
Chapter 40
- To – zaczął Rabastan, gdy mniej lub bardziej w całości wylądowali w Hogsmeade przed Miodowym Królestwem – co teraz?
Harry poświęcił chwilę na przemyślenie tego pytania.
Szacował, że nie było ich około pięciu godzin. Właściwie to nie było tak źle. Jasne, zostali porwani, poprowadzeni przed szkaradne oblicze Volbeznosa (hmm... popracuje jeszcze nad tym) i zamknięci w lochu na Merlin wie ile, ale wyszli z tego stosunkowo nietknięci. Hej! Jakby nie było, prawdopodobnie była to najszybsza ucieczka spod troskliwej opieki Wężopodobnego (nie, to dalej nie to).
Co się zaś tyczy minusów...
Harry spochmurniał.
Dalej było Halloween.
Samhain.
Święto Zmarłych.
Nie ważne jak by to nazwał i tak brzmiało, jak coś strasznego i śmiercionośnego.
Czekaj.
Strasznego i śmiercionośnego?
Harry wyszczerzył się w uśmiechu.
- Powiem wam, co zrobimy.
---
- To zły pomysł – powiedziała Lily. Jej głos był stłumiony przez maskę i dławiące ją nerwy, gdy przemierzała puste korytarze Hogwartu, celując różdżką w piątkę chłopców idących przed nią. Czarna szata powiewała z każdym jej krokiem.
- Daj spokój, Lils! – zawołał wesoło Syriusz, wcale nie przejmując się wycelowanymi w siebie różdżkami i brakiem swojej własnej. Jego włosy były rozczochrane z gałązkami i liśćmi wplątanymi w brudne kosmyki. Szaty rozdarte i ubrudzone błotem oraz krwią. Na całym ciele miał większe lub mniejsze obrażenia, które były wynikiem niesamowitych zdolności rzucania iluzji Lily i Rabastana. Reszta „współwięźniów” wyglądała podobnie, z tym że James powłóczył lewą nogą, jakby miał złamaną kostkę, a Peter przyciskał do piersi kikut prawej ręki, który był wynikiem specyficznego zaklęcia, wymyślonego przez bliźniaków Weasley, a zastosowanego dzięki uprzejmości Draco. Harry przez pięć minut nie mógł powstrzymać histerycznego śmiechu na ten widok, co zaowocowało w dumny uśmieszek Malfoya i zdezorientowane spojrzenia uczniów z tych czasów. Po udzieleniu wyjaśnień Ślizgoni i Gryfoni jednomyślnie nie uznali tego za aż tak zabawne, ale docenili ironię sytuacji.
- Tak! To będzie zabawne! – poparł Syriusza James, mając na ustach ogromny uśmiech, chociaż wybite miał dwa zęby, a lewe oko nie dało się otworzyć przez otaczającą ją opuchliznę. Z jego prawej strony rozległo się głośne, wyraźnie kpiące prychnięcie.
- Zgadzam się z Lily. To zły pomysł – powiedział Snape, chociaż w duchu całkiem nieźle się bawił. Mógł bez przeszkód celować w Huncwotów różdżką, a nawet gdyby wymknęło mu się jedno czy dwa zaklęcia żądlące, to nikt nie mógłby go winić, prawda? Na dodatek szaty Śmierciożerców były zadziwiająco wygodne i tak dramatycznie powiewały wokół jego nóg. Czuł się prawie przekonany, by zainwestować w przyszłości w coś podobnego.
- Przyznaj się Severusie – odezwał się Rudolfus, z drażliwym uśmiechem na ustach. Jego nos wyglądał jakby był wielokrotnie łamany, a na jego boku widniała wyglądająca okropnie, głęboka rana. – Mówisz tak tylko, dlatego że nie chcesz przyznać, że zgadzasz się w czymkolwiek z Blackiem i Potterem. – Oburzone zaprzeczenia Snape’a utonęły w chichotach reszty.
- Oczywiście, że taki jest powód, Rudolfusie – drażnił się Draco, który szedł z lewej strony grupy, również ubrany w czarne szaty i białą maskę. Dodatkowo jego włosy zostały przefarbowane na mniej charakterystyczny brąz. Malfoy ostro z tym walczył, jednak nie miał szans przeciwko połączonym siłą ośmiu czarodziejów. Również Harry mógł albo nie mógł szantażować go, przemianą w bardzo skoczną fretkę, gdyby się nie zgodził. Włosy Lily także były przefarbowane na czerń, a na dodatek mocno pokręcone, przez co przypominała trochę Bellatrix. Ona jednak nie miała z tym większych problemów, szczególnie że zmiana nie była trwała. – W końcu Severus ma reputację do utrzymania.
Jego słowa wywołały kolejną porcję chichotów.
- Draco, uważaj lepiej na słowa – powiedział niby poważnie Harry, który szedł na przedzie grupy i miał na sobie ostatni komplet śmierciożerczych szat, które pożyczyli z nory Voldiego. – W tym stroju Snape jest niepokojąco podobny do Starego Nietoperza, który przez sześć lat nawiedzał nas swoją mroczną obecnością. – Wzburzony okrzyk „POTTER!” został zagłuszony przez głośny śmiech Huncwotów, chichoty Ślizgonów i zdegustowane prychnięcie Lily.
Na kilka chwil zapadła cisza.
- Swoją drogą, skąd wiecie o Mapie Huncwotów? – zapytał Remus, patrząc podejrzliwie na plecy Harry’ego, który wesoło nucił pod nosem. Jego blizny zostały ponownie otwarte, tworząc makabryczny obraz ofiary szaleńca dopuszczonego do noża.
- Właśnie! – chórali James, Syriusz i Peter. Do tej pory był to jeden z ich najbardziej strzeżonych sekretów i nie chcieli uwierzyć, że ktoś – ich przeciwnicy nie mniej! – również o niej wiedział.
- Macie na myśli mapę pokazującą plan Hogwartu i położenie wszystkich obecnych w zamku osób? – grał głupiego Rabastan. Z nich wszystkich wyglądał on najgorzej. Trząsł się cały, jakby przez długi czas poddawany był klątwie Cruciatus (a co było po prostu sprytnym wykorzystaniem czaru chłodzącego), przez jego oko przechodziła krwawa szrama, a czubek nosa został odcięty. Na dodatek kulał na jedną nogę. Harry bardzo chciał go przerobić na podróbkę Szaonookiego Moddy’ego, ale Draco wygłosił wyraźny sprzeciw. Zadowolił się więc powtórzeniem tylko niektórych urazów i złagodzeniem innych.
- Tak! – warknęli wspólnie Huncwoci, nierozbawieni wygłupami Ślizgona. Lestrange parsknął śmiechem, litościwie kręcąc głową.
- Potter nam pokazał – powiedział mimo wszystko, a Harry poczuł, jak wbijają się w niego cztery wściekłe spojrzenia. Uśmiechnął się pod nosem, opierając się chęci podskakiwania. Och, już nie mógł się doczekać, aż dojdą do Wielkiej Sali. Swoją drogą, zajmuje im to strasznie dużo czasu. Chociaż w sumie muszą trzymać się mniej uczęszczanych korytarzy, więc może nie było w tym nic dziwnego. Był prawie pewien, że w pewnym momencie byli na czwartym piętrze.
- Jak mogłeś to zrobić?! – zaskrzeczał James, czując się zdradzony przez syna swego jedynego, chociaż jeszcze nienarodzonego (teoretycznie znaczy, bo praktycznie on już tu był, tyle że nie był tak naprawdę jego synem, a synem innego Jamesa Pottera z innej rzeczywistości, który również teoretycznie był nim ale jednocześnie nim nie był... Merlinie, podróże w czasie przyprawiały go o ból głowy).
- Cóż, nie byłoby sprawiedliwie, gdybyście mogli śledzić miejsce naszego pobytu, a my nie, prawda? – zapytał Harry, skręcając w jakiś tajny korytarz ukryty za gobelinem przedstawiającym psy grające w brydża.
- I tak tego nie wiemy! – burknął Syriusz. – Regularnie znikacie w najdziwniejszych miejscach jak łazienka Jęczącej Marty czy środek korytarza na siódmym piętrze. – Łapa wydawał się oburzony, że nie potrafił rozgryźć ich tajemnicy. Harry za to był lekko zdziwiony.
- Nie znacie sekretu siódmego piętra? – zapytał zaciekawiony, pamiętając jednak, by nie wspominać wprost o Pokoju Życzeń. Było to w sumie nawet logiczne, skoro nie był on zaznaczony na Mapie, ale Harry zawsze myślał, że to przez magię specyficzną dla tego pokoju. Możliwe, że po części faktycznie tak było.
- Nie – odpowiedział naburmuszony James, splatając ręce na piersi. Dalej był zły, że jego krew podzieliła się tym sekretem ze ślizgońskimi wężami. Starszy Potter wygodnie pominął, że Harry również był Ślizgonem. – Jak mogłeś im powiedzieć?! – wybuchł w końcu, pokonany przez własną ciekawość. – Jestem pewien, że musiałem ci powiedzieć, żebyś ni...!
- Nie dałeś mi mapy, a już na pewno nie mogłeś mi nic powiedzieć – przerwał mu Złoty Chłopiec. – Zginąłeś, jak miałem roczek, pamiętasz?
- W takim razie Syriusz albo Remus! – argumentował dalej Rogacz, odmawiając poddania się.
- Łapa przez dwanaście lat był zamknięty w Azkabanie za zbrodnie, której nie popełnił, a Lunatyk... Cóż, właściwie nie poznałem Lunatyka do trzeciego roku, gdy przyjął ofertę pracy jako profesor OPCM-u – wyjaśnił spokojnie Harry, nieporuszony już przez historię jego życia. Jasne, kiedyś był to bolesny temat, ale teraz... Potter mentalnie wzruszył ramionami. Po prostu tak było i nie ma nad czym ubolewać, bo i tak niczego tym nie zmieni.
- Dlaczego byłem w Azkabanie? – zapytał Syriusz, wydając się naprawdę przerażony tym pomysłem. Harry zacisnął usta w wąską linię, zastanawiając się jak poruszyć ten temat. Draco wybawił go z tego problemu.
- Pettigrew z naszej linii czasu był Śmierciożercą, który zdradził adres Potterów, którzy ukrywali się pod Fideliusem. Wszyscy byli przekonani, że to ty jesteś Strażnikiem, więc kiedy rzuciłeś się w pogoń za zdrajcą, który upozorował własną śmierć, przy okazji zabijając dwunastu mugoli, zostałeś uznany za winnego i zostałeś skazany bez procesu – wyjaśnił beznamiętnie. Przez chwilę panowała cisza, którą przerwał wyraźnie drżący głos Petera.
- P-przepraszam – wyjąkał, kuląc się w sobie. W jego przerażonych oczach gromadziły się łzy. Nie mógł zrozumieć, jak mógł zdradzić swoich przyjaciół w taki sposób.
Harry gwałtownie się zatrzymał, obracając na pięcie i chwytając Glizdogona za ramiona.
- To nie twoja wina – powiedział poważnie, patrząc w oczy starszego chłopca. – Jasne, w mojej przeszłości zrobiłeś to, ale jednocześnie my nigdy się nie poznaliśmy, Ślizgoni nie stali się waszymi przeciwnikami w figlach, ani nie zostaliście porwani przez ludzi Voldemorta. Cóż, to ostatnie zawdzięczacie już tylko mojemu szczęściu – dodał sucho, wywołując kilka nerwowych chichotów. – Chodzi o to, że moje doświadczenia cię nie definiują, ponieważ twoja przyszłość już potoczyła się inaczej, niwelując tym samym kilka złych decyzji, które kiedyś byś podjął. Szczerze przyznam, że nienawidziłem Pettigrewa, jednak był on tchórzliwym szczurem, który nie potrafił sam nic zrobić i partaczył nawet najprostszą rzecz. Ty za to jesteś odważny. Jesteś – dodał z naciskiem, widząc, jak Peter trzęsie głową. – Przeciwstawiłeś się i wyeliminowałeś jednego Śmierciożercę. Gdyby nie ty, nie udałoby nam się uciec, nie ponosząc żadnych strat. Dlatego nie przejmuj się tym, co się stało w mojej rzeczywistości, bo ta nie będzie taka sama, rozumiesz? – zapytał delikatnie. Po minucie Peter skinął głową, a Harry wypuścił z ulgą powietrze. – Świetnie, więc teraz lepiej kontynuujmy, bo nie dojdziemy do Wielkiej Sali, nim skończy się kolacja i będzie nici z naszego planu – dodał wesoło, powodując radosne uśmiechy.
- Jak więc wszedłeś w posiadanie Mapy? – zapytał po chwili Remus, starając się jednocześnie oczyścić atmosferę, jak i zaspokoić swoją ciekawość.
- Hmm... W sumie dostałem ją od bliźniaków Weasley, synów Artura i Molly Weasley, którzy znaleźli ją na swoim pierwszym roku w gabinecie Filcha. Wiedzieli, że moi krewni nie podpisali mojej zgody na wycieczkę do Hogsmeade, więc chcieli mi pomóc. Długo nie wiedziałem, że należała do was.
- Dlaczego twoi krewni nie podpisali zgody? – zapytał oburzony Rabastan. Weekend w Hogsmeade była jedną z większych atrakcji trzeciego roku.
- Oni... nie przepadali za magią i nie chcieli słuchać o niczym z nią związaną – wyjaśnił okrężnie Harry. Reszta wyczuła zmieszanie w jego głosie i postanowili nie drążyć tematu.
- Nie wychowałeś się w czarodziejskiej rodzinie? – zapytał zaskoczony Severus. Harry potrząsnął głową, z ulgą przyjmując zmianę tematu.
- Po śmierci rodziców, zostałem przekazany do mugolskiej siostry mojej mamy.
- Mieszkałeś z Tunią?! – zapytała zaskoczona, jak i przerażona Lily. Wiedział jaki stosunek do magicznego świata ma jej siostra i wcale nie podobało jej się dzieciństwo jej dziecka, które się przed nią rysowało. Harry tylko pokiwał głową.
- Poślubiła Vernona Dursleya i mieli syna w moim wieku, Dudleya. Chociaż ciotka Petunia wołała na niego „Dudziaczek” – zakpił Harry, sprawiając, że uczniowie parsknęli śmiechem. – Vernon wyglądał jak mors, a Dudleyowi bliżej było do prosiaka. Pamiętam, że gdy Hagrid przyszedł dostarczyć mi mój list do Hogwartu, przyprawił mojemu kuzynowi świński ogon. Później powiedział, że chciał go zamienić w świnię, ale widocznie nie dało już się z niego zrobić większej – dodał wesoło, przypominając sobie ten dzień i słuchając śmiechu swoich towarzyszy. To były najlepsze urodziny w jego młodzieńczym życiu.
Przez resztę drogi wymieniali się swoimi doświadczeniami z otrzymania listu do Hogwartu. Część z nich była zwyczajna, odkąd w ich grupie było pięciu czystokrwistych czarodziejów, chociaż nawet oni mieli ciekawe anegdotki do opowiedzenia.
Chwilę później dotarli pod drzwi Wielkiej Sali.
- Dobra, grupo! – zawołał szeptem Harry. – Przedstawienie czas zacząć!
Machnięciem różdżki otworzył dwuskrzydłowe drzwi.