
Z powrotem na #4
Kiedy Harry szedł w kierunku Privet Drive numer 4, zaczął się pocić i lekko trząść, gdy zdał sobie sprawę, że miał "dziwaczny wypadek" na oczach Dudleya i jego przyjaciół. Harry był pewien, że dzieciaki nie marnowały czasu i poinformowały wuja Vernona o tym, co zrobił. Jeśli polowanie na Harry'ego i gry wideo były dwiema ulubionymi rozrywkami Dudleya, to oglądanie wuja Vernona karcącego Harry'ego było bliskie trzeciej pozycji i to nie pozostawiało wątpliwości w umyśle Harry'ego, na jaką straszną scenę wkroczy, gdy wróci do domu.
Zatrzymawszy się przed nieskazitelnie niebieskimi drzwiami wejściowymi, Harry wyprostował szczupłe ramiona, spojrzał na ziemię i zapukał. Drzwi otworzyły się z ostrym hukiem i Harry wiedział, że jeśli spojrzy w górę, będzie patrzył na rozwścieczonego wuja z zaczerwienioną twarzą, szczeciniastymi wąsami i furią w zimnych, orzechowych oczach.
- Chodź tu natychmiast, chłopcze. - Wuj Vernon wysyczał swoim najbardziej śmiercionośnym tonem.
Zanim Harry zdążył wejść do środka, jego wątłe ramię zostało chwycone przez grubą dłoń wuja, w uścisku na tyle mocnym, że przez co najmniej tydzień jego ramię będzie pokryte purpurowymi siniakami. Vernon użył swojego uścisku, by rzucić nim o ścianę, gdzie młody chłopiec upadł na ziemię, gdy Vernon zatrzasnął drzwi.
- NIE ZAWSTYDZAJ NASZEJ DOBREJ RODZINY SWOIMI DZIWACTWAMI, CO? - krzyknął Vernon, podkreślając każde słowo mocnym kopnięciem w brzuch.
Harry wiedział, że lepiej się nie bronić i nie płakać przed wujem. Bronienie się nigdy wcześniej mu nie pomogło i prawdopodobnie tylko pogorszyłoby sytuację, podczas gdy płacz skończyłby się tym, że wuj wyśmiałby go za jego słabość, a Harry nie chciał być słaby.
Miał dość bycia słabym. Nie mógł się doczekać, kiedy będzie mógł lepiej kontrolować swoją magię i pokazać Dursleyom, dlaczego powinni być dla niego milsi.
- NIGDY NIE POWINNIŚMY BYLI CIĘ PRZYJMOWAĆ! POWINNIŚMY BYLI ZOSTAWIĆ CIĘ NA PROGU ALBO ODDAĆ PROSTO DO SIEROCIŃCA! - wrzasnął Vernon.
Szkoda, że nie zabraliście mnie do sierocińca... nie mogłoby być gorzej niż tutaj... Harry pomyślał z goryczą, osłaniając twarz rękami.
Nagle kopnięcia ustały.
- Co takiego powiedziałeś? - mruknął wściekle Vernon. - Myślisz, że sierociniec byłby lepszy niż nasz dom?
Harry wpadł w panikę; nie miał zamiaru powiedzieć tego na głos. Szybko spróbował uspokoić swojego bardzo wściekłego, bardzo podłego i bardzo dużego wuja. - N-nie, proszę pana, p-p-proszę, nie miałem tego na myśli...
Vernon chwycił go za włosy i podniósł nimi z ziemi. - Ty niewdzięczny, bezwartościowy, dziwaczny mały potworze. Nie jesteś wart pieniędzy, które na ciebie zmarnowaliśmy! Próbując zrobić z ciebie normalną osobę. Wychowując cię, bo nawet twoi bezwartościowi rodzice wiedzieli, jaką jesteś stratą czasu. I tak nam się odwdzięczasz?! Sprawiając, że wyglądamy źle, a potem rzucając nam w twarz naszą hojność?!
- Przepraszam, proszę pana, nie chciałem... - Harry skomlał potulnie.
- Dam ci nauczkę za bycie tak cholernie niewdzięcznym chłopcem!
Z tymi słowami Vernon uderzył głową Harry'ego o ścianę na tyle mocno, że zaświeciły mu się gwiazdy w oczach, po czym zrzucił go na ziemię i kontynuował spuszczanie deszczu ciosów na jego poobijane ciało i obelg, tylko po to, by jeszcze bardziej rozjątrzyć rany.
- Nigdy nie powinienem był... Kompletna gówniarzeria!... Dziwak zdzierający z Dudley'a... Brak zmysłu moralnego!
Chciałbym, żeby po prostu zapomnieli o moim istnieniu... Chciałbym być wolny... Chciałbym, żeby nigdy mnie tu nie zostawili... Chciałbym, żeby o mnie zapomnieli... Wszystko byłoby lepsze od tego...
Harry był zrozpaczony swoim wewnętrznym krzykiem. Próbował milczeć, zachowując swoje myśli dla siebie, ale krzyknął, gdy but Vernona zetknął się z jego głową. Wtedy wszystko stało się błogą czernią, a Harry nie miał już żadnych myśli.
'Auć' było pierwszą myślą Harry'ego, kiedy zaczął się budzić tej nocy.
Próbował rozszyfrować swoje otoczenie, pozostając w całkowitym bezruchu i trzymając oczy zamknięte, a oddech wyrównany, aby nadal udawać nieprzytomność na wypadek, gdyby wuj wciąż był w pokoju. Nie słyszał żadnego oddechu poza swoim własnym, a pod sobą czuł podłogę z twardego drewna korytarza wejściowego. Czuł się na tyle bezpiecznie, by otworzyć oczy i sprawdzić.
Kiedy otworzył oczy, co było wyjątkowo bolesne, spostrzegł, że wciąż leży na podłodze, niecałe dziesięć stóp od drzwi wejściowych. Spróbował cicho usiąść, chociaż z powodu ciemności i ciszy w domu przypuszczał, że wszyscy Dursleyowie są w łóżkach i po prostu zapomnieli zamknąć go w komórce. Gdy tylko spróbował wstać, zdał sobie sprawę, że stawiając czoła gangowi Dudleya i wściekłości wuja Vernona tego samego dnia był bardziej obolały niż kiedykolwiek wcześniej.
Utykając, Harry udał się do łazienki na dole, mając nadzieję, że uda mu się umyć na tyle cicho, by nie przeszkadzać krewnym. Pochylił się blisko lustra, nie widząc zbyt dobrze przez brakujące okulary, i nie mógł powstrzymać westchnienia zaskoczenia z powodu obrażeń, które udało mu się dostrzec.
Cała prawa strona jego twarzy była pokryta krwią z otwartej rany na linii włosów, reszta twarzy była w świeżo purpurowym stadium siniaków, a jego nos wyglądał, jakby był złamany z powodu krzywego kąta, pod jakim teraz się znajdował.
Harry pielęgnował i naprawiał obrażenia, które otrzymał od swoich krewnych w przeszłości za pomocą swojej magii i miał nadzieję, że będzie mógł to zrobić ponownie. Wpatrywał się w swoje zaczerwienione, zielone oczy w lustrze i myślał sobie: Chcę, żeby rany na moim ciele zniknęły. Chcę, żeby rany się zagoiły. Chcę, żeby mój nos został naprawiony. Gdy tylko poczuł szarpnięcie w klatce piersiowej i rozgrzanie w dłoniach, wiedział, że magia działa.
Ku jego uldze, ujrzał jak jego twarz mieni się przez chwilę w lustrze, a potem siniaki zniknęły, mały trzask i jego nos został wyprostowany, a rozcięcie na linii włosów zostało zamknięte, choć pozostała po nim postrzępiona blizna. 'Dodam ją do kolekcji', pomyślał z goryczą, przyglądając się bliźnie w kształcie błyskawicy na czole, którą jego ciotka powiedziała, że dostał, gdy matka upuściła go jako dziecko. Wiedział bez patrzenia, że siniaki i skaleczenia na reszcie jego ciała również się zagoiły, nawet jeśli pozostały po nich blizny.
Po umyciu twarzy i wypłukaniu workowatych i podartych ubrań najlepiej jak potrafił, próbował zdecydować, jaki będzie najlepszy następny krok. Zwykle Dursleyowie zamykali go w komórce wieczorami, zanim zjedli kolację, jednak nigdy nie zdarzyło się, by o tym zapomnieli, a teraz, gdy to zrobili, nie był pewien, dlaczego i co powinien zrobić. Uznał, że albo to kara, albo test, który obleje i da im pretekst do surowszej kary jutro. Ostatecznie zdecydował się po prostu usiąść przy stole w jadalni i nie spać do rana, aby móc zacząć przygotowywać śniadanie, zanim jego krewni zejdą na dół w nadziei, że przynajmniej zmniejszy to jego zbliżającą się karę.
Gdy wschodziło słońce, niski ośmiolatek smażył bekon na kuchence i nasłuchiwał odgłosu lekkich kroków schodzących po schodach. Kiedy zsuwał bekon z patelni na talerz, wydawało się, że nagle rozpętało się bardzo zagmatwane piekło.
- CO - KTO? VERNON!!! - Petunia wrzasnęła zarówno z wściekłości, jak i strachu, powodując, że Harry oparł się plecami o ścianę.
- Petunia? - Odkrzyknął Vernon. 'Teraz to mam przechlapane,' pomyślał Harry.
- VERNON! DZWOŃ NA POLICJĘ! W NASZYM DOMU JEST WŁÓCZĘGA! - Petunia nadal krzyczała, nie odrywając wzroku od przerażonego chłopca.
Wuj Vernon wpadł przez drzwi do kuchni, dzierżąc jeden ze swoich drogich kijów golfowych jak maczugę.
- WYNOŚ SIĘ Z NASZEGO DOMU! WZYWAM POLICJĘ!
Harry był zdezorientowany i przerażony, wyraźnie blady, trząsł się jak osika (co to w ogóle jest osika?) i stał w kącie otoczony przez swoich wściekłych krewnych. Próbował coś powiedzieć, ale okazało się, że sytuacja dosłownie odebrała mu mowę i nie był pewien, jak zareagować na te nowe i nieoczekiwane zagrożenia.
Zanim zdążył rozszyfrować najlepszy sposób reakcji, Vernon złapał go za kołnierz koszuli i pociągnął przez dom do drzwi wejściowych, gdzie raczej bezceremonialnie rzucił go na stopnie.
-Jeśli jeszcze raz zobaczę cię w pobliżu mojego domu lub mojej rodziny, zamknę cię na resztę życia, jasne chłopcze? - warknął, zatrzaskując drzwi, zanim Harry zdążył złapać oddech po lądowaniu na betonowych schodach.
Co do diabła?
Harry nie był pewien, o co chodzi z tą nową zmianą w jego krewnych, ale nie zamierzał też kwestionować bezpośredniego rozkazu swojego przerażającego i dużego wuja, więc wziął go za słowo i natychmiast odszedł. Nie wiedział, dokąd pójdzie, ale wiedział, że nigdy tu nie wróci.