
Chapter 32
Kilka godzin później, gdy już lekcje się skończyły, a obiad był zjedzony, Harry wraz z Draco, Snapem, Regulusem i Lestrange’ami siedział w Komnacie Tajemnic i ze znudzeniem wysłuchiwał kłótni Ślizgonów.
Cóż. Powiedział kłótni, ale...
- Różowy to zdecydowanie twój kolor, Black. Myślisz, że to u was rodzinne?
- Severusie, natychmiast przestań! Znęcanie się nad zwierzętami jest karalne!
- Tylko nad zakwalifikowanymi zwierzętami, Draco. Nie zabieraj radości Snape’owi. Wiesz, że ma ich tak niewiele.
- Czy możecie już wreszcie z tym skończyć?! Gdy następnym razem Huncwoci wezmą na ofiarę któregoś z was, nawet nie kiwnę palcem, by wam pomóc. A nie. Jednak to zrobię. Ktoś w końcu będzie musiał uwiecznić waszą porażkę.
Harry westchnął, pocierając skronie. Doprawdy. Jakby siedział z grupką małych dzieci. Postanowił w końcu to przerwać.
- Czy możecie już przestać, zachowywać się jak pięciolatki? – powiedział, sprawiając, że skierowały się na niego wściekłe spojrzenia. Potter musiał odwrócić wzrok i zagryźć wargę, by nie wybuchnąć śmiechem na widok Regulusa. Wściekły, różowy króliczek. Zachowam to wspomnienie w myślodsiewni i będę je udostępniał za galeona. Zbije majątek.
- W takim razie ściągnijcie ze mnie to zaklęcie – wywarczał Black, piorunując ich wzrokiem. Nie trzeba chyba mówić, że nie za bardzo mu to wyszło.
- Nie umiem. – Harry wzruszył ramionami w bezradnym geście. Tak naprawdę cofnięcie wyników żartu Huncwotów byłoby dla niego śmiesznie łatwe – w końcu faktycznie był aurorem i to nawet całkiem dobrym – ale to było zbyt zabawne. A jemu w końcu też się od życia coś należy. Chociaż pewnie usunie efekty klątwy z Blacka w nocy, by nie dawać satysfakcji Huncwotom. – A teraz przejdźmy do sprawy, dla której was tu ściągnąłem – kontynuował Harry, nie pozwalając reszcie Ślizgonów na kontynuowanie sporu. To, jak przypuszczał, przyciągnęło ich uwagę.
- To był jakiś powód? – zdziwił się Draco, a były Gryfon tylko przewrócił oczami. No naprawdę. Niby od kiedy zwołuje ich tu, by podyskutować o najnowszych ploteczkach Hogwartu?
- Postanowiłem, że potrzebujemy nazwy – powiedział z powagą, w odpowiedzi otrzymując kilka tępych spojrzeń.
- Po co? – zapytał w końcu Rabastan. – To nie tak, że jest nam jakoś specjalnie potrzebna. – Potter też właściwie nie wiedział, po co im ta nazwa, ale miał silne przeczucie, że, tak, jest im niezbędna do życia i po prostu muszą ją wymyślić, bo inaczej czekają ich złe konsekwencje. A że już dawno nauczył się ufać swoim instynktom, nie zamierzał z tym walczyć.
- Właśnie, że jest. Huncwoci mają swoją. Chcecie być od nich gorsi? – zapytał, od razu wysuwając najcięższy argument. Wiedział, że tylko on zadziała. Nie zawiódł się i już chwilę później zapanowała pełna zadumy cisza. W końcu Rudolf wysunął się z pierwszą propozycją:
- Anty-Huncwoci? – zapytał niepewnie. Harry nie musząc się nad tym zastanawiać, pokręcił głową. Lestrange naburmuszony wydął wargi. – Dlaczego nie?
- Naprawdę chcesz mieć w swojej nazwie, nazwę przeciwnej grupy, tak jakbyś oddawał im jakiś hołd czy coś w tym stylu? – powiedział z powątpiewaniem Harry, sprawiając, że Ślizgon się skrzywił. Biorąc to za oczywistą odpowiedź, przytaknął. – No właśnie.
- To może „Bazyliszki”. W końcu od razu mielibyśmy maskotkę – zaproponował Regulus. Potter zmarszczył brwi, zastanawiając się nad tym. Nie było złe, ale...
- To chyba nie jest najlepszy pomysł, właśnie przez to, że faktycznie tak jakby mamy bazyliszka.
- Co masz na myśli? – dopytywał Draco, który już zaczął się utożsamiać z tą nazwą. Była silna, groźna i idealnie pasowała do nich, Ślizgonów.
- Idealnie pasowałoby tutaj mugolskie powiedzenie „nie wywołuj wilka z lasu”, tak myślę – odpowiedział Harry, spotykając się z trzema obrzydzonymi minami, jedną zdezorientowaną i jedną obojętną.
- Mogłem się domyślić, że jako Potter jesteś miłośnikiem szlam – wypluł Rudolf, posyłając mu wrogie spojrzenie. Były Gryfon, słysząc znienawidzone słowo, automatycznie się spiął i spojrzał zimno na braci Lestrange i Regulusa, który zdawał się mieć takie samo zdanie.
- Nie obchodzi mnie, w co wierzysz, ale nigdy więcej nie waż się wypowiadać tego słowa w mojej obecności – powiedział chłodno. Trójka Ślizgonów się tym jednak nie przejęła, posyłając mu wredne uśmieszki.
- A co? Za bardzo rani to twe lwie serce? – zakpił Rabastan. W odpowiedzi Harry uśmiechnął się mrocznie, zbijając tym z tropu przyszłych Śmierciożerców.
- Jeśli się nie dostosujecie, będę zmuszony pokazać wam, jak dokładnie pokonałem Voldemorta – odparł, sprawiając, że reszta przebywających w pomieszczeniu osób wciągnęła ze świstem powietrze, słysząc zakazane imię. Harry przewrócił oczami. Jego złość nagle się ulotniła. Nie było sensu się z nimi kłócić. Przecież wiedział, że cała trójka w przyszłości będzie wiernymi sługami Toma Riddle’a. Po prostu to słowo zawsze potrafiło wpłynąć na jego ognisty temperament. – Możecie z tym w końcu przestać? To tylko imię.
- To nie tylko imię, Potter – wywarczał Snape. Potter ponownie przewrócił oczami.
- Masz racje. To durna ksywka, którą Wężogęby wymyślił sobie, by zatuszować swoje nie-czystokrwiste pochodzenie – odparł, sprawiając, że teraźniejsi Ślizgoni popatrzyli na niego w szoku.
- Co masz przez to na myśli? – wydusił Regulus.
- Voldemort – Harry przeczekał paranoiczne wdechy – tak naprawdę jest półkrwi. Jego matka faktycznie była czystej krwi, chociaż jej magia była dość słaba. Za to jego ojciec był bogatym mugolem. – Po czym, tak jak kiedyś Czarny Pan w Komnacie Tajemnic, Harry napisał w powietrzu świetliste litery układające się w słowa „Tom Marvolo Riddle”, by następnie machnięciem różdżki zmienić je w anagram „I am Lord Voldemort”.
W niewielkiej biblioteczce zapadła cisza. Uczniowie z tego okresu wpatrywali się w to z niedowierzeniem wypisanym na twarzy. Nie mieściło im się w głowach, by ten Czarny Pan, ten sam, który jest za zgładzeniem wszystkich mugoli, szlam i zdrajców krwi, sam miał w sobie „brudną krew”. W końcu to było nielogiczne. To... Nie wiedzieli. To nie był czas na rozmyślanie nad takimi rzeczami. Najpierw zresztą musieli uzyskać więcej informacji. W końcu Potter mógł kłamać. Tak. Póki co bezpieczniej będzie wrócić do wymyślania nazwy – która to nagle nie wydawała się takim złym pomysłem.
- Co powiecie na „Jadowite Węże”?
---
Harry westchnął. Siedzieli już tutaj od dwóch godzin i póki co nie udało im się znaleźć nazwy, która pasowałaby im wszystkim. Powoli naprawdę zaczynał mieć tego dość.
Sam jednak nie zaproponował żadnej nazwy. Nie miał pomysłu, a wątpił, by jego „Śmierniożercożercy” spotkali się z aprobatą kogokolwiek. No. Może Draco by się zgodził, ale szczerze w to wątpił. Blondyn mógł nie mieć aspiracji zostania Śmierciożercą, jednak dalej został przez nich wychowany i się ich obawiał. Nie mógłby tak z nich zakpić.
Potter w myślach nadął policzki. Przeklęta tchórzofretka.
- A co powiecie na „Dementorzy”? – Propozycja Snape wytrąciła go z zadumy. Były Gryfon skrzywił się. Nie podobała mu się ta nazwa nic a nic. Problem w tym, że reszta wydawała się raczej pozytywnie nastawiona.
- To jest dobre. Mocna nazwa. Większość czarodziei obawia się tych stworzeń.
- Ja jestem za.
- Ja też.
- Jak dla mnie może być.
Harry westchnął, gdy wszystkie spojrzenia skierowały się na niego. Raz jeszcze skrzywił się i niechętnie skinął głową. Jak sobie chcą być „Dementorami”, to niech sobie będą. On nie zamierza z nimi walczyć. Chociaż pomysł, upodabniania się do tych stworzeń, także nie napawał go optymizmem. No ale w końcu to nie tak, że będą chodzić i mówić „Przejście! Dementorzy idą!”. Znaczy, chyba. Prawdopodobnie. Dobra, kogo on próbował oszukać. Oczywiście, że będą. To Ślizgoni. Będą się chwalić tą głupią nazwą, jakby co najmniej była to jakaś nowa sekta czy coś...
I wtedy Harry doznał olśnienia.
Jeśli Ślizgoni chcą być Dementorami, niech tak będzie.
Jednak on będzie kimś więcej.
Nie, głupim stworzeniem, żywiącym się duszami ludzi.
Nie.
On zostanie Czarnym Panem.