Kije i kamienie | Tłumaczenie "Sticks and Stones" by redninjalass19

Harry Potter - J. K. Rowling Naruto
Gen
G
Kije i kamienie | Tłumaczenie "Sticks and Stones" by redninjalass19
Summary
Myśleli, że był zimnokrwistym mordercą, a on myślał, że byli słabi i leniwi. Nie powstrzyma to jednak Kakashiego od wykonania jego misji. Jak trudne mogło być chronienie tego całego Pottera? I dlaczego czarodzieje są tacy wścibscy?UWAGA: Ten twór jest tłumaczeniem "Sticks and Stones" autorstwa redninjalass19 z angielskiego na polski.
Note
Cześć i czołem! Chciałabym tylko ponownie, podobnie, jak w streszczeniu, podkreślić, że nie jestem autorką "Kije i kamienie". Oryginał to "Sticks and Stones", autorstwa redninjalass19, który został napisany w języku angielskim, opublikowany tu – na AO3. Starałam się oddać ducha "Sticks and Stones" najlepiej, jak potrafię. Czy da się to czytać? Oceńcie sami. W razie czego jestem bardziej niż skłonna do wzięcia na klatę wszelkich poprawek czy krytyki (konstruktywnej, oczywiście – mam nadzieję, że na takową zasługuję). W razie pojawienia się błędów wszelkiej maści, liczę na wasze uwagi w komentarzach.Przypominam też, że autorami Naruto i Harry'ego Pottera są odpowiednio Masashi Kishimoto i J. K. Rowling – nie redninjalass19, a tym bardziej, broń boże, ja.
All Chapters Forward

Perspektywa

Kakashi w milczeniu poszedł za szorstkim staruszkiem, który najwyraźniej był pośrednikiem klienta, mając nadzieję, że mdłości spowodowane dziwnym shunshinem zaraz ustąpią. Tylko czysty refleks uchronił go przed uderzeniem głową prosto o ziemię. Sandaime-sama* ostrzegał go, że było to bardziej niestabilne niż shunshin, którego używali, ale najwyraźniej był to jedyny sposób, by przebyć tak długi dystans do miejsca, w którym znajdowała się jego misja, w przyzwoitym czasie.

Nazwał to „świstoklikiem”.

Kakashi rozumiał, że ta kultura miałaby dziwne nazwy na to, co było mu znane, ale same pojęcia nie zdawały się różnić.

„Świstoklik” działał bardzo podobnie jak shunshin, ale był zupełnie niepraktyczny.

„Magia” działała jak czakra.

„Czarodzieje” byli shinobi na tym świecie.

„Hogwart” brzmiał dokładnie tak, jak akademia.

Nie dbał szczególnie o dziwne wyrazy oraz prymitywność ich metod podróżowania. Była to misja ochroniarska. Wszystko, co musiał zrobić, było upewnienie się, że cel przetrwa ten rok. Był jednak specjalistą od zabójstw. Pasował bardziej do odbierania życia niż go ochronienia.

Jego drużyna tylko tego dowodziła.

Jakkolwiek, nie do niego należało podważanie woli Sandaime-sama. Wziąłby każdą z misji mu podaną i wykonałby je albo zginął. Nie przejmował się już za bardzo żadną z tych opcji.

Zwrócił swój wzrok na mężczyznę go eskortującego, obserwując chwiejne kroki i wsłuchując się w ciągłe uderzenia szorstkiej, sękatej laski. Jego ogólny wygląd pasował do jego laski i sprawiał wrażenie weterana; nie wyglądał na człowieka, którego łatwo pokonać. Tamta noga nie została stracona przez przypadek.

I to oko.

Miało inny kolor, a jego umiejętności prawdopodobnie się różniły od tego, co mógł zrobić prawdziwy, ale usilnie przypominało mu Byakugan klanu Hyūga. Nawet teraz miał dokuczliwie wrażenie, że jest obserwowany; ale mógł jedynie wyczuć mężczyznę przed nim i nie mógł poczuć zapachu niczego, co mogłoby stwarzać zagrożenie. Gdy czarodziej obrócił się i skierował się do szeregu identycznie wyglądających domów, Kakashi częściowo skupił się na analizowaniu ich bazy, wciąż mając na oku dziwnego mężczyznę.

Musiał przyznać, że była dobrze ukryta, nawet na widoku.

Wyglądała dosłownie identycznie, jak domy reszty sąsiadów i mimo że zdawała się być zużyta, była solidna. Aczkolwiek, zastanawiał się, jak przetrwali tak długo z tymi wszystkimi naruszeniami bezpieczeństwa, którymi się sławili. Jedno spojrzenie wystarczyło, by zauważyć sześć różnych możliwych wejść i pięć bezpiecznych pozycji dla optymalnej obserwacji. I to była najwyraźniej „tajna” organizacja. Nie robili za wiele, by tak pozostało. Jednak coś tu było „nie tak” z tym domem i nie mógł tego do końca określić.

Starszy mężczyzna zatrzymał się przed drzwiami numer 12, przywołując shinobi ruchem ręki, gdy przechodził przez drzwi. Kakashi podążył za nim, ale nie na ślepo. Niezauważony przez czarodzieja, Kakashi dokładnie sprawdził drzwi, zanim przekroczył próg. A przynajmniej myślał, że było to niezauważone, ponieważ nie towarzyszyło mu to samo uczucia, że jego ruchy były obserwowane.

Zauważył, że pomięty koniec płaszcza staruszka przekraczał właśnie kolejny próg około dwa metry w głąb wąskiego korytarza. Szedł za nim znacznie wolniej, stale wyczulony na niebezpieczeństwo w tym jakże nowym środowisku. Z tymi wszystkimi wręcz parzącymi dziurami w ich zabezpieczeniach, wolałby nie ryzykować.

Ci „czarodzieje” byli beztroscy i nieostrożni, nie dali by sobie za długo rady, jeśli dalej by tak postępowali.

Kakashi zwrócił się do tych samych drzwi, przez które wszedł pośrednik klienta. Wszystkie twarze obróciły się, by na niego popatrzeć, próbując go rozgryść. Kakashi odwzajemnił spojrzenia, z jego pustymi oczami i rozluźnioną posturą, niczego nie zdradając.


Moody obserwował młodego shinobi, gdy ten stawiał czoła reszcie Zakonu.

Wiedział, że shinobi byli specjalnie wyszkoleni i nie wysłaliby na tego typu misję jakiegoś rekruta, ale nawet sam spacer z parku do Grimmauld zdołał wytrącić go z równowagi. On nie wydał żadnego dźwięku. Nie było słychać ani jednego kroku. Jedynym powodem, dzięki któremu wiedział, że shinobi tam był, było jego własnego oko i uczucie, że shinobi dokładnie wiedział, co robił i jak temu przeciwdziałać.

Zauważył, że chłopiec rozgląda się po pokoju, ale jego zimna, apatyczna postawa ani na chwilę się nie zachwiała. Wychodząc do przodu, postanowił być mediatorem między tymi dwoma stronami, do czego nigdy by nie myślał, że się nadawał. Miał jednak najwięcej doświadczenia z radzeniem sobie z ninja, mimo iż ograniczone, a reszta może nie wiedzieć, jak to ogarnąć.

― To jest Hatake, shinobi wspomniany w liście Albusa. Hatake, poznaj Zakon Feniksa. Mów mi Moody, a to jest Artur, Molly, Lupin, Tonks, Hestia, Kingsley i Syriusz ― podsumował Moody, wskazując na każdego z wymienionych swoją laską.

Chłopak skinął głową, ale w tym ruchu nie było szacunku czy pozdrowienia.

― Jestem Hatake Kakashi i przybyłem tu, by reprezentować zlecenie misji, które wykonał Dumbledore-sama do Konohy ― odpowiedział, z dokładnie tym samym tonem głosu, kiedy mówił to samo do Moody’ego.

Wyglądało to tak, jakby był maszyną, ton martwy i niski, pomimo młodości, której doszukał się w nim Moody. Jak się okazało, był jedynym, który był w stanie wyłapać jego młody głos.

― Mógłbyś to rozwinąć? Może trochę więcej o sobie albo o tym, jak zamierzasz wykonać tę misję? ― odezwał się Lupin, tak delikatnie, jak tylko mógł bez możliwego urażenia nowego przybysza.

Hatake zwrócił swoje samotne, szare oko, by skupić się na Lupinie.

Było puste.

Martwe.

Jakby doświadczył pocałunku dementora, ale Moody wiedział, że tam, skąd pochodzą shinobi, nie było takich stworzeń.

― Nie jestem zobowiązany do wyjawiania czegokolwiek o misji, chyba, że bezpośrednio klientowi ― odparł tym samym, monotonnym tonem.

Nie zaskoczyłoby Moody’ego, gdyby ciągle powtarzał kilka takich samych zwrotów, dokładnie w ten sam sposób. Lupin jednakże wyglądał na zaskoczonego odpowiedzią, zerkając na Tonks po jego prawej.

Syriusz przejął inicjatywę.

― Miał na myśli to, że możesz trochę wyluzować i byliśmy trochę ciekawi, jak zamierzasz chronić mojego chrześniaka. Wiemy już trochę o twojej profesji, ale poza tym wciąż jesteśmy w ciemności.

Przenikliwe, ciemne oczy popatrzyły na Hatake, czekając na odpowiedź, mając nadzieję, że odpowiedziałby na bardziej przyjazny ton głosu.

― Nie jestem zobowiązany do wyjawiania czegokolwiek, chyba, że bezpośrednio klientowi i nie ma wymogu, abyś został poinformowany o jakichkolwiek informacjach dotyczących mnie bądź mojego zawodu ― było jedyną odpowiedzią, którą dostał.

― Nie możemy tak po prostu przyjąć twojego imienia i gołego szkieletu twojej misji ― wtrąciła się Hestia, nie przepadając za apatią, z jaką traktował ich Hatake.

Nie otrzymała odpowiedzi.

― Tak się zastanawiałem, taka drobna rzecz, jak zamierzasz ujść za chłopca z Hogwartu? Wzrost pasuje, ale będzie trudno ocenić twój wiek z tym wszystkim zakrywającym twoją twarz ― zapytał Kingsley, zadając bardziej szczegółowe pytanie, by uzyskać prostą odpowiedź.

― Jestem adekwatny do misji ― było odpowiedzią.

Moody mógł wręcz zobaczyć narastające napięcie wewnątrz Zakonu, gdy Hatake udaremniał ich próby zyskania więcej informacji. W kącie jego dobrego oka, mógł zobaczyć Molly, która coraz bardziej pogrążała się w gniewie z każdym kolejnym pytaniem. Już i tak była przeciwko pomysłowi posiadania zabójcy-do-wynajęcia koło Harry’ego i reszty, ale wyglądało na to, że chłód i nierozmowność, którą reprezentował shinobi, tylko jeszcze bardziej wzmacniała tą opinię.

Moody tylko czekał na nieunikniony wybuch. Wywnioskował, że był okropnym mediatorem.

― Jak mamy dać kompletnemu obcemu, który nie chce nam nic o sobie powiedzieć, być blisko naszych dzieci? Zabijasz, żeby zarobić na życie! Skąd mamy wiedzieć, że Sam-Wiesz-Kto nie zaoferował ci większej ceny, by zabić Harry’ego? ― krzyknęła Molly, nie mogąc się powstrzymywać ani chwili dłużej.

Hatake na początku stał cicho, jakby przyswajając oskarżenia rzucone pod jego nazwiskiem. Nagle się odezwał.

― Parametry misji, które obejmują ochronę Potter-san, nie zostaną naruszone. Dopóki misja nie zostanie ukończona, nie mogę odstąpić od tego celu ― orzekł z tą samą monotonią, z którą mówił odkąd spotkał Moody’ego w parku.

Furia Molly wciąż rosła na ciętą ripostę i otworzyła swoje usta, by znów wyładować swoją frustrację na shinobi, ale ubiegł ją Lupin.

― Gdy twoja misja będzie rzeczywiście zakończona, jeśli ktoś zapłaci ci odpowiednią cenę, czy zabijesz Harry’ego?

Krew odeszła z twarzy Molly, kiedy opadła na swoje siedzenie, przetwarzając wagę pytania Lupina. Chociaż myślała, że byłby do tego skłonny ze względu na jego zawód, myśl, że naprawdę mógłby zamordować jej praktycznie adoptowanego syna nie dotarła do niej, aż do tej chwili.

Hatake zwrócił swój wzrok prosto na Lupina, jego oczy wciąż były zimne i bez sumienia.

― Tak ― odparł, ostro kiwając głową, by upewnić się, że zrozumieli.

Szok zafalował po całym pokoju.

Jak Dumbledore mógł wynająć taką istotę, która mogłaby się zwrócić przeciwko ich podopiecznemu w momencie, kiedy da mu się okazję?

― Dlaczego? ― wypaliła Tonks, nie do końca zamierzając, żeby jej się to wymsknęło.

― Misja musi być ukończona ― warknął Hatake, odwracając wzrok od Lupina.

― Więc ktoś pokazuje ci jakiegoś losowego faceta, mówi ci, żeby go zabić i to robisz? Tak po prostu? Nawet o nic nie pytasz, tylko rżniesz go dla pieniędzy? ― zripostowała Tonks, nie chcąc pojąć takiej mentalności.

― Tak, jeśli taka jest misja ― odpowiedział prosto.

Molly udało się odzyskać swój głos i był on głośniejszy z każdym kolejnym wyrazem.

― Ty mordujesz ludzi; zabiłbyś dziecko, wszystko po to, by mieć trochę więcej kasy? Jesteś całkowicie szalony! Jesteś POTWOREM!

Hatake tylko zerknął na rudowłosą o czerwonej twarzy i dalej milczał.

― Ale mówisz, że Harry’emu nie stanie się krzywda, póki misja trwa? ― zapytała Hestia, wciąż niepewna, jak go zrozumieć.

― Co? Myślisz, że mordercy nagle mają zasady? ― zadrwiła Molly, wracając na swoje siedzenie, kontynuując rzucanie shinobi piorunujących spojrzeń.

Moody przemówił po raz pierwszy od zaczęcia tego fatalnego spotkania.

― Czy twoje metody mogą ukryć twój brak magii? ― zapytał, potrzebując potwierdzić jedyną rzecz, w którą wątpił.

― Tak, moja czakra powinna być adekwatna do odwzorowywania waszych jutsu ― potwierdził, upewniając wiarę Moody’ego w jego umiejętność wtopienia się w uczniów.

― Chwilka! ― zawołał Artur, podnosząc się ze swojego miejsca. ― On jest mugolem? Człowiek chroniący Harry’ego przed najpotężniejszym mrocznym czarodziejem naszych czasów jest mugolem?

Hatake zerknął z Artura na Moody’ego, mimo że wciąż bez wyrazu twarzy, Moody mógł sobie wyobrazić pytanie zżerające go od środka.

― Mugol to ktoś bez magii. Nawet, jeśli możesz używać tej „czakry”, jak ty to nazywasz, wciąż jesteś klasyfikowany jako mugol, bo nie możesz używać różdżki. Musimy ci załatwić fałszywą, przez której będziesz mógł używać i otrzymywać efekt prawdziwych zaklęć. Naszyjnik, który dał ci Albus, także pomoże ci się wtopić. Działa nie tylko jako tłumacz, ale magia też nie będzie miała na ciebie takiego wpływu jak normalnie na mugoli, więc możesz zobaczyć, co potrafią prawdziwi czarodzieje. Dzięki temu mogłeś zobaczyć ten dom.

Wtedy pewna refleksja przeszyła jego umysł.

― Czym jest „jutsu? ― zapytał Moody, niezaznajomiony z terminem.

Hatake kontynuował patrzenie na niego, nie zdradzając po sobie niczego.

― Jutsu są jak twoje zaklęcia, a czakra jak magia ― odpowiedział, a informacja, którą otrzymali, była najbardziej wyjątkowa ze wszystkich do tej pory.

Zakon, jak jeden mąż, zamrugał. Choć pewnie nie były one takie same, było to proste i zrozumiałe porównanie. Mimo tego, że stwierdzenie to nieco uspokoiło salę, Zakon, z wyjątkiem Moody’ego, wciąż był przeciwko pomysłowi, według którego zdystansowany zabójca jest odpowiedzialny za bezpieczeństwo Harry’ego.

Moody zdecydował się zaryzykować, aby rozwiązać cały problem, bez względu na to, jak niechętnie.

― Będzie obserwowany 24/7 w Hogwarcie i naprawdę wątpiłbym, że Albus zatrudniłby człowieka, który sprowadziłby na Harry’ego jakiekolwiek poważne ryzyko. Czy wątpicie w jego osąd aż tak bardzo?

Mógł zobaczyć twarze pełne winy na każdym z członków.

I tu ich miał.

Albus pomógł każdemu z nich w taki czy inny sposób, włączając w to samego Szalonookiego. Zaufał im wszystkim z ciężarem bycia częścią Zakonu Feniksa; odwzajemnienie się było wszystkim, co mogli zrobić. Nie oznaczało to jednak, że będą mniej czujni. Zobaczył Syriusza wstającego, by stawić czoła shinobi, który nawet nie drgnął, odkąd ostatnio się wypowiedział.

― Pozwolimy ci wykonać twoją misję. Aczkolwiek, jeśli Harry’emu stanie się jakakolwiek krzywda, wątpię, że twoje zabójcze instynkty uratuję cię przed nami.

Hatake wpatrywał się w niego.

― Jesteś niezdolny do ingerowania w misję i zostanie ona wykonana. Nie potrzebuję twojej zgody.

Syriusz posłał shinobi piorunujące spojrzenie, nienawidząc jego całkowitego lekceważenia ich zdolności bojowych.

Moody jednakże był zupełnie zaskoczony. Nie był całkowitą skałą. Coś się pokazało, mimo solidnej osłony. Nuta irytacji błysnęła w samotnym, szarym oku, ale bardzo krótko.

Syriusz zawołał trio, doskonale wiedząc, że go usłyszą.

― Harry, Hermiona, Ron, zejdźcie tu na dół!

Słychać było głośny tupot wielu par stóp schodzących ze starych schodów. Złote Trio wdarło się do pokoju, a ich wzrok natychmiast utkwił w ciemnej figurze stojącej nieco z boku, która tylko popatrzyła na nich beznamiętnie. To już koniec pierwszej rundy, pomyślał Moody. Druga zapowiadała się jeszcze gorzej, sądząc po przerażonych minach na twarzach nastolatków.


Ci „czarodzieje” byli absolutnie żałośni.  

Żądając odpowiedzi, jakby były im przypisane. Jakby mieli do nich prawo. I nie mieli nawet przyzwoitości, by zrobić to subtelnie. Nie, oni po prostu przyszli i zapytali. Jakby faktycznie myśleli, że to był stosowny sposób na zbieranie informacji.

Byliby okropnymi shinobi.

Jedynym, który mógł przetrwać tą tak zwaną „wojnę”, w której „walczyli” był fałszywy posiadacz Byakugana, Moody. On przynajmniej widział coś przypominającego bitwę. I ten inny mężczyzna, Syriusz. Nie był tak doświadczony jak Moody, ale też nie miał łatwo. Cóż, w porównaniu z resztą tych „czarodziejów”. Byli beznadziejni, zwłaszcza rudowłosa kobieta. Nigdy wcześniej nie spotkał kogoś, kto był tak przeciwny śmierci. Pomysł, że on odbiera życie komuś innemu, zdawał się rzeczywiście ją odpychać. Czy ona nie rozumiała obowiązku albo chronienia twojej drużyny, twojej rodziny?

Śmierć była naturalna. On tylko trochę przyspieszył sprawę.

Czy nie zorientowali się jeszcze, że będą musieli zabijać, by wygrać? Czy myśleli, że jeśli pokonają tych „mrocznych” czarodziei, to pomaszerują sobie radośnie do więzienia i nigdy znów nie spróbują tego samego?

Myśli te nigdy nie docierały do jego twarzy. Nie robiły już tego w ogóle. Jedyną, małą rysą na jego kamiennej ścianie był błysk irytacji, którego nawet on nie potrafił ukryć. Ledwie tam był, ale Moody zauważył go, ze względu na fałszywego Byakugana.

To będzie stanowić problem.

Czy tak czuli się jego wrogowie, gdy używał Sharingana?

Jednakże zataił swoją wpadkę przed innymi, którzy byli strasznie nieuważni jak na ludzi traktujących go jako wroga. Oni naprawdę myśleli, że mogli go powstrzymać przed wykonaniem tej misji. Właściwie, to myśleli, że on potrzebował ich „zgody”. Czysta arogancja w tamtym stwierdzeniu, szczególnie od ludzi, którzy walczyli gałązkami, rozzłościła go. Nie czuł złości od czasu śmierci jego Sensei’a.

To było już prawie rok temu. Nie podobało mu się to. Zawsze był dobry w kontrolowaniu własnych emocji, nawet przed śmiercią Białego Kła. Tylko przy jego drużynie, przy Sensei’u, Obito i Rin, nie mógł.

Nie potrafił.

Lecz oni odeszli, a on nie potknął się, odkąd był w ANBU.

Ci „czarodzieje” spowodowali to przez proste stwierdzenie. Wielu próbowało szczęścia w zdobyciu jego rosnącej premii i słyszał o wiele gorsze rzeczy, nawet od swoich tymczasowych drużyn, do których został wepchnięty podczas misji rangi S.

Jednakże nikt w niego nie wątpił. Nawet jego przeciwnicy.

Obito wyzywał go na te jego oroka** turnieje. Rin karciła go, gdy zapomniał, że byli tylko ludźmi. Sensei przygwoździł go do ziemi, by skonfrontował się ze swoimi słabościami. Oni zdawali się wątpić w niego, bo się o niego troszczyli, bo był jego najlepszym przyjacielem, bo ona zawsze mu pomagała, bo był ich rodziną.

Jakie prawo mieli ci ludzie, by w niego wątpić i go oceniać?

Tylko jego drużyna mogła to robić. Nigdy tego jednak nie robili, mimo wszystkich powodów, przez które powinni.

A oni odeszli.

Przez niego.

Wziął powolny oddech, świadomie odpychając poczucie winy, a szkarłatny szal wokół jego szyi wydawał się być cięższy niż wcześniej. Na zewnątrz niczego nie okazywał, twarz beznamiętna i obojętna, a jego ciało rozluźnione. Jego umysł wkrótce zrobił to samo. Aczkolwiek, jego kunai były w zasięgu ręki. Usłyszał głośne dudnienie kroków, które tylko utwierdziło jego przekonanie o ich nieodpowiedniości.

Wszyscy oni naprawdę byliby okropnymi shinobi.

Wyczuł trzy ciała wchodzące do pokoju, ale hałas zdradziłby ich każdemu geninowi w zasięgu trzystu metrów. Cała trójka patrzyło prosto na niego, najwyraźniej słysząc, jak członkom Zakonu nie udało się go werbalnie prześwietlić.

Byli gorsi od uczniów akademii. Z rozgniewanych min na ich rozdziawionych buźkach, mieli taką samą opinię, co rudowłosa kobieta. To było niemalże zabawne, że myśleli, że mieli wybór. Chudy chłopiec w okrągłych okularach odezwał się.

― Nie potrzebuję jakiejś psychicznej opiekunki, żeby mnie pilnowała! ― narzekał, piorunując spojrzeniem Zakon, jakby to oni byli tym, który wymusił to na nim.

Kakashi spojrzał na niego z kamiennym, zimnym spojrzeniem. Nie będą znowu przez to przechodzić. 

Forward
Sign in to leave a review.