Jak zaakceptować znajomych syna

Harry Potter - J. K. Rowling
Gen
G
Jak zaakceptować znajomych syna
author
Summary
Mamy rok 2018. Harry jest już szczęśliwym 38-latkiem, posiadającym piękną żonę i trójkę wspaniałych dzieci. Jednak jak to w jego życiu bywa, taka sielanka nie może trwać zbyt długo. By było jeszcze ciekawiej, Harry ląduje w roku 1976. Musi stawić czoła Huncwotom, przyszłym Śmerciożercom, Severus'owi Snape'owi, a to wszystko w wątłym ciele 15-latka. Aha. Czy wspominałam, że wraz z nim trafia tam Draco Malfoy?
All Chapters Forward

Chapter 49

Grono pedagogiczne obserwowało powracających z przerwy uczniów z pewnym sentymentem. Mogli na nich narzekać, złościć się i zawodzić, ale w końcu nie zostali nauczycielami, by kraść, popisywać się bądź torturować. Dlatego każdy z nich potajemnie cieszył się na powrót swoich wychowanków. Szczególnie że w tym roku w zamku została ich niewielka ilość.

Patrzyli więc, jak uczniowie zasiadają do stołów, wymieniając się wrażeniami po przerwie i uśmiechali się delikatnie w ich stronę. Jak to dobrze było mieć ich z powrotem.

Oczywiście, te sielankowe myśli nie mogły trwać zbyt długo.

- Kochanie, wróciliśmy! – Ponad podekscytowanymi szeptami rozległ się radosny wrzask, momentalnie przyciągając wzrok do jego sprawców. Przez drzwi Wielkiej Sali właśnie przechodzili Syriusz Black wraz z Jamesem i Harrym Potterem, którzy to wyraźnie byli autorami tego okrzyku, jeśli ich szerokie uśmiechy miały być jakąś wskazówką. Tuż za nimi tłoczyli się Remus, Peter, Lily, Severus, Rabastan, Rudolfus, Draco oraz Regulus. Ich miny wahały się od silnej dezaprobaty (Evans, Snape), przez zawstydzenie (Lupin, Pettigrew), na zadowolonych z siebie uśmieszkach kończąc (Malfoy, Black, Lestrange’owie). Część uczniów uśmiechnęła się z rozbawieniem na ich wybryki, jednak zdecydowana większość wzdrygnęła się z przerażenia. Nauczyciele skrzywili się, w końcu pamiętając, dlaczego okres wakacyjny to najlepszy czas w ich pracy. Jedynie dyrektor uśmiechał się wesoło, a iskierki szaleńczo migały w jego oczach, jakby urządziły tam sobie dyskotekę. Minerwa prychnęła szyderczo w myślach. Też by się cieszyła, gdyby miała z nimi do czynienia wyłącznie w trakcie posiłków.

Patrząc ponuro, jak grupka uczniów zasiada do stołu Hufflepuff – bo oczywiście jako jedyni odmówili przestrzegania zasady siedzenia ze swoimi domownikami; szczerze mówiąc nie wiedziała, dlaczego jest tym nawet zdziwiona – strasząc tym pobliskich Puchonów, błagała o jak najszybsze zakończenie tego semestru.

Uczniowie nazwali ich „Buntownikami”, ale ona prywatnie nadała im dużo bardziej adekwatną nazwę.

Byli „Zmorą Jej Egzystencji”.

(Co swoją drogą potwierdziła chwilę później, gdy warzywa na wszystkich stołach zaczęły tańczyć, a każda mięsna potrawa krzyczała, jakby ją mordowano za każdym razem, gdy dotknęły ją jakieś sztuczce).

(Dumbledore dalej uśmiechał się wesoło, nawet mając na tyle odwagi, by próbować stworzyć koncert za pomocą zaczarowanego jedzenia. McGonagall rozważała przyłączenie się do Ciemnej Strony tylko po to, by móc bezkarnie zamordować swojego pracodawcę. Wypowiedzenie wydawało się w tym momencie zbyt czasochłonnym przedsięwzięciem).

---

Oliver Bandin był czarodziejem czystej krwi. I chociaż jego rodzina nie była tak stara, jak ród Blacków, ani tak wpływowa, jak Malfoyowie, lojalnie służyli Czarnemu Panu, pragnąc utopii, jaką miał on dla nich stworzyć.

Oliver miał więc swoją dumę i – jako siódmoroczny Ślizgon – uważał się za inteligentnego oraz sprytnego mężczyznę.

Dlatego nic dziwnego, że był wkurzony poza ludzkie pojęcie, gdy durny kawałek ściany, który miał robić za wejście do ich dormitorium, zaczął go obrażać, gdy wypowiedział bieżące hasło (Slytherin).

- Po prostu już się otwórz! – warknął zirytowany, gdy wejście uparcie pozostało zamknięte.

- I zrobię to, gdy tylko podasz hasło, niekompetentny głupcze – rozległ się szyderczy głos gdzieś z okolicy pękniętej skały. – Dzisiejsza młodzież nie ma żadnego szacunku dla starszych! – dodał do nikogo w szczególności, nawet nie martwiąc się ściszaniem głosu. Oliver poczuł, jak krew w jego żyłach gotuje się ze wściekłości. Szybkim ruchem wyciągnął z kieszeni różdżkę i groźnie wskazując nią gdzieś przed siebie, wysyczał:

- Otwórz się, bo przysięgam na Merlina, jak tego nie zrobisz, to...!

- To co? – przerwał mu głos, brzmiąc, jakby z uwagą studiował swoje paznokcie. To znaczy, gdyby jakieś miał. Oliver zachłysnął się z tak bezczelnej postawy względem jego osoby. – Przeklniesz mnie? Ojej, jak się boję! Aż trzęsą mi się kolana. Ludzie ratujcie, bo uczeń chce przekląć ścianę – szydził, nie zwracając uwagi na coraz bardziej czerwoną twarz Bandina. – Nie, serio, zabierzcie stąd tego szaleńca, bo jeszcze się zarażę i dopiero będzie. Słyszeliście kiedyś o szalonej ścianie? Bo ja nie i nie mam zamiaru być pierwszym takim przypadkiem.

- Ty...! – wypluł Oliver, słysząc za sobą szepty i chichoty innych Ślizgonów.

- Ja – potwierdziła ściana. Tego było już za dużo dla Bandina. Celując różdżką w pęknięcie, rzucił pierwsze zaklęcie, które przyszło mu na myśl.

- Confringo! – wrzasnął, jego magia popłynęła napędzana czystą wściekłością. W następnej sekundzie... nie stało się nic. Dwie minuty później dalej wszystko pozostało bez zmian. Przez zalegającą ciszę, doskonale można było usłyszeć trzaskający po drugiej stronie wejścia ogień.

- Too... – zaczął konwersacyjnym tonem głos – na co my czekamy? Coś miało się stać? Bo szczerze mówiąc, to nawet nie łaskotało. – Ktoś w głębi parsknął z rozbawienia, ale szybko został uciszony przez swojego kolegę. – Luz mam czas. Mogę poczekać.

- Po prostu już się otwórz! – spróbował ponownie Oliver. Wynik się niestety nie zmienił.

- Więc podaj hasło, uparty ośle! – warknął głos. Widocznie on też zaczął się denerwować. Co jest dziwne dla sztucznie stworzonego bytu. Ale tak. Magia.

- Zrób, jak mówi i tyle! – krzyknął jakiś Ślizgon z piątego roku, który dopiero przed chwilą dołączył do zgromadzenia. Bandin obejrzał się na niego wściekle.

- Jak jesteś taki mądry, to sam to zrób! – warknął. Piątoroczny pociągnął władczo nosem i przepchnął się na przód, aż stanął koło starszego chłopca.

- Slytherin – powiedział z całą pewnością siebie, która dość szybko została zastąpiona przez szok i niedowierzanie.

- A no, tak się nazywa twój dom, kretynie. I którego wejścia strzegę. Naprawdę, jak bardzo głupi jesteście, że musicie się upewniać, że trafiliście w odpowiednie miejsce? Salazar w grobie się przewraca na wasz widok! – wyszydził głos.

Po chwili już nie tylko Oliver kłócił się ze ścianą, ale także bezimienny piątoroczny. Kilka minut później dołączyła się reszta Ślizgonów, którzy po prostu chcieli już się dostać do swoich akademików.

- Merlinie, o co to zamieszanie?! – Przez oburzone krzyki przebił się głos nowoprzybyłego Ślizgona. Gdy on wraz z resztą swoich towarzyszy przeszedł na przód tłumu, który – po zobaczeniu z kim mają do czynienia – rozstąpił się dla nich niczym Może Czerwone dla Mojżesza, Oliver zrozumiał, że miał do czynienia z Harrym Potterem i jego świtą. Nad jego głową zapaliła się przysłowiowa żarówka. Ile to razy padł ofiarą żartów Buntowników? Zdecydowanie zbyt wiele. Teraz przyszła jego kolej na zemstę.

- Wejście nie chce się otworzyć – powiedział, nieudolnie maskując kpiący uśmieszek pod maską rozdrażnienia. Potter uniósł brew, podchodząc o krok bliżej, a tuż za nim reszta Buntowników. Wszyscy inni cofnęli się o krok, z chorym podnieceniem czekając, aż zmora ich spokojnego życia szkolnego zostanie zwyzywana przez zwykły kawałek ściany.

Harry obejrzał się na nich z zaciekawieniem.

Ślizgoni zrobili niewinne miny, w które i tak nikt nie uwierzył.

Potter wzruszył ramionami i powrócił wzrokiem do wejścia.

Członkowie domu Slytherina odetchnęli z ulgą i nadstawili uszu.

Harry otworzył usta.

Ślizgoni wstrzymali oddechy.

Zielonooki odchrząknął, bawiąc się ich czerwonymi z braku tlenu twarzami.

Severus w dziwnym przypływie dziecinności kopnął go w kostkę.

Jakiś pierwszak zemdlał, nie mogąc wstrzymać powietrza na dłużej nić pięć sekund. A może to przez napięcie unoszące się wokół nich. Albo niespotykane zachowanie Snape’a. Pewnie nigdy się nie dowiedzą.

Harry ponownie otworzył usta.

Ślizgoni nachylili się w oczekiwaniu.

- Voldemort to hipokrytyczny gnojek – powiedział Harry.

- Vol... – zaczęli powtarzać po nim Ślizgoni, nim zrozumieli, co powiedział, gwałtownie się zatrzymując i dławiąc się śliną.

Wejście otworzyło się.

I póki reszta była zamarznięta z szoku, Buntownicy szybko weszli do Pokoju Wspólnego. Harry – dupek, którym zawsze był głęboko w sercu – nie pozwolił wejść nikomu spoza swojej grupy. A gdy ściana już się zamykała, wślizgnął się do środka, pozostawiając Ślizgonów na korytarzu.

Ostatnie, co udało mu się zobaczyć, to spanikowane miny jego współdomowników, co sprawiło, że roześmiał się głośno. Doprawdy, czy żaden z nich nie pomyślał, że zmiana hasła to ich sprawka?

- Co? – zapytał defensywnie, gdy zauważył, że jego przyjaciele wpatrują się w niego z mieszaniną rozbawienia i irytacji.

- Wiesz, że oni nigdy tego nie powiedzą, prawda? – odezwał się w końcu Regulus. Harry tylko uśmiechnął się do niego z rozbawieniem, wzruszając ramionami. Jakby nie było, to nie był jego problem. On podał im obecne hasło.

- To niespodziewanie wredne z twojej strony – zauważył Draco, chociaż nie z naganą, a raczej z ukrytą radością. Potter zrobił oburzoną minę, chwytając się za serce.

- No wiesz co?! – zawołał obrażony. – Wolę o tym myśleć, jak o pomocy w zwalczaniu ich strachu – dodał, pompatycznie pociągając nosem. Chwilę później jednak uśmiechnął się szeroko, nie mogąc się powstrzymać, skoro nawet Severus miał wygięte w rozbawieniu usta. Śmiejąc się, udali się do swoich pokoi.

Harry zastanowił się, jak długo zajmie Ślizgonom zebranie odwagi do wypowiedzenia hasła.

Albo, kiedy zorientują się, że mogą udać się z tym do Slughorna, który będzie mógł je zmienić, jako Opiekun Slytherinu.

Potter przewidywał, że nie stanie się to zbyt szybko.

Ach, jak dobrze było wrócić do Hogwartu!

Forward
Sign in to leave a review.