
Pojedynki
W ostatnim tygodniu semestru Harry kończył pracę na koniec roku ze swoim gangiem, Susan, Hermioną, Nevillem i Nottem.
A dokładniej, zajęli kącik w bibliotece, by siedzieć i spędzać razem czas. Tylko Hermiona wyglądała, jakby rzeczywiście coś pisała.
Ron, Nott i Blaise trzymali się razem i Harry'emu wydawało się, że słyszy charakterystyczny brzęk monet, co oznaczało, że uprawiają hazard... znowu.
Najwyraźniej Ron "miał do tego smykałkę".
Draco i Susan szeptali razem o swoich planach na przerwę świąteczną. Rodzina Draco wybierała się na ten sam elegancki Bal Bożonarodzeniowy, w którym Susan miała uczestniczyć ze swoją ciotką.
- Jakie masz plany na święta, Harry? - Neville zapytał go grzecznie, znienacka.
Reszta ich grupy nagle zakończyła poboczne rozmowy. Pochylili się nieco bliżej, starając się wyglądać na niezobowiązująco zainteresowanych jego odpowiedzią.
- Zostaję tutaj, zapisałem się w zeszły weekend.
- Rodzina nie będzie za tobą tęsknić? - Hermiona zapytała cicho.
Harry wzruszył ramionami, pocierając kciukami blat stołu.
- Moja rodzina nie żyje, co? Nie będą za mną bardzo tęsknić.
Kilkoro z nich poruszyło się niezręcznie, ale Blaise wciąż wyglądał na zaciekawionego.
- A co z rodziną, z którą Dumbledore cię zostawił? Nie będą za tobą tęsknić?
...co?
Harry wpatrywał się w Blaise'a twardo.
- Co jest, kurwa? - Wysyczał do niego, ignorując oburzenie Hermiony na jego dosadny język. - To Dumbledore wysłał mnie, żebym zamieszkał z Dursleyami? W sensie ten cholerny dyrektor?
Blaise zerknął niepewnie na Notta, który skrzywił się i potrząsnął głową.
- To znaczy, nie wiem, kim są Dursleyowie. Ale wszyscy mówili, że Dumbledore podrzucił cię do krewnych po tym, jak zabrał cię z domu rodziców. - Blaise odpowiedział ostrożnie.
Harry wpatrywał się w Blaise'a, ale jego myśli były bardzo daleko.
Dumbledore. Dumbledore był tym, który zostawił go u Dursleyów? To Dumbledore zostawił go z tymi ludźmi? Kto dał mu prawo?!
- Harry? Wszystko w porządku? - Draco poklepał go po ramieniu, a Harry wyszarpnął je poza jego zasięg.
- Nie dotykaj mnie. - Warknął, ponownie skupiając się na grupie. - Nic mi nie jest. Nie wiedziałem tylko, że dyrektorzy szkół decydują, gdzie mieszkają sieroty. Nie ma jakichś magicznych służb socjalnych?
W oczach Hermiony pojawił się zapał, który Harry skojarzył z jej umysłem Ravenclawu w akcji.
- Założę się, że jest o tym książka! - Wyszeptała.
Susan zaśmiała się z zapału Hermiony.
- Nie kłopocz się. - Machnęła ręką. - Oczywiście, że jest. Mają cały departament w ministerstwie.
Draco i Ron, co zaskakujące, obaj przytaknęli, zgadzając się z nią.
- Susan ma rację, tata powiedział mi, że jest. Nie wiem jednak, dlaczego Dumbledore nie pozwolił im wykonywać ich pracy. - Ron powiedział z zamyślonym tonem.
- Ojciec chciał, żebyś z nami zamieszkał. - Draco powiedział ze skrzywioną górną wargą. - Jesteśmy spokrewnieni przez twojego ojca chrzestnego, więc matka myślała, że będziemy mieli duże szanse na uzyskanie opieki. Ale najwyraźniej Dumbledore już cię ukrył. - Podniósł nos do góry. - Mogliśmy być braćmi.
Harry'emu nie umknął sposób, w jaki pomimo pretensjonalnej pozy Draco, wciąż brzmiał żałośnie.
Harry chciałby mieć go za brata.
Już miał spytać, kto był jego ojcem chrzestnym - prawdopodobnie ktoś, kto zginął na wojnie, bo inaczej by po niego przyjechał - gdy wtrącił się Ron.
- Cóż, teraz i tak jesteśmy braćmi, prawda Harry? - Zapytał Ron. - To znaczy, z gangiem to tak, jakbyśmy wszyscy byli braćmi.
- Gang? Jaki gang?! - Hermiona spojrzała na Rona szeroko otwartymi, brązowymi oczami.
Harry jęknął, całkowicie oderwany od swoich poprzednich myśli o Dumbledorze i ojcu chrzestnym. Ron naprawdę musiał popracować nad trzymaniem języka za zębami.
Chociaż to, że właśnie zasugerował, że jest bratem Harry'ego, sprawiło, że Harry poczuł ciepło w żołądku.
Nie pragnij rzeczy, których nie możesz mieć, wyszeptał jego umysł. To słabość, a za słabość można zginąć.
- To miał być tajny gang, Weasley. - Blaise powiedział ostro.
Susan spojrzała na Harry'ego wzrokiem, którego nie potrafił zinterpretować.
- Harry, powiedz mi, że nie założyłeś gangu. - Westchnęła.
Harry wzruszył ramionami i uśmiechnął się do niej słabo.
- Dlaczego? Nie chcesz dołączyć, co?
- Nie, ona nie chce dołączyć do gangu. - Hermiona szepnęła zaciekle. - Gangi są naprawdę niebezpieczne!
- Daj spokój. - Ron zadrwił, a Blaise odchrząknął. - Nie są.
- Tak, są! - Hermiona nalegała. - Zabijają ludzi i robią różne nielegalne rzeczy!
- Zgaduję, że nie chcesz dołączyć? - Harry wyjaśnił z zaciekawieniem. - Powiedziałem Draco, że byłoby dobrze, gdybyśmy mieli najmądrzejszą czarownicę z naszego roku, ale chyba niestety nie.
Hermiona zarumieniła się, a Nott zaśmiał cicho.
- Naprawdę? - Zerknęła na Draco, a potem z powrotem na Harry'ego. - Naprawdę tak powiedziałeś?
Harry wzruszył ramionami i zakręcił różdżką między palcami.
- Tak. Ale jeśli to zbyt "niebezpieczne", to w porządku. - Przechylił głowę na bok i dodał z namysłem: - Oczywiście, że nie przeszkadzało ci niebezpieczeństwo, kiedy mnie i Ronowi zdarzyło się uratować cię przed trollem.
- ...Kiedy Ron i ja... - Wyszeptał Blaise.
- Odpierdol się. - Harry odparł szeptem, podczas gdy Ron i Neville zaśmiali się cicho.
Susan szturchnęła go w ramię, a on rzucił jej małe spojrzenie, które zignorowała.
- Chcę się przyłączyć. - Powiedziała jasno.
- Czad. - Harry uśmiechnął się do niej. - Wchodzisz. - Zdecydował szybko.
- Co to jest gang? - Neville zapytał cicho.
- To sojusz. - Nott powiedział szybko, zanim Hermiona zdążyła odpowiedzieć. - To tylko formalny sojusz z Potterem i jego sprawami.
Neville spojrzał na pozostałych chłopców ze Slytherinu.
- Wasi rodzice pozwolili wam dołączyć do sojuszu z Harrym Potterem? - Zapytał zdumiony.
Nott uniósł jedną brew na Neville'a.
- Ojciec jest właściwie najbardziej zadowolony z tego, że dołączyłem do Harry'ego. - Draco prychnął. - Mówiłem mu o tym, jaki jest potężny i powiedział mi, że byłbym głupi, gdybym się nie przyłączył.
- Ojciec chciałby, żebym poczekał przed formalnym dołączeniem. Powiedział, że zbyt wczesne dołączenie może pociągnąć za sobą niepożądane skutki. - Nott dodał.
- Huh. - Neville wyglądał na zamyślonego. - Może powinienem zapytać babcię, czy chce, żebym dołączył.
- 'Obra. - Harry zgodził się łatwo, sprawdzając godzinę. Neville był spokojny, dobrze byłoby mieć go po swojej stronie. - Susan, Draco, Ron, Blaise, wszyscy jesteście w grze. Hermiona, Neville, Nott - nie. Dajcie znać, jeśli zmienicie zdanie.
- Czekaj! Dlaczego ja jestem Nott, a wszyscy inni są po imieniu? - Nott zapytał z oburzeniem. - Znam cię tak długo, jak Blaise!
Harry rzucił mu niedowierzające spojrzenie, pakując swoje rzeczy.
- Nie pytałeś mnie o to, do cholery, co? Blaise to zrobił. I nadal nazywasz mnie Potterem przez większość czasu.
Inne dzieci parsknęły, a Nott mruknął "touché".
- Gdzie idziesz, stary? - Zapytał Ron, gdy Harry zarzucił torbę na ramię.
- Muszę iść do Quirrella, co? Powiedział, że nauczy mnie dzisiaj pojedynków.
- Naprawdę? - Hermiona pisnęła. - Założę się, że to będzie naprawdę interesujące!
Susan uśmiechnęła się.
- Quirrell? Interesujące? Wyliżę ślimaka, jeśli to się kiedykolwiek wydarzy.
Reszta grupy roześmiała się i pomachała, gdy Harry skierował się w stronę klasy obrony.
***
Harry ostrożnie zapukał do drzwi gabinetu nauczyciela Obrony.
Quirrell nie uwierzył w kłamstwo Rona o tym, jak troll rozciął sobie twarz, jego mina w tamtym czasie sprawiała, że było to oczywiste, ale Harry nie wiedział, jaki był powód, dla którego ich nie zdradził.
Chociaż profesor Quirrell wydawał się do tej pory całkiem nieszkodliwy, dopóki nie pozna jego motywacji, musi być ostrożny. Był szczęśliwy, kiedy ustalili czas na prywatną sesję pojedynku, ale podejrzewał, że Quirrell zapyta o prawdziwą historię śmierci trolla.
- W-w-wejdź. - Profesor jąkał się zza drzwi.
Harry wszedł pewnie do środka. Ręce trzymał w kieszeniach, wyglądając na niezainteresowanego, ale w jednej dłoni ściskał nóż, a w drugiej różdżkę.
- Witam profesorze, jestem.
- P-p-potter, tak się cieszę, że mogłeś się zjawić, u-usiądź.
- Myślałem, że będziemy walczyć, proszę pana? - Powiedział Harry, ostrożnie spoglądając na miejsce, które wskazał.
Quirrell zachichotał, dźwięk, którego Harry nigdy wcześniej nie słyszał od profesora.
- Taki chętny, co, P-Potter?
Harry tylko wzruszył ramionami. Właściwie był bardzo chętny na pojedynek i nie miał ochoty na żadne wcześniejsze pogawędki.
Przyglądali się sobie w milczeniu przez chwilę, zanim Quirrell przerwał, chichocząc ponownie.
- Co-cofnij się. - Powiedział, wstając i unosząc różdżkę.
Harry chwycił swoją mocniej w kieszeń i cofnął się pod ścianę.
Profesor szybkim i cichym machnięciem usunął wszystkie biurka i krzesła, ustawiając je w schludny stos pod ścianą.
- Chodź, stań naprzeciwko mnie. - Quirrell powiedział, wskazując, gdzie Harry ma stanąć.
Podszedł do swojego miejsca, nie odrywając wzroku od profesora.
- Stajemy teraz naprzeciwko siebie, Potter, z wyprostowanymi plecami i wyciągniętymi różdżkami.
Quirrell brzmiał inaczej, jakoś łagodniej i Harry zauważył, że jego zająknięcie praktycznie zniknęło.
Co, pomyślał sobie, było cholernie dziwne. Chyba że Quirrell nie lubił dużych grup? Więc denerwował się i jąkał, gdy w pobliżu była grupa uczniów lub profesorów?
Harry mógłby to zrozumieć.
Harry stanął z wyprostowanymi plecami i wyciągnął różdżkę. Trzymał ją przed sobą, naśladując pozycję Quirrella.
- W formalnym pojedynku kłaniamy się sobie nawzajem.
Quirrell zademonstrował, wyginając plecy, ale trzymając głowę prosto i patrząc na Harry'ego. Harry szybko zrobił to samo, nie ciesząc się uległym uczuciem kłaniania się innej osobie.
- Teraz zaczynamy.
Tym razem Harry zdecydowanie nie wyobraził sobie czerwonego odcienia w oczach mężczyzny.
- Będziemy tylko próbowali się rozbroić, Potter.
- Tak jest. - Mruknął Harry.
Gdy tylko Quirrell zaczął cicho wystrzeliwać zaklęcia, Harry wiedział, że może być niebezpieczną osobą.
To był człowiek w swoim żywiole. Posłał wiele strumieni różnokolorowych zaklęć prosto w Harry'ego, który musiał szybko uchylać się, nurkować i obracać, by ich uniknąć.
- Odpieraj, kiedy się poruszasz, Potter, nie pozwól mi kontynuować moich ataków.
Harry pomyślał, że to dobra rada i szybko schował różdżkę, by zacząć kierować magię przez swoje ciało w stronę profesora.
Ogłuszyć go. Związać go. Znokautować. Zabrać mu różdżkę. Wywołać czyraki na jego twarzy.
Cieszył się, gdy musiał odwrócić się od kolejnej wiązki posłanej w jego stronę i zobaczył, że Quirrell musi teraz przerywać ataki, by postawić tarczę.
Zranić go. Spalić tarczę. Zabrać mu różdżkę.
Wtedy Harry popełnił błąd nowicjusza - rodzaj błędu, za który widział, jak inni ludzie giną podczas walk - zatrzymał się.
Tarcza Quirrella rzeczywiście spłonęła - wyglądało to jak podpalenie pergaminu, który zgniótł się wokół niego, a Harry uśmiechnął się ostro.
Niestety ta krótka przerwa na obserwację była całym czasem, jakiego starszy mężczyzna potrzebował, by jego różdżka i scyzoryk wyleciały z kieszeni szaty do jego ręki.
- Doskonale, Potter. - Pochwalił Quirrell, obracając nóż Harry'ego w palcach. - Masz dobry instynkt.
- Nie jest cholernie dobrze, jeśli masz moją różdżkę, co? - Harry warknął. Nie mógł uwierzyć, jaki był głupi, wiedział lepiej.
Quirrell uśmiechnął się, odpychając różdżkę Harry'ego.
- Wytrzymałeś ponad minutę, zanim zdołałem cię rozbroić, to niemałe zwycięstwo.
Harry schował różdżkę i spojrzał na profesora pytająco.
- Mój nóż, proszę pana?
Quirrell nadal przyglądał się jego nożowi i kręcił nim.
- Oddam ci go, jeśli opowiesz mi o prawdziwych wydarzeniach, które miały miejsce w Halloween.
Harry spojrzał na niego bystro.
- Dlaczego?
Quirrell zmarszczył brwi i zadumał się.
- Jestem ciekaw, jak tak drobne i małe dziecko jak ty zdołało zabić dorosłego trolla górskiego. Sądziłem, że wersja Weasleya była nieadekwatna do obrażeń stwora.
- Kogo lubisz bardziej w tej szkole, profesor McGonagall czy Snape'a? - Harry zapytał ostrożnie. Profesor Obrony nie wydawał się być jakoś szczególnie blisko z jakimkolwiek innym profesorem, którego Harry widział, ale wiedział, że mogą istnieć więzi tworzone z dala od oczu uczniów.
Quirrell zaśmiał się ostro i spojrzał na Harry'ego z uśmiechem.
- Doskonale odnajdujesz się w Slytherinie, prawda?
Harry odpowiedział mu ostrym uśmiechem.
Nawet nie miał pojęcia.
- Uważam, że Minerwa jest irytująca, a Severus to ciągła zagadka. - Quirrell w końcu odpowiedział w zamyśleniu. - Więc chociaż prawdziwa odpowiedź nie brzmi ani tak, ani tak, wolę przebywać w towarzystwie Severusa niż Minerwy.
Harry rozważył to i przytaknął, decydując się na mały skok wiary.
- Rozciąłem go, co? Użyłem tego noża. - Powiedział kurtuazyjnie, kiwając głową w stronę noża wciąż trzymanego w dłoni Quirrella. - Więc chcę go z powrotem, proszę pana.
Quirrell przechylił głowę na bok, jakby rozważając prawdziwość stwierdzenia.
- Jak sobie życzysz. - Powiedział cicho, podając mu nóż.
Harry chwycił go i trzymał mocno w kieszeni.
- Przygotuj się Potter, zaczniemy od nowa.
Harry ledwo zdążył wyprostować plecy, zanim Quirrell zaczął odpalać zaklęcia.
Osłoń mnie. Pomyślał szybko, zadowolony, gdy jego solidna tarcza pojawiła się tak, jak pierwszej nocy.
Odesłał tyle zaklęć, ile mógł, tak szybko, jak mógł, mając nadzieję, że tym razem profesor się zawaha.
Syczał gniewnie, gdy jedno z zaklęć Quirrella pozostawiło płytkie rozcięcie na jego ramieniu.
Deszcz i wiatr, pomyślał desperacko. Żadna z jego standardowych klątw nie mogła zbliżyć się do Quirrella. Wiedział, że to mało prawdopodobne, ale miał nadzieję, że ten człowiek nie umie walczyć w deszczu tak dobrze jak Harry.
- Urgh. - Quirrell jęknął, jedną ręką ściskając turban na głowie. - Szybko myślisz, chłopcze. Ale trochę deszczu nie wyrwie mi różdżki z ręki. - Zadrwił.
Harry uśmiechnął się i posłał błyskawicę prosto w głowę profesora.
- Nie nazywaj mnie chłopcem. - Wysyczał.
Quirrel machnął różdżką i błyskawica Harry'ego rozproszyła się tuż nad jego turbanem.
To była zgrabna sztuczka.
Zobaczymy, czy uda mu się to powtórzyć.
Harry uchylił się przed grupą nadlatujących klątw, jednocześnie wyciągając rękę w stronę profesora - posyłając pół tuzina błyskawic prosto w niego.
Jego uśmieszek przerodził się w szczery uśmiech, gdy Quirrell musiał uchylić się przed błyskawicami. Najwyraźniej jego sztuczka nie działała na więcej niż jedną na raz.
Harry skoncentrował się tak mocno, jak tylko potrafił i pozwolił, by moc wypełniła całe jego ciało, zanim rozkazał jej, 'daj mi jego różdżkę'.
Zarechotał, wyskakując w powietrze, by złapać lecącą w jego stronę białą jak kość różdżkę.
- Mam cię! - Zakrzyknął.
Quirrell wyprostował się i rzucił mu groźne spojrzenie.
- Moja różdżka, Potter, natychmiast.
Harry uśmiechnął się i uniósł ją z powrotem do niego, podobnie jak zrobił to nauczyciel wcześniej.
- Chodź. - Quirrell powiedział nagle. - Napijmy się herbaty i porozmawiajmy.
Harry wzruszył ramionami z akceptacją. Teraz mężczyzna nie był już tak groźny. Jeśli spróbowałby coś zrobić, po prostu posłałby w niego błyskawicę.
Usiadł na krześle naprzeciwko biurka Quirrella i patrzył, jak ten nalewa im obu herbaty i podaje Harry'emu filiżankę.
- Dzięki. - Mruknął, popijając powoli.
- Jak ci się podoba w Hogwarcie? - zapytał Quirrell.
- Jest czadowo, co? Wszędzie tylko magia. Szaleństwo. - Harry odpowiedział entuzjastycznie.
Quirrell uśmiechnął się do niego ze spojrzeniem, które nie pasowało do jego twarzy tak, jak pasowało do Snape'a.
- A co ze Slytherinem? Podoba ci się bycie w domu węży?
Zastanowił się przez chwilę, po czym wzruszył ramionami.
- Cóż, nie wiem, jakie są inne domy, co? Ale Slytherin jest moim domem, więc mi się podoba.
- Dumbledore był rozczarowany, kiedy cię tam przydzielono.
Harry podniósł gwałtownie wzrok na wzmiankę o Dumbledorze i skrzywił się.
- I dobrze.
Profesor przyjrzał mu się uważnie, po czym zaśmiał się zimno.
- Czyżby słynny Chłopiec Który Przeżył nie był fanem Albusa Dumbledore'a? - Nie do końca z niego kpił, ale Harry czuł, że jest tego bliski.
Quirrell pochylił się do przodu ze spragnionym spojrzeniem w czerwonych oczach.
- Powiedz mi. - Powiedział cicho. - Co takiego zrobił Albus w tak krótkim czasie, by zasłużyć na twoje niezadowolenie?
Harry nie był idiotą. Profesor Quirrell z pewnością był dziwacznym facetem, ale mimo to nie mógł oburzać się na cholernego dyrektora szkoły do jednego z profesorów.
- Nie jestem z niego niezadowolony. - Powiedział ostrożnie. - Po prostu go nie znam, co?
Quirrell odchylił się w fotelu i zdawał się ważyć prawdę w jego wypowiedzi.
- Kłamczuch. - Powiedział w końcu. - Widzę to w twoich oczach. Czy to ma coś wspólnego z korytarzem na trzecim piętrze?
Harry znieruchomiał.
Co?
- Niewiele wiem o trzecim piętrze, co? Jest tam coś? - Domyślił się.
Quirrell uśmiechnął się i potrząsnął głową. Ale tak jak wiedział, że Harry kłamał na temat Dumbledore'a, Harry mógł stwierdzić, że on również kłamie.
Super.
- Cóż. - Mruknął Harry. - Powinienem wracać do dormitorium, zbliża się cisza nocna i nie chcę zostać przyłapany na korytarzach.
Quirrell zerknął na zegar, po czym zachichotał.
- Wygląda na to, że nasz czas dobiegł końca tego wieczoru, Potter. Byłbym zainteresowany kolejną lekcją po świętach. Wierzę, że mógłbym cię wiele nauczyć.
Harry zanucił niezobowiązująco. Nie był pewien, czy lubi profesora od obrony, ale pojedynki były najlepszą zabawą, jaką miał od pierwszej nocy.
- Uważaj na siebie, Potter. - Quirrell zawołał, gdy Harry wychodził przez drzwi.
Odwrócił się i spojrzał na profesora i zobaczył, że jego oczy błyszczą zarówno z rozbawienia, jak i niebezpieczeństwa, które sprawiło, że Harry zadrżał.
- W tym zamku jest wielu wrogów "Chłopca Który Przeżył".
Harry skinął głową i zamknął za sobą drzwi.
Był już tego świadomy, dzięki bardzo.