Obliviate (tłumaczenie)

Harry Potter - J. K. Rowling
Gen
G
Obliviate (tłumaczenie)
Summary
Harry przez całe życie miał pod górkę i przeżywał niemożliwe przeciwności losu: nienawistnych krewnych, ich nagłą decyzję o wyrzuceniu go z domu, a potem lata spędzone na ulicach Londynu.Udoskonalił sztukę przetrwania niemożliwych sytuacji. A jego magiczne moce wcale nie szkodzą jego szansom.A teraz? Możliwość uczęszczania do szkoły wypełnionej innymi magicznymi uczniami? Założenie własnego gangu? Walka z dyrektorami, którzy wydają się go nie lubić i nauka Oklumencji u swojego profesora?Życie jest teraz czadowe.Życie jednak nie jest "czadowe" dla Severusa Snape'a, który widzi małego chłopca pokrytego bliznami i wypełnionego traumą i martwi się o to, jak najlepiej wypełnić swoją przysięgę, by zapewnić chłopcu bezpieczeństwo, gdy wspomniany chłopiec ma talent do wywoływania niepochamowanego chaosu.Witam na roku pierwszym.
All Chapters Forward

Aleja Pokątna

Harry nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Najpierw znalazł pieniądze. Potem ponownie spotkał profesora Snape'a, który okazał się nie być zboczeńcem, ale prawdziwym nauczycielem w prawdziwej szkole, do której Harry został zaproszony. Następnie zaoferowano mu darmowy lunch bez żadnych zobowiązań. Potem znalazł parę genialnych czerwonych butów w sklepie charytatywnym, które wyglądały praktycznie jak nowe i były w jego rozmiarze. Potem znalazł Aleję Pokątną i Gringotta i miał więcej złota, niż kiedykolwiek mógłby zliczyć!!!

Jego rodzice nie byli "uzależnionymi od narkotyków nieudacznikami".

Prychnął szyderczo na to kłamstwo Petunii. Byli geniuszami! Tylko naprawdę mądrzy ludzie zarobili w życiu tyle pieniędzy.

Harry nucił radośnie nad rożkiem lodowym, który dostał w miejscu zwanym Lodziarnia Floriana Fortescue. Zaopatrzył się już w większość rzeczy i pozostały mu tylko szaty, różdżka i jakieś zwierzątko, jeśli uda mu się je zdobyć.

Może ropuchę? Ropuchy ciągle kręciły się po alejkach.

Parsknął na siebie. Ledwo mógł sam się wyżywić przez większą część miesiąca, zdecydowanie nie mógł nakarmić ropuchy.

Chociaż... miał teraz dużo czarodziejskich pieniędzy. Powinien być teraz w stanie się wyżywić. Może mógłby wynająć pokój w tej małej tawernie, przez którą wszedł? Był pewien, że widział szyld karczmy w tym samym budynku. Mugolskie miejsca nie wynajęłyby mu pokoju, chyba że byłby z nim ktoś dorosły.

Harry uśmiechnął się, gdy przypomniał sobie, jak szczęśliwy był barman z tawerny, Tom, gdy go poznał. Prawdopodobnie nie miałby problemu z wynajęciem pokoju "Harry'emu Potterowi".

Znacznie się rozjaśnił, gdy zdał sobie sprawę, że oznacza to, że będzie mógł wziąć prysznic i pospiesznie dokończył zakupy, aby móc się do niego dostać.

Wszedł do sklepu, który profesor Snape powiedział mu, że powinien odwiedzić po swoje szaty, Madame Malkins, i został zaskoczony tym, jak normalnie wyglądał sklep z ubraniami. Nie był w domu towarowym od czasu opuszczenia Dursleyów, ale pomyślał, że wyglądał trochę jak mugolski sklep z półkami pełnymi ubrań i tkanin oraz stojakami z szatami przy ścianach.

Właścicielka, Madame Malkin, przywitała go, gdy rozglądał się po pomieszczeniu. Z tyłu sklepu chłopiec o bladej, szpiczastej twarzy stał na podnóżku, podczas gdy druga czarownica upinała jego długie, czarne szaty.

Po tym, jak Harry powiedział jej, czego potrzebuje, Madame Malkin kazała mu zdjąć kurtkę, a następnie postawiła go na stołku obok innego chłopca. Wsunęła długą szatę na jego głowę i zaczęła przypinać ją do odpowiedniej długości.

Nie podobało mu się, że trzymała ręce na jego ciele i stał sztywno, z zaciśniętą szczęką, aby przetrwać dopasowanie.

- Witaj. - Powiedział blondyn. - Też Hogwart?

- Tak. - Wymamrotał Harry.

Chłopak spojrzał na niego zaciekawiony.

- Wszystko w porządku?

Harry gwałtownie skinął głową.

- Nic mi nie jest.

Chłopak wciąż się gapił.

- Jasne. Cóż, jestem Malfoy, Draco Malfoy.

Harry zerknął na niego, nie będąc pewnym, czy mówi serio, czy nie. Brzmiało to jak przezwisko, którego używały dzieci z ulicy, ale ten chłopiec wyglądał zbyt elegancko, by być z ulicy.

- To twoje prawdziwe imię czy ksywka z ulicy?

- Nawet nie wiem... czym, na Merlina, jest "ksywka z ulicy"?

Harry uśmiechnął się lekko. Zdecydowanie zbyt szykowny, by być mieszkańcem ulicy.

- Nieważne, jestem Potter, Harry Potter.

Draco zapomniał o wszystkich lekcjach przyzwoitości, gdy gapił się na niego. Ten niski, chudy chłopiec, który ledwo wyglądał na 9, a na pewno nie 11 lat, który był pokryty bliznami i brzydkimi ubraniami, był Harrym Potterem?

- Co ci zostało do kupienia? - Draco zapytał grzecznie, maskując zaskoczenie. - Wciąż potrzebuję różdżki i chcę obejrzeć miotły.

Harry wzruszył ramionami, nie będąc pewnym, po co im miotły. Nie zamierzał zamiatać podłóg za posiłki.

- Tylko różdżka.

- Proszę cię bardzo, kochanie, wszystko gotowe. - Madam Malkin radośnie poklepała Harry'ego po ramieniu, który wzdrygnął się tak gwałtownie przy nagłym kontakcie, że natychmiast spadł ze stołka i wylądował z cichym "oomph" na plecach.

- Chodź, Potter. - Draco wyciągnął do niego rękę. - Pozwól, że ci pomogę.

Harry zignorował oferowaną dłoń i wstał. Twarz miał czerwoną od upadku, ale nie zamierzał również wyglądać na słabego, jakby potrzebował pomocy.

- Dzięki. - Wybełkotał.

Draco nigdy nie widział kogoś tak dziwnego jak Harry Potter. Miał być najsilniejszym czarodziejem na świecie! Pokonał najpotężniejszego mrocznego czarodzieja w historii, kiedy był jeszcze dzieckiem! Ale wyglądał, jakby był pod ciągłym ostrzałem zaklęć, gdy dopasowywano mu szaty i upadł, gdy sprzedawczyni go dotknęła. Harry był naprawdę dziwnym dzieckiem.

Draco jednak tylko mu przytaknął.

- Cóż, przypuszczam, że zobaczymy się w pociągu?

- Jasne, cześć. - Harry zbliżył się do drzwi, obserwując panią Malkin i Draco. Wydawali się dość mili, ale nigdy nie można było być pewnym, kto zaatakuje, gdy jest się odwróconym plecami.

Był już prawie przy drzwiach, kiedy Draco zawołał za nim.

- Potter! Zapomniałeś kurtki!

Harry spojrzał na niego z wdzięcznością, kurtka była ciepła i miał ją od dawna.

- Dzięki, Draco. - Skoncentrował się na chwilę i pomyślał: Chcę swoją kurtkę.

Draco głośno sapnął, gdy Harry bez słowa i bezróżdżkowo przywołał do siebie kurtkę. On naprawdę był najsilniejszym czarodziejem w historii! To nie były tylko zmyślone historie i plotki! Nawet jego wujek Sev, który był jednym z najlepszych czarodziejów, jakich znał, potrzebował różdżki do prawie wszystkich swoich zaklęć. Tylko czekał, aż jego ojciec się o tym dowie!

Harry, nieświadomy reakcji Draco na jego magię, kontynuował drogę do sklepu z różdżkami. Trzymał się krawędzi budynków, nie chcąc być popychanym przez tłumy, i uważnie obserwował przechodzących ludzi.

Sklep był wąski i odrapany. Złuszczające się złote litery nad drzwiami głosiły Ollivandersi: Twórcy pięknych różdżek od 382 r. p.n.e. Pojedyncza różdżka leżała na wyblakłej fioletowej poduszce w zakurzonym oknie.

Kiedy Harry wszedł do środka, gdzieś w głębi sklepu rozległ się brzęczący dzwonek. Harry poczuł się dziwnie, jakby wszedł do bardzo rygorystycznej biblioteki. Rzucił okiem na tysiące wąskich pudełek ułożonych starannie pod sam sufit i trzymał się blisko ściany, aby nikt wchodzący do sklepu nie mógł się za niego zakraść. Z jakiegoś powodu poczuł ukłucie na karku. Sam kurz i panująca tu cisza zdawały się mrowić jakąś tajemną magią.

- Dzień dobry. - odezwał się miękki głos. Harry podskoczył na jego nagłe pojawienie się przed nim i zrobił kilka kroków do tyłu, aż poczuł za sobą kamienną ścianę.

Stary mężczyzna stał przed nim, a jego szerokie, blade oczy świeciły jak księżyc w mroku sklepu.

Harry skinął mu głową.

- Dzie-dzień dobry. Przyszedłem po różdżkę.

- Ach tak. - Rzekł mężczyzna. - Tak, tak. Wydawało mi się, że wkrótce się zobaczymy. Harry Potterze. - To nie było pytanie. - Masz oczy swojej matki. Wydaje się, że zaledwie wczoraj sama tu była, kupując swoją pierwszą różdżkę. Dziesięć i ćwierć cala długa, smukła, zrobiona z wierzby. Niezła różdżka do zaklęć.

Ollivander przysunął się bliżej. Harry zapragnął, by mężczyzna chociaż raz mrugnął. Te srebrzyste oczy były nieco przerażające.

- Twój ojciec, z drugiej strony, preferował mahoniową różdżkę. Jedenaście cali. Giętką. Trochę więcej mocy i doskonała do transmutacji. Cóż, powiedziałem, że twój ojciec ją preferował - tak naprawdę to różdżka wybiera czarodzieja, oczywiście.

Ollivander podszedł tak blisko, że niemal stykali się nosami.

Harry widział siebie odbijającego się w tych zamglonych oczach.

- I właśnie tutaj...

Wyciągnął rękę, jakby chciał dotknąć długim, białym palcem blizny w kształcie błyskawicy. Harry przywołał swoją magię i wyciągnął rękę przed siebie.

- Nie dotykaj mnie.

W pokoju rozległ się głośny trzask i Ollivander został odepchnięty od Harry'ego tak gwałtownie, że potknął się o krzesło i upadł na ziemię.

Harry zbladł. Właśnie zaatakował dorosłego. Magicznego dorosłego. Już miał uciec i pożegnać się z różdżką, której i tak nie potrzebował, kiedy Ollivander zaczął chichotać.

- O proszę. Panie Potter. Jest pan intrygujący, co?

Harry zbliżył się do drzwi, na wypadek, gdyby Ollivander postanowił zrobić mu krzywdę za to, że go przewrócił.

- Może znajdziemy różdżkę, która będzie chciała z tobą współpracować?

Harry przerwał swoje pospieszne wyjście. Ollivander nawet nie wydawał się zły. Harry skinął głową i przesunął się trochę bardziej na środek pokoju, ale trzymał się blisko ściany, tak na wszelki wypadek.

Ollivander rzucił mu przeszywające spojrzenie.

- No dobrze, panie Potter. Niech spojrzę. - Wyciągnął z kieszeni długą taśmę mierniczą ze srebrnymi oznaczeniami. - Która ręka?

- Ee... najczęściej używam prawej ręki. - odpowiedział. Było to wystarczająco oczywiste z bliznami, które nosił na prawej ręce i ramieniu po wielu walkach, w których brał udział. Z niektórymi wygrywał, a niektóre przegrywał.

Kiedyś przegrywał walki cały czas, ale teraz rzadko się to zdarzało.

Ollivander zbliżył się do niego i uniósł ręce, w jednej wciąż trzymając miarkę, w uspokajającym geście. - Wyciągnij rękę. Zmierzę cię tylko tą miarką. Dobrze chłopcze, to wszystko.

Zmierzył go od ramienia do palca, potem od nadgarstka do łokcia, od ramienia do podłogi, od kolana do pachy i dookoła głowy.

Podczas mierzenia mówił.

- Każda różdżka Ollivanderów ma rdzeń z potężnej magicznej substancji, panie Potter. Używamy włosów jednorożca, piór z ogona feniksa i strun sercowych smoków. Nie ma dwóch takich samych różdżek od Ollivanderów, tak jak nie ma dwóch takich samych jednorożców, smoków czy feniksów. I oczywiście, nigdy nie osiągniesz tak dobrych rezultatów z różdżką innego czarodzieja.

Harry był bardzo świadomy, że taśma miernicza mierzyła teraz odległość między jego nozdrzami. Rozważał odepchnięcie jej od siebie, kiedy Ollivander wrócił spomiędzy półek.

- Wystarczy. - powiedział, a taśma miernicza zwinęła się w stertę na podłodze. - W porządku, panie Potter. Niech pan spróbuje tego. Drewno bukowe i smocze serce. Dziewięć cali. Miła i elastyczna. Wystarczy chwycić i pomachać.

Harry wziął różdżkę i (czując się głupio) pomachał nią trochę, ale Ollivander niemal natychmiast wyrwał mu ją z ręki.

- Klon i pióro feniksa. Siedem cali. Całkiem mocne. Spróbuj.

Harry spróbował - ale ledwo podniósł różdżkę, gdy i ona została wyrwana przez starszego mężczyznę.

- Nie, nie... masz, heban i włos jednorożca, osiem i pół cala, sprężysta. Dalej, dalej, wypróbuj ją.

Harry próbował. I próbował. Nie miał pojęcia, na co właściwie czekał Ollivander. Stos wypróbowanych różdżek piętrzył się coraz wyżej na niskim krześle, ale im więcej różdżek wyciągał z półek, tym bardziej wydawał się szczęśliwy.

- Trudny klient, co? Twój rdzeń prawdopodobnie nie jest teraz przyzwyczajony do używania przewodu. Nie martw się, gdzieś tu znajdziemy idealnie pasującą... zastanawiam się... A tak, czemu nie... niezwykła kombinacja... ostrokrzew i pióro feniksa, jedenaście cali, przyjemna i giętka.

Harry wziął różdżkę. Poczuł nagłe ciepło w palcach. Uniósł ją nad głowę, zatrzepotała w zakurzonym powietrzu, a strumień złotych iskier wystrzelił z jej końca niczym fajerwerk, rzucając na ściany tańczące plamy światła. Ollivander zakrzyknął. - Brawo! Tak, doprawdy, bardzo dobrze. No, no, no... jakie to ciekawe... jakie to bardzo ciekawe....

Włożył różdżkę Harry'ego z powrotem do pudełka i zawinął ją w brązowy papier, wciąż mamrocząc. - Ciekawe... ciekawe...

Harry nie chciał dłużej przebywać w tym sklepie sam na sam z tym dziwnym mężczyzną, ale nie mógł powstrzymać się od pytania.

- Co jest takiego ciekawego?

Ollivander spojrzał na Harry'ego swoim bladym wzrokiem.

- Pamiętam każdą różdżkę, jaką kiedykolwiek sprzedałem, panie Potter. Każdą pojedynczą różdżkę. Tak się składa, że feniks, którego pióro jest w pańskiej różdżce, dał jeszcze jedno pióro - tylko jedno. To bardzo ciekawe, że jesteś przeznaczony dla tej różdżki, skoro jej brat dał ci tę bliznę.

Harry skrzywił się. Mimo że wiedział, o którą bliznę chodzi, tę z błyskawicą, na punkcie której wszyscy w tym świecie mieli obsesję, miał cholernie dużo blizn i nie sądził, by ta była jakaś wyjątkowa.

Ollivander zignorował jego drwinę i mówił dalej.

- Tak, trzynaście i pół cala. Cis. Ciekawe, jak to się dzieje. Różdżka wybiera czarodzieja, pamiętaj. . . . Myślę, że musimy spodziewać się po panu wielkich rzeczy, panie Potter. . . . W końcu Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać dokonał wielkich rzeczy... strasznych, owszem, ale wielkich.

Harry nie za bardzo polubił Ollivandera, ale był podekscytowany, słysząc, że prawdopodobnie będzie wielkim czarodziejem. Opuścił sklep z wyobrażeniami o sobie potężnym i sprawiającym, że wszyscy, którzy go skrzywdzili, żałowali tego, gdy wracał do Dziurawego Kotła, by zapytać o pokój.

 

Forward
Sign in to leave a review.