Obliviate (tłumaczenie)

Harry Potter - J. K. Rowling
Gen
G
Obliviate (tłumaczenie)
Summary
Harry przez całe życie miał pod górkę i przeżywał niemożliwe przeciwności losu: nienawistnych krewnych, ich nagłą decyzję o wyrzuceniu go z domu, a potem lata spędzone na ulicach Londynu.Udoskonalił sztukę przetrwania niemożliwych sytuacji. A jego magiczne moce wcale nie szkodzą jego szansom.A teraz? Możliwość uczęszczania do szkoły wypełnionej innymi magicznymi uczniami? Założenie własnego gangu? Walka z dyrektorami, którzy wydają się go nie lubić i nauka Oklumencji u swojego profesora?Życie jest teraz czadowe.Życie jednak nie jest "czadowe" dla Severusa Snape'a, który widzi małego chłopca pokrytego bliznami i wypełnionego traumą i martwi się o to, jak najlepiej wypełnić swoją przysięgę, by zapewnić chłopcu bezpieczeństwo, gdy wspomniany chłopiec ma talent do wywoływania niepochamowanego chaosu.Witam na roku pierwszym.
All Chapters Forward

Aleja Pokątna & umowy

Aleja Pokątna była cholernie niesamowita. Harry spędził ostatnie kilka dni na zwiedzaniu każdego sklepu w Alei i był zdumiony wszystkim, co zobaczył.

Spędził dużo czasu w Wielkiej Bibliotece Czarodziei, która była zwodniczo małym budynkiem częściowo ukrytym za Gringottem. Harry zawsze lubił biblioteki. Kiedy mieszkał z Dursleyami, dawały mu miejsce, w którym mógł się ukryć przed kuzynem i wujem. Później, na ulicach, dawała mu ciepłe miejsce, w którym mógł się zaszyć i spędzić długie, wyczerpujące zimowe godziny. Biblioteka Czarodziei oferowała mu zarówno wiedzę, jak i prywatność.

Harry był przyzwyczajony do znikania w tle, co było niezbędnym narzędziem do przetrwania w Londynie, ale tutaj, w "Czarodziejskim Świecie", wydawało się, że ludzie są zdeterminowani, by z nim rozmawiać, gapić się na niego i go dotykać. Niemal zwymiotował, gdy jakiś mężczyzna gorączkowo podbiegł do niego, owinął zaborczo jedną rękę wokół jego pleców i zaczął mu mówić, jak bardzo jest "zaszczycony", że może go poznać.

Harry chciał być kimś wielkim. Chciał być potężny, budzić strach i zadziwiać. Chciał, by ludzie byli zaszczyceni jego obecnością. Ale nie chciał być zawłaszczony ani posiadany.

Harry chciał być wolny.

Od tego incydentu Harry spędzał jak najwięcej czasu w bibliotece. Było tam całkiem cicho. Znajdowały się tam stoły, na których można było rozłożyć książki, stosy pergaminu i pióra do notatek, jeszcze więcej zwykłych notatników i ołówków. A książki, książki, były jak okiem sięgnąć. Na każdy możliwy temat.

"Zaklęcia domowe".

"Zaklęcia śledzące".

"Magia ofensywna i defensywna".

I tak wiele innych tematów, że Harry nie mógł nawet spróbować przeczytać po jednej książce z każdej sekcji, zanim musiałby wyruszyć do szkoły.

Do tej pory Harry mógł liczyć na spokojne popołudnie, ucząc się jak najwięcej o świecie magii tak szybko, jak tylko mógł.

Jedną z pierwszych rzeczy, o których przeczytał, było to, jak magia była namierzana u nieletnich czarodziejów. Z radością odkrył, że czarownice i czarodzieje mieli "namiar" dodawany do różdżki automatycznie, gdy oficjalnie zaakceptowali swoje miejsce jako uczniowie poprzez "przydział do Domu".

Co oznacza, że magia bez różdżki lub magia wykonana przed przydzieleniem nie zostaje namierzona...

Harry nie miał najmniejszego pojęcia, czym jest " przydzielenie do Domu". Miał jednak nadzieję, że komuś nie przyjdzie do głowy, by go " uporządkować", jak to miał w zwyczaju Vernon.

Gdyby tak było, czekałaby ich niemiła niespodzianka.

Odkąd dowiedział się o namiarze, Harry uczył się i ćwiczył tak dużo, jak tylko mógł. Odkrył, że lepiej radzi sobie z zaklęciami bez różdżki niż z nią.

Harry siedział przy dużym stole w rogu i pracował nad starannym zaklęciem transmutacji, które zmieniało wełnę w jedwab, kiedy podeszła do niego młoda dziewczyna.

- Przepraszam. - Powiedziała grzecznie. - Nie powinieneś rzucać zaklęć poza Hogwartem.

Harry spojrzał na nią z zaciekawieniem. Wyglądała na mniej więcej jego wiek, nawet jeśli była o kilka centymetrów wyższa, miała rude włosy do ramion i niebiesko-zielone oczy. Miała kilka piegów na nosie i ręce splecione przed czystym niebieskim swetrem i białą spódnicą.

Harry wzruszył ramionami w odpowiedzi. To nie była jej sprawa, co robił. Schylił też głowę, by nie zobaczyła jego cholernej blizny i nie zaczęła o tym mówić, jak reszta świata. Odwrócił się od niej, tylko trochę, by nie mogła przeczytać jego dziennika z notatkami, ale nie tak bardzo, by nie mógł jej widzieć na linii wzroku.

Dziewczyna westchnęła.

- Po prostu nie chcę, żebyś miał kłopoty. - Powiedziała w miły sposób. - Moja ciocia powiedziała, że dzieci, które celowo ćwiczą zaklęcia, zanim zostaną przyjęte do Hogwartu, nadal mogą zostać wydalone i wykluczone z rejestracji.

Harry pomyślał, że brzmiała trochę pretensjonalnie, ale nie tak bardzo, jak elegancki "Malfoy, Draco Malfoy" ze sklepu z szatami.

- Przyjęty już i tak jestem, a w książce było, że namiar dają dopiero po przydzieleniu do Domu. - Harry odezwał się cicho, mając nadzieję, że się nie zdenerwuje, tylko przyjmie jego wyjaśnienia i zostawi go w spokoju.

- Naprawdę? Jesteś zdecydowanie za mały na 11 lat!

Szok dziewczyny sprawił, że Harry z oburzeniem podniósł głowę i spojrzał na nią. Jego zielone oczy stwardniały, gdy najeżył się i wyprostował, próbując wyglądać onieśmielająco, jak starsze dzieci w schroniskach dla młodzieży.

- Raczej mam 11 skoro jestem przyjęty, nie? - Zapytał chłodno.

Dziewczyna zmarszczyła brwi, a irytacja błysnęła w jej oczach, sprawiając, że nabrały ciemniejszego odcienia turkusu.

Harry zauważył, że w chwili, gdy zobaczyła jego bliznę, jej twarz oczyściła się z irytacji i zamiast tego wyglądała przepraszająco.

- Och, przepraszam. Nie chciałam cię urazić. Podejrzewam, że jestem dość wysoka jak na swój wiek. - Uśmiechnęła się do niego lekko i wyciągnęła rękę. - Nazywam się Susan Bones, a ty?

Miło, że mimo iż na pewno go rozpoznała, dała mu szansę się przedstawić. To było więcej niż prawie ktokolwiek inny, poza Draco, zrobił do tej pory.

Chwycił jej wyciągniętą dłoń i puścił ją tak szybko, jak tylko mógł, nie sprawiając przy tym wrażenia niegrzecznego.

- Harry Potter.

- Miło mi cię poznać. Mogę ci mówić Harry?

Wzruszył ramionami.

- W porządku.

- Świetnie! - Z jakiegoś powodu dziewczyna potraktowała to jako zaproszenie, by usiąść przy jego stoliku. Usiadła na krześle obok niego, zbyt blisko, więc dyskretnie spróbował się odsunąć, by zyskać więcej miejsca. - Skąd wiesz, że zaklęcia nie są namierzane, dopóki nie zostaniemy przydzieleni?

W oczach dziewczyny pojawił się błysk podekscytowanego zainteresowania i Harry niechętnie uśmiechnął się do niej.

- Czytałem to w jakiś książkach o prawie.

- Jesteś zainteresowany karierą w dziale prawa po ukończeniu szkoły? Moja ciocia pracuje w DPPC i założę się, że mogłaby ci o tym opowiedzieć, jeśli chcesz.

Harry nie wiedział, co to jest "depepece" i nie wiedział, czy Susan była miła, ponieważ była miłą osobą, czy dlatego, że on był Harrym Potterem.

A może miała inny powód, by być miłą...

Ponownie wzruszył ramionami, przyglądając się jej uważnie.

- Nie wiem, czy łamię jakieś prawa, jeśli ich nie znam, co?

Susan zrobiła się o wiele bardziej interesująca, gdy na jej twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek.

- Masz całkowitą rację Harry. W końcu. - Wyprostowała się, wetknęła nos w powietrze i powiedziała poważnym głosem. - "Nieznajomość prawa nie jest usprawiedliwieniem dla jego łamania". - Zachichotała. - Moja ciocia powtarza to cały czas.

Harry obdarzył ją szczerym uśmiechem i trochę się rozluźnił, nie wyglądała na taką, która zamierzałaby uciec i próbować na niego donieść.

- Co to za depepece, dla którego pracuje twoja ciotka?

Susan znów zachichotała.

- D-P-P-C. To skrót od Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów.

- Twoja ciotka jest gliną? Cholera jasna. - Harry nigdy nie miał dobrych doświadczeń z "mugolskimi glinami" i mógł się założyć, że ci magiczni byli jeszcze gorsi. Większa władza wydawała się oznaczać większą zdolność do okrutnego działania, jego zdaniem.

- Co to jest glina? - Susan zapytała z zaciekawieniem. Najwyraźniej nie spędziła zbyt wiele czasu poza magicznym światem.

- Cóż... - Wymamrotał Harry. - Łażą zgarniać ludzi i zamykają ich. Czasami chamsko traktują bez powodu, tylko dlatego, że się nudzą i cię nie lubią. Nie powinni pudłować dobrych ludzi, tylko złych, ale robią, co chcą.

Miał kilka przerażających doświadczeń z mugolskimi policjantami. Raz próbował przed nimi uciekać, po tym jak ukradł trochę jedzenia z małego sklepiku, a oni uderzyli go tak mocno, że był prawie pewien, że złamali mu żebro. Wszystko przez batonika i butelkę mleka. Musiał użyć swojej magii, aby wydostać się z posterunku policji, aby nie mogli go już skrzywdzić ani wsadzić do więzienia. Od tamtej pory stracił wiarę w to, że gliniarze to coś więcej niż łobuzy z odznakami.

- Tak jak aurorzy? - Susan wyglądała na zaintrygowaną. - Nie, moja ciocia nie jest aurorem ani gliną. Aurorzy są częścią DPPC, ale prowadzą śledztwa i aresztują ludzi. Moja ciocia zajmuje się bardziej prawem, gdzie wysłuchuje spraw i pomaga zdecydować, czy dana osoba jest winna, czy nie.

- Więc nie jest tak źle. - Harry pomyślał, że brzmi bardziej jak sędzia lub prawnik niż policjant.

- Jest naprawdę miła. Na pewno byś ją polubił. Nazywa się Amelia Bones. Mieszkam z nią od dziecka.

Harry spojrzał na nią ostro.

- Jak to? - On mieszkał z ciotką i była dla niego okropna. Susan nie brzmiała, jakby jej ciotka była dla niej okropna, ale nigdy nic nie wiadomo.

Susan zmarszczyła brwi i spojrzała w dół na swoje dłonie.

- Moi rodzice zostali zamordowani przez Sam-Wiesz-Kogo, tak jak twoi, kiedy byłam dzieckiem. Wszyscy myśleli, że reszta mojej rodziny też zostanie zabita, ale wtedy ty go powstrzymałeś.

Mimo że Harry poszperał w źródłach i zweryfikował twierdzenia profesora Snape'a, że jego rodzice od dawna nie żyją, to i tak skręciło mu kiszki, gdy usłyszał to na głos.

- Przykro mi. - Harry powiedział cicho. - Podoba ci się mieszkanie z ciotką?

Susan podniosła wzrok i spróbowała się uśmiechnąć, choć jego zdaniem wyglądało to nieco boleśnie.

- O tak, jest niesamowita. Nigdy nie wyszła za mąż ani nie miała własnych dzieci, więc jesteśmy tylko ja i ona, a ona jest najbardziej niesamowitą czarownicą, jaką w życiu spotkałam!

Nie mógł wątpić w jej prawdomówność, gdy brzmiała tak boleśnie szczerze. Jeszcze bardziej skręcało go w środku, że jej ciotka brzmiała tak miło, podczas gdy jego była okropna.

Chyba nikt się o mnie nie troszczył po tym, jak pozbyłem się dla nich Voldemorta.

Nie żeby był zgorzkniały. Nie. Nie on.

- Jakie zaklęcie ćwiczyłeś? - Susan zapytała, przerywając jego myśli.

- Och, jest naprawdę kozackie. Patrz.

Położył na stole swoją starą wełnianą czapkę i objął ją dłońmi.

- Eruntericum. - Wymówił ostrożnie.

Susan sapnęła z zaskoczenia, gdy stara szara wełna zmieniła się w szarą jedwabną czapkę.

- Ale gdzie twoja różdżka? - Zapytała bez tchu.

- Zostawiłem w pokoju, nie? Tak łatwiej.

Susan wpatrywała się w niego z otwartymi ustami i nic nie powiedziała. Harry wiercił się na swoim miejscu, nienawidził być obiektem gapiów.

- Łał! - wyszeptała w końcu. - Harry, to niesamowite! Nie sądzę nawet, żeby to było zaklęcie z pierwszego roku.

- Nie jest, znalazłem je w książce na trzeci rok. - Wypiął dumnie pierś.

- Łał! - Szepnęła ponownie. - Na pewno będziesz w Ravenclaw! Jesteś taki mądry!

Harry zarumienił się. Nie był pewien, czy się z niego nabijała, czy nie, nikt nigdy wcześniej mu tego nie powiedział.

- Dzięki. - Wymamrotał, patrząc na swoje dłonie.

- Możesz robić coś jeszcze bez różdżki? - W oczach Susan znów pojawił się błysk ekscytacji, a Harry przytaknął podekscytowany.

- Mogę zrobić wiele. - Przyznał, pozostając nieco wymijającym. Nie podobał mu się sposób, w jaki profesor Snape patrzył na niego, gdy opisywał wszystkie różne rzeczy, które potrafił zrobić i nie chciał, żeby ta dziewczyna patrzyła na niego w ten sam sposób, więc powstrzymał się od szczegółów.

- Możesz mi pokazać? Proszę? - Harry słyszał termin "oczy szczeniaczka", ale nigdy tak naprawdę nie widział tego na żywo, dopóki Susan nie spojrzała mu w oczy i nie otworzyła szeroko swoich turkusowych oczu i nie wydęła dolnej wargi.

Harry uśmiechnął się i potrząsnął głową.

- Będziesz jutro? Muszę lecieć do Dziurawego żeby zdążyć na kolację u Toma. - Nie sądził, że Tom odmówi mu jedzenia, ale na wszelki wypadek lepiej było działać szybko.

Susan uśmiechnęła się i pokiwała szybko głową.

- Ciocia Amelia pozwala mi przychodzić do biblioteki, ile chcę, pod warunkiem, że dotrę do jej biura przed zmrokiem. - Jej uśmiech stał się nieśmiały. - Spotkamy się jutro? O tej samej porze?

Harry zgodził się, szybko wstając i wkładając swoje rzeczy i książki, które wypożyczył, do torby.

- Czad Sue, do zobaczenia jutro.

Szybko wybiegł z biblioteki, nie chcąc, by ludzie w głównym holu zobaczyli, kim był. Zaryzykował już z Susan, ale wydawała się wystarczająco miła.

Harry uśmiechnął się lekko, biegnąc do Dziurawego Kotła. Susan wydawała się być pod wrażeniem jego magii i nie próbowała dotknąć go ani jego małej blizny w kształcie błyskawicy. Wciąż będzie miał ją na oku, ale miał nadzieję, że nie stanie się dla niego dziwna.

Ostrożnie wszedł do pubu i znalazł swój stały stołek przy barze w odległym rogu, gdzie było trochę zbyt ciemno i dyskretnie, aby ludzie mogli go zobaczyć, i wskoczył na niego, aby usiąść.

- Cześć Tom. - Harry zawołał cicho. W pubie było tylko kilka osób, ale głupio byłoby zwracać na siebie uwagę. - Mogę burgera? I może te marchewki co ostatnio zrobiłeś? - Tom przygotował coś, co Harry podejrzewał, że było dosłownie magiczne z marchewką, którą ugotował mu wcześniej.

Tom uśmiechnął się szeroko.

- Już podaję, panie Bond. - Mrugnął do Harry'ego, zgodnie z umową, że nie będzie używał jego prawdziwego imienia, żeby nie zwracać na siebie uwagi. - Sok dyniowy czy mleko?

- Mleko, proszę. - Odpowiedział. Próbował już soku dyniowego, który, jak przysięgał Tom, uwielbiali wszyscy w czarodziejskim świecie, i Harry uznał, że jest zbyt słodki, jakby pił cukierki. Sprawiał, że bolały go zęby, a żołądek się skręcał.

Tom mrugnął do niego jeszcze raz i zniknął na zapleczu.

Harry wyciągnął jedną ze swoich książek zebranych w bibliotece. Ta była o różnicach między czarną magią, jasną magią i szarą magią. Uważał, że głupotą było nazywanie niektórych rodzajów magii "czarną", skoro pod "jasną" magią znajdowały się paskudne klątwy, które brzmiały dość boleśnie.

Na samym szczycie listy "mrocznych" znajdowały się trzy klątwy. Klątwa zabijająca, klątwa torturująca i klątwa kontrolująca. Książka mówiła o tym, że jeśli użyjesz którejkolwiek z nich, otrzymasz "automatyczny dożywotni wyrok w Azkabanie".

Harry zanotował w myślach, by jutro sprawdzić, czym jest Azkaban. Nie wyszłoby mu na dobre użycie jednej z tych klątw bez wcześniejszego poznania konsekwencji.

Robił notatki na temat różnic między gałęziami magii i przegryzał posiłek, który przyniósł mu Tom, kiedy poczuł na sobie czyjś wzrok.

Skulił się nad książką i spróbował swobodnie spojrzeć za siebie.

Cholera.

Wzdrygnął się, gdy zobaczył profesora Snape'a stojącego tuż za nim z zadowolonym uśmieszkiem na twarzy.

- Raczej trudno cię wytropić, Potter. - Powiedział Snape, siadając z gracją na stołku znajdującym się dwa miejsca po jego lewej stronie.

Harry skrzywił się jeszcze bardziej.

- Nie wystarczająco trudno. - Mruknął.

Snape wybuchnął ostrym śmiechem.

- Nie nie doceniaj się, dwa dni zajęło mi odnalezienie cię tutaj.

- Czemu chciałeś mnie znaleźć? - Harry'ego nagle uderzyła myśl, że może zmienili zdanie. Może jednak nie mógł iść do Hogwartu? Wiedział, że jest czarodziejem, ale może ich to nie obchodziło?

Albo, i Harry wzdrygnął się na tę myśl, może książki się myliły i Harry zostanie wydalony, zanim jeszcze zostanie "przydzielony"?

- Po prostu chciałem z tobą porozmawiać, zanim za kilka dni stracimy prywatność w Hogwarcie. - Snape powiedział spokojnie, machając do Toma po drinka.

Harry spojrzał na niego podejrzliwie. Mężczyzna wydawał się zrelaksowany.

Jeśli już mieliby mnie wyrzucić, to na pewno wysłaliby DPPC albo dyrektora szkoły?

- O co chodzi, psze pana? - Zapytał, przesuwając się do przeciwnej strony stołka, niż siedział Snape. Jeśli zamierzał machnąć różdżką i go wyrzucić, najpierw będzie musiał go złapać. A Harry nie był świetny w wielu rzeczach, ale był szybki i wiedział, jak sprawić, by znaleźć się w innym miejscu. Nie sądził, by Snape mógł go złapać.

- Po pierwsze, chciałbym wiedzieć, dlaczego obecnie mieszkasz w tej gospodzie. - Snape uśmiechnął się szyderczo, jakby to nie było najlepsze miejsce, w jakim Harry przebywał od lat.

- No psze pana, czy w wakacje muszę o tym gadać z nauczycielem? - Harry starał się zabrzmieć niewinnie, ale podejrzewał, że jego głos był trochę zbyt twardy, by całkowicie mu się to udało.

Snape napotkał jego wzrok i przytrzymał go przez chwilę, zanim skinął głową z... aprobatą?

- Masz rację Potter. To nie moja sprawa podczas letnich wakacji. Jednakże. - Snape ciągnął. - Zastanawiam się, czy nie zechciałbyś ze mną zawrzeć wymiany?

Harry spiął się, w Londynie zawsze byli dorośli, którzy chcieli "wymienić" przysługi za jedzenie lub schronienie, ale on już tego nie robił. Miał teraz pieniądze, mógł kupić jedzenie i ciepłe łóżko do spania. Nie musiał już nigdy więcej robić żadnych przysług ani wymian.

Harry położył dłonie płasko na blacie, tak by mężczyzna nie mógł zobaczyć, jak się trzęsą, i odezwał się tak stanowczo, jak tylko potrafił.

- Nie, nie chce się z tobą niczym wymieniać. Zostaw mnie. Teraz.

- Nawet gdybym odpowiedział na jedno twoje pytanie za każde moje, na które ty odpowiesz? - Snape uniósł na niego brew.

Och... To nie jest takie złe.

- Skąd mam wie-wiedzieć, że mnie nie ocyganisz? Psze pana?

Snape zachichotał i wziął łyk ciemnego napoju, który podał mu Tom.

- W ten sam sposób skąd ja będę wiedział, że jesteś szczery, po prostu mam nadzieję na najlepsze i ufam swojej intuicji.

Harry bardzo ufał swojej intuicji i to właśnie ona utrzymywała go przy życiu przez większość jego życia.

Przytaknął krótko.

- Jeśli nie chce odpowiadać to nie odpowiadam.

- Akceptowalne. I będę miał ten sam przywilej.

- Do przyjęcia. - Harry zadrwił z jego przeciągłego tonu. - Mogę pierwszy?

- Nie. - odpowiedział prosto Snape. - Czy zdobyłeś wszystkie materiały do szkoły?

Harry przechylił głowę na to pytanie. Spodziewał się, że Snape znów zapyta go, dlaczego przebywał w Dziurawym Kotle.

- Ta, mam wszystko. - Opowiedział powoli, zastanawiając się, czy to w jakiś sposób pułapka.

Snape skinął głową.

- Dobrze. Teraz twoja kolej.

Zmrużył oczy. Snape wydawał się całkowicie zrelaksowany, podczas gdy Harry odczuwał napięcie tak silne, że mógłby się złamać.

- Dlaczego chciałeś ze mną pogadać?

- Uważam, że jesteś interesujący.

Harry przewrócił oczami, wszyscy ci cholerni czarodzieje, których spotkał, uważali go za "interesującego".

- Czemu?

Snape tylko wykrzywił jedną stronę ust, nie do końca w uśmiechu i nie do końca w drwinie.

- Ach, wydaje mi się, że odpowiedziałem na pytanie, które zadałeś i teraz moja kolej.

Zacisnął zęby. Drań.

- Dobra. Dawaj.

- Kiedy ostatni raz widziałeś swoich krewnych?

Prawdziwy z niego drań. Ile wiedział?

- Ja... eee... nie... nie wiem dok-dokładnie. - Wymamrotał Harry, jąkając się i próbując wymyślić jakąś wymówkę.

Snape uniósł dłoń i Harry wzdrygnął się do tyłu, nie chcąc zostać uderzonym przez mężczyznę.

Ku jego zaskoczeniu, profesor skrzywił się i opuścił rękę, kładąc ją dłonią w dół na blacie, podobnie do pozycji Harry'ego.

- Przepraszam. To nie miała być groźba. Chciałem tylko powiedzieć, że jeśli nie będziesz ze mną szczery, to ja nie będę szczery z tobą.

Takie warunki Snape wypowiedział na początku. Co było wystarczająco uczciwe.

Harry odsunął się od nieprzewidywalnego mężczyzny tak daleko, jak tylko mógł, nie spadając ze stołka, i próbował wymyślić odpowiedź, która nie odeśle go z powrotem do miejsca, do którego przysiągł nigdy nie wracać.

- Nie chcę na to odpowiadać.

Nie chciał odpowiadać na żadne z nich.

Profesor Snape przez chwilę wpatrywał się w Harry'ego dziwnie, jakby próbował zrozumieć coś skomplikowanego.

- Wierzę, że nie zdajesz sobie sprawy, że mogę posiadać sporo informacji, którymi mógłbyś być zainteresowany. - Powiedział powoli. - Więc powiem ci coś za darmo, co może zachęcić cię do odpowiedzi na moje pytania, zanim twoje własne zostaną zignorowane.

Harry nie sądził, by mężczyzna miał wiele informacji, których chciał, i jeśli ich nie miał, zamierzał zakończyć tę grę.

- Znałem twoją matkę, Lily, i byliśmy bliskimi przyjaciółmi przez ponad połowę jej życia.

Cholera jasna.

Harry wiedział, że szczęka mu opadła, ale nie mógł się tym przejmować.

- Se-serio? Znałeś moją mamę?

Snape udał, że zapina usta na suwak.

- Dam ci szansę na wycofanie swojej poprzedniej odmowy odpowiedzi na moje pytanie, jeśli chcesz, żebym odpowiedział na którekolwiek z twoich.

Harry oparł się pokusie zaciśnięcia oczu, nie ufał, że mężczyzna go nie zaatakuje, ale zacisnął zęby, gdy mówił.

- Ostatni raz tydzień po 8 urodzinach. - Wziął głęboki oddech i szybko zadał kolejne pytanie. - Jaka była moja mama?

Lepiej, żeby to było warte jego odpowiedzi.

Snape uśmiechnął się, miękko i smutno.

- Była błyskotliwa, zabawna i świetnie śpiewała. Usłyszysz, od wielu osób, o jej dobroci, i tym, że była przesadnie miła, ale Lily miała też ognisty temperament i potrafiła żywić urazę bardziej niż ktokolwiek, kogo znałem. - Zaśmiał się lekko. - Przez sześć lat żywiła urazę do twojego ojca, ponieważ obraził mnie podczas naszej pierwszej podróży pociągiem do Hogwartu.

Harry prawie spadł ze stołka.

- Mojego ojca też znałeś?

Snape uniósł na niego brwi w milczeniu, aż Harry westchnął i spuścił nieco wzrok.

- No dawaj. - Wymamrotał.

- Z kim mieszkałeś przez ostatnie trzy lata?

Harry odwrócił wzrok i zaczął przygryzać dolną wargę. Naprawdę, naprawdę chciał wiedzieć więcej o swojej mamie i tacie, wiedzieć, że nie byli bezwartościowymi ludźmi, którzy porzucili go dla narkotyków. Ale... ale wiedział, że jeśli Snape dowie się, gdzie spał, z pewnością zaciągnie go z powrotem do Dursleyów.

Zawsze mógłbym odejść, gdyby to zrobił, prawda? A może ustawiłby jakąś magiczną klatkę, by mnie tam zatrzymać?

Harry przyglądał się profesorowi Snape'owi, który wyglądał tak spokojnie, jakby tak naprawdę nie obchodziła go jego odpowiedź, i zastanawiał się, czy mógłby spróbować obdarzyć go odrobiną zaufania.

- Obiecasz, że jak ci powiem to mnie do nich nie we-we-weźmiesz? - Zapytał łagodnie.

Snape z łatwością napotkał jego spojrzenie i przyglądał mu się w milczeniu. Harry powoli zaczynał niepokoić się jego spojrzeniem i zaczął rozglądać się po karczmie w poszukiwaniu najszybszej i najłatwiejszej drogi ucieczki, na wypadek gdyby rozzłościł mężczyznę swoją prośbą.

Profesor w końcu westchnął lekko. Nieznacznie skinął Harry'emu głową i nie przerywając kontaktu wzrokowego, powoli, bardzo powoli uniósł różdżkę i powiedział.

- Ja, Severus Tobiasz Snape, uroczyście przysięgam na moją magię i moje życie, że bez względu na to, co Harry Potter mi powie, nie odeślę go do domu Petunii i Vernona Dursleyów. Jak powiedziałem, niech tak się stanie.

Harry zamrugał na niego. Był prawie pewien, że przysięgi składane za pomocą magii były ważniejsze niż zwykłe powiedzenie "obiecuję". Snape opuścił różdżkę i spojrzał na Harry'ego wyczekująco.

Harry przesunął kciukiem po blacie i spojrzał w dół na swoje dłonie.

- Z ni-nikim. - Wymamrotał.

- Proszę, mów wyraźnie, dziecko.

Harry zacisnął oczy, nie przywiązując wagi do tego, czy mężczyzna go uderzy, czy nie, jeśli nie musiał na niego patrzeć, gdy się do tego przyznawał.

- Powiedziałem, że... że nie mie-mieszka-mieszkałem z ni-nikim.

Wziął kilka głębokich oddechów i skupił się na uspokojeniu emocji na twarzy, zanim ponownie spojrzał na profesora Snape'a.

Za okazywanie emocji można zginąć.

To była zasada numer jeden.

Profesor wyglądał na pogrążonego w myślach, zanim ponownie się odezwał.

- Teraz twoja kolej.

- Tylko ty-tyle? Nic nie po-powiesz więcej?

Snape uniósł niedbale ramię.

- Mam wiele pytań i komentarzy dotyczących twojego oświadczenia. Wierzę jednak, że aktualnie mieszkasz w tym miejscu i jesteś karmiony oraz odpowiednio chroniony do 1 września. Co wydaje się być akceptowalnym rozwiązaniem na resztę tego lata. W związku z tym. - Ponownie wzruszył ramionami. - Będę kontynuował naszą grę, jeśli chcesz.

Harry był zmęczony i tak naprawdę nie chciał mówić mu już nic więcej, samo dzielenie się tym, co już powiedział, wyczerpało go.

- Może jeszcze... jeszcze raz? Nie chcę ju-już tego ro-robić, pro... proszę?

Harry nienawidził prosić o cokolwiek, kogokolwiek, kiedykolwiek, ale dorośli nie lubili, kiedy nie dodawało się "proszę".

- Z pewnością. - Snape nie wydawał się zły, że Harry kończy grę, więc pospiesznie zadał ostatnie pytanie.

- Jaki był mój ojciec?

Snape przewrócił oczami, skrzyżował ramiona i prychnął lekko.

- Nigdy się z nim nie przyjaźniłem, tak jak z twoją matką. Mogę jednak powiedzieć, że James Potter był utalentowanym graczem Quidditcha zdobywał punkty dla Gryffindoru przez pięć lat. Łatwo nawiązywał przyjaźnie, lubił robić psikusy żarty, wyróżniał się w transmutacji, a większość czarownic w szkole uważała go za czarującego.

Harry starannie zapamiętał wszystkie informacje, które przekazał mu profesor Snape, by pomyśleć o nich później. Zwrócił też uwagę na swobodny, zrelaksowany sposób, w jaki mówił o jego mamie i sposób, w jaki zginał rękę i kręcił ramionami, gdy mówił o tacie.

Bardzo mu na niej zależało, a na nim ani trochę.

Postanowił zastanowić się nad tym później, zacisnął szczękę i spojrzał mu wyzywająco w oczy.

- No dalej, wiem, że masz jeszcze jedno.

Oczy Snape'a złagodniały, gdy na niego spojrzał. Nie na tyle, by jego wyraz twarzy zmienił się na życzliwy, ale na tyle, by nie był już tak ponury.

- Moje pytania nie mają cię zranić, Potter.

Potrząsnął głową w odpowiedzi, szczęka i dłonie wciąż były mocno zaciśnięte.

- 'obra.

Profesor westchnął i przyglądał mu się przez chwilę, zanim zapytał ostrożnie.

- Masz na jutro jakieś plany?

To jego ostatnie pytanie?

Harry spodziewał się, że zapyta o Dursleyów albo o jego życie. Rozluźnił się na chwilę, zanim odpowiedział.

- Idę do biblioteki i widzę się z przyjacielem przed kolacją.

- Nie miałbyś nic przeciwko pójściu ze mną do mugolskiego Londynu po śniadaniu? Moglibyśmy wrócić przed twoją wycieczką do biblioteki.

Harry odsunął się nieco od profesora i potarł kciukiem o blat w zdenerwowaniu i zakłopotaniu.

- Czemu, psze pana?

Profesor Snape miał ciekawe spojrzenie w oczach, którego Harry nie mógł do końca zrozumieć.

- Sądzę, że byłoby rozsądnie, gdybyś zaopatrzył się w odpowiedni strój przed przyjazdem do Hogwartu w przyszłym tygodniu. - Zawahał się. - Nie chciałbym, żebyś nie miał tych samych podstawowych wygód, co twoi koledzy z klasy.

Harry'emu zajęło chwilę, by zrozumieć, o co mu chodzi, a kiedy dotarło do niego, zaczerwienił się i zawstydził.

- Mówisz, że moje ciuchy nie są dość ładne jak na Hogwart? - Warknął, próbując ukryć zażenowanie za złością.

Harry wiedział, że jego ubrania były zniszczone, większość z nich pochodziła albo z tanich sklepów, albo z koszy charytatywnych w schroniskach, w których czasami przebywał. Cienka koszula i połatane, workowate spodnie były wygodne, ale i tak niegrzecznie było zwracać mu uwagę, że jego ubrania to śmieci.

Zerknął w dół na swoje czerwone buty i powstrzymał uśmiech. Wciąż wyglądały jak nowe i były najładniejszymi butami, jakie kiedykolwiek miał.

Snape poczekał, aż oczy Harry'ego ponownie przeniosły się na jego twarz, po czym powiedział cicho.

- Kiedyś zacząłem naukę w Hogwarcie w ubraniach, które na mnie nie pasowały i bardziej nadawały się do śmieci niż do szkoły. Stałem się przez to celem szeptów, plotek i żartów, co z kolei sprawiło, że lata, które powinny być najszczęśliwsze w moim życiu, były zdecydowanie mniej przyjemne. Zdaję sobie sprawę, że kupiłeś szaty, ale niewątpliwie ułatwiłoby ci interakcje z kolegami z klasy, gdybyś miał ubrania rekreacyjne, które mógłbyś nosić z dumą. - Jego oczy złagodniały i uśmiechnął się lekko. - Poza tym twoja babcia zabrała mnie na zakupy ubraniowe, kiedy byłem nastolatkiem, latem przed moim czwartym rokiem i wierzę, że byłaby szczęśliwa, wiedząc, że odwdzięczam się za jej przysługę.

Była to litość, czy może dług, który według niego był jej winien? Harry debatował wewnętrznie.

Z jednej strony, miło byłoby kupić ubrania, które pasują, nie są poplamione i pełne dziur, plus miał mnóstwo pieniędzy w swoim skarbcu, aby to pokryć. Z drugiej strony niekoniecznie chciał spędzić popołudnie sam na sam z człowiekiem, któremu tak naprawdę nie ufał.

Jeśli to nie był dług, albo litość, to Snape nie miał powodu, by mu pomagać.

Zmrużył oczy i spojrzał na Snape'a.

- W jaką cholerną grę ze mną grasz? Bo nie będę cholernie wdzięczny za pomoc i mnie pozwolę ci zrobić ze mną, co będziesz chcieć. - Uniósł nieco podbródek. - Znalazłem jakieś nowe klątwy i użyję ich. - Powiedział stanowczo i miał nadzieję, że wyglądał przynajmniej trochę onieśmielająco dla znacznie większego, silniejszego i bardziej kompetentnego mężczyzny.

Miał nadzieję, że Snape nie widzi, jak drżą mu ręce z niepewności i strachu, które odczuwał w związku z tą sytuacją.

Nie miał zamiaru dać się nikomu, w jakikolwiek sposób, nigdy więcej. Był teraz wolny, wolny od strachu, ulic, nawiedzających go oczu i chwytających dłoni, które zdawały się śledzić go w jego koszmarach, i tak już ma pozostać.

Nikt nigdy więcej nie zobaczy go, jak błaga o cokolwiek.

Snape prychnął, autentycznie prychnął! Jakby Harry nie był ani trochę straszny.

Naprawię to, przysiągł.

- Dziecko, walczyłem z czarownicami i czarodziejami, przy których wyglądasz jak słodki noworodek. Twoje groźby mnie nie przerażają. - Skrzywił się lekko. - Chociaż mnie niepokoją. - Mruknął. Uniósł brew. - Wyraźnie przedstawię swoje intencje, dobrze?

Harry skinął głową, nie do końca ufając, że jego głos nie będzie się jąkał, jeśli jeszcze się odezwie.

- Pomagałem wielu dzieciom, które znalazły się w sytuacji podobnej do twojej, podczas mojej kadencji jako profesor. Jedyna różnica polegała na tym, że w ich przypadku nie mogłem pomóc, dopóki nie rozpoczęły nauki w Hogwarcie, podczas gdy w twoim przypadku widzę możliwość pomocy, zanim jeszcze postawisz stopę w Ekspresie do Hogwartu. Wierzę, że dzieci potrafią być okrutne... - jego usta drgnęły na prychnięcie Harry'ego.

Dzieci, dorośli, każdy może być okrutny.

- Tak, wiem, że dzieci potrafią być okrutne. - Snape zgodził się z najwyraźniej dostrzegalnymi myślami Harry'ego. - Byłoby niefortunne, gdybyś rozpoczął formalną magiczną edukację z niedorzecznym piętnem otaczającym cię z powodu czegoś tak łatwego do naprawienia, jak to, co nosisz. Nie oczekuję, że będziesz mi wdzięczny za pomoc w zdobyciu podstawowych przedmiotów, do których dziecko ma prawo. Jeśli uspokoi to twoją dumę i zmartwienia, możesz potraktować tę ofertę jako moją zwykłą przysługę dla twojej babci. - Uśmiechnął się lekko. - Można też uznać, że to dla mojego dobra. Wierzę, że twoja matka była na tyle inteligentna i przebiegła, że znalazłaby sposób, by powrócić z grobu i prześladować mnie, gdybym pozwolił jej synowi nosić szmaty z koszy na śmieci na uczcie przydziału.

Usta Harry'ego zadrgały na tę uwagę. Wykręcił ręce i zastanowił się nad tym. Snape wydawał się szczery, a Harry zwykle dobrze odczytywał ludzi, zwłaszcza po kilku złych doświadczeniach. Snape był przyzwoity, odkąd się poznali. Trochę z niego gnojek, ale Harry też taki był, więc w porządku. Przypomniał sobie, jak mężczyzna złożył przysięgę, że nie zabierze go z powrotem do Surrey i zastanawiał się, czy uda mu się nakłonić go do kolejnej przysięgi.

Położył dłonie płasko na stole i, na szczęście brzmiąc spokojniej niż się czuł, odwrócił się z powrotem do profesora.

- Jeśli pójdę z tobą, znowu złożysz obietnicę? Tak jak poprzednio? - Przygotował się na wypadek, gdyby okazało się to przesadą.

Zamiast tego Snape znów wyglądał niemal aprobująco.

Dziwne.

- Jeśli poinformujesz mnie, co chcesz abym obiecał, rozważę to. Przysięgi nie powinny być traktowane lekko lub z otwartymi furtkami, ze względu na reperkusje ich złamania.

Harry przypomniał sobie, jak powiedział, że przysięgał "na swoją magię i życie" i zadrżał, gdy zdał sobie sprawę, jakie będą skutki złamania przysięgi.

- Czy mógłbyś... - zawahał się, chcąc sformułować to w sposób, który nie wydawałby się mężczyźnie dziwny, a jemu samemu słaby. - Obiecasz, że mnie nie dotkniesz? - Skrzywił się na własne słowa.

Jasne, to wcale nie brzmiało dziwnie.

Profesor wyglądał jednak na zamyślonego.

- A jeśli przyrzeknę, że nie dotknę cię w żaden sposób, który celowo wyrządziłby ci krzywdę? - Zapytał. - Może się zdarzyć nagły wypadek, w którym będę musiał cię dotknąć. Nie chciałbym przeżyć dekady, ucząc głupie dzieci, jak warzyć eliksiry, tylko po to, by umrzeć, bo powstrzymałem cię przed wejściem pod jadący pojazd.

Brzmiał sarkastycznie, ale Harry i tak uważał, że jest szczery i uczciwy.

Uśmiechnął się do niego.

- Jakiś sposób, żebyś obiecał nauczyć mnie nowych klątw?

Snape wybuchnął śmiechem.

- Śmiem twierdzić, że jesteś już daleko przed swoimi rówieśnikami, jeśli chodzi o klątwy, dziecko.

Wzruszył ramionami, warto było spróbować. Zajrzy jeszcze do książki, którą włożył z powrotem do torby, gdy pojawił się Snape.

- Złożę przysięgę rano, zanim wyruszymy. Nie chciałbym zabierać ci czasu na wymyślanie dodatkowych pytań i uzupełnień. - Brzmiał na beztroskiego i znudzonego, kiedy to mówił, ale Harry skinął głową z powagą, to nie był zły pomysł do przemyślenia. Nie chciał żadnych luk. - Bardzo dobrze. Sugeruję, byś udał się do swojego pokoju i przespał się. Spotkamy się tutaj o ósmej rano.

Harry ponownie skinął w milczeniu głową i rzucił na ladę kilka monet dla Toma, po czym z lekkością zeskoczył ze stołka i, nie spuszczając Snape'a z oczu, ostrożnie skierował się na schody prowadzące do jego wynajętego pokoju.

- Dobra. Widzimy się rano, psze pana.

Odwrócił się, gdy dotarł do schodów i szybko na nie wbiegł, zupełnie nie zauważając wyrazu smutku, który na chwilę pojawił się na twarzy Snape'a.

Forward
Sign in to leave a review.