
Chapter 48
Abraxas Malfoy siedział u szczytu stołu, mając u swojego prawego boku żonę, a z lewego swojego syna. Zaś koło Lucjusza swoje miejsce zajmował jego wnuk. I czy to dopiero nie było dziwne? Jego syn dopiero był w trakcie zaręczyn z Narcyzą Black, a teraz przy jego stole siedział owoc ich związku.
Chociaż, pomyślał ponuro, przeżuwając kawałek tosta, to i tak nie jest najdziwniejsza rzecz, która się ostatnio wydarzyła.
Szczerze mówiąc, Abraxas nie miał bladego pojęcia, co się stało na wczorajszym spotkaniu Śmierciożerców. Właściwie przechodziły go ciary na samą myśl o tym dniu. To było przerażające na zupełnie innym poziomie niż ich Pan. W pewnym momencie nawet zastanawiał się, czy po prostu nie ześwirował. Na spotkanie przyszła ciotka Czarnego Pana. Równie szkaradna, jak ich Pan (chociaż Abraxas nie powiedziałby tego nawet pod Veritaserum. Nie miał pragnienie śmieci, dziękuję bardzo). Bo przecież nikt nie byłby na tyle głupi, by przebierać się za rodzinę Czarnego Pana, prawda?
Jego rozmyślania przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Najstarszy Malfoy spojrzał w tamtą stronę, chowając swoje pomieszane uczucia pod maską spokoju. Nie wiedział, co myśleć o Potterze, który od kilkunastu dni gościł w ich posiadłości. Chłopiec – choć tak naprawdę to dorosły mężczyzna, jeśli wierzyć słowom jego wnuka – był zagadką. Wydawał się trzymać serce na dłoni i zachowywać się, jakby nie miał żadnych trosk. A przecież jego zachowanie podczas Halloween temu przeczyło, jak i plotki, które udało mu się podsłuchać w różnych miejscach. Miał też zeznania swojego wnuka, chociaż miał wrażenie, że Draco nie mówi mu wszystkiego. Na dodatek jego zachowanie wokół Lucjusza, sprawiało, że nie podoba mu się przyszłość jego rodziny. Czasami nawet miał wrażenie, że Draco wolałby być wszędzie, ale tu. Może jednak w plotkach o jego szpiegostwie, było więcej prawdy, niż na początku im przypisywał.
- Dzień dobry! – zawołał Harry, energicznym krokiem wkraczając do jadalni. Siadając obok Draco, nałożył sobie hojny kopiec jajecznicy na talerz, który pojawił się przed nim dzięki uprzejmości domowych elfów. – Piękny mamy dziś dzień, prawda? – zapytał, zaczynając jeść. Malfoyowie tylko wpatrywali się w niego bez wyrazu, ale Harry nie pozwolił, by popsuło mu to humor. Był już w posiadaniu wszystkich horkruksów. Teraz wystarczyło jedynie pozbyć się ich, zabić Wężogębego i przejąć kontrolę nad Śmierciożercami. Bułka z masłem!
Znaczy, na stole była. Taka świeża, cieplutka z chrupiącą skórką i miękkim wnętrzem. Ale wykonanie jego planu nie powinno być trudniejsze.
Po jego pytaniu zapanowała ciężka cisza, a Harry miał wrażenie, że gdyby nie wychowanie, Malfoyowie przesuwaliby jedzenie po talerzach, zamiast je jeść. Cóż, trzeba trochę rozbawić to towarzystwo! Zagrajmy w skojarzenia!
Pierwszy uczestnik: Abraxas Malfoy!
- Strasznie mnie wczoraj biodro bolało – zaczął, nonszalancko sięgając po widzianą wcześniej bułkę. Mógł prawie wyczuć, jak najstarszy Malfoy spina się trzy miejsca dalej. Ukrył uśmieszek za filiżanką herbaty. – Chociaż nic dziwnego, skoro uderzyłem się w nie, gdy wychodziłem z kominka. Przysięgam, że nienawidzę Fiuu. – Prawie zachichotał, widząc, jak Abraxas odpręża się na swoim miejscu. Jakby to miało być wszystko! Czuł się prawie urażony. – Właśnie, Draco! – zawołał, jakby coś sobie przypomniał. Jego rówieśnik prawie niechętnie zwrócił na niego swoją uwagę, chociaż jego oczy lśniły z rozbawienia. – Odkąd Molly nie może mi wysłać corocznego swetra na święta, postanowiłem, że sam sobie zrobię jeden. Myślałem o czerwieni ze złotym wzorem. Co o tym myślisz? – zapytał, prawie krztusząc się ze śmiechu, widząc usztywnienie najstarszego Malfoya.
- Nie umiesz robić na drutach, Potter – wytknął Draco, włączając się do jego gry. Harry wysłał mu szybki uśmiech, po czym wydął wargi, dąsając się.
- Nie wiesz tego! – zaprzeczył, zyskując sobie szyderczy uśmieszek „najmłodszego” Malfoya.
- Szybciej jednorożce zaczną tańczyć z wróżkami, nim ty zrobisz coś dobrze, Potty – zakpił blondyn, a Harry chciał go przytulić ze szczęścia. Abraxas wyglądał trochę blado.
- Mówi się „świnie zaczną latać”, fretko – poprawił, zyskując sobie cztery tępe spojrzenia.
Czarodzieje.
Wzdychając, odsunął się od stołu.
- Idę na Pokątną, spotkać się z resztą. Idziesz? – zapytał. Draco tylko skinął głową, również odchodząc od stołu i kiwając swojej rodzinie na pożegnanie, zanim wraz z Harrym ruszył ku wyjściu.
Abraxas patrzył za dwoma chłopcami, zastanawiając się, czy cała ta rozmowa była tylko jednym, wielkim zbiegiem okoliczności, czy może byli oni odpowiedzialni za wczorajsze wydarzenia. Jeśli dowiedziałby się, że jego wnuk miał z tym coś wspólnego... Ich Pan nie był szczęśliwy po ucieczce intruzów i wszyscy Śmierciożercy odczuli tego skutki.
- Pośpiesz się, Draco, bo Fiuu nam ucieknie! – usłyszał, wyrywając się z myśli. Spojrzał z lekko poszerzonymi oczami na Pottera. To było to samo, co wczoraj zawołali ci oszuści!
- Nie pień się, Potty. Idę przecież – odpowiedział jego wnuk. Abraxas obserwował, jak Potter odwraca się w stronę wyjścia, powiewając szatami.
Nagle błysk czegoś znajomego, sprawił, że zamrugał jak sowa.
Czy Potter miał na sobie pantofle cioci Volde?!
---
Dni mijały niesamowicie szybko i nim się obejrzeli, a nadszedł Nowy Rok, który postanowili spędzić razem.
A właściwie Harry postanowił. Reszta...
Cóż.
- Drogi Merlinie, Harry, wszystko w porządku?! – wrzasnęła Lily, wpadając przez mugolskie wejście do Dziurawego Kotła. Jej twarz wykrzywiona była z paniki, która wypełniała ją całą, odkąd godzinę temu dostała list od najmłodszego Pottera – ciężko jej było myśleć o nim, jak o własnym synu; był w końcu od niej młodszy tylko o rok! – żeby jak najszybciej udała się do Dziurawego Kotła. Jednak to, co najbardziej ją w tym przeraziło, to krople krwi na pergaminie i strasznie niechlujne pismo. Od razu poprosiła rodziców o zabranie jej do baru, chyba pierwszy raz nie przejmując się przytykami Petunii. Za bardzo bała się o chłopca, który w ciągu ostatnich dwóch miesięcy stał się dla niej dobrym przyjacielem.
Teraz jednak...
Zatrzymała się zmieszana przy jednym z większych stołów, wpatrując się w zgromadzonych tam nastolatków.
Był tam zdecydowanie naburmuszony Severus – chociaż dla każdego oprócz niej (i Harry’ego, jeśli przejść przez jego minę, gdy patrzył na swojego przyszłego profesora) wydawało się, że to czysta irytacja. Był dziwnie przygaszony Remus, grzebiący paznokciami w dziurze w drewnianym stole, a także zdezorientowany Peter, którego mina jasno mówiła, że nie ma pojęcia, co się stało. James i Syriusz wyglądali, jakby ktoś im powiedział, że od dziś świąt nie będzie, a bracia Lestrange wyraźnie woleli być wszędzie, ale tu. Za to Draco wraz z Regulusem siedzieli z kpiącymi uśmieszkami na twarzy, jakby tylko oni byli wtajemniczeni w sekret, który był tak prosty, że aż niewidoczny.
Ale najgorszy z nich wszystkich był Harry. Zdrowy, nieuszkodzony Harry, który siedział w centralnej części stołu, uśmiechając się tak szeroko, że była zaskoczona, że twarz nie pękła mu na pół.
Albo byłaby, gdyby tylko nie była tak wściekła.
- Co to ma znaczyć? – zapytała zwodniczo cichym głosem, w którym jednak ukryte były pokłady nieopanowanej furii. Z satysfakcją patrzyła, jak uśmiech na twarzy jej syna znika szybciej niż zeszłoroczny śnieg. Dobrze. Nawet jeśli go nie wychowała – i ta myśl mimowolnie zawsze sprawiała, że boli ją serce – musiał wiedzieć, by z nią nie zadzierać. A może chodziło o coś, o czym nie wiedziała. Jeszcze.
- J-ja tyl-ko chciałem s-spędzić z wa-ami Nowy R-rok! – wyjąkał Harry, próbując (i zawodząc w tym spektakularnie) uspokoić swoją matkę. Cholera, jego żona miała takie samo spojrzenie, gdy on lub ich dzieci zrobiły coś wyjątkowo głupiego. Mętnie pamiętał, że Molly była taka sama podczas ich hogwardzkich (w gruncie rzeczy najniebezpieczniejszych) lat. To musiała być rzecz rudych kobiet. Wszystkie miały ognisty temperament, a wściekłe były cholernie przerażające!
- Och? – zakwestionowała Lily, opierając rękę na biodrze. Była wściekła, chociaż nie tak bardzo, jak powinna, przez oblewającą ją ulgę. – W takim razie, po co wysyłałeś list paniki? – zapytała, chcąc się upewnić, że wszystko na pewno jest w porządku.
- List paniki? – zapytał Potter zmieszany. Co to znowu było?
- Na pergaminie była krew! – zaskrzeczała, samo wspomnienie tej paniki nie pozwalało jej pozostać spokojną. Harry zrobił zakłopotaną minę, czerwieniejąc na koniuszkach uszu. Draco za to parsknął śmiechem.
- Przeciąłem się papierem – przyznał, zyskując sobie tępe spojrzenie od Lily i szydercze uśmieszki od reszty Buntowników.
- A niechlujne pismo? – zapytała. Rumieniec Harry’ego pogłębił się.
- To jego normalne pismo – odpowiedział Malfoy, rzucając młodszemu Potterowi kpiące spojrzenie.
- Więc dlaczego napisałeś, żebym jak najszybciej przyjechała do Dziurawego Kotła? Nie dałeś nawet żadnego wyjaśnienia! – wytknęła, przez chwilę zapominając, o co walczyli, a chcąc po prostu udowodnić swoją rację, czymkolwiek miałaby ona być. Harry wzruszył ramionami.
- Nie wiedziałem, czym mógłbym cię tu zaciągnąć, więc postawiłem na prostotę – wyznał. Lily wpatrywała się w niego przez kilka sekund, po czym westchnęła i dosiadła się do stołu.
- A was jak tu ściągnął? – zapytała, patrząc na resztę Buntowników. Powoli zaczynała rozumieć ich zachowanie.
- Wiedziałem od początku – przyznał Draco. Regulus kiwnął głową, potwierdzając wcześniejsze myśli Lily, że obaj są w coś wtajemniczeni.
- Powiedział, że chce zrobić wielki żart. – Tym razem odezwał się Syriusz. James smutno kiwał głową przy jego boku.
- Rzadki składnik – było wszystkim, co powiedział Severus, ale tak naprawdę nie było potrzeby niczego więcej wyjaśniać.
- U mnie to samo, tylko z książką – burknął Remus, nie zaprzestając grzebania w stole.
- Dostałem list głoszący Powiedz „chees”, a w następnej chwili skończyłem rozłożony na podłodze w Dziurawym Kotle z Malfoyem i Harrym nad głową – powiedział Peter, krzywiąc się do zielonookiego nastolatka. Ślizgon uśmiechnął się do niego szeroko, niczego nie żałując.
- A wy? – zapytała z zaciekawieniem Lily, zastanawiając się, jakim cudem udało mu się ściągnąć tu Lestrange’ów. Bracia skrzywili się, zaplatając ręce na piersiach.
- Dostaliśmy formalne zaproszenie na bal z okazji Sylwestra. O siedemnastej zamieniło się na świstoklik i zabrało nas tutaj – wypluł Rabastan, rzucając mordercze spojrzenia w kierunku Złotego Chłopca, który tylko pomachał mu wesoło. Evans dopiero teraz zwróciła uwagę, że bracia byli ubrani w eleganckie szaty, nijak nie pasując do odrapanego wyglądu Dziurawego Kotła.
- Oj, już nie bądźcie tacy sztywni! – zawołał Harry, zyskując sobie wyłącznie wściekłe spojrzenia (i dwa rozbawione). – Będzie zabawnie! – Na te słowa wszyscy zesztywnieli. Gdy ostatnio je usłyszeli, zostali przebrani za Śmierciożerców i zabrani do posiadłości Czarnego Pana z rozkazem przeszukania jej, w celu odnalezienia bardzo ciemnych i niebezpiecznych artefaktów. O, tak. Zdecydowanie mieli odmienną definicję „zabawy”.
- I co, na Salazara, masz na myśli? – wysyczał Severus. Mimo wszystko cieszył się, że miał wymówkę do opuszczenia rodzinnego domu w czasie Nowego Roku. W tym okresie jego ojciec zawsze pił więcej, a co się z tym wiąże, robił się agresywniejszy. Więc chociaż nie podobało mu się, że został podstępem zwabiony na kolejny z dzikich pomysłów Pottera, to cieszył się, że przynajmniej nie musiał się martwić o pijanego ojca. Matka także wyszła gdzieś z mugolskimi koleżankami, więc o nią również był spokojny.
- Idziemy do baru! – Te trzy magiczne słowa, natychmiastowo usunęły grymasy z twarzy nastolatków, zastępując je podekscytowaniem. Jedynie Lily i Remus starali się być głosami rozsądku, ale... Cóż, mamy demokrację, prawda? A dziewięć zawsze będzie więcej niż dwa.
---
- Suchaj, Dra’o – wyseplenił Harry kilka godzin później. Byli w którymś z kolei mugolskim barze (o dziwo udało im się zaciągnąć tam grupę sztywnych czystych krwi), a w ich żyłach było więcej alkoholu, niż powinno. Dlatego wcale nie dziwne było, że Draco wraz z Harrym kołysali się przytuleni na parkiecie, przytrzymując siebie nawzajem i nie pozwalając sobie upaść.
- Co? – odpowiedział równie niewyraźnie Malfoy, unosząc głowę z ramienia zielonookiego, gdzie położył ją, gdy okazała się zbyt ciężka, by samemu ją utrzymać.
- Czy myslisz, se Voldsmol jest tak sły, bo jest sfusto... sosto... slostu... Cholea! Bo się dugo nie piepsył? – zapytał, wpatrując się gdzieś ponad ramieniem blondyna, przyciskając policzek do błogo zimnego materiału koszuli Draco. Malfoy powrócił do poprzedniej pozycji, gdy okazało się, że rozmowa może obyć się bez kontaktu wzrokowego. Poza tym zaczynało robić mu się niedobrze od utrzymywania głowy prosto.
- To – zaczął kontenplacyjnie – fłascifie moszlife – dokończył, kiwając głową na tyle na ile mógł, utwierdzając się w swoim zdaniu.
- Wienc te’as ty’ko tsza mu snaleś kogoś i pfoblem z głofy – ucieszył się Harry, z radości stąpając o kilka kroków więcej w jedną stronę, przez co zaplątał się we własne nogi, w rezultacie lądując na parkiecie i pociągając za sobą Draco, który wylądował na nim.
- Jestes geniusem, Ha’y – było ostatnim, co powiedział Malfoy, nim ułożył się wygodniej na piersi Harry’ego i zasnął. Sam Potter nie był w sumie daleko za nim.
---
Kawałek dalej w jednym z boksów siedziała Lily wraz z Remusem, Regulusem i Severusem. Ich czwórka była jedynymi w miarę trzeźwymi osobami. No. A przynajmniej oni potrafili zapanować nad sobą.
- Robimy coś z nimi? – zapytał w końcu Remus, patrząc na śpiącą na parkiecie dwójkę. Wewnętrznie był pod wrażeniem, że faktycznie udało im się spać w tym miejscu. Muzyka była tak głośna, że był pewien, że za niedługo rozsadzi mu głowę.
- Zostaw ich – odpowiedział Regulus, pociągając łyka swojego piwa. – Nie widzisz tej miłości? – dodał kpiąco. Severus parsknął, zgadzając się z tym w stu procentach. Lily była trochę mniej przekonana, ale szybko została rozproszona przez głośne gwizdy dobiegające od strony baru.
- Czy to...?! – zaczęła, z niedowierzaniem wpatrując się w czwórkę nastolatków na ladzie.
- Potter, Black i bracia Lestrange? – dokończył Snape. – Tak.
- Drogi Merlinie, co oni robią?
- Powiedziałbym, że tańczą, ale... – Remus zmarszczył nos, patrząc na swoich przyjaciół, którzy zaczęli się wyginać i szturchać, ku uciesze publiczności.
- Chyba raczej próbują – parsknął Severus, również obserwując pijanych nastolatków. To był idealny materiał do szantażu! W życiu nie przegapi nawet sekundy.
- Wiedziałam, że to był zły pomysł! – załamała się Lily, z rozpaczą patrząc, jak James właśnie zaczął rozpinać swoją koszulę, Syriusz udaje obściskiwanie się z dziewczyną, a bracia Lestrange przyciśnięci do siebie plecami, prawdopodobnie starali się ukucnąć.
- Zwal na młodszego Pottera – doradził Severus, wzruszając ramionami. – Zawsze działa. – Po czym napił się swojego napoju. Lily popatrzyła na niego, potem na czwórkę na barze, a w końcu na swojego kolorowego drinka. Myśląc o tym przez chwilę, wzruszyła ramionami i także się napiła.
Przez chwilę siedzieli w ciszy (cóż, względnej – byli w ruchliwym klubie z głośną muzyką), póki nie odezwał się Remus.
- Tak właściwie – zaczął niepewnie, rozglądając się po bawiących się ludziach. – To, gdzie jest Peter?