
Chapter 35
Harry rozejrzał się po niewielkim pomieszczeniu, w którym został umieszczony razem z resztą towarzystwa.
Cóż.
Nie było za wiele do oglądania.
Ot, kamienne ściany ociekające wodą i z kratą w jednej z nich. Gdzieniegdzie widać było ślady zaschniętej krwi, a gdzieś w kącie słychać było popiskiwanie szczura.
Cela jak cela. Szczerze mówiąc, widział lepsze.
No. Ale zaczynając od początku...
---
- Dość niemiła, jeśli mógłbym stwierdzić – powiedział sucho, bez strachu patrząc w rozświetlone sadystyczną radością oczy. – Powiem ci, że nie brakowało mi twojej parszywej gęby, Tom – zakpił. Przez jedną, piękną sekundę na – z braku lepszego słowa – twarzy Voldemorta pojawiło się zaskoczenie, jednak szybko zostało zastąpione niewyobrażalną furią. Harry przyglądał się temu ciekawie, zastanawiając się, czy czerwień na policzkach Czarnego Pana to jego wyobraźnia, czy przerażająca rzeczywistość.
Z dwojga złego nie wiedział co gorsze.
Wyglądało to okropnie.
Dlatego nie omieszkał mu tego wypomnieć.
- Już, już, Tom. Spokojnie – zacmokał. Z premedytacją zignorował, paniczne poszturchiwania Draco, każące mu się zamknąć. – Złość piękności szkodzi. Chociaż tobie to i operacja plastyczna by nie pomogła... – Może to nie był najlepszy pomysł, by drażnić stukniętego czarnoksiężnika, gdy jest się bez różdżki, związanym i zdanym na jego łaskę, ale... Raz się żyje, prawda? Zresztą jak ten będzie chciał ich zabić to i tak to zrobi, a tak to on też może mieć trochę szczęścia od życia.
Nawet jeśli w ten sposób doprowadzał Ślizgonów, Lily i dwie czwarte Huncwotów do zawału.
- Jesteś niesłychanie odważny, Harry Potterze – wysyczał Voldemort. – Odważny i głupi. Załatwiłeś sobie właśnie bardzo długą i bolesną śmierć.
- Tak, tak. Już to słyszałem – powiedział ze znużeniem, przyglądając się swoim paznokciom. – Ale jak wszyscy widzimy, jestem cały i zdrowy. – Na dowód swoich słów, zgrabnie podniósł się na nogi i rozkładając szeroko ręce, zrobił kółeczko wokół własnej osi. Mina Wężogębego, gdy ponownie na nią spojrzał, była pięknie zaskoczona. Krótkie zerknięcie na twarze uczniów i tych nielicznych Śmiercioludków, nieposiadających masek, ukazało, że oni czuli się podobnie. Harry pokręcił nosem, a na jego usta wpłynął zwycięski uśmieszek.
Ha Ha. Dwa do zera dla Chłopca, Który Przeżył!
- Jak ty... Kiedy... – jąkał się Czarny Pan, nim na powrót nie pozbierał w całość swojej złej i okrutnej jaśnie mości. Szkoda. – Co to ma znaczyć?! – ryknął, tym razem swój gniew kierując na kulące się teraz sługusy. – Chyba kazałem ich ROZBROIĆ I ZWIĄZAĆ! KTÓRY Z WAS, NIEDOŁĘDZY, TEGO NIE ZROZUMIAŁ?! – Przez chwilę Harry był pewny, że Śmierciożercy wypchną winowajcę na środek, mimo że żadnego nie było. No proszę was. Przecież był aurorem to jasne, że potrafi wydostać się ze zwykłych więzów.
- Sam się wydostałem, Tom. To banalnie proste. Nawet moje dzieci potrafią to zrobić – Cóż. Nie do końca, ale kto by się tam przejmował małym kłamstewkiem.
Voldemort ponownie zwrócił uwagę na jego stojącą postać. Jego mina nie wróżyła niczego dobrego.
- Nie wiem, skąd o tym wiesz, ale zakazuje ci mówić do mnie tym plugawym... – wysyczał Czarny Pan. Potter tak się tym przejął, że przerwał mu, nim ten miał szansę dokończyć zdanie.
- Oh? – zakwestionował niewinnie. – Ale przecież to twoje imię! Jak inaczej mam się w takim razie do ciebie zwracać? W końcu jesteś Tom Marvolo Riddle, półkrwi czarodziej zrodzony z ojca mugola i matki uciekającej się do eliksirów miłosnych, prawda? – zapytał, ciesząc się na widok absolutnie wściekłej miny Voldzia i rozbrzmiewających od strony Śmierciożerców szeptów. – Ojej. Czyżby twoi poplecznicy o tym nie wiedzieli? – zdziwił się szyderczo. – A to pech – dodał, wykrzywiając twarz w mściwym grymasie. Tyle lat bał się i złościł, gdy stawał oko w oko z Czarnym Panem, że teraz nie mógł sobie odmówić tej małej zamiany ról.
- On całkowicie oszalał... – Doszedł go jęk od strony jego towarzyszy. Jeśli się nie mylił, należał do Lunatyka.
- Ty... – zawrzał Voldemort. – Zginiesz. Ale najpierw poddam cię takim torturom, że do końca życia je zapamiętasz!
- Obawiam się, że nie skorzystam – odparł niewzruszenie. Widząc, jak Czarny Pan unosi różdżkę, na której końcu jarzyło się już zielone światło, szybko kontynuował: - Słuchaj. Jak zapewne wiesz, jestem z przyszłości. Nawet ty zdajesz sobie sprawę, jak nie rozsądnie jest się mieszać w sprawy czasu – blefował. Tom Riddle nie wiedział, że podróż powyżej dwudziestu czterech godzin wstecz, przestaje mieć wpływ na przyszłe wydarzenia. Jedynymi, którzy mogliby odkryć jego kłamstwo, byli uczniowie. Jednak Harry miał pewność, że żaden z nich tego nie zrobi. Gryfoni z oczywistych względów. Draco jego wymówka również ratowała skórę. A reszta Ślizgonów przed chwilą dostała potwierdzenie tego, co kiedyś o ich panu powiedział im Potter. Nie będą zbyt chętni, by podążać za kimś z brudną krwią.
Voldemort przez chwilę przyglądał mu się z czystą złością, po czym posłał mu krwiożerczy uśmieszek.
- Obawiam się jednak, że reszta twoich przyjaciół, chyba nie jest równie chroniona – wysyczał z prawdziwą radością. Harry uśmiechnął się promiennie, starając się zamaskować panikę i zbijając tym Czarnego Pana z tropu.
- Oczywiście, że są! – zawołał z przesadnym entuzjazmem. Co robić? Co robić?! – Draco jak ja jest z przyszłości. – Zaczął od najłatwiejszego. – James jest moim ojcem, a Lily matką...
- CO?!
- ...więc naturalnie nie możesz ich tknąć, inaczej ja nigdy się nie urodzę. – Zignorował zaskoczony okrzyk Jamesa, Lily i Severusa, kontynuując swoją wyliczankę. - Peter, Syriusz i Remus odgrywają ważną rolę w moim życiu... Tak samo zresztą profesor Snape...
- PROFESOR?! – Tym razem byli to Gryfoni.
- A bracia Lestrange... – Co miał powiedzieć?! Nigdy nie miał z nimi zbyt wiele do czynienia! Myśl. Myśl! MYŚL!
- A wujek Rudolfus i wujek Rabastan są ściśle związani z moją przyszłością – wtrącił Draco, chociaż jego głos drżał. Harry podejrzewał, że była to tylko gra, jako że Malfoy nie raz był zmuszony kłamać Czarnemu Panu prosto w oczy i to na dużo większą skalę. Przezwyciężył chęć rzucenia blondynowi wdzięcznego spojrzenia, wiedząc, że nie zostałoby ono przegapione przez Voldemorta.
- Więc jak widzisz – powiedział ponownie Harry – żadnego z nas nie możesz zabić.
---
Chwilę później wściekły Voldemort rozkazał zamknąć ich w celi i pilnować, póki on nie wymyśli co z nimi zrobić. Harry uznał to za sukces, chociaż dalej nie wiedział co w tej sytuacji zrobić.
- Dlaczego to musiało przytrafić się akurat nam?! – jęknął w pewnym momencie Rudolfus, tym samym przerywając ciszę, która panowała między nimi od czasu uwięzienia. – Dlaczego Śmierciożercy musieli zaatakować dzisiaj?!
Harry posłał mu wyniosłe spojrzenie pod tytułem „a nie mówiłem” i powiedział tylko jedno słowo:
- Halloween.