
Chapter 36
Nie mógł oderwać od niej oczu.
Zgrabnie prześlizgiwała się przez wszystkie krzywizny. Jej delikatna faktura skrzyła się w sztucznym świetle, a zgrabna sylwetka wyginała, pokonując kolejne przeszkody. Hipnotyzowała go swoimi płynnymi ruchami. Czuł się spragniony i tylko ona mogła ugasić to uczucie. Powoli wyciągnął rękę. Już prawie jej dotykał. Był już tak blisko. Wystarczył tylko moment, by...
- POTTER! – wrzask Draco wyrwał go z transu, sprawiając, że podskoczył lekko i z przestrachem spojrzał na Ślizgona.
- Co? – zapytał zdezorientowany, rozglądając się wokół siebie. Huncwoci. Dementorzy. Oślizgłe ściany. Kraty.
Nie, nadal się nic nie zmieniło. Byli w tej samej celi, do której jakąś godzinę temu wtrącił ich Voldemort. Popatrzył z wściekłością na Malfoya.
- Co się drzesz jak potłuczony?! – warknął, uświadamiając sobie, że nie grozi im żadne niebezpieczeństwo. Znaczy, oprócz tego oczywistego. W końcu byli gościnnie w lochach u Czarnego Pana, a to nigdy nie jest bezpieczne. Nie mniej, nie był zadowolony, gdy ktoś ośmielił się wyrwać go z zadumy.
- Mówię do ciebie, a ty się tylko wgapiasz w tę ścianę! – zdenerwował się blondyn. – Co jest w niej niby tak wyjątkowego?! – Harry skierował swój wzrok na wcześniejszy obiekt jego fascynacji. Kamienny mur nie różnił się niczym od pozostałych w tym pomieszczeniu. Był chropowaty, pokryty jakimś zielonym nalotem, a pomiędzy skałami spływały wodniste dróżki. I to właśnie jedna z takich ścieżek tak go wcześniej zainteresowała. No ale co on mógł skoro...
- Pić mi się chce – wyjaśnił, wzruszając ramionami. Zupełnie nie wiedział, o co ta afera. Nim jednak Draco miał szanse dalej go o coś oskarżać – na co widocznie miał ochotę – dodał: - To, co mówiłeś? – Malfoy posłał mu ostatnie wściekłe spojrzenie, ale zgodził się porzucić temat więziennej ściany.
- Masz jakiś pomysł, jak się stąd wydostać? – zapytał. Reszta natychmiast skierowała na nich swoją uwagę. To było ważne pytanie. W końcu nie mogli tu gnić aż do śmierci, która to pewnie czekałaby ich szybciej niż później.
Harry zastanowił się przez chwilę. Nie mieli różdżek, pojęcia jak wydostać się z tego labiryntu korytarzy, a ich celi pilnowało dwóch Śmierciożerców. Potrafił trochę magii bezróżdżkowej, ale nic, co przydałoby się w walce. Nie wiedział, jak reszta z tym stała, ale na za wiele nie liczył.
Krótko mówiąc, byli w czarnej dupie.
Hmm. Może to nie był zbyt trafny dobór słów, pomyślał, wzdrygając się na wizję, którą zafundowała mu jego wyobraźnia. To uwięzienie zaczęło odbijać się na jego psychice...
Potrząsnął głową, po części w odpowiedzi na pytanie, a po części, by wyrzucić z niej głupie myśli.
- Nie wiem, ale coś się wymyśli – dodał, próbując uspokoić nie tylko ich, ale i siebie.
----
W ciszy przesiedzieli kolejne dwadzieścia minut i Harry ponownie zaczął się zatracać w swoim zachwycie nad kroplą wody, gdy po niewielkim pomieszczeniu rozległ się krzyk Syriusza.
- Jak to jesteś synem Lily?! – wrzasnął, skacząc na równe nogi. Już po kilku minutach uwięzienia każdy znalazł sobie mało wilgotny kawałek podłogi i rozsiadł się tak wygodnie, na ile pozwalała sytuacja.
Harry popatrzył zaskoczony na chrzestnego. No okay, może nie było to aż tak niespodziewane pytanie, ale na pewno nie oczekiwał go akurat teraz.
- No... – zaczął, nie bardzo wiedząc co powiedzieć. – Normalnie raczej, nie? Z tego, co wiem, oficjalna wersja brzmi: Kiedy pan i pani się kochają...
- PRZECIEŻ NIE O TO MI CHODZIŁO! – przerwał mu Łapa cały czerwony na twarzy. Wokół niego Ślizgoni i Gryfoni chichotali, chyba po raz pierwszy razem, a nie z siebie nawzajem. Harry uśmiechnął się kpiąco.
- Ach! Wybacz. Wolałbyś usłyszeć wersję z pszczółkami? – zaproponował. Zadowolony wsłuchiwał się w głośne śmiechy towarzyszy. Poprzednia przygnębiająca atmosfera nikomu nie służyła. Draco musiał chyba dojść do tego samego wniosku, ponieważ dorzucił swoje trzy grosze, nim Syriusz miał okazję głośno wygłosić swój sprzeciw.
- Potter czasami jesteś takim mugolem – westchnął dramatycznie, chociaż na jego ustach błąkał się kpiący uśmieszek. – Czarodzieje preferują kafla i obręcz – powiedział, sprawiając, że śmiechy stały się głośniejsze. Black, stojąc nad ich siedzącymi postaciami, był doskonale dla wszystkich widoczny, tak samo, jak neonowa czerwień, która zdobiła jego twarz.
- ZAMKNIJCIE SIĘ! – wrzasnął, a następnie odwrócił się na pięcie, mierząc palcem w pokładających się ze śmiechu Gryfonów. – Zdrajcy! – zaskrzeczał. – Perfidni zdrajcy! Co się stało z „Gryfoni trzymają się zawsze razem”?! Co z zasadą, by nigdy nie jednoczyć frontu z Ślizgonami?! Zdradziliście cały dom Gryffindora! – krzyczał, ale jedyne co osiągnął to czerwone ze śmiechu twarze jego przyjaciół. James nawet się popłakał. – Wy...!
- Co tu się dzieje?! – dramatyczne wystąpienie Syriusza - którego to powoli cała sytuacja również zaczęła bawić, jeśli unoszące się kąciki ust miały być jakąś podpowiedzią – przerwał wrzaskliwy głos jednego z pilnujących ich Śmierciożerców. Wszystkie śmiechy natychmiast umilkły. Tylko Harry dalej szczerzył się w najlepsze, nic sobie nie robiąc ze złości strażnika.
- Doedukowywujemy kolegę – wyjaśnił. – Chcesz posłuchać? Możesz wybrać wersję „Pan i Pani”, „Pszczółki” albo „Kafel i Obręcz” – zaproponował uprzejmie, sprawiając, że ktoś za nim zachłysnął się powietrzem. Potter nie wiedział, czy to ze śmiechu, czy z przerażenia.
Śmierciożerca zatrząsł się wyraźnie, splunął w jego kierunku i odwrócił się, by dołączyć do swojego kolegi kawałek dalej.
- Nie trafiłeś! – zawołał za nim Harry. – Jak chcesz, to mogę się trochę przysunąć! Będziesz miał bliżej! – dodał bezczelnie. Poplecznik Voldemorta nie zwrócił jednak na niego uwagi. Złoty Chłopiec wzruszył ramionami i już ciszej dodał: - Twoja strata. – Po czym popatrzył na swoich współwięźniów, którzy wpatrywali się w niego z dziwnymi minami. – Co? – zapytał defensywnie.
- Czasami nie wiem – odezwał się Rabastan, potrząsając głową – czy podziwiać cię za odwagę, czy współczuć za głupotę. – Reszta cicho się z nim zgodziła.
----
- No – odezwał się tym razem James, gdy ponownie zaległa między nimi cisza. – To jak to w takim razie jest z tym „Lily jest moją matką”? – zapytał. Harry popatrzył na niego uważnie. Na twarzy starszego Pottera malowała się ciekawość i nadzieja. Uśmiechnął się lekko, zerkając na równie zaciekawioną Lily.
- Z tego, co wiem, to pobraliście się krótko po ukończeniu Hogwartu – powiedział, patrząc na swoich rodziców z czułością. Cieszył się, że dane mu było ich poznać. Nawet jeśli w tym świecie mógłby nigdy się nie narodzić.
- HA! – wrzasnął radośnie James. – Czyli jednak się ze mną umówisz, Evans! – triumfował, patrząc zwycięsko na rudowłosą, która przewróciła na to oczami.
- Zapominasz, że to wcale nie musi się stać – wytknęła mu, skutecznie ochładzając jego entuzjazm.
- Popsuj zabawa – mruknął Rogacz, wydymając wargi i krzyżując ręce na piersi. Lily posłała mu rozbawiony uśmieszek. Harry również się uśmiechnął. To... było dobre. Tak powinno być. Nie powinni mieć na sobie widma ścigającego ich Czarnego Pana.
O ironio! – pomyślał sarkastycznie – Siedzą w lochach u Voldemorta. Już je mają.
- A co, z tym że Snape będzie profesorem? – zapytał Syriusz, przerywając przekomarzanki jego rodziców. Harry popatrzył na przyszłego Mistrza Eliksirów i uśmiechnął się krzywo.
- Prawda. Eliksiry – dodał, przewidując kolejne pytanie. Rogacz, Łapa i bracia Lestrange posłali Severusowi przerażone spojrzenia. Wiedzieli jaki stosunek ma do tego przedmiotu ten konkretny Ślizgon. Snape za to napuszył się z dumy.
- Jestem pewien, że Severus będzie znakomitym nauczycielem – powiedział spokojnie Remus, jak zwykle pierwszy do łagodzenia konfliktów. Harry nie mógł się powstrzymać i parsknął śmiechem.
- Och, tak. Będzie świetnym profesorem – powiedział, uśmiechając się szeroko. – Szkoda, że tylko dla Ślizgonów – dokończył, ponownie się śmiejąc.
- Potter! Profesor Snape był dobrym nauczycielem! – zawołał z oburzeniem Draco. Jednak jego usta drżały w próbie powstrzymania śmiechu. Mógł się kłócić, ale wiedział, że jego opiekun Domu był niesprawiedliwy. Harry popatrzył na niego ze zgrozą, chociaż zdradzały go wesołe błyski w oczach.
- Chyba żartujesz, Malfoy! Zawsze stał za mną jak przerośnięty nietoperz, plując wszędzie tym swoim jadem i udawał, że nie widzi, jak wrzucałeś mi coś do kociołka! – krzyknął z przejęciem. Następnie rzucił się na Lily, mocno się do niej przytulając i udając, że płacze, zawołał: - Mamo! Przyjaźnisz się z nim! Powiedz mu, żeby tego nie robił! – Przez chwilę Gryfonka nie wiedziała co zrobić z rękoma, jednak zaraz roześmiała się dźwięcznie i odwzajemniła uścisk, głaskając go delikatnie po włosach. Harry chłonął to uczucie całym sobą.
- Severusie, jak mogłeś? – powiedział, marnie starając się imitować wzburzenie. Snape wykrzywił się do niej.
- Widocznie sobie na to zasłużył – odpowiedział kwaśno, zerkając na młodszego Pottera. Doskonale widział, że łzy byłego Gryfona stały się trochę mniej udawane, ale postanowił tego nie komentować. Z tego, co wiedział, rodzice tego chłopaka umarli, gdy ten miał rok, a skoro jego matką była Lily... Poczuł, jak coś zaciska mu się w gardle, ale natychmiast odgonił od siebie to uczucie. To się nie stanie, obiecał sobie twardo.
- Ach, ale trzeba mu przyznać, że często rotował mi życie – wtrącił Harry, który pozbierał się po swoim chwilowym załamaniu. Co prawda nigdy niedane mu było spędzenie dzieciństwa z kochającą rodziną, ale teraz w końcu ma swoją własną, prawda? I tylko to się liczyło. Popatrzył na Severusa, chcąc coś jeszcze powiedzieć, ale wtedy jego wzrok padł na róg pomieszczenia. Tam w ścianie była ledwo widoczna dziura, w której właśnie znikał szczurzy ogon.
Jego usta wykrzywił zły uśmiech.
Chyba znalazł sposób na wydostanie się z tego syfu.