolonych z siebie.
Zastanawiała się, czy Harry miał aspiracje polityczne. Wiedziała, że nawiązał przyjaźń z synami Lucjusza Malfoya i Contessy Zabini z Włoch. Być może ich rodziny wpłynęły na ideały Harry'ego.
Pewnego wieczoru w końcu nadarzyła się okazja, by zapytać o to Harry'ego. Susan była w swoim pokoju, pracując nad letnim zadaniem dla Filiusa, a Harry grzebał w ich biblioteczce.
- Myślałeś dużo o tym, co chcesz robić po szkole? - zapytała neutralnie, gdy weszła do salonu.
Harry zesztywniał lekko i odwrócił się tak, że stał plecami do regału.
- M-może praca w Ministerstwie. - Powiedział cicho, zerkając szybko za nią w stronę pustych drzwi.
- Ale nie w DPPC, prawda?
Harry podniósł na nią wzrok, a jego policzki oblał słaby rumieniec.
Wyglądał niesamowicie jak Lily w tym momencie.
- Po prostu myślę, że może mógłbym zrobić większą różnicę gdzie indziej. - Wymamrotał.
- Hmm. - Przytaknęła mu w zamyśleniu. - A jakiego rodzaju różnice mógłbyś wprowadzić?
Harry wzruszył ramionami, ale w jego oczach pojawił się błysk, który przypomniał jej oczy Jamesa, kiedy wygłaszał tyradę na temat Transfiguracji.
- Najpierw pozbyłbym się pomysłu, że czystość krwi ma znaczenie. I pozwoliłbym Goblinom, Elfom, Wilkołakom i innym magicznym istotom mieć głos w Wizengamocie. Głupotą jest ich nie uwzględniać.
Amelia uśmiechnęła się, Harry miał bardzo idealistyczne poglądy na przyszłość Brytyjskiego Świata Czarodziei.
- I ustanowiłbym sposób na wcześniejsze znalezienie mugolaków i przeniesienie ich do naszego świata, jeszcze zanim skończą 11 lat.
To zaskoczyło Amelię.
- Dlaczego? - Zapytała z zaskoczeniem.
Harry odwrócił wzrok od jej oczu, wpatrując się w swoje dłonie, zaciśnięte w pięści.
- Mugole są niebezpieczni, co?
- Są? - Zapytała łagodnie, ponownie myśląc o jego rozległych obrażeniach. Severus nie powiedział, że Harry wychował się w mugolskim świecie, tylko że miał niezadowalające życie domowe, od którego potrzebował schronienia na lato.
Ale skan diagnostyczny mówił sam za siebie. A Harry nie miał żadnych żyjących magicznych krewnych. Pozostawali więc mugole.
Przeklęci mugole, niech lepiej Amelia nigdy ich nie znajdzie. Znała bowiem kilku członków DPPC, którzy bez wahania zemściliby się za syna Jamesa Pottera. Niezależnie od statusu Harry'ego jako Chłopca, Który Przeżył, James był jednym z nich, co czyniło Harry'ego jednym z nich. I nikt w jej wydziale nie znosił dobrze, gdy ktoś z ich oddziału był w jakikolwiek sposób krzywdzony.
- Tak, są. - Harry powiedział stanowczo, odpowiadając na jej poprzednie pytanie. - A dzieci, które są magiczne, nie powinny przebywać w ich pobliżu.
- A jeśli chcą? Co, jeśli nie chcą opuszczać swoich rodzin?
- Dlaczego nie miałyby chcieć przyjechać do miejsca, do którego należą? Gdzie są wyjątkowe? - Zapytał ją.
Amelia tak naprawdę nie miała dla niego odpowiedzi. Mugole potrafili być niebezpieczni. Klauzula Tajności istniała po to, by chronić Czarodziei przed odkryciem. Wątpiła jednak, czy zdoła wyjaśnić Harry'emu, w jaki sposób dzieci przywiązują się do swoich rodzin.
- Masz wiele pomysłów. - Powiedziała dyplomatycznie.
Harry ponownie wzruszył ramionami, pomyślała, że to może być jego preferowany gest w rozmowach.
- Po prostu uważam, że pewne rzeczy powinny się zmienić.
Pomimo dojrzałości Harry'ego Amelia uważała, że powinien mieć jakieś normalne wspomnienia z dzieciństwa. Gdyby umarła z siostrą i jej mężem, a Lily i James przygarnęliby Susan, wiedziała, że zrobiliby to samo.
- Co byście powiedzieli na jednodniową wycieczkę? - Zapytała pewnego ranka, piątego dnia pobytu Harry'ego u nich.
- Dokąd? - Susan zapytała z niecierpliwym uśmiechem.
Harry spojrzał na nią lekko zwężonymi zielonymi oczami, po czym pokiwał głową.
- W Londynie jest mugolski jarmark, na który moglibyśmy się wybrać. Powinno być jedzenie, gry i przejażdżki. Możemy świstoklikiem dostać się do Londyńskiego Obszaru Zbiórek Czarodziei, a potem pójść pieszo na jarmark?
- Mogę założyć moje mugolskie ubrania? - Zapytała Susan, podskakując na siedzeniu.
- Oczywiście. - Roześmiała się. - Stanowilibyśmy dziwną grupę w naszych szatach. - Spojrzała na Harry'ego i zauważyła jego napięte mięśnie - wyglądał na gotowego do ucieczki w każdej chwili.
- Harry? - Powiedziała cicho. - Chcesz iść? Możemy zrobić coś innego, jeśli nie.
Harry szybko podniósł głowę i rzucił jej nieprzekonujący uśmiech. - Tak, brzmi czadowo.
- Masz mugolskie ubrania, które mógłbyś założyć? - Przeważnie widywała go tylko w czarodziejskich szatach.
Harry skinął głową.
- Tak. Profesor Snape zabrał mnie na zakupy, co? Kupiliśmy wiele ubrań i niektóre z nich wciąż pasują.
Amelia była niezmiernie wdzięczna, że Harry znalazł... mentora? przyjaciela? figurę ojca?... w Severusie Snape.
Severus był dobrym człowiekiem. Honorowym i odważnym mężczyzną, który przestrzegał ścisłego kodeksu etycznego. Nawet jeśli był to jego osobisty kodeks, którego przestrzegał.
- Doskonale. - Klasnęła w dłonie. - W takim razie pójdziemy po lunchu.
Harry wydawał się bardziej zdenerwowany niż zwykle, ale zignorowała to. Prawdopodobnie nigdy nie był na jarmarku i nie był pewien, czego się spodziewać.
- Wow! - Susan pisnęła, gdy wieczorem dotarli na miejsce. - Ale czad!
Amelia zaśmiała się z jej entuzjazmu i łatwości, z jaką podchwyciła slang Harry'ego.
Harry stał z lekko drżącymi rękami, wpatrując się podejrzliwie w tłumy mugoli tłoczących się w okolicy. Amelia zastanowiła się przez chwilę i podjęła impulsywną decyzję. Odciągnęła dwójkę dzieci na bok i przykucnęła na ich poziom.
- Chcecie zobaczyć fajne zaklęcie? - Zapytała, jej oczy błyszczały psotnie.
Susan pokiwała ochoczo głową, a Harry przeniósł wzrok na jej różdżkę, po czym spojrzał jej w oczy.
- Jakie zaklęcie? - Zapytał.
Pochyliła się bliżej, by mogli usłyszeć jej szept.
- Możemy sprawić, że mugole nawet nas nie zauważą. Nie będą mogli nas potrącić ani nic.
Oczy Harry'ego rozszerzyły się odrobinę i dostrzegła w nich błysk zainteresowania.
- Naprawdę? - Odetchnął. - Nie mogliby nas dotknąć?
Amelia potrząsnęła głową, wciąż się uśmiechając, mimo że serce ją bolało, gdy poprawnie zidentyfikowała sedno obecnego strachu chłopca.
- Mogę zrobić to najpierw Susan, żebyś mógł zobaczyć, jak działa.
Na jego akceptujące skinienie głową szybko nałożyła na siostrzenicę urok ignorujący i przekierowujący.
- Obserwuj. - Mruknęła do Harry'ego. Nie spuszczali wzroku z Susan, gdy biegła przez tłum mugoli. Ani jedna osoba nie wydawała się zauważać ognistej głowy tańczącej w tłumie, ani sposobu, w jaki lekko się przesuwali, aby upewnić się, że nie będą bliżej niż 20 cm od niej.
Susan roześmiała się w środku tłumu.
- Chodź Harry! To jest niesamowite!
Harry spojrzał na Amelię.
- Jak zamówimy jedzenie albo wejdziemy na przejażdżki?
Amelia szepnęła mu do ucha.
- Potrafisz dochować tajemnicy? - Harry szybko skinął głową.
- Za pomocą czarów. - Mrugnęła.
Oczy Harry'ego przybrały wyraz, który nazwałaby niemal szacunkiem. Powinna była wiedzieć, że najlepszym sposobem na zdobycie szacunku syna Jamesa Pottera będzie naginanie zasad niemal do granic możliwości.
- Czad, nauczysz mnie tych zaklęć?
Zgodziła się i wyjaśniła, co robi, nakładając je na niego, a potem na siebie.
- Chodźmy!
Amelia poczuła ukłucie na swoim sumieniu, gdy dezorientowała i czarowała Mugoli, by wpuszczali ich na przejażdżki i sprzedawali im jedzenie, ale wtedy zobaczyła Harry'ego. Harry nigdy wcześniej nie wyglądał na swój wiek ani bardziej jak Lily. Jego oczy błyszczały z podekscytowania, gdy jedli tłuste przekąski i grali w gry. Śmiał się i głośno krzyczał z Susan na kolejce górskiej, a ona pomyślała o każdym innym jego śmiechu, który słyszała do tej pory i zdała sobie sprawę, że był to pierwszy, który brzmiał naprawdę radośnie.
Niech będą przeklęte prawa, było warto.
Przez resztę lata Amelia poświęciła się dostarczaniu Harry'emu jak największej ilości wspomnień z dzieciństwa. Zabrała dzieci do parku wodnego, gdzie Harry odmówił pływania bez koszulki. Zabrała je również do parków na lody, a Harry pomógł jej nauczyć Susan wspinać się na drzewa.
Harry był podejrzanie biegły w tej umiejętności.
Odwiedzili również centra handlowe, a Susan błagała ją o wizytę w mugolskim kinie, więc też to zrobili. Pokazała Harry'emu plażę, na której pobrali się jego rodzice i nauczyła ich budować zamki z piasku.
Widziała, że Harry wszędzie nosił ze sobą aparat, dokumentując każde wydarzenie, którego doświadczyli. Uśmiechnęła się, gdy zobaczyła Susan uśmiechającą się do zdjęć obok jego twarzy i często bawiła się w fotografa dla nich obojga.
Pod koniec dwóch tygodni dzieci wydawały się bardziej radosne, zrelaksowane i dziecinne niż na początku.
Pomachała im na pożegnanie, gdy pociąg Hogwartu zabierał ich z powrotem do szkoły i czuła się z siebie zadowolona. Tuż przed wejściem do pociągu Harry drgnął, a potem zaskoczył ją, szybko obejmując ją jednym z ramion w czymś, co można by niemal nazwać uściskiem.
Pomyślała, że mogłaby zadzwonić do Severusa i dać mu znać, jak poszło. Dowie się też, czy Harry wróci do niej następnego lata.
Był trochę nieokrzesany, ale ogólnie był dobrym chłopcem.