Jak zaakceptować znajomych syna

Harry Potter - J. K. Rowling
Gen
G
Jak zaakceptować znajomych syna
author
Summary
Mamy rok 2018. Harry jest już szczęśliwym 38-latkiem, posiadającym piękną żonę i trójkę wspaniałych dzieci. Jednak jak to w jego życiu bywa, taka sielanka nie może trwać zbyt długo. By było jeszcze ciekawiej, Harry ląduje w roku 1976. Musi stawić czoła Huncwotom, przyszłym Śmerciożercom, Severus'owi Snape'owi, a to wszystko w wątłym ciele 15-latka. Aha. Czy wspominałam, że wraz z nim trafia tam Draco Malfoy?
All Chapters Forward

Chapter 47

Voldemort siedział na swoim tronie, Nagini owinięta wokół jego ramion, a jakiś pomniejszy Śmierciożerca skulony u jego stóp i ściskający swoje lewe ramię. Czarny Pan stukał niecierpliwie palcami o ramię krzesła, czekając, aż jego słudzy zbiorą się przed nim. Miał już serdecznie dość Pottera, a w końcu skoro ten pokonał go, to w jego interesie leżało usunięcie zagrożenia. I pieprzyć konsekwencje zmieniania linii czasu.

Gdzieś w międzyczasie sala zaczęła się napełniać i teraz przed nim klęczała armia czystokrwistych czarodziejów. Głupcy sądzili, że są od niego lepsi, tylko dlatego, że urodzili się w rodzinach czarodziejów, którzy swoją czystość mogą prześledzić kilka pokoleń wstecz – nie tak jak on. Oczywiście, nie żeby wiedzieli – a przynajmniej było tak, póki nie przypałętał się przeklęty Potter i jego zgraja szaleńców!

- Crucio! – wrzasnął, przeklinając pierwszego lepszego Śmierciożercę. Był wściekły! Jego krew buzowała i wiedział, że tylko śmierć bachora mogła ją uspokoić. Nie spocznie, póki nie zobaczy jego poturbowanego truchła u swoich stóp. Zabije go, jego rodziców i dziadków. Zamknie wszystkie drogi, jakie mogłyby prowadzić do jego narodzin. Żeby być pewnym, wykastruje nawet jego ojca i wysterylizuje szlamowatą matkę, co by nie mogli się rozmnażać, nawet gdyby ktoś ich wskrzesił jako inferii. Pozbędzie się wszystkich członków tej zapyziałej ro...

Co, kurwa?!

- Voldziu, kochanie! – wrzasnął... on. A przynajmniej jakaś karykaturalna, żeńska wersja jego osoby. To było blade, beznose, z czerwonymi oczami – no po prostu on. Z tym że na pewno nie posiadał różowego afro, okrągłych okularów o grubych szkiełkach i kwiecistej sukienki. I czy to były pantofle?!

Voldemort był wściekły, zdezorientowany i coś, do czego nigdy, by się nie przyznał – wystraszony.

A to coś cały czas się do niego zbliżało!

- No zobacz, jak ty wyrosłeś! – wrzeszczała karykatura, wchodząc na podwyższenie i w szybkim tempie zbliżając się do jego tronu. No tego to nie będzie akceptował!

- Avada Kedavra! – wykrzyczał, celując różdżką w to coś. Zielone światło pędziło w stronę karykatury w zawrotnym tempie i Voldemort czuł triumf ocieplający mu pierś. Nie będzie na tym i w innym świecie dwóch Voldemortów, nieważne jak bardzo niepokojący byłby ten drugi. Zaklęcie było kilka centymetrów przed celem, już miało w niego uderzyć... Gdy nagle karykatura odchyliła się do tyłu, później w bok, a gdy się wyprostowała, zrobiła... piruet?... całkowicie omijając klątwę. I to wszystko w jednym, płynnym ruchu!

Voldemort wpatrywał się w to z opadniętą szczęką, nie przejmując się, że zaklęcie uderzyło w jakiegoś zamarzniętego w szoku Śmierciożercę. Nikt nawet nie drgnął na dźwięk jego upadającego ciała, wszyscy wpatrywali się w intruza, który jak gdyby nigdy nic, zbliżył się do Czarnego Pana z uśmiechem na bezwargowych ustach.

Śmierciożercy stwierdzili jednomyślnie. Wściekły Pan to mniej straszny Pan. Od dziś w czarnych szeregach panuje zakaz uszczęśliwiania Pana. Ci, co się nie zastosują, zostaną skazani na wygnanie. Więc niech tak będzie.

A Voldemort? Voldemort wciskał się w oparcie swojego tronu, chcąc uciec przed pajęczymi palcami, zmierzającymi w stronę jego twarzy. Drogi Merlinie, kto wie, co zrobi ten szaleniec! A przekląć go znowu nie przeklnie, bo kto wie, co by się stało. A gdyby nagle postanowiło się odbić w jego stronę?! Nie, dziękuję.

Palce dotknęły jego policzka i schwytały między nie kawałek skóry.

- No może, żeś wyrósł, ale popatrz na siebie! Sama skóra i kości! Czym oni cię karmili?! - wrzeszczał oszust, szarpiąc go za policzki. Voldemort czuł, jak szok zostaje zastąpiony przez wściekłość. Nikt nie będzie go tak traktował! Jednak nim zdążył coś zrobić, jego policzek został uwolniony. Już miał odetchnąć z ulgą, gdy jego percepcja nagle się zmieniła, a on został pociągnięty na nogi. A potem stało się coś przerażającego.

Został przytulony.

- Nie martw się, kochanie – usłyszał tuż przy uchu. – Ciocia się tobą zaopiekuje.

Voldemort poczuł, jak dreszcze przechodzą mu po plecach. Słowa, których znaczenie miało wyrażać troskę, były najstraszniejszą rzeczą, jaką dane było mu usłyszeć.

Pierwszy raz w życiu Voldemort chciał umrzeć.

---

Buntownicy stali na tyłach sali spotkań, wpatrując się szerokimi oczami w przestawienie na podium. Cała dziesiątka ubrana była w szaty Śmiercioludków, wraz z maskami i wszystkim. Zostali tu przyprowadzeni, by poszukać Pucharu Hufflepuff i Medalionu Slytherina, ale nie mogli się odciągnąć od patrzenia. Dopiero gdy Harry – zamieniony w ciotkę Voldemorta (i to dopiero była przerażająca myśl – cała rodzina bigoteryjnych szaleńców) – przytulił Czarnego Pana, po cichu wymknęli się z sali i rozdzielili się, by parami przeszukać wielką posiadłość.

Bezgłośnie zdecydowali, że już nigdy więcej nie dadzą się najmłodszemu Potterowi wyciągnąć na „wycieczkę”.

Cholerny kłamca.

Oby miał dla nich obiecaną czekoladę z Honeydukes, bo inaczej popamięta.

---

Harry znakomicie się bawił!

Fakt, przytulanie Wężogębego nie zakwalifikuje się nigdzie w pobliże „10 ulubionych rzeczy do robienia”, ale jego mina i zachowanie były genialne! Teraz czas na część dalszą! Zemsta była słodka.

Harry wypuścił w końcu Voldemorta ze swoich „opiekuńczych” szpon, chociaż nie pozwolił mu się oddalić chociażby na krok.

- Zobacz, kochanie, jaki ci ciocia sweterek zrobiła – ćwierkał, grzebiąc w neonowozielonej torebce, która miała w sobie powiększający wnętrze urok. Co wyjaśniało, jakim cudem włożył do niej połowę swojej ręki, mimo że powinno to być niemożliwe. – Siedziałam całą noc nad nim. Widzisz, bolało mnie wczoraj biodro i po prostu wiedziałam, że to dlatego, że mój ukochany siostrzeniec jest zimny! Więc usiadłam w fotelu – tym, co dostałam od ciebie na sześćdziesiąte urodziny, pamiętasz? – i chwyciłam za wełnę i druty, i zrobiłam ci jeden porządny! No ale jak się do tego zabrałam, to powiem ci, że szłam jak burza! No gdzie on jest... Och! Właśnie! Ciotka Demort wysłała sowę z listem, że wpadnie za niedługo. Wiem, że za nią nie przepadasz, ale bądź miły dla kobieciny. Zmieniała ci pieluchy za małego, więc chociaż tyle możesz dla niej zrobić. O! Znalazłam! -  wrzasnął szczęśliwy Harry, wyciągając z torebki całą swoją prawą rękę, jak i czerwony, wełniany sweter ze złotymi jednorożcami, które wesoło biegały wokół tańczącej wróżki. Z szerokim uśmiechem, przekazał go przerażonemu Voldemortowi, który zrobił się zielony z obrzydzenia. – No, załóż, załóż! Muszę zobaczyć, jak będzie ci pasował! – zawołał, w środku zwijając się ze śmiechu. Drogi Merlinie, jak tylko wrócą, włoży pamięć do myślodsiewni i zrobi kopie. W życiu o tym nie zapomni. Był właściwie pewien, że ta chwila od dziś będzie napędzała jego patronusa.

- Nie ma szans, żebym ubrał coś takiego! – wrzasnął Voldemort, tym razem czerwieniejąc ze złości. Harry postanowił to przeinaczyć na swoją korzyść.

- Nie ma się, co wstydzić, kochanieńki! Wiesz, że zrobię wszystko dla swojego Pysiaczka! – powiedział, po czym raz jeszcze uszczypnął zapadnięte policzki w parodii czułości. – No, a jak sam zaraz go nie założysz, to ci pomogę – zagroził, sprawiając, że Voldemort zamarzł w miejscu przez chwilę, po czym z ociąganiem założył sweter. Harry pisnął ze szczęścia, w środku śmiejąc się szaleńczym śmiechem, jak ci wszyscy źli bohaterowie w komiksach.

- Wiedziałam, że będzie ci w nim ładnie! Czerwony podkreśla twoje oczy – oświadczył. A potem nim ktoś miał okazję zareagować, szybkim ruchem, godnym najmłodszego poszukiwacza od stu lat, zanurkował dłonią do torebki, wyciągnął aparat i pstryknął zdjęcie. Oprawi to i powiesi sobie na ścianie. Ginny nie będzie miała nic przeciwko. Właściwie miał wrażenie, że jego żona będzie codziennie przesiadywała przed ramką, śmiejąc się wniebogłosy. Ron i Hermiona prawdopodobnie również doceniliby kopię. Słodka, kochana zemsta!

- Ty szalona wy...! – pienił się Voldemort. A przynajmniej robił to, póki nie oberwał torebką w głowę. Ciężko.

- Zważaj na słowa, młodzieńcze! – zbeształ go Harry, profilaktycznie uderzając raz jeszcze. – Twoja matka myłaby ci usta szarym mydłem, gdyby usłyszała, jak się do mnie zwracasz!

- Skończ te kłamstwa! Mam zamiar torturować cię i zabić za twoją bezczelność! – wykrzyczał Czarny Pan, próbując się dostać do kieszeni w poszukiwaniu swojej różdżki, która jakoś tajemniczo zniknęła, podczas nakładania swetra. – Gdzie jest moja...?!

- Tego szukasz? – przerwał mu Harry, przesuwając palcami po cisowym drewnie. Voldemort zamarł, obawiając się tego, co ten szaleniec mógłby zrobić z jego różdżką, gdyby zrobił coś, co by mu się nie spodobało. – Myślę, że słuszne byłoby danie ci kary za twe zatrważające zachowanie – powiedział z zamyśleniem Potter, niby przypadkowo spoglądając na trzymany patyk. – Hmm... Tak, to by chyba było najlepsze – zdecydował, szybkim ruchem wrzucając różdżkę Voldemorta do torebki. – Masz szlaban na używanie magii! Do końca tygodnia! – oznajmił nieznoszącym sprzeciwu tonem, z ukrytą fascynacją obserwując, jak twarz Wężogębego blednie, by po chwili przybierać coraz ciemniejszy odcień czerwonego.

- Ty bezwartościowa szumowino! – wrzasnął. – Jeszcze mnie popamiętasz! Gdy tylko odzyskam swoją różdżkę, tak cię przeklnę, że na zawsze odechce ci się żartować z Lorda Voldemorta! Nie, żeby twoje życie długo po tym trwało. – Po czym odwrócił się do swoich Śmierciożerców, by najprawdopodobniej wydać rozkaz ataku. Na szczęście, w tej właśnie chwili, drzwi do sali otworzyły się z hukiem i dziesięć postaci wpadło do pomieszczenia, ruszając sprintem, w kierunku Harry’ego.

- Ciociu Volde! – churali, brzmiąc na niezwykle spanikowanych. – Nasze fiu ucieka! – krzyknął jeden z nich, którego Harry rozpoznał jako Syriusza. Młodszy Potter natychmiast się rozjaśnił. Było to hasło, oznajmiające, że znaleźli to, po co tu przyszli i najwyższa pora się ewakuować.

- Och! Wybacz, kochanie! Muszę już iść, ale obiecuję, że następnym razem zostanę na dłużej! – wykrzyczał Harry, na odchodne raz jeszcze przytulając Voldemorta, po czym wraz z resztą uciekł z sali i poza obręb barier ochronnych. Tam wsiedli na czekające na nich testrale, które pozwoliły im się na początku dostać do posiadłości i odlecieli w stronę Londynu, pozostawiając za sobą wściekłego Voldemorta.

To była świetna zabawa!

Forward
Sign in to leave a review.