Jak zaakceptować znajomych syna

Harry Potter - J. K. Rowling
Gen
G
Jak zaakceptować znajomych syna
author
Summary
Mamy rok 2018. Harry jest już szczęśliwym 38-latkiem, posiadającym piękną żonę i trójkę wspaniałych dzieci. Jednak jak to w jego życiu bywa, taka sielanka nie może trwać zbyt długo. By było jeszcze ciekawiej, Harry ląduje w roku 1976. Musi stawić czoła Huncwotom, przyszłym Śmerciożercom, Severus'owi Snape'owi, a to wszystko w wątłym ciele 15-latka. Aha. Czy wspominałam, że wraz z nim trafia tam Draco Malfoy?
All Chapters Forward

Chapter 41

Harry nie mógł powstrzymać dumy, która ogrzewała jego żyły. Gdyby nie... okoliczności, nie ograniczałby się tylko do wewnętrznego zachwytu.

Tak jednak...

Cóż.

Cenił sobie swoje życie w wystarczającym stopniu, by trzymać się tych granic.

- ...nie mogę uwierzyć, że byliście tak nierozważni! To przekracza wszystko, co zrobiliście do tej pory! Macie szczęście, że nie zostaliście zawieszeni! Chociaż sam Merlin wie, że na to zasłużyliście! Tak długo, jak uczę, żaden uczeń nie zrobił czegoś takiego! Zawiodłam się na was wszystkich! A szczególnie na tobie, panno Evans! Nie spodziewałam...! – Harry tak na dobrą sprawę nie słuchał tyrady McGonagall. Trwała już od dziesięciu minut i profesorka zaczęła się powtarzać. Potter i tak był pod wrażeniem, że udało jej się pozostać oryginalnym do tej pory. - ...Lupin! Jestem świadoma, że należysz do tej grupy chuliganów, ale zawsze byłeś tym rozważnym! Gdy otrzymałeś odznakę prefekta, spodziewałam się, że poważniej podejdziesz do swoich obowiązków i uspokoisz swoich przyjaciół! Jestem głęboko...! – Harry wymienił spojrzenia z Huncwotami i Dementorami. Nawet jeśli teraz zostali skazani na czyszczenie sowiarni i zmywanie naczyń po kolacji aż do końca semestru, wszyscy myśleli jedno.

Było warto.

----

Gdy drzwi do Wielkiej Sali otwierały się z cichym skrzypnięciem, Harry doznał olśnienia.

To. Będzie. Genialne.

Machnięciem różdżki zatrzymał wrota, zostawiając tylko niewielką szparę z widokiem na jedzących uczniów.

- Co robisz?! - syknął Draco, marszcząc groźnie brwi. Reszta również wydawała się zdezorientowana.

- Wpadłem na coś dużo lepszego - wyszeptał w odpowiedzi Harry, nie mogąc powstrzymać złośliwego uśmiechu wkradającego mu się na usta. Nie, żeby ktoś mógł to zobaczyć. Na widok uniesionych brwi, wyjaśnił: - Cóż, Śmiercioludki faktycznie mogą wywołać wiele chaosu, ale to... - przekręcając różdżką i machając nią wzdłuż całego ciała, pokrył się silnym Glamour, zamieniając swoją postać w coś dużo bardziej odrażającego - ...sprawi, że pospadają z siedzeń.

W odpowiedzi otrzymał złośliwe uśmiechy i błyszczące psotnie oczy.

---

Najbliżej siedzący uczniowie spojrzeli ciekawie na drzwi Wielkiej Sali, gdy te uchyliły się z cichym skrzypnięciem. Gdy przez następne kilka sekund nikt przez nie nie przeszedł, stracili zainteresowanie i powrócili co swoich rozmów. Były one różne. Od eseju z transmutacji, przez sprawdzian z eliksirów na ataku na Hogsmeade i porównaniu grupy uczniów kończąc. Większość z nich zlekceważyła uchylone drzwi, a ci bardziej dociekliwi zrzucili winę na Irytka. Nikt, absolutnie nikt, nie spodziewał się tego, co stało się chwilę później.

Wrota otworzyły się gwałtownie, uderzając z hukiem o ścianę, sprawiając, że niektórzy uczniowie, a nawet paru nauczycieli podskoczyło nerwowo na swoich miejscach, oglądając się na wejście do Wielkiej Sali. Chwilę później rozległy się przeraźliwe krzyki, a ci siedzący najdalej Głównego Stołu szybko starali się naprawić ten problem. Nauczyciele wstali ze swoich miejsc, ściskając różdżki i celując nimi w grupę osób, która weszła do pomieszczenia.

- Co to ma znaczyć? - Dumbledore pierwszy przerwał ciszę. Teraz wszyscy profesorowie i większość siódmych lat stali  przed Głównym Stołem, za którym tłoczyła się reszta przerażonych uczniów. - Co ty tu robisz, Tom? - zażądał dyrektor, gdy stało się jasne, że nie otrzyma odpowiedzi na pierwsze pytanie.

W powietrzu rozległ się zimny, syczący dźwięk, powodujący dreszcze u wielu osób. Szkarłatne oczy zabłysły, rozkoszując się widokiem przed sobą, a cienkie prawie nieistniejące wargi skręcił się w górę w parodii uśmiechu.

- Czy to nie oczywiste? - wymruczał potwór. Jego głos mimo niskiego tonu, był doskonale słyszalny nawet przez dźwięk mocno bijących serc. Dumbledore machnął różdżką, posyłając w Voldemorta niewerbalne zaklęcie rozbrajające, które zostało powstrzymane przez od niechcenia postawioną tarczę. Riddle kliknął językiem, szyderczo kiwając palcem w geście nagany. - To nie było zbyt mądre, Albusie - powiedział i przesunął się krok w bok, odsłaniając zebranych za nim Jamesa, Syriusza, Remusa i braci Lestrange. Rozległy się przerażone wdechy, a kilku wrażliwszych uczniów nawet zemdlało, powodując chichot czwórki Śmierciożerców i pogardliwy uśmiech ich Pana. Nikt nie poszedł im na pomoc, chociaż szefowie ich Domów zerkali na nich niepewnie kątem oka. Jednak stojące przed nimi zagrożenie było dużo gorsze.

- Co im zrobiłeś, Tom? Gdzie jest reszta? Wypuść ich. To tylko dzieci - mówił gorączkowo dyrektor. Jego oczy nie migotały tak jak zazwyczaj.

- Zrobię to - zgodził się z łatwością Voldemort, zyskując sobie tylko podejrzliwie spojrzenia.

- Jaki jest haczyk? - zapytała McGonagall, zaciskając usta w cienką linię. Riddle uśmiechnął się przerażająco, kierując na nią rozbawione spojrzenie. Na plus trzeba jej przyznać to, że nawet się nie wzdrygnęła.

- Jest kilka warunków, moja droga Minnie - przyznał lekko. Minerva zmarszczyła brwi zdezorientowana. Istniało tylko kilka osób, które odważyło się zwrócić do niej tym śmiesznym przezwiskiem i Voldemort nie był jednym z nich.

- Jakich? - dopytywał Dumbledore, którego oczy lśniły podejrzliwością, chociaż miała ona inną naturę niż wcześniej. Tom machnął lekceważąco ręką.

- Po pierwsze chcę stół dla mnie i moich towarzyszy. - Nim skończył mówić, omawiany przedmiot pojawił się przy wejściu do Wielkiej Sali ustawiony równolegle do Głównego Stołu. – Herbata i jakieś przekąski również byłyby mile widziane – kontynuował, a z każdym jego słowem w pomieszczeniu pojawiało się to, co wymienił. Dumbledore zmarszczył brwi. Skrzaty Hogwartu odpowiadały wyłącznie personelowi albo uczniom, do których mają szczególną słabość. Voldemort nigdy nie był jednym z nich. – Dziękuję. – To jedno słowo wytrąciło dyrektora z jego myśli, ale również wstrząsnęło nim. Tom nigdy nie dziękował. Szczególnie nie istotom, które uważał za niższe od siebie. Rozglądając się, Albus zdał sobie sprawę, że w Wielkiej Sali oprócz stołu z dzbankami herbaty i dyniowego soku oraz kanapkami, ciastami i innymi przekąskami pojawiła się wielka garderoba, której zawartość była dla niego tajemnicą, a także z jakiegoś powodu misiek siedzący na jednym z krzeseł.

Chwilę później zrobiło się jeszcze dziwniej. Wszyscy – Śmierciożercy, Voldemort i ich jeńcy – weszli do garderoby, by po kilku minutach wyjść z niej całkowicie przebranym. Dumbledore i połowa reszty zgromadzonych osób wpatrywali się tępo w grupę, która właśnie zasiadła do stołu - jeden z nich przeniósł sobie miśka na kolana. Kolejna ćwiartka uznała, że to jednak dla nich za dużo i dołączyli do tych kilku osób, które już wcześniej stwierdziły, że to nie dla nich i wygodnie wyłączyły zasilanie, przenosząc się do krainy tęczy i jednorożców niepomni na sytuacje na zewnątrz ich zwalonych ciał. Ostatnia grupa zaś doszła do wniosku, że skoro ludzka logika nie pomoże, to może lepiej przełączyć się na zwierzęcą i z mniejszym lub większym powodzeniem naśladowali różne zwierzęta. Zadziwiająco miażdżącą przewagę miały ryby, chociaż do dziś mieszkańcy Hogsmeade zastanawiają się skąd ten wybór. W końcu nie grzeszą one zbyt wielką inteligencją.

Pierwszy otrząsnął się Dumbledore. Nie, żeby było to dziwne. W końcu te wszystkie wielkie tytuły, których tak na dobrą sprawę nikt nie pamięta, a przynajmniej nie chce mu się ich wymieniać, do czegoś zobowiązują.

- Co to ma znaczyć? – zapytał twardym głosem, wybudzając z transu trzy czwarte zgromadzenia. Reszta dalej leżała bez władzy u ich stóp. Jednak wbrew pytaniu, dyrektor zdawał się rozumieć, co się dzieje, chociaż nie wiedział, co względem tego czuć. Z jednej strony był pełen ulgi, nawet rozbawiony, ale z drugiej wypełniało go rozczarowanie i silna dezaprobata. Tworzyło to na jego twarzy dziwny grymas, w którym lewa brew była gniewnie zmarszczona, prawe oko szaleńczo migotało, a usta wygięły się w kształt kopniętego S, nie wiedząc, czy mają się uśmiechać, czy smucić. Na szczęście jego równie podzielona humorzaście broda zasłaniała ten ostatni widok. Chociaż było to niezwykłe osiągnięcie, takie na miarę Orderu Merlina Pierwszej Klasy, więc może nie było się z czego cieszyć.

- Nie widzisz, starcze? – nadeszła kpiąca odpowiedź. Ten głos dalej był szyderczy, zimny i ogólnie zły, ale...

No, naprawdę. Żaden głos nieważne jak straszny, nie jest w stanie cię przerazić, gdy jego właściciel ma na sobie różową suknię balową i tiarę na łysej głowie. Co bystrzejsi dopatrzyli się także wysokich szpilek i klipsów na uszach. Ale nawet ci ślepi gorzej niż krety zauważyli wyzywający makijaż i próbowali właśnie wydrapać sobie oczy, bo doszli do wniosku, że długo i tak one z nimi nie zostaną, więc lepiej samemu skrócić sobie męki. Albus za to przybrał niezdrowy odcień zieleni, bo tylko on był w stanie zobaczyć kolorystycznie dobraną podwiązkę na jednym, wcale nie zgrabnym, bladym udzie. Mniej więcej właśnie wtedy doszedł do wniosku, że rzucenie na swoje okulary zaklęcia widzenia wszystkiego, co ukryte, nie było jednak tak genialnym pomysłem, jak mu się wcześniej zdawało.

Forward
Sign in to leave a review.