
Chapter 31
Huncwoci nie zwlekali długo ze swoją zemstą, bo gdy już tylko ustalili, co mają robić, zabrali się za to przy pierwszej okazji, którą okazało się śniadanie następnego dnia. Gdy tylko wraz z Lily przekroczyli próg Wielkiej Sali i potwierdzili, że ich aktualnie najwięksi wrogowie siedzą już przy swoim stole, nie czekali długo, zabierając się do dzieła.
Na początek zadbali o małą dywersję.
- Panie dyrektorze! Panie dyrektorze! – krzyczał James, biegnąc w stronę stołu prezydialnego z przerażoną miną. Tuż za nim podążał Syriusz, wcale nie mniej przejęty niż jego przyjaciel. Natychmiastowo cała uwaga kadry, jak i większości uczniów skierowała się na dwójkę Huncwotów. Dumbledore podniósł się ze swojego miejsca, patrząc z niepokojem na Gryfonów.
- Co się stało, panowie?
- To straszne! – wrzeszczał Potter, a Łapa powtarzał za nim na wzór echa i kiwał potakująco głową. – Przerażające! Niewyobrażalne! Okropne! Niewyba...!
- Ale co się stało, panie Potter?! – przerwała tę litanię profesor McGonagall powoli zirytowana całą tą sytuacją. Przeczuwała, że za tym wszystkim czai się jakiś kolejny żart Huncwotów i wybitnie jej się to nie podobało.
- No przecież mówię, pani profesor! – zbulwersował się James. – Stała się rzecz straszna! Przerażająca! Niewyobrażalna! Okropna! Niewybaczalna! Tragiczna...!
W tym samym momencie Remus i Lily zajęli się drugą częścią planu. Niezauważeni przez nikogo, podkradli się bliżej stołu Slytherina i wyławiając wzrokiem swoją ofiarę, rzucili na nią kilka zaklęć, które miały uaktywnić się z opóźnieniem dziesięciu minut, co by nikomu nie przyszło na myśl, że mogłaby być to ich wina. Następnie chyłkiem wycofali się do własnego stołu, wtapiając się w tłum uczniów, gapiących się na odgrywane przedstawienie.
James dalej wynajdywał przeróżne synonimy słowa „straszne” i przytaczał je nauczycielom, ale widać było, że powoli kończyły mu się pomysły.
A właściwe nie tyle, ile kończyły, co zaczynały brzmieć coraz bardziej wymyślnie.
- ...Trollażająco! Dementorycznie! Voldemorstycznie! Strachażająco! Syriusz-w-stringach-ycznie!
A Black posłusznie powtarzał za nim.
- ... Trollażająco! ... Dementorycznie! ... Voldemorstycznie! ... Strachażająco! ... Syriusz-w-strin- HEJ! Wyglądam gorąco w stringach! – oburzył się Black, gdy zrozumiał, co kryło się za ostatnim słowem Pottera. W Wielkiej Sali na chwilę zrobiło się cicho, by zaraz wszyscy uczniowie wybuchli zgodnym śmiechem. Jedynie hogwarckiej kadrze nie było do śmiechu.
- Panie Potter. Panie Black. Czy to przedstawienie miało jakiś cel? – syknęła Minerwa. Dwójka Huncwotów popatrzyła na siebie. Widocznie nadszedł czas, by zakończyć przedstawienie i mieć nadzieję, że Remus i Lily wykonali swoją część roboty.
- Oczywiście, pani profesor! Jak już mówiłem, dyrektorze, stała się rzecz straszna! Przeraża...!
- Zrozumieliśmy, panie Potter! Proszę w końcu powiedzieć, co takiego się stało!
- Lily powiedziała, że mugole nie będą już więcej produkować cytrynowych dropsów! – wrzasnął Syriusz z rozpaczą, przyglądając się, jak twarze nauczycieli czerwienieją ze złości. Tylko Dumbledore wydawał się bledszy niż chwilę wcześniej.
- I cały ten raban zrobiliście tylko z tego powodu...? – wysyczała McGonagall. Chłopcy poważnie pokiwali głowami.
- To okropne, pani profesor! Zatrważające! Tragiczne! Straszne! Peter-w-sukience-iczne!
- WYSTARCZY! – zagrzmiała nauczycielka transmutacji, najwyraźniej mając już serdecznie dość. – Obaj macie się zjawić w moim gabinecie przed kolacją i wtedy omówimy waszą...!
- Uspokój się, moja droga – przerwał jej Dumbledore, który dalej nie odzyskał kolorów. Nawet jego rażące, żółte szaty z motywem wesołych pszczółek, nie wydawały się już tak bardzo radosne, jak na początku śniadania. – To bardzo ważna kwestia, która wymaga mojej natychmiastowej uwagi. Wybaczcie zatem. – I nie czekając na odpowiedź, szybkim krokiem opuścił Wielką Salę, odprowadzany chichotami uczniów. Pokonana McGonagall pogoniła dwójkę Huncwotów do ich stołu i ponownie zajęła się swoim śniadaniem. Reszta szkoły poszła w jej ślady. Powoli śmiechy zaczęły się uspokajać, a myśli uczniów ponownie skierowały się na czekające ich zajęcia i gorączkowe zastanawianie się, czy odrobili wszystkie prace domowe.
A przynajmniej było tak, póki po Sali nie rozniósł się przerażający wrzask od strony Slytherinu.
Zastawa zatrzęsła się od nowej porcji śmiechu, gdy wzrok wszystkich padł na młodego dziedzica rodu Black, który od stup po głowę pokryty był wszystkimi kolorami różu, a gdzieniegdzie błyszczał się od brokatu. Dodatkowo spomiędzy jego długich – w tej chwili rażąco różowych – włosów wystawały długie, królicze uszy o kilka odcieni jaśniejsze.
Gdy zaś odkryto puchaty, dopasowany kolorystycznie ogonek, cała sala śmiała się tak głośno, że mieszkańcy Hogsmeade długo zastanawiali się, co wywołało taką radość u Hogwartczyków.