
Remedium
— I jeszcze dwie butelki wódki poproszę.
Linda – kasjerka, całkiem ładna, wychudzona blondynka – obrzuciła Remusa spojrzeniem zawieszonym gdzieś między „współczującym” a „wtajemniczonym”. „Wtajemniczonym” w sensie „znam twoją tajemnicę i będę trzymać gębę na kłódkę”.
Nic dziwnego. Mieszkał w tej dzielnicy od ładnych paru lat. I co miesiąc przychodził taki dzień, gdy w sklepie na rogu zamiast produktów spożywczych kupował kilka butelek najmocniejszego alkoholu.
Wymamrotał podziękowanie, życzenia dobrej nocy, zapłacił. Wolał sobie nie wyobrażać, jak sprzedawczyni tłumaczy sobie ten jego zwyczaj. Miał tylko nadzieję, że jakoś romantycznie. Złamanym sercem. Tragiczną rocznicą. Wrażliwą naturą.
Albo lepiej nie, przeszło mu przez głowę, gdy przekręcał klucz w zamku, sprawdzał drzwi i okna, lepiej nie, nie chcesz przecież, żeby zmarnowała sobie życie, wzdychając do wyobrażenia o zbłąkanej, słodkiej duszy, takiej akurat do zaopiekowania się. Lepiej, żeby skupiła się na kimś... normalnym. Bezpiecznym. Z jej świata.
Może lepiej będzie przestać tam przychodzić, zacząć korzystać z anonimowości supermarketów. To nie byłoby przyjemne – zdążył się przyzwyczaić, polubić, kontakt z Lindą czynił go ciut mniej samotnym. Ale cóż, obowiązki nie stają się opcjonalne tylko dlatego, że są bolesne. A Remus miał obowiązek chronić innych przed sobą. Lindę też. Lindę zwłaszcza.
Sam nie do końca wiedział, co podsunęło mu przeczucie, że kobieta jest nim jakoś zainteresowana. Zapach? Mowa ciała? Intonacja? Nauczył się już jednak swoim przeczuciom w tym względzie ufać.
— Zwierzęcy magnetyzm — rzucił na głos ochryple, nim upił pierwszy łyk z plastikowej butelki; zawsze przelewał do nich alkohol, nie chciał się poranić szkłem.
Alkohol zapiekł w przełyku, opadł ciężko na dno żołądka. Cały organizm aż się wzdrygnął. Pewnie, Lupin od ponad doby nic nie jadł. Ciało słusznie alarmowało, że nie jest w kondycji na przyjmowanie czterdziestu promili.
Trudno. W drodze do zabezpieczonej piwniczki Remus wypił jeszcze kilka łyków – ostrożnych, nie chciał zwrócić – i zwalczył skurcze żołądka. Zwalczył też ból głowy oraz mdłości, pojawiające się obecnie już na sam widok butelki wódki. Organizm wiedział, że to trucizna, pamiętał, ostrzegał.
Organizm był wszakże zdradziecki. Splugawiony.
— Sameś sobie zasłużył — oznajmił Lupin, siadając na podłodze piwnicy. Uniósł butelkę. Zacisnął zęby. To będzie długi, wyczerpujący wieczór.
Ale lepsze niż łańcuch. Albo pobudka poranionym, w podartym ubraniu, z panicznym pytaniem „czy drzwi wytrzymały, czy nikt nie zauważył, nie usłyszał, czy wszystko jest w porządku?” tłukącym się po głowie.
Wilkołaki, jak wszystkie zwierzęta, nie miały specjalnej odporności na alkohol. Spite – spały snem kamiennym. Dzięki czarodziejskim mocom wódy Remus budził się skacowany, prawda, czasem we własnych wymiocinach, którymi tylko cudem się dotąd nie zadławił, prawda, ale przynajmniej pewien, że poprzedniej nocy, choćby chciał, nie zdołałby skrzywdzić nikogo. Nawet siebie.