
Chapter 19
Noc w Zakazanym Dziale okazała się owocna w nowe zadrapania, siniaki i wielkie worki pod oczami, jednak nijak się miała do ich poszukiwań. Wszystkie książki jednakowo głosiły, że podróż w czasie na okres dłuższy niż dwadzieścia cztery godziny jest niemożliwa, a jeśli już to co najmniej tak niebezpieczna jak aportacja po hojnie zakrapianej imprezie i bez posiadania licencji. Tylko jedna, jedyna księga brzmiała wystarczająco obiecująco, by całkowicie nie porzuciła ich nadzieja. Problem był w tym, że była najbardziej waleczna i nim ich zaatakowała, zdążyli przeczytać w niej tylko pierwszy akapit. Gdy raz im się już wyrwała, prawie pozbywając się permamentnie ich palców u rąk jak nie całych dłoni, nie mogli jej za nic otworzyć, nie ważne czego próbowali. A trzeba wiedzieć, że byli na tyle zdesperowani, by śpiewać jej kołysanki, opowiadać kiepską poezję i oferować krwawą ofiarę z najlepszej jakości owcy. Książka była jednak uparta bardziej niż goblin w Gringott’cie. W starciu z takim przeciwnikiem nie mieli nawet najmniejszych szans, więc gdy wybiła ósma godzina, smętnie powlekli się do Wielkiej Sali, by tam użalać się nad swoją porażką.
- Nie mogę w to uwierzyć – mamrotał do siebie Harry, dłubiąc w swojej jajecznicy i rozsiewając wokół depresyjną aurę. – Pokonałem Voldemort’a mając jedenaście lat. Zabiłem bazyliszka rok później. Przeżyłem spotkanie z wilkołakiem i uciekinierem z Azkaban’u. Na czwartym roku wygrałem Turniej Trójmagiczny i uciekłem odrodzonemu Wężogębemu. Przetrwałem Umbridge, skierowaną na mnie nienawiść czarodziejskiego świata i wygrałem walkę w ministerstwie. A przez ostatnie dwa lata mojej nauki zniszczyłem wszystkie horkruksy Voldiego, zginąłem, zmartwychwstałem - wcześniej odbywając pogawędkę ze zmarłym dyrektorem, a na końcu pozbyłem się Czarnego Kretyna*. Nie mówiąc już o tym, że wytrzymałem sześć lat nauki Snape’a. Jak mogłem przegrać z głupią książką? – Westchnął, nie zauważając wlepionych w niego, szeroko otwartych, zdumionych oczu Severus’a i braci Lestrange. Siedzący obok niego Draco także zdawał się ich nie widzieć.
-Ty zawsze byłeś ofermą, Potty – mruknął Malfoy, smętnie wpatrując się we własny talerz. Nie wydawał się pod wrażeniem czynów czarnowłosego jak pozostała trójka Ślizgonów. – Ale ja? Przez pięć lat sukcesywnie niszczyłem Twoje plany, skutecznie stając ci na drodze. Naśmiewałem, kpiłem i obrażałem ilekroć w oczy rzuciła mi się twoja beznadziejna osoba. Znosiłem głupotę Craabe’a i Goyla, a także śliniącą się i tępą jak gumochłon Parkinson. Byłem psem na rozkazach własnego ojca, który służył jeszcze większemu bydlakowi. A w ostatnich latach prowadziłem niebezpieczną grę szpiegowską, przez co omal nie zginąłem. Wyrzekłem się własnej rodziny i dołączyłem do ludzi, których od urodzenia uważałem za gorszych. W końcu zabiłem własnego ojca. Jakim cudem teraz poniosłem klęskę?
Obaj chłopcy westchnęli.
- Ale i tak... – zaczął Harry
- ...w tym wszystkim najgorsze jest to... – kontynuował Draco
- ...że mój własny syn zaprzyjaźnił się z bachorem Pottera
- …że mój własny syn zaprzyjaźnił się z bachorem Malfoy’a – dokończyli obaj, po czym podnieśli głowy, by rzucić sobie jadowite spojrzenia.
Reszta tylko patrzyła na nich tępo, nawet nie próbując rozszyfrować ich systemu wartości.
----
- Myślisz, że to prawda? – spytała jedna z postaci skryta w cieniu opuszczonej klasy
- Nie wiem – westchnął w odpowiedzi jej towarzysz, również ukryty przed wzrokiem nieproszonych gości, opierając się o ścianę naprzeciwko swojego rozmówcy. – Ale tak naprawdę nie ma to żadnego znaczenia – dodał po chwili milczenia, z dobrze słyszalną stanowczością w głosie.
- Nie? –Głos był wyraźnie powątpiewający.
- Nie – potwierdził stanowczo. – W końcu to była ich przyszłość – albo przeszłość, zależy jak na to spojrzeć. Nasza może się potoczyć całkowicie inaczej. A właściwie zrobi to, nie ważne czy Czarny Pan dowie się o tym wszystkim czy nie.
- Dlaczego?
- Ponieważ, w ich czasach, ich świecie, oni nigdy nie cofnęli się do tego roku.