
Sherlock, drobiazgi
Plotki
Na Baker Street każdy miał do opowiedzenia jakąś historię o tym szalonym słynnym detektywie.
Jak to, strzelając z nudów w swoim pokoju, trafił w okno sąsiadki z naprzeciwka, a potem jeszcze próbował jej wmawiać, że szybę stłukł dzieciak sąsiadów. Piłką. Sąsiadka zauważyła, że współczesne dzieci grają raczej w którąś wersję FIFY niż kopią realne futbolówki w realne okna.
Kiedy Sherlock „wrócił z martwych” owa sąsiadka – pani Coons – kupiła mu Xboksa. Z Kinectem. Żeby mógł się wyżyć nie tylko intelektualnie, ale też fizycznie. Holmes spędzał odtąd, ku rozbawieniu Watsona, całe godziny na wymachiwaniu kontrolerem i szukaniu bugów i glitchy (Tak się nazywają błędy w programie, tak, John, domyśliłem się, że nie wiesz... jak to, wiedziałeś? Twoja siostra uwielbia gry video? Jak to – myślałeś, że dawno to wydedukowałem? Zaraz na początku? Z tego telefonu? Jak to... co masz na myśli przez „o, zawiesiłem Sherlocka, błąd w Matriksie” – nie, ani się waż mnie nagrywać i przesyłać Gregowi!).
Z kolei sąsiad z kamienicy po lewej z pewnością mógłby napisać nie opowiadanie, a epopeję o poszukiwaniu straconego dźwięku ciszy. O walce z rzępoleniem na skrzypcach, walce, w której bohatersko poległy zastępy poduszek, domowej roboty zatyczek do uszu oraz ziółek na sen.
Po skardze na policji do drzwi pana Millera zastukała jakaś Ważna a Tajemnicza Persona. Nie przedstawiła się – ważnością i tak biło od niej na mile – zostawiła za to świetne, drogie słuchawki, prawdziwe marzenie melomana. Żaden dźwięk nie wydostawał się na zewnątrz. Żaden dźwięk nie przedostał się z zewnątrz („Basy brzmią świetnie”, oznajmiła Tajemnicza Persona, „doskonale będzie się panu komponowało te dubstepowe kawałki”; i zniknęła, a sąsiad zadrżał, bo nikomu dotąd nie mówił o swoim artystycznym hobby, a próbki talentu w sieci umieszczał pod wymyślnym pseudonimem).
Sąsiad rychło przekonał się, że przy absolutnym braku dźwięków z otoczenia – w tym tego strasznego wizgu skrzypiec – wcale nie jest prosto zasnąć. Właściwie, zasnąć jest bardzo trudno. Słuchawki odłożyć było prosto, gorzej, że Sherlock mógł w każdej chwili wyjechać i przestać dawać nocne koncerty. Mężczyzna nagrał więc któryś z wyjątkowo jazgotliwych popisów i odtąd puszczał go sobie, gdy Holmes gdzieś wybywał.
Ale nie po jego „śmierci”. Do zwyczaju pan Miller wrócił dopiero, gdy gazety tryumfalnie odtrąbiły Wielki Powrót Słynnego Detektywa.
— Sherlock — mruknął Miller z uśmiechem, gazet kupił dziesięć, a wieczorem, włączywszy sobie rzępolenie Holmesa, zasnął przy nim pogodny jak dziecko.
Panna Swarska każdemu opowiadała zaś o swoim zaskoczeniu, kiedy Holmes, sam z siebie, zaproponował jej pomóc w całkowitej zmianie wystroju mieszkania, wyrzucaniu mebli, malowaniu ścian, skuwaniu kafelek – ot, takich przyjemnościach remontu.
— Okazało się — kończyła zawsze ze śmiechem — że podejrzewał mnie o bycie kurierem czy dystrybutorem w siatce narkotykowej. Albo przynajmniej kochanką któregoś z szefów mafii. Nie, nie mam pojęcia, dlaczego. Te jego dedukcje brzmiały wyjątkowo mętnie. Myślę, że po prostu za dużo się kryminałów naoglądał i sobie wbił do głowy, że szemranym typem zawsze musi być bohaterem o słowiańskim nazwisku. Gdy się przekonał, że nie mam nic wspólnego z żadnymi przestępcami, a te regularnie przychodzące paczki są po prostu z krajowym jedzeniem, przecież tego brytyjskiego się jeść nie da, to się prawie obraził. I już chciał mnie zostawić z tym bałaganem, ale że zawsze pamiętam, żeby zostawić kilka ciasteczek mojej mamy pani Hudson, jego gospodyni, to ledwie wrócił do domu, już go zagnała z powrotem do mnie, że nie ma tak, pacta sunt servanda, dżentelmen słów na wiatr nie rzuca i tak dalej.
Tak, tak, na Baker Street każdy miał do opowiedzenia jakąś historię o tym szalonym nicponiu Sherlocku.
Altruizm i medycyna
— Sherlocku, mam do ciebie prośbę. Trochę nietypową. Ale wierzę, że nasza przyjaźń sprawi, iż zniesiesz ją bez histerii. A może nawet się zgodzisz.
Pani Hudson zamarła pod drzwiami, słysząc rzeczywiście nietypowo niepewny głos Watsona. Czyżby nawet brzmiał w nim odcień wstydu? Czyżby nadszedł ten dzień, gdy biedny, kochany doktor przestanie się krygować i wyzna Sherlockowi swoje uczucia, prosząc o wzajemność? Tak bardzo na to liczyła! Przecież od samego początku kibicowała tej parze, doskonale wiedząc – co lata doświadczenia, to lata doświadczenia – że zaprzeczenia chłopców są tylko, typowym dla tak zamkniętych, nienawykłych do uczuć natur, wyparciem. Chowali się w te zaprzeczenia jak mięciutkie, delikatne ślimaki w skorupkę...
Wzruszona, mocniej ścisnęła tacę z popołudniową herbatą – żeby zastawa nie zadźwięczała – i ostrożnie podeszła do drzwi. Może to trochę wścibskie z jej strony, ale chciała, koniecznie chciała usłyszeć to sama, nie z relacji jej chłopców.
— Mógłbym pożyczyć twoją czaszkę na kilka miesięcy? Córka znajomego studiuje medycynę i potrzebuje... eeee... okazu, żeby się na nim uczyć. Normalnie poszłaby do grabarzy, ja sam tak chodziłem, ale pomyślałem, że skoro ty masz już jedną i właściwie do niczego ci niepotrzebna, to moglibyśmy dziewczynie ułatwić – obiecała, że jej nie pomaże markerami i będzie trzymać z dala od młodszego rodzeństwa!