
Chapter 51
Ciemne cienie przekradały się po kamiennych ścianach starej sali, tańcząc między błyszczącymi strużkami oślizgłej cieczy. Falowały, zmieniając swoje kształty, gdy jadowicie zielony ogień chwiał się, oświetlając skulone przy nim postacie. W komnacie można było, co chwila usłyszeć trzaski i głośny lament, gdy płomień wspinał się po bliżej niezidentyfikowanej górze poskręcanej masy, by tam przypalać swoją kolejną ofiarę.
- Jesteś absolutnie pewien, że to bezpieczne? - zapytał Rudolfus, unosząc wyżej swój kijek, na którego rozwidlonym końcu znajdywały się dwie pianki. Jego mina była dość niepewna, gdy patrzył, jak nienaturalny ogień opieka coś, co miał zjeść.
- Raczej – odpowiedział lekceważąco Harry, przybliżając swoje pianki do nosa. Uznając, że kolor nie jest jeszcze wystarczająco rumiany, ponownie przytrzymał je nad płomieniem.
- To nie jest za bardzo pocieszające – mruknął Peter, zastanawiając się, czy po prostu nie zaoszczędzić sobie kłopotów i nie opuścić kijka do ogniska.
Przez kolejne kilka minut panowała cisza.
- Tak właściwie to, co się tam tak jara? - odważył się w końcu zapytać Syriusz. Harry uśmiechnął się szeroko, a jego oczy zabłysły niepokojąco.
- Dusza Voldemorta – powiedział wesoło, po czym z radością wgryzł się w jedną z upieczonych pianek.
Buntownicy wzdrygnęli się i z dość komicznymi minami, spojrzeli na ognisko. Następnie jednocześnie upuścili swoje patyki do ognia. Harry tylko wzruszył ramionami i zjadł drugą piankę.
Zemsta faktycznie smakowała słodko.
---
Przez kolejne kilka dni Buntownicy przyglądali mu się z pewną ostrożnością, jakby nie byli do końca pewni, czy jest zdrowy psychicznie. Harry uśmiechał się do nich wesoło, gdy przyłapał ich na spojrzeniach, ale z jakiegoś dziwnego powodu wcale ich to nie uspokoiło. Więc gdy następnym razem spojrzenia jego i Severusa się skrzyżowały, zachował kamienną minę i tylko wpatrywał się w niego, póki ten nie odwrócił wzroku i nie odszedł szybkim krokiem, tylko nietoperze wiedzą gdzie. Po tym zdarzeniu spojrzenia nasiliły się.
Trwało to kolejne dwa tygodnie, a Harry powoli zaczynał mieć tego dość. Buntownicy obserwowali każdy jego krok, ale odmówili zbliżenia się do niego co najmniej na odległość metra. Na posiłkach siadali w zasięgu jego wzroku, ale nigdy w zasięgu ręki i mrużąc oczy, przyglądali się wszystkiemu, co kładł na talerz, a następnie szerokim łukiem omijali wybrane przez niego potrawy.
Harry poczuł, jak jego brew drga niekontrolowanie.
Jego żona miała ognisty charakter i krótki temperament. Była postrachem ich dzieci, gdy te zrobiły coś głupiego lub wpakowały się w inne kłopoty. To ona wysyłała wyjce do Jamesa, gdy znowu przyprawił kłopot nauczycielom i to ona karała Albusa za wtykanie nosa w nie swoje sprawy. Ale gdyby ktoś zapytał jego dzieci, kogo najbardziej się boją, spojrzałyby na siebie i cichym, pełnym strachu głosem odpowiedziały: taty.
Bo chociaż Harry James Potter mógł być tym bardziej pobłażliwym rodzicem, który przymykał oko na ich psoty, a nawet czasami sam pomagał w ich zaplanowaniu, to nie było wątpliwości, gdy jego – trenowana przez Dursleyów, lata w Hogwarcie i zarządzanie aurorami – cierpliwość w końcu pękła, gdy któreś z nich przekroczyło granice, to spotkałby ich gniew ojca. On nigdy nie krzyczał, nie tak jak mama. Patrzył tylko na ciebie tym gniewnym wzrokiem w kolorze avady i zwodniczo spokojnym głosem powiedział ci dokładnie, co źle zrobiłeś, a następnie odszedłby, zdawałoby się bez żadnych większych konsekwencji. Ale wtedy, gdy najmniej się tego spodziewałeś, wracał z zemstą. I to z zemstą tak straszną, że żadne z nich nie chciało nigdy więcej o tym mówić. Chociaż nigdy nie podniósł na nich ręki, nigdy nie skrzywdził ich psychicznie, to ich ojciec operował bronią dużo bardziej niebezpieczną niż to. Harry James Potter do perfekcji opanował sztukę zażenowania. Ludzie dziwili się, dlaczego James wzdycha z ulgą na widok wyjca, dlaczego Albus wyglądał na tak szczęśliwego, gdy jego matka zdzierała sobie gardło, krzycząc na niego jak banshee, albo dlaczego Lily zawsze dziękowała swojej matce za karę i reprymendę. Oni po prostu nie wiedzieli, że to lepsze niż alternatywa.
Ostatecznie dowiedzieli się i oni, i reszta świata, gdy pewnego dnia wszyscy aurorzy w różowych szatach zostali ustawieni pod ścianami ministralnego Atrium i przez kolejne kilka godzin wpatrywali się na klęczkach w stare kamienie pod czujnym okiem swojego rozgniewanego szefa. Żaden z nich nie wydał chociaż dźwięku, a próba wymknięcia się lub ustawienia się w wygodniejszej pozycji, skutkowała zaklęciem żądlącym prosto do ich tyłków. Dziwnym zbiegiem okoliczności reporter Proroka został wezwany do Ministerstwa, chociaż po dziś dzień nie wie przez kogo i po co.
Tak więc rok nauczania przez Harry’ego w Hogwarcie, choć był przez uczniów dobrze wspominany, tak wszyscy dziękowali, że nigdy nie rozzłościli go wystarczająco. Natomiast aurorzy wspominali ten rok równie przyjemnie. Brak ich szefa, brak żenujących kar. Szkoda tylko, że nie potrwało to dłużej i Potter wrócił do służby. To wszystka winna Sami-Wiecie-Kogo, myśleli z gniewem. W końcu, gdyby nie klątwa, ich szef mógłby zostać dłużej na tym stanowisku – czego nawet sam chciał! - a nie tylko na rok, o który poprosiła go dyrektorka.
Jednak nie było to ani tu, ani teraz.
Brew Harry’ego drgnęła raz jeszcze, gdy Peter wpadł na niego, a następnie z przerażonym piskiem uciekł byle jak najdalej od niego.
Irytacja Złotego Chłopca powoli zbliżała się do punktu, w którym jego dzieci przywiązywały się do sukni matki, a aurorzy chodzili spięci z różdżkami w pogotowiu.
Wystarczyła tylko jeszcze jedna rzecz, jedno spojrzenie, jedna ucieczka…
James napotkał go w holu. Mrużąc na niego oczy, przycisnął się plecami do ściany i cały czas go obserwując, prześlizgnął się w ten sposób do schodów. Następnie uciekł, cały czas się na niego oglądając.
Harry pozostał na swoim miejscu, wpatrując się za nim lśniącymi oczami. Jego magia falowała wokół niego, strasząc pobliskich uczniów.
To była ostatnia słoma.
Nie wiedział, co tak strasznie przeszkadzało reszcie, ale miał zamiar się dowiedzieć i sprawić, że pożałują.
Jego usta wygięły się w przerażającym uśmieszku, gdy spokojnym krokiem skierował się do Pokoju Życzeń. A gdy tam dotarł, rozsiadł się wygodnie i zaczął knuć.
Jak jeden Buntownicy poczuli przebiegający im po plecach dreszcz. Miało się wkrótce wydarzyć coś okropnego.
---
Stało się to następnego dnia w Wielkiej Sali. Uczniowie zbyt zaspani, by faktycznie zauważyć coś, co nie byłoby wielką kałamarnicą tańczącą hula na środku pomieszczenia, na początku nie zwrócili na to uwagi. Dopiero wściekły wrzask McGonagall, do którego większość była już uwarunkowana, by natychmiast zwrócić uwagę, wskazała im na nowy… dodatek w Wielkiej Sali.
- CO TO MA ZNACZYĆ, POTTER?!
Profesor transmutacji stała wraz z profesorem zaklęć, którzy jako pierwszy przybyli dziś na śniadanie, przed Głównym Stołem, powstrzymywani przed wejściem na platformę przez coś, co wydawało się bardzo silną barierą. Ale to nie bariera spowodowała wrzask McGonagall, o nie. To, co tak bardzo ją zdenerwowało, znajdowało się za stołem.
A było to dziesięciu jej uczniów, którzy w równym rządku zostali zawieszeni na ścianie. Wszyscy w różnym odzieniu, ale każdy o równie czerwonej z zawstydzenia twarzy.
Pierwszą po lewej była Lily Evans ubrana w pomarańczowo-niebieskie rajstopy i żółte body z nadrukiem, które po krótkiej inspekcji ukazywały ją samą jako dziecko w tym samym stroju. Na jej rudych włosach znajdowała się plastikowa korona, a tuż nad jej głową powieszona była szarfa, głosząca „najpiękniejsza księżniczka” w koślawych literach. Ta sama szarfa znajdowała się na piersi dumnej Lily ze zdjęcia.
Tuż obok niej znajdował się James Potter ubrany tylko w wielką pieluszkę. W jego ramionach znajdował się już wszystkim znany miś, Fazio, a na jego piersi przyklejone było zdjęcie jego samego w podobnym stopniu rozebrania i z tym samym pluszakiem, podczas gdy on sam wydawał się bardzo zaabsorbowany czymś, co wyglądało, jak zestaw do makijażu jego matki. Po bliższym przyjrzeniu się można było zauważyć, że obecny James miał na sobie niezbyt dobry make-up.
Następny w tej kolejce upokorzenia był Peter. Pulchny chłopak miał na sobie białe śpioszki udekorowane niewyobrażalną liczbą koronek i pasującą do nich czapeczką zawiązaną pod szyją na kokardkę. W buzi miał smoczek, a nad jego głową wisiało zdjęcie z jego miniaturową wersją.
Kolejnymi ofiarami byli Syriusz i Regulus. Starszy z braci ubrany w pieluszkę i z jakiegoś powodu damskie szpilki trzymał za rękę (prawdopodobnie nie z własnej woli) swojego młodszego brata, który miał na sobie zielone body i opaskę z długimi, białymi uszami. Pomiędzy nimi wisiało ich wspólne zdjęcie, przedstawiające pięcioletniego Syriusza, paradującego w tym samym ubraniu i ciągnącego za rękę trzyletniego Regulusa, którego strój również został odzwierciedlony na dzisiejszym odpowiedniku. Nad zdjęciem widniał wielki napis „Alicja w krainie czarów ver. Black”.
Tuż obok wisiał Remus Lupin również w samej pieluszce. W jego rękach były umieszczone dwie lalki, a zdjęcie na jego piersi pokazywało, jak bawił się owymi w wieku siedmiu lat. Miał nawet domek i wszystko.
Draco Malfoy był… dziwnym widokiem. Jako jedyny ubrany w normalną zieloną piżamę, nie powinien mieć żadnych powodów do wstydu. Jasne, srebrny wzór błyskawicy na niej był dziwny, no ale nie było to tak straszne. Misiek z miniaturową wersją Harry’ego Pottera (który został odróżniony od Jamesa, tylko za pomocą zielonych oczów) miał w sobie przerażającą nutę, ale z tego, co słyszeli, młodszy (starszy?) z Potterów był w przyszłości sławny, więc w sumie nie było się, co mu dziwić. Zdjęcie nad jego głową pokazywało go w tej samej konfiguracji tylko jako dziesięciolatka. Co sprytniejsi zaczęli się zastanawiać, skąd sprawca ma zdjęcie z dzieciństwa kogoś z przyszłości. Nikt nie był wystarczająco odważny, by zapytać.
Bracia Lestrange byli kolejnymi dekoracjami. Obaj ubrani w jednakowe stroje kąpielowe z lat 60’ w biało-niebieskie pasy. Pomiędzy nimi była duża piłka plażowa z nadrukowanym na niej zdjęciem tych samych bliźniaków w tych samych strojach, z tym że dziesięć lat temu, którzy z ponurymi minami budowali ford z piasku. Esencja Ślizgonów nawet w wieku pięciu lat.
Ostatni był Severus Snape. Z jakiegoś powodu jako jedyny ubrany był w normalne czarne szaty, chociaż te wydawały się mieć trochę więcej fałd, niż było to potrzebne. Tuż obok niego było zdjęcie nietoperza, a pod nim napis „Severus Snape, lat: 7. Jego podstawowa forma jest niewidoczna na zdjęciach, więc załączamy zdjęcie po jego przemianie”. I tak właśnie w tym wszechświecie powstała plotka, że Snape jest dumnym przedstawicielem rasy wampirów. Oczywiście była to wina mugolaków i półkrwi, którzy wiedzieli, jak wampiry są przedstawiane w mugolskim świecie. Czystokrwiści powinni wiedzieć lepiej, ale… Cóż, lepiej dmuchać na zimne.
A przed nimi dokładnie stał dumnie Harry Potter. Jego ręce skrzyżowane były na piersiach, a stopa wystukiwała niespokojny rytm, ale na jego twarzach gościł wyraz głębokiej satysfakcji. Gdyby ktoś nie wiedział, że jest na rozkładarce po tym samym kary, tak jego mina - i fakt, że stał na barierach - nie pozostawiał żadnych wątpliwości.
- PANIE POTTER! - wrzasnęła McGonagall raz jeszcze, gdy Harry pozostał głuchy na jej pierwsze pytanie. Nastolatek w końcu odwrócił do niej swoją twarz, ale zamiast poczucia winy, strachu za złapanie, czy cokolwiek, co logicznie powinno się na niej pojawić, jego usta wygięły się w szerokim, pełnym zębów uśmiechu.
- Zdenerwowali mnie – powiedział tylko i ponownie odwrócił się, by napawać się widokiem swoich przyjaciół w kompromitujących pozycjach.
Jak jeden Wielka Sala przyrzekła sobie, by nigdy, ale to przenigdy nie rozgniewać Harry’ego Pottera.