
Nauczka
Superman nie używa przemocy. Clark Kent też nie – to ważne, wie, zawsze wiedział. Łagodny głos matki, stanowczy ojca. Wskazówki. Rady. Polecenia. Wszystko to mógł i może odtworzyć w głowie, kiedy tylko zamyka oczy, kiedy się skupi, kiedy potrzebuje pomocy w utrzymaniu nerwów na wodzy.
Jest coś jeszcze. Coś ukryte tak głęboko, że nigdy nie przebijające się do świadomości. Pies, pierwszy pies Kentów, wielkie, spokojne, przyjazne stworzenie. Całe białe. Łatwo się brudziło, trzeba było pilnować. I kiedyś mały Clark nie dopilnował, psiak wpadł po uszu w błoto, niedobry, nieposłuszny.
I mały Clark, całkiem niechcący, skręcił zwierzakowi kark. A potem próbował przywrócić do życia w durnej dziecinnej wierze, że śmierć nie jest serio. A potem zapomniał, w czym wydanie pomogli mu rodzice – ale zapomniałby tak czy siak, szok zbyt duży, poczucie winy zbyt ciężkie. Nie na dziecięce barki.
Na barki dorosłego najwyraźniej też nie, bo podświadomość nigdy, choćby w snach, nie wypuściła wspomnienia. Lecz Superman nie zabijał, unikał przemocy, miał to wbite głęboko w neurony i nie mógł zmienić zdania, sam nie wiedział, dlaczego, mnożył teorie, gubił tropy, powoływał się na ojca.
Pies leżał pogrzebany w gospodarstwie, bez żadnego znaku. Nim z Clarka wyrósł Superman, ze zwierzaka zostały tylko idealnie wyczyszczone kości.