
Pierwsze wrażenie
Greg nie poznał Mycrofta w dniu, gdy Sherlock się zgłosił z propozycją współpracy. Nie, wtedy poznał starszego Holmesa komendant główny, który dał inspektorowi do zrozumienia, że tego cywila na miejsce zbrodni puszczać można.
Nie poznał Mycrofta po pierwszej poważnej rozwiązanej sprawie, po pierwszym drastycznym pogwałceniu przez Sherlocka przepisów, po pierwszym fałszerstwie, kradzieży, pierwszych znalezionych narkotykach, po pierwszej wielkiej scysji z zespołem.
Nie, uosobienie rządu brytyjskiego majestatycznie wpłynęło do jego życia po tym, jak w odruchu współczucia nakrył pochłoniętego dedukcją detektywa płaszczem (własnym, bo przecież Sherlock swój gdzieś posiał) i wcisnął mu w dłoń kubek z kawą, a „konsultant" odburknął „dzięki".
Wpłynąwszy, figuratywny rząd brytyjski oznajmił spokojnie:
— Jest pan dobrym człowiekiem, panie inspektorze. Proszę, niech pan się nie da wciągnąć Sherlockowi w jego szaleństwa. To byłoby nieroztropne, absorbujące, przykre, bo dla niego jest pan tylko... przypadkową osobą, z którą chwilowo, dla własnej rozrywki, jest powiązany. Praca się mu znudzi, rzuci ją, a o panu nawet nie pomyśli. Proszę się nie dać zwariować i robić swoje, po prostu, a z Sherlockiem utrzymywać rozsądne stosunki służbowe. Dla niego też tak będzie lepiej — zakończył kategorycznie.
W Gregu najwyraźniej odezwały się jego środkowoeuropejskie korzenie (mamusia była Węgierką), bo z czystej przekory pomyślał sobie „a figę".