
Chapter 33
Nadeszło Halloween i Harry stał się bardziej nerwowy niż zwykle. Był wyczulony na każdy nagły ruch i głośny dźwięk. Prawdopodobnie ktoś mógłby stwierdzić, że zachowuje się jak paranoik, ale on po prostu wiedział.
Wiedział, że tego dnia nie zdarzyło się nigdy nic dobrego.
I ten dzień nie miał być wyjątkiem.
W pierwsze Halloween po pokonaniu Voldemorta był przekonany, że może odetchnąć. Na spokojnie uczcić dzień śmierci jego rodziców i cieszyć się ucztą wraz z Ronem i Hermioną. Jego nadzieje zostały roztrzaskane zatrważająco szybko, bo zaraz po tym, jak opuścił bezpieczne ściany dormitorium Gryffindoru. Szedł z przyjaciółmi do Wielkiej Sali na śniadanie, prowadząc z nimi rozmowę o wszystkim i o niczym, gdy jakiś pierwszak niespodziewanie wpadł na niego i zepchnął go w przepaść, którą pozostawiły przemieszczające się schody. Szczęśliwie nie spadał zbyt długo, lądując piętro niżej. Mimo wszystko połamał chyba każdą możliwą kość – a przynajmniej on to tak odczuwał. Madame Pomfrey upierała się przy złamanej prawej ręce i nodze, popękanych żebrach po tej samej stronie i wybiciem lewego barku. O dziwo lewa noga obeszła się wyłącznie z kilkoma siniakami – i na tydzień wylądował w Skrzydle Szpitalnym. W kolejnych latach wcale nie było lepiej.
Westchnął, otrząsając się ze wspomnień. Widocznie ten dzień miał być dla niego przeklęty już od najmłodszych lat i pozostawało tylko się do tego przyzwyczaić.
Chociaż ciekawy był, jak wyglądało jego pierwsze Halloween. Czy jako zaledwie trzymiesięczny berbeć, również pakował się w kłopoty?
Z jego szczęściem odpowiedź brzmi pewnie „tak”.
---
Przez resztę dnia zachowywał się bardziej paranoicznie niż Szalonooki, zarabiając tym sobie dziwne spojrzenia od Ślizgonów i wszechwiedzące od Malfoya.
No tak. Mógł się tego spodziewać. Jego syn był wystarczająco lojalny rodzinie, by nie zająknąć się nawet słowem o Mapie Huncwotów i pelerynie niewidce, ale już za mało, by zachować dla siebie fakt istnienia „klątwy Halloween”.
Harry zamarł z widelcem w połowie drogi do jego ust, gdy do głowy przyszła mu absurdalna myśl.
Bo może... Ale tylko może... Albus nie powiedział nic, a to Draco tak uważnie obserwował go przez te siedem lat?
Z zastanowieniem popatrzył na siedzącego naprzeciw niego blondyna, który właśnie lamentował, że przez eliksiry jego włosy oklapły i wyglądają jak te Snape’a. („Bez urazy, Severusie”).
Harry’ego zalała ulga i kawałek kurczaka ostatecznie wylądował w jego ustach.
To musiała być sprawka Albusa.