Jak zaakceptować znajomych syna

Harry Potter - J. K. Rowling
Gen
G
Jak zaakceptować znajomych syna
author
Summary
Mamy rok 2018. Harry jest już szczęśliwym 38-latkiem, posiadającym piękną żonę i trójkę wspaniałych dzieci. Jednak jak to w jego życiu bywa, taka sielanka nie może trwać zbyt długo. By było jeszcze ciekawiej, Harry ląduje w roku 1976. Musi stawić czoła Huncwotom, przyszłym Śmerciożercom, Severus'owi Snape'owi, a to wszystko w wątłym ciele 15-latka. Aha. Czy wspominałam, że wraz z nim trafia tam Draco Malfoy?
All Chapters Forward

Chapter 53

Nadeszła przerwa Wielkanocna i cały Hogwart był ździebka przewrażliwiony. Odkąd na ten rok do szkoły przywitali dwaj przybysze z przyszłości, nie było w niej nudnej chwili. A już na pewno nie podczas jakichkolwiek świąt, od Bożego Narodzenia zaczynając na Światowym Dniu Pieczenia kończąc. Chociaż dwudziesty czwarty grudnia - pomijając incydent z pociągiem - przebiegł w miarę spokojnie, nie obyło się bez drobnych żartów tu i tam, mimo nieobecności Buntowników. Niektórzy spiskowcy szeptali o naśladowcach, ale wizja większej ilości żartownisiów była zbyt przerażająca, więc ostatecznie wszystkie psikusy zostały przypisane nietypowej grupie Ślizgońsko-Gryfońskiej. 

(Prawdziwi sprawcy, rozczarowani brakiem rozgłosu, zrezygnowali z rozkręcenia własnego biznesu komediowego, w zamian zakładając organizację zgoła odmienną. Później będą znani jako Kapusie, ale, hej. Zła sława to ciągle sława.)

Hogwart w większości stara się zapomnieć o wydarzeniach w Walentynki.

Dla własnego zdrowia psychicznego.

---

Zaczęło się niewinnie.

Gdy uczniowie zebrali się na śniadanie w Wielkiej Sali czternastego lutego, wszystko na pierwszy rzut oka wydawało się w porządku. Pomieszczenie, jak co roku, udekorowane było w kolorze czerwonym i różowym, a do każdej powierzchni zostały przymocowane serca i kwiaty.

Pierwszym znakiem, że jednak nie wszystko jest tak spokojne, na jakie się wydaje, była rażąco różowa broda dyrektora i jego czerwone szaty w różnokolorowe serca. Uczniowie jednak zlekceważyli to ostrzeżenie zbyt przyzwyczajeni do ekscentryczności Dumbledore’a, by brać je za coś innego niż za zwykły entuzjazm.

Podejrzenia zaczęły się, gdy jakaś trzecioroczna Krukonka zauważyła, że McGonagall po wypiciu swojej zwykłej porannej herbaty, zaczęła z uwielbieniem wpatrywać się w transmutowane przez siebie lusterko.

Nikt jednak nie miał wątpliwości, że dzieje się coś nietypowego, gdy podczas porannej poczty każdy uczeń otrzymał wyjca z wątpliwej jakości wierszykiem miłosnym. Zażenowani uczniowie nie potrzebowali wiele czasu, by zacząć rozglądać się za winowajcami i nie trzeba było geniusza, by zauważyć, że pewna specyficzna grupka jedenastu uczniów była podejrzanie nieobecna.

Dziesięć minut później łagodny eliksir “Lockhart”, który został dodany do napoju nauczycielki transmutacji, stracił swoją moc. McGonagall wyglądała, jakby planowała wyjątkowo okrutne morderstwo.

---

Przez resztę dnia szkołę na każdym kroku nękały niewielkie żarty takie jak: wypełnienie różami klasy od eliksirów, uwięzienie pod jemiołą najgorszych wrogów, czy skrzaty domowe przebrane za kupidynów, które podążały za przypadkowymi osobami, wcale się z tym nie kryjąc.

Po Buntownikach nie było nawet śladu.

Gdy nadszedł czas kolacji, wszyscy - włączając nauczycieli - siedzieli jak na szpilkach, drgając przy każdym głośniejszym dźwięku i z niecierpliwością wyczekując momentu, w którym będą mogli na spokojnie udać się do swoich względnie bezpiecznych akademików i raz na zawsze zapomnieć o tym dniu. Posiłek trwał bez żadnych incydentów i wszyscy zaczęli się powoli rozluźniać, pewni, że psoty na dzień obecny już się skończyły.

Błąd.

Gdy tylko pierwszy uczeń miał wstać od stołu, drzwi zatrzasnęły się z głośnych hukiem, a wszystkie światła zgasły. Rozległo się kilka wystraszonych wrzasków, a cała sala wybuchła w zaniepokojonych szeptach. Trwało to kolejną minutę, ale gdy wydawało się, że nic się nie dzieje, uczniowie zaczęli się uspokajać. W końcu jakiś Puchon próbował udać się do swojego akademika mimo otaczającej ich ciemności.

Kluczowe słowo - próbował.

Ponieważ, jak szybko się okazało, żadna osoba nie mogła ruszyć się ze swojego miejsca, jakby zostali przyczepieni do ławek za pomocą zaklęcia trwałego przylepca. Wielka Sala ponownie wybuchła w szmerach, gdy spanikowani uczniowie szeptali o nadchodzącej katastrofie. Uwięzieni w ciemnym pomieszczeniu z niemożliwością ruszenia się nawet o centymetr i bez chociaż skrawka obecności któregoś z Buntowników w zasięgu wzroku? O tak, to po prostu zwiastowało kłopoty i nie trzeba było być widzącym, by przewidzieć najbliższą przyszłość. To miał być Chaos.

I tak. To zasługiwało na wielką literę.

Nagle na ścianie z zamkniętymi drzwiami został wyświetlony obraz, przypominając wszystkim wydarzenia z początku roku i krępującym przesłuchaniu Huncwotów. Na chwilę strach zapomniany, delikatnie odegnany, gdy uczniowie zdali sobie sprawę, że nie będą ofiarą tego żartu (chociaż, co mądrzejsi zastanawiali się, dlaczego w takim razie są przyklejeni do swoich siedzeń) z zaciekawieniem spoglądali na niebieski ekran ze znanym logo białego zamku. Mugolacy i niektórzy półkrwi zmarszczyli brwi, rozpoznając obraz, ale nie rozumiejąc jego przeznaczenia. Czy Buntownicy mieli zamiar zmusić ich do oglądania jakiejś bajki? Ale nie. Zamiast znanego “Walt Disney” pod zamkiem widniał napis “Połowa z Buntowników”.

Jakoś ta “połowa” zasiała iskrę paniki w ich sercach. Skoro tylko jedna druga tej chaotycznej grupy zgodziła się na ten pomysł, musiało to być Złe. I to nie złe złe, jak Czarny Pan, ale złe złe, jak Harrymort na Halloween i gorzej. W końcu wtedy każdy z nich brał w tym udział.

Wideo zaczęło się od spokojnej muzyczki, pełnej szczęścia i optymizmu, która towarzyszyła równie szczęśliwemu krajobrazowi gór, w których zbocza wbudowany był zamek. Wszystko to było delikatne i czyste, pełne serc i jednorożców, a jednak wszyscy oglądający czuli się, jak podczas najgorszego horroru. Czystość i niewinność nie były przymiotnikami kojarzonymi z Buntownikami, a skoro to one jako pierwsze przychodziły na myśl, by opisać coś, w co była zaangażowana ta grupa, każdy co do jednego wiedział, że była to tylko zapowiedź nadchodzącej burzy.

Nagle nawet najgłupszy z najgłupszych uczniów, wiedział, że jak najbardziej ten żart miał być grany na nich.

I wszystkie te podejrzenia zostały potwierdzone, gdy na ekranie w fantazyjnej czcionce pojawił się tytuł “Książę Volde i księżniczka Trollinda” wraz ze zdjęciem Czarnego Pana w mugolskim garniturze w najbardziej absurdalnym kolorze neonowej żółci (i czerwonych butach z niesamowicie długimi, spiczastymi czubkami), który pochylał się w stronę trolla górskiego ubranego w falbaniastą, różową suknię z wyraźnym zamiarem pocałowania swojej partnerki.

Jak jeden wszyscy w Wielkiej Sali zbledli, upodabniając się do duchów. Nie jeden z nich chciałby mieć również ich zdolność do przenikania przez obiekty stałe, ponieważ następną godzinę spędzili, obserwując romantyczną historię Voldemorta, jego wybranej partnerki i głównego antagonisty - warzywnej Nagini. Wszystko to ciągle przyklejonymi do swoich siedzeń i z magiczną niemocą do odwrócenia wzroku od odgrywającego się horroru.

Gdzieś w połowie rozległ się chichot Abraxasa Malfoya, Wróżki Chrzestnej, a połowa sali zapragnęła się pogrążyć w błogiej uldze nieświadomości.

Nie było im to dane.

---

Gdzieś po drugiej stronie zamku, jedenastu uczniów siedziało wygodnie w opuszczonej klasie, każdy z popcornem i napojem w ręce. Oni także oglądali serial, ale ich urozmaicony był w obraz Wielkiej Sali i reakcję każdej znajdującej się tam osoby. Mieli więc idealny widok na twarz Dumbledore’a, gdy Voldemort w dramatycznym zwrocie akcji dowiedział się, że był nieplanowanym skutkiem miłości Albusa i cytrynowych dropsów. Dyrektor, który był w trakcie ssania swojego smakołyku, wyglądał, jakby mu ów drops wpadł do gardła, a sam mężczyzna nie był wystarczająco pewny, czy ma go natychmiast wypluć, czy może pozwolić mu się udławić i w ten sposób przerwać jego męki.

Żaden z nauczycieli nie wydawał się chętny, żeby udzielić mu pomocy. Byli zbyt zajęci wpatrywaniem się w ekran z mieszaniną przerażenia i obrzydzenia na twarzach.

(Ostatecznie drops wydostał się z przełyku dyrektora, gdy doszło do kulminacyjnego momentu filmu - pocałunku księcia i księżniczki.)

- Dalej nie mogę uwierzyć, że Voldemort naprawdę to nagrał - powiedział z roztargnieniem Syriusz, wrzucając garść popcornu do ust. Jego nogi wygodnie opierały się o jedną ze szkolnych ławek, a oczy nigdy nie odrywały od nagrania.

- Och, nie zrobił tego - odpowiedział mu lekko Harry. Jego oczy błyszczały psotnie, a usta wygięły w przebiegłym uśmieszku. - To pomoc Pokoju Życzeń i zaklęć iluzji. Ale wygląda realistycznie, prawda?

- Bardzo - zgodził się Regulus, podkradając trochę popcornu od swojego brata, który pacnął go w dłoń za karę, ale był zbyt zaabsorbowany filmem, by włożyć w to jakąkolwiek siłę. - Nigdy bym nie powiedział, że to ściema.

- Ani ty, ani oni, mój kolego - wymruczał Złoty Chłopiec. Jego uśmiech poszerzył się, a oświetlony wyłącznie ostrym światłem migoczącego ekranu wyglądał bardziej przerażająco niż wszystko, co działo się w filmie. - Nie zrobią też tego Ministerstwo Magii, Voldemort, czy Śmiercioludki - dodał i to w końcu zasłużyło na uwagę każdego w pokoju. Miny Buntowników migotały między przerażeniem a zachwytem, ale żaden z nich nie wydawał się zdolny do mówienia. Dopiero Remus pięć minut później zdawał się przypomnieć sobie, że tak, faktycznie wiedział, jak wydobywać z siebie dźwięki w spójnej całości.

- Nie zrobiłeś. - To była bardzo zrezygnowana, zrozpaczona spójna całość.

- Och, jak najbardziej zrobiłem - potwierdził Harry i roześmiał się jak jeden z tych monologujących złych bohaterów. Trafił akurat na pojawienie się Nagini i jej przemowy, dlaczego przeszła na wegetarianizm.

---

Patrząc więc na to, co stało się w Walentynki, nie było nic dziwnego, że każdy mieszkaniec Hogwartu w czasie Wielkanocy zachowywał się jak paranoik, odmawiając nawet siedzenia podczas uczty w Wielkiej Sali. Każdy z nich był napięty, przygotowany na wszystko i jednocześnie całkowicie nieprzygotowany na nic. Wzdrygali się nawet na dźwięk własnego oddechu i każdy jeden wytężał wzrok w poszukiwaniu najmniejszej anomalii. W tej chwili każdy był tak przewrażliwiony, że nawet szaty Dumbledore’a zostały dokładnie przeanalizowane, nim nie zdecydowano, że widziano go w nich wcześniej, a więc były dla niego całkowicie normalne.

Ale dzień mijał bez żadnych nieścisłości, chociaż Buntownicy ponownie byli nieobecni. Paradoksalnie, zamiast z biegiem czasu się uspokajać, każdy tylko bardziej się denerwował, wyczekując aż nieubłaganie upadnie drugi but.

Ale nawet gdy najpóźniejszy nocny marek zapadł w bardzo nerwowy sen, nic się nie stało.

Nawet po przebudzeniu o świcie po najbardziej czujnym śnie dla każdego mieszkańca, nie było śladu żadnego żartu. Nie było lamentów, przerażonych uczniów, wściekłych nauczycieli, czy chociażby kolorowej farby na głównych schodach. Nie było dosłownie nic i to chyba najbardziej przerażało wszystkich.

Więc gdy tego poranka Buntownicy swobodnie weszli do Wielkiej Sali, śmiejąc się radośnie i plotkując, jak banda nastolatków, którą w końcu byli, nikt nie spuszczał ich z oka. Wszyscy z najwyższą ostrożnością obserwowali każdy ich ruch, każde wypowiedziane słowo i każdy zjedzony posiłek. Po ich wejściu nikt nawet nie zająknął się jednym słowem i to chyba ta nietypowa cisza przyciągnęła w końcu ich uwagę.

- Czy coś jest nie tak? - zapytał Harry, obraz niewinności i zmieszania, gdy popatrzył na Wielką Salę, unosząc brew na gapiących się na nich ludzi. Nikt nie wydawał się skory, by mu odpowiedzieć. - Okaaay… To zaczyna być przerażające. Czy coś się stało?

- Czy coś się stało?! - pisnął pewien trzecioroczny Ślizgon. I jak normalnie jego domownicy zjedliby go żywcem za taki pokaz braku opanowania, tak w tej chwili wydawali się z niego dumni, że poszło mu to tak dobrze. Poza tym był to bardzo kluczowy moment w historii Hogwartu, ponieważ był to pierwszy raz od czasów zbyt dawnych, by je pamiętać, gdy jakiś Ślizgon był uwielbiany przez wszystkie cztery domy. Co prawda jego sława długo nie trwała, ale zawsze. W tej chwili połowa sali chciała zbudować mu pomnik, bo odważył się zadać nurtujące ich pytania (i prawdopodobnie tym samym ściągając na siebie gniew Buntowników. Ale cóż. Konieczne ofiary i takie tam). - Właśnie w tym problem, że nic się nie stało! - krzyczał dalej. A im więcej mówił, tym bardziej jego głos podnosił się i skrzypiał. - Co knujecie?! Co zrobiliście?! Nie patrzcie na mnie tym zmieszanym spojrzeniem! Ja wiem, wiem, że coś knujecie! Co to będzie tym razem?! Gadające jajka?! Deszcz jajecznicy?! A może chcecie nas uśpić w fałszywym poczuciu bezpieczeństwa, by następny żart uderzył ze zdwojoną siłą?! Czy to będzie część druga tego koszmarnego filmu?! Czy to o to chodzi?! Czy chcecie zrobić z tego serial wieloodcinkowy?! Ja wiem, że coś namieszacie! Wiem! Ale ja się nie dam! Niee! Ja jestem przygotowany! Słyszycie mnie?! PRZY-GO-TO-WANY! Nie dam wam się zniszczyć! Niech reszta zamku da się oszukać, niech oni naiwni żyją w tym sztucznym zapewnieniu bezpieczeństwa, ale ja będę przygotowany! Tylko patrzcie! - I śmiejąc się histerycznie, wybiegł z Wielkiej Sali, odprowadzany wzrokiem setek uczniów. Przez chwilę panowała cisza, którą przerwał dopiero głos Draco.

- Jasna cholera - wydusił, jego wzrok nawet na chwilę nie opuścił drzwi, przez które wybiegł Ślizgon. - Czy to tak powstał Szalonooki? Czy właśnie stworzyliśmy cholernego Szalonookiego “STAŁA CZUJNOŚĆ!” Moody’ego?!

- Nie, Moody powinien mieć teraz coś koło dwudziestu pięciu lat - zaprzeczył Harry, chociaż również nie mógł oderwać wzroku od drzwi. Po chwili zamrugał, a jego usta drgnęły z rozbawieniem, gdy zerknął kątem oka na Malfoya. - Chociaż myślę, że teraz daliśmy mu protegowanego. - To w końcu przerwało dziwne zaklęcie ciążące na Sali i wszyscy zdołali oderwać wzrok od wejścia. Jednak teraz w zamian każdy obserwował rozmowę dwóch podróżników w czasie. Mina Draco sugerowała, że blondyn był przerażony słowami Złotego Chłopca.

- Więc teraz będzie ich dwóch?! - krzyknął, a na końcu jego głos załamał się nieatrakcyjnie. Harry po prostu wybuchnął śmiechem. - Nie śmiej się, Potter! To okropne!

- Uspokój się, Malfoy - odparł Harry, wciąż chichocząc. - Pamiętaj, że to nie nasza linia czasu.

To zdawało się uspokoić blondyna.

- Tak, dobrze, wiedziałem - powiedział, zadzierając nosa ku sufitowi, chociaż jego policzki zaróżowiły się nieznacznie. - Cóż, niemniej dzieciak się nie mylił - dodał szybko, w marnej próbie zmiany tematu. Harry uniósł na niego brew, niemo zachęcając go do kontynuowania. Cienkie wargi blondyna wygięły się w przebiegłym uśmiechu, gdy nastolatek odpowiedział: - Żaden z nich nie będzie przygotowany na to, co nadejdzie.

Wielka Sala, jak jeden zadrżała.

---

*Pokój Życzeń - jakiś czas później*

- A co ma nadejść?

- Nie wiem, ale fajnie było widzieć ich spanikowane miny.

Forward
Sign in to leave a review.