
Chapter 22
W ciszy czekali na rozwój wydarzeń, nie śmiąc nawet oddychać, o poruszaniu się nie wspominając. Chwilę później w pomieszczeniu rozbrzmiał głośny trzask i czwórka zdezorientowanych Gryfonów wylądowała na środku pustej sali, otoczona przez piątkę Ślizgonów, z czego czterech z nich mierzyło do nich różdżkami. Pierwszy z szoku otrząsnął się Łapa.
- Co to ma być, do cholery?! – oburzył się, patrząc na nich z wściekłością w oczach. Na członkach domu Slytherina nie zrobiło to żadnego wrażenia.
- Harry? – zapytał nieśmiało Lupin, jak zawsze wcielając się w głos rozsądku. Młody Potter wystąpił do przodu, stając na wprost Huncwotów. Peter widząc go, szybko czmychnął za Lunatyka. Zielonooki odchrząknął i machając różdżką, wypowiedział zaklęcie:
- Pictursit* - Gryfoni popatrzyli na niego skonsternowani, gdy nic się nie stało. Oczywiście, nie mogli wiedzieć, że w tej chwili zaklęcie wcześniej rzucone przez Snape’a w Wielkiej Sali się aktywowało. A żaden ze Ślizgonów jakoś nie kwapił się, by im to wytłumaczyć. – Czarownice i czarodzieje! Drodzy uczniowie i nauczyciele! – zaczął Harry, świadomy, że w tej chwili słucha go znaczna część szkoły. – Jesteśmy tu, by zapewnić wam rozrywkę w tych trudnych czasach, a także odpłacić się Huncwotom za liczne żarty i psikusy! Profesorowie mogą odetchnąć z ulgą. Obiecuję, że nikt nie poniesie szkód cielesnych.
- Co to ma znaczyć?! – warknął Syriusz, gdy cała sala zalśniła światłem, a oni znaleźli się na podwyższeniu w jednym rzędzie. Przed każdym z nich stał pulpit, a nad ich głowami zwisał transparent z napisem „Mój największy sekret!”.
- Ostrzegałem was – mruknął Harry, uśmiechając się wrednie, gdy zauważył, że Gryfoni zdali już sobie sprawę, że nie mogą się ruszyć z miejsca. – Wypowiedzieliście mi wojnę, to teraz przyjmijcie moją odpowiedź z honorem. – Z zadowoleniem stwierdził, że ich twarze trochę zbladły, gdy zdali sobie sprawę, co się dzieje. – Zaczynajmy więc.
---
- Nie powinniśmy tego przerwać? – zaniepokoiła się McGonagall, z niepewnością wpatrując się w hologram, który wyświetlany był na ścianie, na której znajdowały się drzwi wejściowe. Wszyscy uczniowie z uwagą śledzili przebieg wydarzeń.
- Nie widzę takiej potrzeby – zakwestionował Dumbledore, a iskierki w jego oczach świeciły jak szalone. – Póki nic się poważnego nie dzieje możemy na to pozwolić. W końcu jest tak jak powiedział Harry. Teraz, gdy wojna toczy się w czarodziejskim świecie, przyda nam się coś na chwilowe zapomnienie. – McGonagall patrzyła na niego przez chwilę z wyraźnym wahaniem w oczach. W końcu jednak westchnęła i z powrotem popatrzyła na zaczarowaną ścianę.
- Może masz rację, Albusie.
---
Harry zgrabnie podszedł do Syriusza, który znajdował się z samego brzegu z lewej strony.
- Zacznijmy od pana, panie Black – powiedział, posyłając mu promienny uśmiech, który tak bardzo kłócił się z wrednymi błyskami w jego oczach. Łapa warknął i szarpnął się, w ostatniej rozpaczliwej próbie uwolnienia się. Niestety nie zdało to się na nic. – Jakie jest najbardziej żenujące zdarzenie z pana życia? – zapytał Harry, przybierając profesjonalny ton. Black popatrzył na niego jak na wariata.
- Chyba nie myślisz, że ci to powiem? – spytał z niedowierzeniem. Potter posłał mu pewny siebie uśmieszek, który nie spodobał się Huncwotom wcale, a wcale.
- Oh, ależ nie musisz mi nic mówić. Zapewniam cię, że opowiedziałeś mi tyyyyle sytuacji, które spokojnie mogą wpędzić człowieka w spore zakłopotanie, że to naprawdę nie jest konieczne. – W tym momencie Huncwoci posłali Łapie zdradzone spojrzenia.
- Nie patrzcie tak na mnie! Ja nic mu nie mówiłem! – odkrzyknął, trochę oburzony wiarą jego przyjaciół w niego samego.
- Cóż... – zamyślił się młody Potter. – Może faktycznie nie byłeś to ty. A przynajmniej nie ten ty. Mój ojciec chrzestny zdawał się lubić opowiadać mi żenujące historie z życia moich rodziców i Remusa. A Lunio odwdzięczył się opowiadając mi o twoich sekretach. – Zielonooki wyszczerzył radośnie ząbki. – Więc jak będzie? – zapytał, patrząc na zdruzgotane miny Huncwotów, do których chyba dopiero teraz dotarło z kim dokładnie mają do czynienia.
- Już wiem dlaczego jesteś w Slytherinie – burknął James, krzywiąc się nieszczęśliwie. Harry posłał mu tylko rozbawione spojrzenie.
- Dobra – warknął Syriusz, woląc już powiedzieć coś samemu, niż zostawić to w rękach tego małego potwora. Kto wie co on mu kiedyś naopowiada... Chociaż nie mógł nie poczuć lekkiej dumy, patrząc na poczynania swojego chrześniaka. No. Przyszłego chrześniaka. Z resztą nie ważne. – To było w wakacje po naszym czwartym roku. Razem z Jamesem poszliśmy do mugolskiego klubu. Trochę wypiliśmy, potańczyliśmy. W pewnym momencie wpadła mi w oko piękna długonoga blondynka. Podszedłem do niej zagadać. Spędziliśmy razem dobrą godzinę i przez cały ten czas nie chciała mi zdradzić swojego imienia. Dopiero gdy chciałem ją pocałować, powiedziała, że nazywa się Hubert. – Łapa pokrył się na twarzy pięknym szkarłatem, gdy reszta towarzystwa skręcała się ze śmiechu. – Po tym wydarzeniu mam awersję do blondynek i mugolskich klubów.
- Tego... – wysapał Harry, dalej lekko chichocząc. – Tego nigdy... mi nie mówiłeś. Ale to wiele wyjaśnia. – dokończył już spokojniej, chociaż na jego twarzy widniał promienny uśmiech. Dobrze pamiętał, jak kiedyś w Dziurawym Kotle do jego chrzestnego podeszła urocza blondynka, a ten nie zamieniając z nią nawet słowa, wziął nogi za pas i uciekł, aż się za nim kurzyło. Syriusz zarumienił się jeszcze bardziej, chociaż na jego ustach również błąkał się rozbawiony uśmieszek. – Dobrze. Przejdźmy dalej – powiedział Harry, robiąc krok w prawą stronę. Dzięki temu znalazł się twarzą w twarz z Glizdogonem. Jego mina od razu stężała. Peter pisnął cienko, kuląc się w sobie. – Pettigrew – wypluł młody Potter, patrząc na niego z jawną odrazą. – Powiedz mi, proszę, czy przeszedłeś już na stronę Śmierciożerców, czy dopiero masz to w planach?
Po tym pytaniu w opuszczonej klasie jak i w Wielkiej Sali zapadła niczym niezmącona cisza.