
Chapter 34
Dumbledore oszalał.
Jasne, wiedział o tym już od dawna, ale... To...
Nie mógł uwierzyć.
- ...okazji Halloween, wszystkie roczniki powyżej piątego roku włącznie...
To było śmieszne.
- ...będą mogły, pod ścisłym nadzorem profesorów...
Czy Dumbledore nie miał być tym rozsądnym w toczącej się wojnie?
- ...udać się do Hogsmeade i pozostać w wiosce do godziny policyjnej. Za to młodsi uczniowie...
Harry dalej nie słuchał. Zaczął się za to gorączkowo zastanawiać, czy w czarodziejskim świecie istnieje odpowiednik mugolskiego psychologa.
Gdzieś na skrawku jego świadomości przemknęła myśl, że to wszystko przez cytrynowe dropsy.
---
Chociaż nie powinien, był zaskoczony, że Ślizgoni entuzjastycznie przyjęli pomysł dyrektora. Czy oni nie powinni być sprytni? I w ogóle świadomi wojny jak mało który uczeń? A nawet jeśli nie, to czy w tym ich ślizgońskim kodeksie nie stał punk – wytłuszczony czerwonym atramentem i dla pewności dwa razy podkreślony żółtym – że nigdy, ale to nigdy nie należy zgadzać się z decyzjami Dumbledore’a?
Postanowił zapytać.
- Oczywiście, że nie, idioto – odpowiedział mu Rudolfus, posyłając w jego stronę kpiące spojrzenie. – Ten punkt brzmi: „Nigdy nie zgadzaj się z decyzjami Dumbledore’a, chyba że działają na twoją korzyść” i napisany został jadowitą zielenią i raz podkreślony prawdziwym srebrem. Nie jesteśmy przecież Gryfonami.
No tak. Mógł się tego spodziewać.
- Zresztą co ci tak nie pasuje w tej wycieczce do Hogsmeade? – zapytał Snape, zamykając swoją księgę traktującą o „najpaskudniejszych klątwach XX wieku”, którą pochłonięty był od obiadu. Reszta mruczeniem poparła jego pytanie. Wyłącznie Draco zdawał się rozumieć jego obawy.
Szczerze mówiąc, nie wiedział, czy był to powód do radości.
- Mamy wojnę, rozumiecie? – zaczął, chcąc, by zrozumieli. Patrząc na ich miny, śmiało mógł powiedzieć, że nie rozumieli. Westchnął. – Spójrzcie. Dumbledore jest głównym przeciwnikiem Voldemorta – czy mu się wydawało, czy przerażone świsty wciąganego powietrza, były jakby mniej pewne? – i jest on dyrektorem Hogwartu. A co za tym idzie, zamek jest najbardziej narażonym na atak miejscem. Jednak bariery szkoły są zbyt silne nawet dla Wężogębego...
- Coś ty powiedział?!
- Jak śmiesz?!
- Życie ci niemiłe?!
- Jesteś szalony!
- To zawsze mnie bawi...
- ...więc będzie się starał uderzać tak blisko Hogwartu, jak to tylko możliwe. Ta... wycieczka... daje mu idealną okazję do ataku. – Harry nie zwracał uwagi na oburzone okrzyki teraźniejszych Ślizgonów i rozbawione spojrzenie Draco. Spotkał się z tymi reakcjami wystarczająco wiele razy, by zdążyły mu się znudzić. Może nadszedł czas, by pomyśleć o czymś nowym?
Ach, pomyśli o tym później. W końcu...
- Poza tym dzisiaj jest Halloween – dokończył.
Ślizgoni byli przerażeni. Zrozumieli grozę sytuacji. Zgodzili się w stu procentach z Harrym i rozpoczęli kampanie antydropsową.
Taa. Nie w tym życiu.
- I? – Regulus nie wydawał się przekonany. Żaden ze Ślizgonów taki nie był, jeśli chciałby być szczery. Nawet Draco chyba tak nie do końca chwytał. Harry westchnął sfrustrowany.
- Odkąd skończyłem rok, w tym dniu nie działo się nic przyjemnego. Zawsze kończyłem, pakując się w jakieś kłopoty, albo prawie martwy.
- Przesadzasz – zbagatelizował jego słowa Rabastan z głową w swoim kufrze. Po chwili wydał z siebie zwycięskie „AHA!” i wyciągnął z niego sakiewkę wypełnioną galeonami. – Kiedy idziemy do wioski? Mam ochotę na piwo kremowe i dyniowe paszteciki.
---
Harry jeszcze długo starał się wyperswadować Ślizgonom wypad do Hogsmeade, ale byli nieugięci. Nie zrezygnowali z niego nawet, wtedy gdy szczegółowo opisał im, co działo się każdego roku, zaczynając od pamiętnej nocy w 1981. Ostatecznie i tak skończyli, idąc do wioski (wszyscy z wyjątkiem Regulusa, który był za młody, by móc się z nimi tam udać).
- Mówię wam. To się źle skończy – mamrotał dalej Harry, ale żaden z członków Dementorów już go nie słuchał. Rozmawiali o tym, co kupią w Miodowym Królestwie albo u Zonka.
Banda dzieciaków.
Potter westchnął, poddając się. Będzie, co będzie. Wystarczy, jeśli będzie się miał na baczności. A nuż nic się nie stanie. W końcu, gdyby na to spojrzeć racjonalnie to jeszcze się nie urodził, a więc klątwa nie miała prawa działać.
Prawda?
---
Powinien wiedzieć.
W Halloween nigdy nie działo się nic dobrego.
Ale on pozwolił sobie uwierzyć, że w przeszłości jego fatum nie mogło go dorwać.
- Conjunctivitis – warknął, celując różdżką w najbliższego Śmierciożercę. W jego piersi rozpaliła się gorąca satysfakcja, na widok ubranej na czarno postaci machającej wokół siebie rękoma, w celu rozpoznania się w otoczeniu. Bez żadnych skrupułów trafił go silniejszą, niż było potrzeba Drętwotą. Śmierciożerca padł na ziemię. Harry zostawił go tam, biegnąc pomóc walczącym w innych miejscach. Po cichu miał nadzieję, że oszołomiona przez niego ofiara, zostanie podeptana. Kilkakrotnie. Przez przypadek, oczywiście.
- Protego!
- Crucio!
- Bombarda!
- Incarcerous!
Harry przedzierał się przez latające ze świstem zaklęcia, raz na jakiś czas rzucając własne. Wzrokiem szukał reszty z jego Ślizgonów, z którymi został rozdzielony, gdy rozpoczął się atak. Zauważył ich chwilę później przy Trzech Miotłach wraz z Huncwotami i Lily. Walczyli razem, osłaniając się przed grupą Śmiercioludków. Potter uniósł brew na tę nieoczekiwaną współpracę, ale na nic nie czekając, przyłączył się do bitwy.
- No proszę – zamruczał, niewerbalnie rozbrajając zamaskowaną postać. – Jednak potraficie działać razem! Levicorpus!
- Zamknij się, Potter! Protego! – wywarczał Snape, z odrazą patrząc na wiszącego do góry nogami Śmierciożercę. Oczywiście, że bachor Jamesa zna to zaklęcie.
- Kto cię tego... Obscuro! ...nauczył?! – zawołał Syriusz z ciekawością. Miał nadzieję, że to był on... Będzie... A mniejsza o to.
- Avis! Oppugno! Można powiedzieć, że... Salvio Hexia! ...Snape!
- CO?!
- Możecie to... Petrificus Totalus! ...przedyskutować później?! – krzyknęła Lily, pozbywając się kolejnego przeciwnika. Nikt jej jednak nie zdążył odpowiedzieć, ponieważ wokół nich nagle zaroiło się od ubranych na czarno postaci. Chwilę później wszyscy byli rozbrojeni i związani.
- No, kochanieńcy. Chyba wasza dobra passa właśnie się skończyła – zarechotał jeden ze Śmierciożerców, po czym cała grupa zniknęła z Hogsmeade, pojawiając się w jakimś ciemnym i wilgotnym miejscu. Harry zamknął oczy, starając się powstrzymać mdłości.
- Cóż za niespodzianka Harry Potterze – wysyczał znajomy głos. Harry zajęczał wewnętrznie, niechętnie otwierając oczy. Pierwsze co zobaczył to czerwone oczy i brak nosa.
Trafili na herbatkę do Voldemorta.
Hurra.
- Dość niemiła, jeśli mógłbym stwierdzić – powiedział sucho, bez strachu patrząc w rozświetlone sadystyczną radością oczy. – Powiem ci, że nie brakowało mi twojej parszywej gęby, Tom.
Merlinie.
Jak on nienawidził Halloween.