Obliviate (tłumaczenie)

Harry Potter - J. K. Rowling
Gen
G
Obliviate (tłumaczenie)
Summary
Harry przez całe życie miał pod górkę i przeżywał niemożliwe przeciwności losu: nienawistnych krewnych, ich nagłą decyzję o wyrzuceniu go z domu, a potem lata spędzone na ulicach Londynu.Udoskonalił sztukę przetrwania niemożliwych sytuacji. A jego magiczne moce wcale nie szkodzą jego szansom.A teraz? Możliwość uczęszczania do szkoły wypełnionej innymi magicznymi uczniami? Założenie własnego gangu? Walka z dyrektorami, którzy wydają się go nie lubić i nauka Oklumencji u swojego profesora?Życie jest teraz czadowe.Życie jednak nie jest "czadowe" dla Severusa Snape'a, który widzi małego chłopca pokrytego bliznami i wypełnionego traumą i martwi się o to, jak najlepiej wypełnić swoją przysięgę, by zapewnić chłopcu bezpieczeństwo, gdy wspomniany chłopiec ma talent do wywoływania niepochamowanego chaosu.Witam na roku pierwszym.
All Chapters Forward

Na trzecie piętro

Przez jakiś czas, po zakończeniu przerwy świątecznej, Harry czuł się odłączony od Hogwartu i wszystkiego, co się w nim znajdowało.

Zajęcia były nudne.

Dzieciaki, z którymi spędzał czas, nie były interesujące.

Harmonogram nigdy się nie zmieniał. Te same zajęcia, te same godziny, te same miejsca, to samo wszystko.

Był po prostu tym wszystkim zmęczony.

Zmęczony walką, zmęczony grami, zmęczony udawaniem i zmęczony ciągłym oglądaniem się za siebie.

Logicznie rzecz biorąc, wiedział, że życie w zamku poprawiło się pod wieloma względami.

Profesor McGonagall nie nękała go już na lekcjach. W zasadzie od czasu do czasu chwaliła go za jego technikę i przysięgała, że odziedziczył po ojcu naturalny talent do jej przedmiotu.

Cieszył się również dużą swobodą na korytarzach bez szeptów i oczu, które podążały za nim dzięki pelerynie niewidzialności, którą dyrektor Dumbledore wysłał mu po tym, jak ostrzegł go przed lustrem.

I czy to nie był paskudny szok? Że kiedy Harry płakał jak dziecko przed lustrem nad obrazem życia, którego nigdy w pełni nie otrzyma, dyrektor tej cholernej szkoły go szpiegował.

Ukrył cały swój gniew, wściekłość i smutek, gdy nieśmiało zapytał mężczyznę, jak działa lustro.

- Lustro pokazuje nam nasze najgłębsze pragnienia, jakie pragnienie widzisz Harry?- Dumbledore zapytał łagodnie.

Harry nie był głupi, widział płonącą ciekawość w oczach Dumbledore'a, kiedy go pytał i przekręcił prawdę, aby pasowała do postaci, którą Snape kazał mu użyć.

- Widzę moich rodziców - Odparł szeptem. - Żyją i są szczęśliwi, a my znów jesteśmy rodziną.

Co częściowo było prawdą.

Mężczyzna nie musiał wiedzieć, że Harry widział swoich rodziców kibicujących mu, gdy przyjmował stanowisko Ministra Magii.

W lustrze Harry był potężny. Uwielbiany. Silny. Kochany. Chroniony. Wolny.

Jedynym momentem, w którym mógł wyrwać się z zimnego odłączenia, w którym obecnie tonął, było przypomnienie sobie, jak Dumbledore uśmiechnął się tak promiennie na fałszywe wyznanie Harry'ego.

I nie był pewien, czy gwałtowny gniew był lepszym uczuciem.

- Harry, mój chłopcze, wiem, że twoi rodzice byliby bardzo zadowoleni, wiedząc, że są tym, czego pragniesz najbardziej. Naprawdę cię kochali i poświęcili się, próbując uwolnić nasz świat od czarnej magii, którą Voldemort próbował go zainfekować.

Harry przejrzał tę jawną manipulację. Nie obchodziła go ani czarna, ani jasna magia i nie wiedział, co na to jego rodzice. Ci ludzie zapominali, że wszyscy byli magiczni i kogo obchodziło, jaki to odcień?

Żaden z nich nie doceniał faktu, że mogą wyleczyć się z choroby, zniknąć w całym kraju lub zabić wrogów jednym pstryknięciem palców.

Niewdzięczni.

Nie on. Był bardzo wdzięczny za bycie wyjątkowym i magicznym. Nigdy nie uznałby tego za coś pewnego.

O ile uda mu się przekonać samego siebie, by w ogóle się tym przejmować.

***

Pewnego ranka dłubał w swoim śniadaniu, ignorując rozmowy innych uczniów, kiedy Susan uderzyła dłonią w stół, zaskakując go.

- Po co to zrobiłaś? - Zapytał ją, ponieważ patrzyła prosto na niego.

- Ty! - Susan powiedziała z oburzeniem. - Coś jest z tobą nie tak i mam dość udawania, że wszystko z tobą w porządku!

Harry przewrócił oczami i skrzyżował ramiona. Wszystko z nim było w porządku.

W większości.

- Nic mi nie jest, po prostu się nudzę. - Powiedział jej.

Hermiona podniosła wzrok znad podręcznika, który czytała.

- Znudzony? Jak można się nudzić? Niedługo mamy egzaminy!

Harry tylko wzruszył ramionami, nie był jej winien wyjaśnień. I nie martwił się egzaminami za trzy miesiące, które był pewien, że zda.

- Chcesz iść na spacer? - Susan zapytała go cicho.

Harry potrząsnął głową, widzieli już wszystkie tereny, a na zewnątrz wciąż było zimno.

- Moglibyśmy zrobić psikusa Gryfonom? - Draco zasugerował z uśmiechem w stronę Neville'a.

- Albo możemy pożyczyć miotły Bliźniaków i polatać! - powiedział Ron.

Harry prawie to rozważył, zajęcia z latania były zabawne, ale ostatecznie ponownie potrząsnął głową.

- Nie, jest ok. - Westchnął.

- Chcesz zobaczyć, co jest ukryte w korytarzu na trzecim piętrze? - Blaise zapytał swobodnie.

Co?

Harry poczuł pierwsze podekscytowanie od czasów przedświątecznych.

- Nie. - Szepnęła zaciekle Hermiona, pochylając się w jego stronę, by zapobiec podsłuchiwaniu. - Profesor Dumbledore powiedział, że jest zamknięte z powodu napraw!

Blaise tylko prychnął i nie spuszczał wzroku z Harry'ego.

- Mamy magię. - wycedził. - Naprawdę myślisz, że "naprawy" zajęłyby sześć miesięcy?

Pozostali spojrzeli po sobie i Harry przypomniał sobie, że Quirrell sugerował, że Dumbledore robi coś na trzecim piętrze.

- Chodźmy to sprawdzić! - Powiedziała Susan, jej oczy błyszczały z podekscytowania.

Draco szybko zerknął na Harry'ego, zanim powiedział.

- Pójdę, jeśli Harry też.

- Draco! Nie możesz! - Hermiona zawyła. - Będziecie mieli mnóstwo kłopotów!

Blaise zignorował ją i pochylił się w stronę Harry'ego.

- Co ty na to, Potter? Chcesz zobaczyć, co Dumbledore trzyma w tajemnicy?

To nie było za trudne pytanie, co?

- Tak. - Powiedział Harry stanowczo. - To do dzieła.

Susan i Blaise radośnie zakrzyknęli, podczas gdy Neville i Nott wymienili nerwowe spojrzenia.

- Cóż, ja nie idę. - Hermiona oświadczyła wyniośle. - Nie zamierzam łamać zasad.

- Uh... Nie wiem, chłopaki. - Neville powiedział cicho. - To może być niebezpieczne...

Ron przewrócił oczami.

- Myślisz, że Harry pozwoliłby cię skrzywdzić? - Zapytał, przełykając kęsa gofra. - Daj spokój, będzie fajnie.

- Profesor Dumbledore nie powiedział, że nie możemy tam iść, powiedział tylko, że jest zamknięte...

- Widzisz Nev? - Ron wskazał na Notta widelcem. - On ma rację! Daj spokój, to będzie coś do roboty, co nie jest nauką!

- Ktokolwiek idzie, spotkajmy się przed drzwiami Slytherinu za dziesięć minut. Muszę coś zabrać. - Harry powiedział im, przerywając argumenty za i przeciw.

Już miał wstać, kiedy coś mu przyszło do głowy.

- A kto nie idzie, niech lepiej trzyma gębę na kłódkę.

Posłał Hermionie ostre spojrzenie, zanim skierował się do drzwi, nie dostrzegając jej niezadowolenia z powodu bycia uznaną za możliwą paplę.

Popędził w dół do lochów, mając nadzieję, że szybko złapie pelerynę ojca, na wypadek, gdyby jej potrzebowali.

Biegł tak szybko, że prawie wpadł na profesora Quirrella, zauważając go dopiero w ostatniej chwili i zatrzymując się, by uniknąć zderzenia.

- Potter, zwolnij. - Powiedział mu tym pewnym siebie głosem, który Harry słyszał tylko raz wcześniej od tego mężczyzny.- Co ty wyprawiasz, chłopcze?

Harry spojrzał na niego wyzywająco, nienawidząc tego słowa.

- Nic. - Splunął. - Chcę tylko odrobić trochę pracy domowej, co?

- Biegniesz sprintem do pokoju wspólnego, żeby odrobić lekcje? - Quirrell wycedził, rzucając mu niedowierzające spojrzenie. - Powiedz prawdę.

- Taka jest prawda, nie musi ci się podobać, żeby była prawdą. - Zaśmiał się, cytując coś, co kiedyś powiedziała Susan.

Quirrell zaśmiał się, wysokim śmiechem, który w ogóle do niego nie pasował.

- No dobrze, miłej nauki.

Harry wzruszył ramionami i wznowił bieg do pokoi Slytherinu.

Czuł się najbardziej ożywiony od wieków, niech go diabli, jeśli jeden dziwny nauczyciel go powstrzyma.

Pośpiesznie podbiegł do swojego dormitorium i chwycił pelerynę niewidzialności oraz różdżkę.

Nie miał pojęcia, do czego może mu się przydać różdżka, ale lepiej być gotowym na wszystko.

***

Kiedy wrócił na korytarz, był zaskoczony, że mniej niż połowa dzieci ze śniadania czekała na niego.

- Gdzie jest Blaise? - Zapytał ich. - To był jego pomysł!

- Powiedział, że bezpiecznie poczeka, aż powiemy mu o tym później. - Draco powiedział, przewracając oczami.

Harry uważnie przyjrzał się Draco, Ronowi i Susan. Najwyraźniej byli tymi, na których najlepiej polegać w gangu.

- Nieważne. Idę w pelerynie, nie chcę znowu wpaść na Quirrella. - Harry powiedział im, zarzucając pelerynę na ramiona.

- Ja też! - zawołała Susan, chwytając brzeg płaszcza i okrywając się nim.

- To nie fair!

- Dlaczego akurat ona ma być niewidzialna!

Harry widział, jak Draco i Ron się dąsają, podczas gdy on i Susan się śmiali.

- Wy już mieliście swoją kolej. - Powiedziała im. - Teraz moja kolej, więc cicho i ruszajcie!

- I nie zachowujcie się tak podejrzanie! - Harry syknął na nich.

Ron i Draco poprowadzili ich w górę schodów; Ron wyglądał sztywno i niezręcznie, ale Draco mógłby być na najnudniejszym spacerze w swoim życiu.

Pewnego dnia Harry miał zamiar opanować to niezobowiązująco niezainteresowane spojrzenie.

***

Dotarli na trzecie piętro, bez żadnych przeszkód, po czym wszyscy wpatrywali się w pusty korytarz.

- Nie ma żadnych napraw. - Susan szepnęła. - Dla mnie wygląda jak normalny korytarz.

Harry nie był zaskoczony, że Dumbledore kłamał. Był jednak rozczarowany, że nie wydawało się, by działo się tu coś ekscytującego.

- Chodź, rozejrzyjmy się. - Powiedział Draco.

Harry i Susan pozostali pod peleryną i ostrożnie przeszli korytarzem, zaglądając do różnych pustych klas.

- Oi! Te drzwi się nie otwierają! - Zawołał Ron, przyciągając grupę z powrotem do siebie, by zbadać sprawę.

- Oczywiście, że tak, nie bądź głupi. - Draco odchrząknął.

Wycelował różdżkę w drzwi, ignorując rudowłosego chłopca mamroczącego coś o tym, że mogą być zamknięte z dobrego powodu, i rzucił:

- Alohomora!

Dwaj chłopcy nerwowo spojrzeli na odblokowane drzwi.

- Ktoś zamierza je otworzyć? - Wycedził Harry, widząc, że Ron i Draco tylko się gapią.

Ron przez chwilę wpatrywał się w sufit, po czym wziął głęboki oddech.

- Chyba będę musiał.

Harry parsknął na jego dramatyzm, Draco wyraźnie miał na niego zły wpływ.

Ron powoli otworzył drzwi, a reszta stłoczyła się za nim, by zajrzeć do środka.

- Jasna cholera. - Wyszeptał Harry, gdy Ron zatrzasnął drzwi, zasłaniając im widok na cholernego, gigantycznego, trójgłowego psa wewnątrz pokoju.

Draco wyglądał na wstrząśniętego.

- Czy to Cerber?

A Harry myślał, że był mądry.

- To pieprzony pies. - Roześmiał się.

Jego komentarz doprowadził Susan do wybuchu śmiechu. Ukryła się pod płaszczem i oparła o drzwi.

- Cerber to rodzaj psa, Harry. - Zachichotała. - Powinny być naprawdę rzadkie i niebezpieczne.

Draco, który wyglądał raczej blado, prychnął na nią z oburzeniem.

- Nie są niebezpieczne! Trzeba tylko wiedzieć, co z nimi zrobić! Myślę, że są fascynujące!

- Nie widziałeś tych zębów? - Zapytał Ron. - "Nie są niebezpieczne", oszalałeś! To coś mogłoby zabić nas wszystkich jednym ugryzieniem!

Harry zastanowił się nad inną rzeczą, którą zobaczył w pokoju.

- Zapomnijcie o zębach. - Powiedział, chowając pelerynę niewidkę do kieszeni. - Widzieliście, na czym stoi?

Ron spojrzał na niego, jakby postradał zmysły.

- Na podłodze? - Zapytał powoli, zerkając na Susan i Draco, by sprawdzić, czy wiedzą, o co mu chodzi.

Harry przewrócił oczami. Wiedział, że był przyzwyczajony do sprawdzania każdego szczegółu pokoju, zanim do niego wszedł, co było jego nawykiem od dawna, odkąd mieszkał z Dursleyami, ale na pewno nie wszyscy byli ślepi?

- Tam jest zapadnia, co? Założę się, że jest tam coś fajnego.

- Albo coś niebezpiecznego. - Susan się wtrąciła.

- Albo coś cennego!

- To jest właściwe podejście. - Harry skinął Draco z aprobatą.

- Ale jak ominiemy psa?

To właśnie Harry najbardziej lubił w Susan - nigdy nie cofała się przed wyzwaniem. Ani przed niegrzecznym chłopcem w bibliotece, ani przed różdżką nieustannie wycelowaną w jej twarz, ani nawet przed przerażającą profesor transmutacji.

Nie miał pojęcia, jak znalazła się w Hufflepuffie zamiast w Gryffindorze.

- Nie mówisz poważnie. - Ron zawołał. - To coś nas zje!

Draco, który wyglądał na zamyślonego, zmrużył oczy i spojrzał na Rona.

- Nie "zje nas", Weasley. Wystarczy, że puścimy muzykę, a od razu zaśnie. - Powiedział ostro. - Czy ty nigdy w życiu nie wziąłeś do ręki książki historycznej?

Susan przerwała kłótnię między nimi, przejmując się tylko tym samym, co Harry.

- Więc możemy puścić mu muzykę, a on zaśnie? - Zapytała ze znajomym maniakalnym błyskiem w oczach.

- Cóż, teoretycznie tak... - Draco powiedział powoli. - Ale nie mamy żadnych instrumentów.

Ron wyglądał na dziwnie rozluźnionego i zaczął mówić, kiedy Susan znów się roześmiała.

- Nie bądź śmieszny, nie potrzebujemy instrumentów. Możemy śpiewać!

Co było prawie wystarczającym powodem, by Harry odwołał całą sprawę.

- Nie będę śpiewał jakiemuś psu. - Mruknął mrocznie, spoglądając na Susan.

Wystawiła mu język, uodporniona już na jego spojrzenia.

- Draco, Ron, to nasza działka. - Powiedziała wesoło.

Draco prychnął i zadarł nos do góry.

- Malfoyowie nie śpiewają.

Harry obdarzył go jednym ze swoich ostrych uśmiechów i poklepał po ramieniu, trochę zbyt mocno, by mogło być czysto przyjacielskie.

- Teraz już tak.

***

Pięć minut później, przy nieudolnym wykonaniu Hogwarckiej pieśni szkolnej, czwórka pierwszorocznych wpatrywała się w otwartą zapadnię.

- Wskakuję. - Harry w końcu powiedział, mając dość stania.

- Na pewno, stary? - Zapytał Ron. - Wygląda na długi spad.

Harry przewrócił oczami, widząc, jak Ron się denerwuje, rzucił pelerynę Susan i opuścił się przez dziurę, aż zawisł na czubkach palców.

- Jeśli nie odezwę się po wylądowaniu, Susan niech szybko znajdzie Snape'a, a Draco i Ron niech śpiewają, żeby ten cholerny pies się nie obudził i nie uwięził mnie jeszcze bardziej. Zrozumiano?

Pozostali się zgodzili, więc Harry mrugnął do nich porozumiewawczo.

- Do zobaczenia za minutę, mam nadzieję.

I puścił. Zimne, wilgotne powietrze przemknęło obok niego, gdy spadał w dół, w dół, w dół i...

FLUMP. Z zabawnym, stłumionym uderzeniem wylądował na czymś miękkim. Usiadł i rozejrzał się dookoła, jego oczy nie były przyzwyczajone do mroku. Miał wrażenie, że siedzi na jakiejś roślinie.

- Jest dobrze! - Zawołał do światła wielkości znaczka pocztowego, które było otwartą klapą. - Miękkie lądowanie, możecie skakać!

Ron natychmiast podążył za nim. Wylądował, rozłożony obok Harry'ego.

- Co to jest? - To były jego pierwsze słowa.

- Nie wiem, chyba jakaś roślina. Draco, skacz, ty tchórzu!

Harry usłyszał odległy śmiech Susan, po którym szybko nastąpiło ciche "oomph.", gdy Draco wylądował po drugiej stronie Harry'ego.

- Gdzie jesteśmy? - Spytał Draco, mrużąc oczy, by lepiej widzieć w ciemności.

- Nie wiem, dotarłem tu w tym samym czasie, co ty, co? Chodź Susan! Jest bezpiecznie!

Susan wylądowała prosto na Ronie, co doprowadziło ją do śmiechu, gdy próbowała się od niego uwolnić.

- Przepraszam Ron. - Zachichotała. - Wcale nie...

Odcięła się ostrym wdechem i zaczęła walczyć, by dostać się na krawędź pokoju.

- Spójrz na swoje nogi! - Krzyknęła.

Harry przeklinał siebie za bycie tak cholernie głupim teraz, gdy zobaczył, że jego nogi były całkowicie uwięzione przez pnącza rośliny. Zaczął się szamotać i próbować uwolnić.

Draco i Ron, którzy również byli beznadziejnie zaplątani, również próbowali zerwać i kopnąć roślinę.

- Przestać się ruszać! - rozkazała Susan ze swojego bezpiecznego miejsca pod ścianą. - To tylko pogorszy sprawę. Myślę, że to diabelskie sidła.

- Cudownie. - Draco warknął. - Jak to zabijemy?

- Szybko. - Harry wykrztusił, próbując utrzymać pnącza z dala od swojej klatki piersiowej i szyi.

- Er... światło i ciepło, jak sądzę? Lumos Maximus!

Roślina natychmiast zaczęła się kulić, czołgać i odsuwać od oślepiającego światła różdżki Susan. Harry, Draco i Ron szybko oderwali się od rośliny i podbiegli do Susan.

- Brawo Susan. - Ron dyszał. - Poczekaj, aż Neville usłyszy, jak przegapił roślinę pożerającą ludzi!

- Jak się stąd wydostaniemy? - Draco zapytał nerwowo.

Harry nie miał dla niego odpowiedzi, więc tylko wzruszył ramionami i wskazał przejście, w którym się znajdowali.

- Nie wiem, idźmy dalej, może coś znajdziemy?

Jedyne co słyszeli poza swoimi krokami to delikatne kapanie wody ściekającej po ścianach. Przejście opadało w dół i Harry'emu przypomniało się Gringott.

- Słyszycie coś? - Szepnął Ron.

Harry nasłuchiwał. Delikatny szelest i brzęk zdawały się dochodzić z góry.

- Myślisz, że to duch?

- Nie wiem, dla mnie to skrzydła.

- Przed nimi jest światło., widzę, że coś się porusza.

Dotarli do końca korytarza i zobaczyli przed sobą wspaniale oświetloną komnatę, której sufit unosił się wysoko nad nimi. Była pełna małych, błyszczących jak klejnoty ptaków, fruwających i fruwających po całym pomieszczeniu.

Harry zobaczył, że pod ścianą stoją dwie miotły, a po przeciwnej stronie komnaty znajdują się ciężkie drewniane drzwi.

- Myślisz, że nas zaatakują, jeśli przejdziemy przez pokój? - Zapytała Susan.

- Być może. - Harry wzruszył ramionami. - Chyba się przekonamy.

Wziął głęboki oddech, zakrył twarz ramionami i przebiegł na drugą stronę. Myślał, że ptaki poderwą się i go zaatakują, ale zdawały się go ignorować. Pozostała trójka szybko podążyła za nim.

Pociągnął za drewniane drzwi, ale były zamknięte.

Odblokować drzwi. Otworzyć je.

Zgrzytnął zębami z frustracji, gdy jego magia nie otworzyła mu drzwi.

- Alohomora!

Ron i Susan próbowali je otworzyć, ale bez skutku.

- Nie będziecie w stanie ich otworzyć. Prawdopodobnie są zabezpieczone i można otworzyć je tylko kluczem. - Powiedział Draco.

- Tak. - warknął Harry, zirytowany, że jego magia nie podziałała na drzwi. - Więc gdzie, do cholery, jest klucz?

Draco posłał wymowne spojrzenie w stronę błyszczących ptaków.

...Idiota.

Ptaki nie błyszczą. Klucze błyszczą.

- 'Obra, Draco, złap miotłę i złap klucz, którego potrzebujemy.

Blondyn spojrzał na Harry'ego.

- Dlaczego muszę?

- Czy to nie ty zawsze mówisz o zostaniu szukającym? O tym, jaki jesteś dobry w lataniu? - Harry zapytał z niedowierzaniem. Domyślił się, że Draco skorzysta z okazji, by się wykazać.

- Cóż... taa, to znaczy tak, ale nie wiem, którego klucza potrzebujemy, a jeśli są dwie miotły, to pewnie dlatego, że potrzeba dwóch osób, żeby go złapać.

Ron sprawdził zamek w drzwiach.

- Szukamy dużego, staromodnego, prawdopodobnie srebrnego, jak klamka.

Harry w milczeniu przywołał miotły i podał jedną Draco.

- Zdrówko. - Powiedział, wzbijając się w powietrze.

Latanie było wspaniałe.

Harry uwielbiał powiew wiatru na twarzy i uczucie absolutnej wolności w powietrzu.

Po kilku pętlach i obrotach w końcu zabrał się za szukanie klucza. Wił się między kluczami, ostrożnie omijając Draco, który robił to samo, aż w końcu go zobaczył.

- Tam! - zawołał, wskazując na duży, srebrny klucz z jasnoniebieskimi skrzydłami.

Harry uśmiechnął się do Draco.

- Kto pierwszy ten lepszy. - Zawołał.

Wystrzelił, ignorując inne klucze, Rona i Susan, którzy dopingowali ich z ziemi, skupiając się tylko na tym dużym srebrnym kluczu.

Był tak blisko.

Pochylił się do przodu, podniósł rękę z miotły i "TAK!" złapał go.

Szybko wylądował i roześmiał się z miny Draco.

- Może Harry powinien spróbować swoich sił jako szukający w przyszłym roku? - Ron zasugerował z uśmiechem.

Draco zadarł nos do góry, gdy Harry użył klucza, by otworzyć drzwi.

- Powinien, i tak wolałbym być ścigającym.

Harry starał się nie wytknąć mu tego rażącego kłamstwa, ale doszedł do wniosku, że jego niedowierzanie i tak było widoczne, bo policzki Draco się zaróżowiły.

- Otwórz wreszcie drzwi. - Mruknął.

Następna komnata była tak ciemna, że nic nie widzieli. Ale kiedy do niej weszli, światło nagle zalało pomieszczenie, ukazując zdumiewający widok.

Stali na krawędzi ogromnej szachownicy, za czarnymi pionkami, które były wyższe od nich i wyrzeźbione z czegoś, co wyglądało jak czarny kamień. Naprzeciwko nich, po drugiej stronie komnaty, stały białe figury. Wszyscy lekko zadrżeli - wysokie białe szachy nie miały twarzy.

- Co teraz zrobimy? - Wyszeptała Susan.

- To chyba oczywiste, prawda? - Odpowiedział Ron. - Musimy przejść przez pokój.

Za białymi elementami zobaczyli kolejne drzwi.

- Jak? - Zapytał Draco nerwowo.

- Wydaje mi się. - Powiedział Ron. - Że będziemy musieli zagrać w szachy.

Podszedł do czarnego rycerza i wyciągnął rękę, by dotknąć jego konia. Kamień natychmiast ożył. Koń kopnął ziemię, a rycerz odwrócił głowę w hełmie i spojrzał na Rona.

- Czy my... eee... musimy do ciebie dołączyć, żeby się przedostać?

Czarny rycerz skinął głową. Ron zwrócił się do pozostałych.

- Trzeba to przemyśleć... - Stwierdził. - Przypuszczam, że musimy zająć miejsce czterech czarnych pionów...

Harry i pozostali siedzieli cicho, obserwując, jak Ron myśli. W końcu odezwał się.

- Nie obrażajcie się, ale nikt z was nie jest aż tak dobry w szachy. - Powiedział.

- Nie obrażamy się. - Susan zapewniła go szybko, przerywając Draco, zanim zdążył zaprotestować. - Po prostu powiedz nam, co mamy robić.

- Draco, ty idź być gońcem. Susan, ty będziesz wieżą. Harry, ty powinieneś być królową.

- A gdzie ty pójdziesz? - Zapytał Harry.

- Będę rycerzem. - Powiedział Ron.

Wyglądało na to, że pionki szachowe słuchały, bo na te słowa rycerz, goniec, zamek i królowa odwrócili się od białych pionów i zeszli z planszy, zostawiając cztery puste pola, które zajęli Harry, Ron, Susan i Draco.

- W szachach białe zawsze grają pierwsze. - Powiedział Ron, spoglądając na planszę. - Tak... spójrzcie...

Biały pionek przesunął się o dwa pola.

Ron zaczął kierować czarnymi figurami. Poruszały się bezszelestnie, gdziekolwiek je posłał. Harry poczuł, że ręce trzęsą mu się z niepokoju. Co jeśli przegrają?

- Draco... przesuń się po przekątnej o cztery pola w prawo.

Pierwszy prawdziwy szok nadszedł, gdy ich drugi rycerz został zbity. Biała królowa rozbiła go o podłogę i ściągnęła z planszy, gdzie leżał nieruchomo, twarzą do ziemi.

- Musiałem na to pozwolić. - Powiedział Ron, wyglądając na wstrząśniętego. - Zostawia ci wolną rękę do wzięcia tego gońca, Susan, kontynuuj.

Za każdym razem, gdy jeden z ich ludzi ginął, białe piony nie okazywały litości. Wkrótce wzdłuż ściany pojawiła się sterta wiotkich czarnych pionów. Dwa razy Ron zauważył, że Draco i Susan są w niebezpieczeństwie. Sam rzucił się na planszę, zabierając prawie tyle samo białych pionów, ile stracili czarni.

- Już prawie jesteśmy... - Mruknął. - Niech pomyślę...

Biała królowa odwróciła się i spojrzała na niego.

- Tak - powiedział cicho. - To jedyny sposób. Muszę zostać zbity.

- Nie!!! - Krzyknęła Susan. - Nie bądź głupi! Musi być inny sposób!

- To jedyny ruch! - Warknął Ron. - Trzeba coś poświęcić! Ja wykonam swój ruch, a ona mnie zbije, to zostawi ci wolną rękę, by wykonać szach-mat na królu, Harry!

Harry próbował zadecydować, na ile pragnie tego, co Dumbledore ukrył tu na dole, kiedy odezwał się Draco.

- Weasley, a gdybyś poszedł na E4, a ja wziąłbym królową na B2 czy Harry nadal mógłby zbić króla?

Ron studiował figury, cicho wymawiając do siebie ruchy, zanim uśmiechnął się do Draco.

- Dzięki Merlinowi, dobry strzał.

Draco parsknął, ale Harry dostrzegł w jego oczach zadowolenie.

Kilka ruchów później biały król niechętnie rzucił swoją kamienną koronę do stóp Harry'ego. Wszystkie szachy ukłoniły się i ruszyły, zostawiając następne drzwi otwarte.

- Byłbyś doskonałym lwem. - Susan powiedziała Ronowi, gdy przechodzili przez drzwi.

Draco i Harry roześmiali się na widok zdumienia Rona - jakby nie był pewien, czy to komplement, czy zniewaga.

Na końcu następnego przejścia znajdowały się kolejne drzwi.

Harry miał już dość tych cholernych drzwi.

- Moja kolej, by je otworzyć! - Susan powiedziała jasno.

Gdy tylko je otworzyła, zgniły smród sprawił, że wszyscy jęknęli i zakryli nosy.

- Uh Harry... twoja ko-kolej. - Ron zająknął się, wpatrując się w trolla, który był znacznie większy niż ten, z którym mieli do czynienia w Halloween.

Harry uśmiechnął się.

- Czad, odsunąć się, od dawna chciałem zobaczyć, co się stanie, kiedy zrobię to...

Błyskawica. Prosto w jego głowę.

Troll ryknął i zamachnął się, chcąc zmiażdżyć Harry'ego swoją gigantyczną pięścią, kiedy uderzyły go trzy błyskawice, jedna po drugiej, prosto w głowę.

Troll wrzasnął, wysokim, rannym, okropnym dźwiękiem, po czym upadł na ziemię z potężnym ŁUP, powodując, że kurz i gruz zachmurzyły powietrze.

- Harry. - Susan zakrzyknęła. - Wszystko w porządku?

Harry patrzył, jak troll drga i jęczy przez chwilę.

- Nic mi nie jest. - Powiedział swobodnie. - Gotowi iść dalej?

Pozostałe dzieciaki gapiły się na niego, nawet Draco miał szeroko otwarte usta.

- Czy ty właśnie... Merlinie, czy ty właśnie zabiłeś trolla piorunem? - Zapytał.

- Cóż, nie wiem, czy jest martwy, czy nie, ale dobrze, że nie wypróbowałem tego na Parkinson, co? - Harry uśmiechnął się.

Ron roześmiał się, choć trochę nerwowo, a Susan przybrała nietypowo gniewny wyraz oczu.

- Jeśli nie przestanie ci dokuczać, błyskawice będą jej najmniejszym zmartwieniem. - Powiedziała mrocznie.

Draco objął ją ramieniem i mrugnął do niej konspiracyjnie.

- Może anonimowo wyślemy jej to wspomnienie.

Susan, szalona czarownica, wyglądała na ucieszoną tym pomysłem.

Naprawdę dobrze było mieć ją po swojej stronie.

- No dalej, zobaczmy, co będzie następne.

Harry zerknął przez następne drzwi i poczuł zarówno ulgę, jak i rozczarowanie, widząc, że był to tylko stół z siedmioma różnymi małymi buteleczkami.

- Żadnych trolli. - Ogłosił.

Susan przewróciła oczami, wchodząc razem z nim.

- Nie bądź taki rozczarowany, Harry.

Pozostali dwaj chłopcy również weszli do środka i natychmiast w drzwiach za nimi pojawił się ogień. Nie był to zwykły ogień; był purpurowy, bez potrzeby sprawdzania Harry był pewien, że woda go nie ugasi. W tym samym momencie w drzwiach prowadzących dalej pojawiły się czarne płomienie. Znaleźli się w pułapce.

- Kurwa... - Harry wyszeptał.

Czuł, jak pot występuje mu na czoło. Magiczny ogień nie był wrogiem, którego można było pokonać, nie był szachownicą, po której można było się poruszać, ani trollem, którego można było zabić - ogień spali ich na śmierć.

Widział spalone budynki w Londynie - gęsty dym w powietrzu, krzyki ludzi, syreny.

Czasami jedyne, co mogli zrobić, to pozwolić ogniu się wypalić.

Z ogniem nie zawsze można walczyć.

Susan i Draco ostrożnie podeszli do stołu i Harry został wyrwany z nadchodzącego ataku paniki, kiedy Susan odezwała się.

- Nie jesteśmy uwięzieni.

- Nie jesteśmy? - Zapytał ochryple, podchodząc obok nich, by sprawdzić ustawione w rzędzie butelki.

- Nie, spójrz.

Draco podał Harry'emu pergamin, który leżał na stole przed butelkami.

Groza czyha za wami, a szczęście przed wami,
Dwie z nas wam pomogą, żadna nie omami,
Jedna z siedmiu pozwoli pójść dalej przed siebie,
Inna pozwoli wrócić temu, który jest w potrzebie,
Dwie z nas kryją zacne wino pokrzywowe,
Trzy truciznę wsączą w serce oraz w głowę.
Wybieraj, jeśli nie chcesz cierpieć tutaj wiecznie,
Oto cztery wskazówki, jak przeżyć bezpiecznie:
Pierwsza: jakkolwiek chytrze trucizna się skrywa,
Jest zawsze z lewej strony tego, co dala pokrzywa;
Druga: różną mają zawartość butelki ostatnie,
Lecz jeśli chcesz iść naprzód, nie pij płynu z żadnej;
Trzecia: różne mają flaszki kształty i wymiary,
Lecz najmniejsza i największa kryją dobre czary;
Czwarta: obie drugie od końca smak podobny mają,
Choć wyglądem całkiem się nie przypominają."

- Lepiej, żeby na końcu tego cholernego labiryntu było coś świetnego. - Ron mruknął, czytając pergamin nad ramieniem Harry'ego.

- Nie wiem, co to znaczy. - Powiedział Harry, rzucając papier z powrotem do Draco. - Mam spróbować ugasić pożar?

Nie sądził, by mu się udało, ale był to prostszy pomysł niż ta zagadka.

- Hmm? - Susan zapytała rozkojarzona, przesuwając butelki. - Nie, zaczekaj, proszę.

Chłopcy w milczeniu przyglądali się, jak przestawia butelki, patrzy na wiersz, a potem znowu je przestawia. Trwało to przez chwilę, zanim Susan w końcu zaklaskała i uśmiechnęła się promiennie.

- Mam!

Podniosła malutką buteleczkę.

- Ta poprowadzi nas dalej, a ta... - Wskazała na większą fioletową butelkę. - Zabierze nas z powrotem.

Ron spojrzał z powątpiewaniem na małą buteleczkę.

- Wystarczy tylko dla jednego z nas... może dwóch, jeśli będziemy pić małymi łykami.

- Jesteś pewna, Susan? - Zapytał Draco, zerkając nerwowo na czarne płomienie.

Susan spojrzała na Harry'ego, jej turkusowe oczy płonęły determinacją.

- Ufasz mi? - Zapytała poważnie.

Harry patrzył na swoją pierwszą i najlepszą przyjaciółkę przez kilka chwil, zanim skinął głową.

- Tak.

Nie była to szczególnie wymowna odpowiedź, ale Susan i tak wyglądała na szczęśliwą.

- Proszę. - Podała mu maleńką fiolkę. - To cię przeniesie.

- Czad. - Powiedział. - Kto chce iść?

Susan natychmiast podniosła rękę, ale Harry ją zignorował, lepiej, żeby wróciła w bezpieczne miejsce.

Przyjrzał się dwóm chłopcom i podjął szybką decyzję.

- Ron, ze mną. Draco, zabierz Susan. Weź miotły z pokoju z kluczami i użyj ich, by wrócić przez zapadnię. Jeśli nie wrócimy do dormitorium przed kolacją, złap Snape'a. Zrozumiano?

- Niech Ron pójdzie z Draco, ja zostanę z tobą. - Powiedziała mu Susan.

- Nie, nie chcę, żeby stała ci się krzywda albo żebyś tu utknęła.

Susan spojrzała na niego z rękami na biodrach.

- Bo jestem dziewczyną?

Harry przewrócił oczami, szczerze mówiąc, jeśli nie obchodziły go żadne inne bzdury, na podstawie których ci ludzie oceniali się nawzajem, to dlaczego miałby się przejmować tym, że ona jest dziewczyną?

- Nie, ty palancie. Bo jesteś moim najlepszym przyjacielem, co?

- Oh. - Susan zmieniła kolor na lekko różowy i uśmiechnęła się do niego nieśmiało. - W takim razie w porządku.

Harry uniósł swoją buteleczkę w kpiącym hołdzie.

- Jeśli to trucizna, Draco ma moje pozwolenie, by cię przekląć. Na zdrowie.

Wypił około połowy butelki i zadrżał.

- Paskudne, ale nie jestem martwy. W porządku Ron, do dna.

Harry był pod wrażeniem opanowania Rona, który przełknął resztę butelki tak swobodnie, jak przełknąłby wodę - pomimo drżenia strachu, które Harry widział, gdy trzęsły mu się ręce.

- Do zobaczenia później. - Zawołał przez ramię do Draco i Susan, gdy on i Ron weszli do następnego pokoju.

Ron zadrżał, gdy tylko znaleźli się z dala od płomieni.

- To było cholernie przerażające.

Harry zgodził się, ale rozproszył go niezaprzeczalny dowód na to, że to rzeczywiście Dumbledore zorganizował ten mały tor przeszkód.

- Cokolwiek ukrywa, jest tutaj. - Harry mruknął do Rona.

Ron spojrzał na niego z niedowierzaniem.

- Co ty- ARGH!

Ron został bezceremonialnie odcięty przez przybycie Susan i Draco, którzy wepchnęli go do pokoju.

- Udało się! - Krzyknęła Susan. - Draco, jesteś geniuszem!

- Co jest, kurwa?

Harry wpatrywał się w nich. Susan miała jasne oczy i była podekscytowana, podczas gdy Draco piał z zachwytu nad jej pochwałami.

- Jak to zrobiliście?

- Susan wytknęła, jakie to głupie, że ktokolwiek wypił ten eliksir, nie mógłby wrócić...

Susan przerwała wyjaśnienia Draco machnięciem ręki.

- Samonapełniające się butelki. A to co?

Ruszyła w stronę podestu na środku sali, a Harry złapał ją za tył swetra.

- Zaczekaj. - Syknął do niej. - To niebezpieczne.

- Co? - Draco się roześmiał. - Jak lustro ma być niebezpieczne?

- Zamknij się. - Harry szepnął, rozglądając się uważnie po pokoju. - To pieprzona pułapka.

Susan, która rozglądała się równie pilnie jak Harry, odparła szeptem.

- Ale jak w takim razie pójdziemy dalej?

Oprócz lustra Harry nie widział w pokoju ani jednej innej rzeczy, w tym kolejnych drzwi.

To musiało być ostatnie wyzwanie.

- Chyba nie ma nic innego do zrobienia. - Westchnął.

Wszyscy ostrożnie podkradli się do lustra, a pozostała trójka aż sapnęła na widok tego, co zobaczyli.

Harry wpatrywał się w Susan, ignorując lustro.

- Rany. - Szepnął Ron. - Co to jest?

- Lustro Pragnień. - Draco odpowiedział natychmiast.

- Skąd to wiesz? - Zapytał Harry.

Draco skrzywił się i wskazał na napis nad lustrem.

- Pokazuję nie twoją twarz, ale twego serca pragnienia.

Cholera.

- Myślisz, że to pokazuje przyszłość? - Ron zapytał cicho.

- Nie. - Susan powiedziała smutno, marszcząc brwi na to, co widziała w lustrze. - Nie ma takiej możliwości. Tylko to, co chciałbyś mieć.

Harry przypomniał sobie pierwszą rozmowę, jaką odbył z nią w bibliotece latem.

'Moi rodzice zostali zamordowani przez Voldemorta, tak jak twoi, kiedy byłam dzieckiem.'

Poczuł ucisk w żołądku i nie musiał pytać, co takiego zobaczyła.

- Wszystko w porządku. - Szepnął do niej, niezręcznie klepiąc ją po ramieniu. - Wciąż masz ciotkę.

Susan uśmiechnęła się z wdzięcznością, a w jej oczach pojawiło się współczucie, które według Harry'ego mogły zrozumieć tylko dzieci bez rodziców.

Odsunęła się od lustra i objęła się ramionami.

- Więc co dalej... czy lustro jest nagrodą?

Harry potrząsnął głową, lustro było tylko pułapką zastawioną przez Dumbledore'a. Nie był pewien, w jaki sposób, ale wiedział, że było takim samym wrogiem do pokonania, jak pies i troll.

Ale... jeśli nie było nic innego do zrobienia... może powinien po prostu potraktować je jak trolla?

I nawet jeśli nie znalazłby jakiejś wielkiej nagrody lub rzadkiego przedmiotu, przynajmniej zniknęłoby lustro i miał nadzieję, że Dumbledore wkurzyłby się z tego powodu.

Dobrze mu tak.

- Ej, wy. - Zawołał do Draco i Rona, którzy wciąż wpatrywali się w lustro. - No już. Koniec tego. Chodźcie tutaj.

Obaj chłopcy westchnęli żałośnie, rzucając ostatnie spojrzenie na obrazy, które widzieli, po czym cofnęli się tam, gdzie stali Harry i Susan.

Harry uśmiechnął się do nich.

- Gotowi?

Ron potrząsnął głową przecząco, podczas gdy Draco otworzył usta, by zaprotestować.

- Gotowi na co?

Harry zignorował go i spojrzał na lustro, przywołując swoją magię.

Dumbledore to drań. Rozwal jego głupie lustro.

To było piękne.

Lustro zareagowało, jakby żywiło się gniewem Harry'ego. Szkło natychmiast eksplodowało, tworząc mieniący się wir chaosu latającego wokół nich.

Tylko w ostatniej sekundzie Harry zdążył rzucić tarczę, chroniąc swój gang przed większością latających odłamków szkła.

Odwrócił głowę, by przeprosić Susan, która sapnęła, gdy odłamek początkowo przeciął jej policzek, gdy coś czerwonego lecącego w ich stronę przykuło jego uwagę.

- Unik! - Powiedział do reszty dzieciaków, upuszczając tarczę, by móc złapać czerwone coś.

Gdy tylko tarcza opadła, Harry wyskoczył w powietrze, by złapać mały, błyszczący przedmiot.

Poczuł, jak szkło rozrywa mu szaty i ramię, ale co ważniejsze, złapał...

...kamień?

Gdy szkło z rozbitego lustra osiadło na ziemi, Ron, Draco i Susan wpatrywali się w Harry'ego, który ściskał kamień i śmiał się histerycznie, aż poczuł łzy w oczach.

- Eee, stary? Wszystko w porządku? - Zapytał Ron z wahaniem.

- D-Dumble-Dumbledore to dupek. - Harry sapnął, próbując opanować śmiech. - Spójrz! - Podniósł kamień. - Prawie zostaliśmy zjedzeni przez pieprzonego psa, uduszeni przez roślinę, Ron prawie umarł na szachownicy, mogliśmy zostać zgnieceni przez trolla, albo umrzeć, gdyby Susan wybrała zły eliksir... za pieprzony kamień!

Pozostali wciąż wpatrywali się w niego, jakby martwili się, że postradał zmysły.

- To znaczy, żeby być uczciwym, nie sądzę, żeby Dumbledore był bardzo szczęśliwy, gdyby wiedział, że tu jesteśmy albo że mamy ten... kamień. - Susan powiedziała powoli. - Może powinniśmy go odłożyć i wyjść?

- Tak, Harry, pewnie robi się późno. Założę się, że przegapiliśmy lunch. Powinniśmy już iść. - Dodał Draco.

Harry, który w końcu skończył się śmiać, zgodził się.

- Tak, wynośmy się stąd, zanim pojawi się cholerny dyrektor.

Draco uniósł jedną blond brew na Harry'ego, który uśmiechnął się do niego porozumiewawczo.

- Co? - Zapytał niewinnie.

- Zatrzymasz kamień, prawda? - Zapytał Draco.

- Ta.

Ron i Susan roześmiali się, podczas gdy usta biednego Draco zdawały się być rozdarte między drganiem z rozbawienia a wykrzywianiem się z naganą.

- Dobra nieważne. - Westchnął. Podał Harry'emu maleńką fiolkę z eliksirem, który pozwalał im przejść przez czarne płomienie. - Pij, Potter.

***

Kiedy wyszli na korytarz, Harry uśmiechnął się promiennie do pozostałych, poklepując się radośnie po kieszeni.

Nie mógł uwierzyć, jak zimny i bezuczuciowy był dziś rano.

Właśnie tak zawsze chciał się czuć - podekscytowany i żywy.

Nie wiedział, do czego służył czerwony kamień ani dlaczego Dumbledore ukrył go na torze przeszkód, ale miał nadzieję, że jest ważny i że dyrektor spanikuje, gdy dowie się, że zaginął.

Był tak pochłonięty swoją fantazją o Dyrektorze, który wariuje i płacze z powodu głupiego kamienia, że nagły jęk zaskoczenia Rona, w środku jego tyrady o tym, jak powinni byli zatrzymać miotły, sprawił, że podskoczył.

- Cholera jasna, Ron. - Mruknął. - Co ty robisz...

Pytanie zamarło mu w gardle, gdy spojrzał tam, gdzie znajdowało się jego spojrzenie i zbladł na widok mężczyzny stojącego przed nimi.

- No, no, no... co tu się dzieje?

Profesor Quirrell opierał się o balustradę schodów, kręcąc różdżką, skutecznie blokując wyjście na piętro.

- A teraz... - Odezwał się cicho, patrząc Harry'emu w oczy. - Jaki rodzaj pracy domowej powoduje, że czterech uczniów jest pokrytych krwią i zadrapaniami?

Kurwa.

 

Forward
Sign in to leave a review.