
Chapter 54
Więc przez cały ten chaotyczny rok w przeszłości, Harry mógł albo nie mógł zapomnieć o jednej, drobniuteńkiej rzeczy.
- SUMy? Jakie SUMy?
Lily mrugała na niego zdezorientowana, gdy on mrugał na nią równie zmieszany. Draco stojący gdzieś po jego prawej stronie, miał minę, jakby nie mógł się zdecydować, czy ma płakać, czy krzyczeć
- Zdawałem już swoje SUMy! - zawył z rozpaczą, co - tak. Harry się zdecydowanie zgadzał!
- Nie będę jeszcze raz podchodził do SUMów! - zawodził, w końcu przerywając swój konkurs mrugania z Lily. (Wygrał to, cholera, nawet jeśli nikt nie sędziował). Dziewczyna nie była pod wrażeniem.
- Cóż, jeśli nie chcecie wytoczyć wojny profesor McGonagall, nie macie wyjścia - powiedziała dosadnie. On i Draco wymienili spojrzenia.
W pomieszczeniu zapadła złowieszcza cisza.
- Coś ty zrobiła? - jęknął, któryś z ich dotychczas milczących towarzyszy.
---
Oczywiście, wypowiedzieli wojnę McGonagall.
Cóż, Harry mógł to dramatycznie nazwać wojną, ale była to bardziej… interwencja. Petycja.
Grzecznie zapukali do drzwi.
- Wejść! - dobiegło ich z wnętrza gabinetu. Draco i Harry odważnie przekroczyli próg, tak jak przystało na Ślizgonów. Ich nogi trzęsły się tylko nieznacznie. Dziewięciu ich tchórzliwych przyjaciół tłoczyło się w otwartych drzwiach.
- Pan Malfoy, pan Potter - powiedziała McGonagall, unosząc brew na resztę Buntowników.
Harry udawał, że stoi przed Voldemortem. Jakoś była to mniej przerażająca opcja. Ostatecznie Wężogębemu łatwo było powiedzieć “pieprz się” prosto w zdeformowaną twarz.
Draco szturchnął go łokciem w żebra, prawdopodobnie dochodząc do podobnego wniosku. Jednak blondyn zdecydował również, że dzięki jego gryfońskim korzeniom, to on powinien rozmawiać z matką lwów. Oczywiście, nie poszło to zgodnie z myślą Malfoya.
- Wypowiadamy wojnę - wyrzucił z siebie Harry, blednąc natychmiast po tym, jak słowa opuściły jego usta. Tak, dziękuję, Draco, wiem, że spieprzyłem, możesz teraz przestać dźgać mnie łokciem!
- Słucham? - Przyznając kredyt tam, gdzie się należy, McGonagall tylko uniosła na niego brwi.
- Wypowiadamy wojnę - powtórzył uparcie, bo może i był teraz Ślizgonem, ale najpierw był Gryfonem, a oni nigdy nie cofali słowa.
Niewyraźnie usłyszał, że ktoś z tyłu marudzi na jego głupotę. (Prawdopodobnie Snape, ten dupek. Albo Remus, wieczny zmartwiony ojciec grupy. Albo Lily… Dobrze. To mógł być każdy.)
- Słyszałam, panie Potter - powiedziała sucho nauczycielka transmutacji. - Miałam raczej na myśli, jaką wojnę i dlaczego?
Tak, to miało sens.
- To bunt przeciwko SUMom. Ja i Draco już zdawaliśmy swoje, więc odmawiamy ponownego podejścia do nich - powiedział, czując się dziwnie dumny, że udało mu się wypowiedzieć pełne, mające sensu zdanie. Wyprostował nawet plecy, unosząc wysoko podbródek, tak żeby nie było wątpliwości co do jego determinacji. McGonagall, co zrozumiałe, nie była pod wrażeniem.
- Odmawiam. Obecnie macie piętnaście lat, więc zgodnie z prawem musicie przystąpić do egzaminów - powiedziała i była w tym pewna nuta, która subtelnie informowała ich o końcu dyskusji. Harry ową nutę zauważył, przetworzył i całkowicie zlekceważył. Był Chłopcem-Który-Przeżył, Wybranym, szefem aurorów, profesorem i ojcem trójki dzieci równie kłopotliwych, co bliźniaki Weasley. Nie dał się zastraszyć starej kobiecie!
Zrobił potężny krok do przodu, trzaskając dłońmi o biurko profesor transmutacji i bez lęku (przeważnie) spojrzał w beznamiętną minę McGonagall. Obok niego Draco zrobił profilaktyczny krok do tyłu z miną “czyś ty oszalał, Potter?” lub “i na cholerę było zadawać się z gryfokretynami”. Harry nie mógł do końca się zdecydować, ale prawdopodobnie obie były równie prawdziwe.
- Pokonałem Wężogębego i jego świtę cukierków mając siedemnaście lat. Zostałem szefem aurorów w wieku dwudziestu pięciu i nauczycielem w trzydziestu dziewięciu. Nie będę ponownie zdawał SUMów! - wygłosił niezłomnie, patrząc prosto w surowe spojrzenie McGonagall. Nauczycielce nawet nie drgnęła powieka, gdy odpowiedziała mu jednym słowem:
- Nie.
Harry poczuł, jak brawura spuszcza się z niego, jak z przebitego balonu. Upadając na kolana, schował twarz w skrzyżowanych rękach na biurku.
- Ale dlaczego? - jęknął płaczliwie w zagięcie swojego łokcia, chociaż i tak był doskonale słyszany nawet przez kłębiący się przy drzwiach tłumek. Niejasno czuł się upokorzony swoim dziecinnym zachowaniem, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że jeśli to pomoże mu wydostać się z pisania SUMów, to może poświęcić część swojej dumy. Albo nawet całą. Nie był wybredny.
- Ponieważ takie jest prawo - odpowiedziała mu Minerwa, a jej głos brzmiał dość rozbawiony. Harry wydął wargi nadąsany.
- Zmienię prawo - burknął.
- Więc lepiej się pośpiesz, jeśli chcesz zdążyć przed SUMami - poradziła nauczycielka i tym razem w jej głosie zdecydowanie pobrzmiewał śmiech.
Nieważne. Harry miał teraz tydzień na zmianę prawa. Nie miał czasu do stracenia.
---
Oczywiście, Harry, będąc Harrym, nie mógł tego zrobić w normalny sposób.
- Nie. Absolutnie nie ma mowy! - wrzasnął Draco, gdy cała jedenastka siedziała w Pokoju Życzeń jakieś dwie godziny po konfrontacji z McGonagall. O dziwo, reszta towarzystwa wydawała się zgadzać z Malfoyem. Snape nawet wyglądał, jakby miał zacząć płakać. Harry tego nie rozumiał. Jego plan był idealny.
- No dalej, fretko - powiedział z irytacją, przewracając oczami. Zignorował bulgoczącego ze złości blondyna, gdy zapytał: - Chyba nie powiesz mi, że chcesz ponownie podchodzić do SUMów?
- Nie chcę również zginąć, kretynie! - warknął Malfoy. Jego szare oczy były rozszerzone, a z kącika ust wydobywała się biała piana. No dobrze, nie. Malfoy miał na to zbyt wiele czystokrwistości w tyłku, ale Harry był pewien, że wścieklizna bardzo by pasowała do aktualnego wyglądu Draco.
- On ma rację, Harry - odezwała się cicho Lily. Jej twarz była blada, ale jej głos był zdecydowany. - To szalone nawet jak na ciebie.
- To będzie dobra zabawa! - zaprotestował urażony. Z jakiegoś powodu te słowa zdawały się tylko bardziej przerazić jego towarzyszy.
- Powiedziałbyś to, prawda? Ty szalony dziwaku, powiedziałbyś to i miałbyś to na myśli - jęknął z rozpaczą Regulus, chowając twarz w dłoniach. Jego długie włosy smętnie zwisały po bokach, jakby one również cierpiały na skutek głupoty młodszego Pottera.
- Nie przekonamy cię do zmiany zdania, prawda? - zapytał Severus z rezygnacją. Harry tylko potrząsnął głową, zaciskając usta w upartym grymasie. Snape westchnął i podniósł się ze swojego miejsca na fotelu. Pod obserwacją dziesięciu par oczu, podszedł do kanapy, którą przywłaszczyli sobie Huncwoci i wepchnął się między Jamesa i Syriusza. Obaj Gryfoni byli zbyt zszokowani, by zaprotestować.
- Co? - wydukał po chwili Rabastan, nie odwracając wzroku od dziwacznego obrazu.
Severus westchnął bardzo ciężko i bardzo długo.
- Może jeśli chwilę tu posiedzę, zgłupieję wystarczająco, by się na ten plan zgodzić - wyjaśnił, ignorując oburzone “HEJ!” dobiegające go z obu boków. Harry siedzący naprzeciwko przewrócił oczami.
- Dramatyzujecie - rzekł, krzyżując ręce na piersi. Po prostu nie mógł zrozumieć, co znowu nie podobało się jego towarzyszom w jego planie. Przecież reszta działała tak dobrze!
- Nie, dramatyzowałbym, gdybym powiedział, że zostaniemy skazani na wieczną tułaczkę, tylko rozmawiając o tym czymś, co ośmielasz się nazywać planem. Ja zaś jednak twierdzę, że po prostu zginiemy brutalnie, krwawo i bardzo, ale to bardzo martwo, gdy tylko ten plan zaczniemy - powiedział Rudolf, również krzyżując ręce. Harry przez chwilę się w niego wgapiał, bo jak dokładnie ten sam gest wygląda u Lestrange’a uparcie, a zaś u niego jakby się dąsał?! To niesprawiedliwe!
- Nikt nikogo nie zabije - zaprzeczył, przewracając oczami. Zero zaufania! Jakby kiedykolwiek specjalnie naraził ich na niebezpieczeństwo! Niewdzięcznicy!
- Zgódźmy się nie zgadzać - parsknął Remus. - Pewien ktoś w twoich planach ma długą historię masowych morderstw. Jedenastu nastolatków nie będzie nawet blisko skażenia tej skazy.
- Nah, on nie jest wielkim problemem - zbagatelizował Harry, machając niedbale dłonią. - Więc? Kto jest ze mną?
Dziesięciu uczniów wymieniło spojrzenia.
Oczywiście, mogli się zapierać, jak chcieli, mogli się złościć, bać i nie zgadzać, ale wszyscy wiedzieli, że ostatecznie i tak pójdą za szalonymi planami szalonego Pottera. Jeden za wszystkich i inne takie dyrdymały. Plus żaden z nich nie chciał ponownie zawisnąć na ścianie Wielkiej Sali.
Severus trochę wygodniej oparł się na swoim nowym miejscu, stukając kolanami w te należące do dwójki Gryfonów.
- Okay, zgłupiałem wystarczająco. Zróbmy to.
Harry w odpowiedzi posłał im promienny uśmiech.